Rozdział 131.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Chciałam więcej niż mogłam unieść.

Gnało serce o krok przed rozumem.

Chciałam w zgiełku o ciszy zapomnieć.

W próżnym biegu straciłam oddech."


Po długiej podróży zwykle odpoczywa się przez wiele dni, przyzwyczajając się na ponownie do warunków, rozpakowując się i segregując wspomnienia. Tak to wygląda w normalnym życiu. W egzystencji egzorcystów jest całkiem inaczej. Mieliśmy ledwo dzień odpoczynku i znów świat nas potrzebował.

Tym razem Komui wysłał mnie, Kandę i Squalo do Turynu. Mieliśmy przejąć pewne puzderko, nim zrobi to Klan Noah, a to nie było takie proste. Poszukiwacze dowiedzieli się o całej sprawie przypadkowo, więc i danych dostaliśmy niewiele. Puzderko miało należeć do niejakiego Antoniego Dinozza, a w środku była ukryta jakaś ważna dla Czarnego Zakonu informacja. Prócz tego nie wiedzieliśmy nic na pewno. Musieliśmy sobie radzić sami.

Poszukiwacz czekał na nas w gospodzie. Nie wyczuwałam akum, więc przynajmniej z tym mieliśmy spokój. Nowych informacji nie było zbyt wiele. Najważniejsze było to, że Dinozzo jest trudno osiągalnym celem.

– Vivian? – Usłyszałam.

Podeszła do nas ciemnowłosa dziewczyna o granatowych oczach otulona starym płaszczem podróżnym. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, kto to jest. W końcu mnie olśniło.

– Anika. – Uśmiechnęłam się. – Dawno się nie widziałyśmy.

– Włóczyłam się tu i tam. Mogę cię na moment porwać?

– Jasne.

Stwierdziłam, że dziewczyna może być cennym źródłem informacji. Takie jak my wiedziały o rzeczach, o których zwykli śmiertelnicy zwykle nie mieli pojęcia. Sama mam trochę takich tajemnic, choć pewnie już mało aktualnych.

Zostawiłam chłopaków przy stole, a same usiadłyśmy przy barze. O tej porze nie było tu dużo ludzi, głównie okoliczni pijacy i kilku przejezdnych, więc w miarę bezpieczne towarzystwo. Mogłyśmy rozmawiać bez przeszkód. Anice postawiłam drinka, sama zostałam przy szklance soku. Opowiadała mi pokrótce o swoich losach, gdy się rozstałyśmy. Całkiem nieźle orientowała się w sprawach Turynu, więc nie myliłam się co do niej. Wyjaśniłam jej dokładnie, po co przyjechaliśmy. Miała gotową odpowiedź i w ciągu paru chwil rozmowy rozwiązała nasz problem.

– Możesz to załatwić? – zapytałam.

– Jasne. Nie ma problemu. Idziecie wszyscy?

– Nie. Wystarczy para. Dużo będzie mnie to kosztować?

– Mniej niż zwykle. Chcę ci pomóc, bo inaczej nigdy się nie odwdzięczę za uratowanie życia.

Pchnęłam po blacie w jej stronę sakiewkę z odliczoną kwotą. Spojrzała na mnie.

– Koszty – odparłam. – Resztę wykorzystasz według uznania.

– Jeszcze jedno, Vivian. Tam na pewno będzie Guido. Chcesz tak ryzykować?

– Nie mam wyjścia. Oni sami sobie nie poradzą. Poza tym znam Guido i jego ciągotki. – Uśmiechnęłam się pod nosem.

Anika rzuciła spojrzenie na moich towarzyszy i zmarszczyła brwi. Pomysł był ryzykowny, wiedziałam o tym.

– Nie będziesz miała kłopotów?

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nigdy się o tym nie dowie.

– A jeśli nie?

– Będę się tym martwić później.

– Jak zwykle. Powinnam wrócić za godzinę. Lepiej się stąd nie wychylaj.

– Jasne.

Pocałowała mnie w policzek i wyszła. Zamówiłam dla nas obiad i wróciłam do towarzyszy. Obserwowali mnie w milczeniu, choć byli bardzo ciekawi, na co straciłam cenny czas. Uśmiechnęłam się lekko.

– Anika nam pomoże. Załatwi, co trzeba, więc odprężcie się na razie – oznajmiłam.

– Jakieś szczegóły? – zapytał Squalo.

– Później. Nie musimy się z tym śpieszyć. Do wieczora mamy dużo czasu.

Im później przedstawię im swój plan, tym mniej pretensji usłyszę. Nie miałam ochoty z nimi dyskutować. To był mój świat i moje zasady. Gdybyśmy mieli więcej czasu na przygotowanie operacji, byłoby inaczej. Jednak teraz muszę wykorzystać wszystkie atuty, które mam przy sobie. Wiele ryzykuję, ale jest spora szansa, że wyjdziemy z tego zwycięsko, a o pewnych szczegółach moi towarzysze nigdy się nie dowiedzą. Tak będzie dla nich lepiej.

Nawet nie wiem, kiedy Anika wróciła. Zeszła do nas z piętra już bez płaszcza. Jej ubranie nie było zbyt porządne, ale nie można wiele wymagać od kogoś, kto większość swego życia spędził na włóczęgach po Europie. Zresztą dziewczyna nadrabiała inteligencją i ładną buzią.

– Chodźcie na górę – powiedziała.

Zaprowadziła nas do pokoju, który został wynajęty dla chłopaków. Tylko się na to uśmiechnęłam. Szybko znalazła interesujące ją informacje na nasz temat.

– Twój jest naprzeciwko – stwierdziła.

– Rozumiem, że wszystko jest gotowe – odparłam.

– Tak. Kaisen już czeka. Wszystko zaczyna się za trzy godziny. Będzie sama elita. Jak zwykle na tego typu imprezach.

– Pomożesz mi się przygotować?

– Jasne. Kąpiel?

– Gdybyś mogła. Ja tymczasem wyjaśnię chłopakom, co dziś robimy.

Kanda i Squalo patrzyli na mnie zdezorientowani. Zdążyli już zauważyć przygotowany strój, ale nie wiedzieli, do czego zmierzam.

– Dinozzo będzie dziś uczestniczyć w pewnego rodzaju balu. Tam załatwimy całą sprawę. Anice udało się przygotować to i owo, więc będziemy mogli bez problemów wejść. Squalo, zostaniesz.

– Voi! Dlaczego?

– Będziesz naszym wsparciem. Nie możemy wnieść tam broni, więc w razie kłopotów będziesz potrzebny. Musisz tu jednak zostać. O północy zwykle jest deser, więc mniej więcej koło jedenastej powinniśmy być z powrotem, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Kanda, przygotuj się. – Wskazałam ubranie. – Najpóźniej za dwie godziny musisz ruszyć, chociaż lepiej, żebyś wyruszył jak najszybciej. Na dole czeka Kaisen. Zawiezie cię i dopilnuje, żebyś wszedł na salę.

– Nie idę z tobą? – zapytał Japończyk.

– Spotkamy się na miejscu.

– Co mam tam niby robić?

– Udawać, że się bawisz i nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Włosy zwiąż nisko, wstążka powinna być przy ubraniu.

– Noah.

– Zaufaj mi, Kanda. Mam wszystko pod kontrolą. Już to robiłam.

– Tego obawiam się najbardziej.

– Przygotuj się i nie marudź. Spotkamy się na balu.

Skradłam buziaka Squalo i zostawiłam chłopaków. Pewnie mieli jeszcze kilka pytań, ale na to nie mogłam im pozwolić. O niektórych rzeczach wiedzieć nie muszą. W tym planie nie ma słabych punktów, choć nie wiem, jak zachowa się Guido. Był nieprzewidywalny i niebezpieczny, ale musiałam zaryzykować. W końcu chodziło o coś ważnego.

Weszłam do pokoju, gdzie krzątała się Anika. Na łóżku leżała czarno-czerwona suknia z jedwabiu ozdobiona pojedynczą różą. To czy mi odpowiadała, nie miało znaczenia. Miałam po prostu pasować do otoczenia.

– Zgodzili się? – zapytała dziewczyna, gdy się rozbierałam.

– Nie było ciekawszej alternatywy.

– Powiedziałaś im o wszystkim?

– Szczegóły nie są dla nich ważne. Niech się skupią na swoich zadaniach.

– Zazdrość jasnowłosego?

– Aż tak widać?

– Dawno tak na nikogo nie patrzyłaś. Jesteś z nim szczęśliwa?

– Tak, dawno nie było mi tak dobrze z mężczyzną.

– Jest dla ciebie lekiem.

Zaśmiałam się cicho. Anika trafnie to ujęła. Weszłam do ciepłej wody i dziewczyna się mną zajęła.

– Tak, leczy wiele moich dolegliwości, ale jest bardzo zazdrosny. Wystarczy mu fakt, że musi zostać. Gdyby wiedział, co się tam szykuje, nie puściłby mnie w ogóle. Na szczęście to nie jest tak uciążliwe, jak mogłoby być, a jego największa bolączka to Kanda.

– Azjata wie?

– Nie i nie może się dowiedzieć, więc buzia na kłódkę. Zabiłby mnie za sam pomysł. Dobrze znasz tego Kaisena?

– To zaufany człowiek. Nie martw się i odpręż.

– Więc pozostało jedynie zrobienie ze mnie damy.

Oddałam się pod opiekę Anice. Znała się na tym doskonale, miała niezawodne sposoby na takie okazje. W czasie kolejnych trzech godzin udało jej się moje proste włosy zamienić w burzę loków częściowo spiętych, pod makijażem ukryła moje blizny, bo niedoskonałości trudno było znaleźć. Największą zmorą, oczywiście, był gorset sukni, ale nie związała go zbyt mocno. W ten sposób stałam się kimś innym niż na co dzień, choć nadal byłam sobą.

Squalo pojawił się tuż przed moim wyjściem. Przyjrzał mi się z góry na dół i chyba nie był zadowolony z mojego wyglądu.

– Coś nie tak? – zapytałam.

– Nie – skłamał.

Westchnęłam. Zrozumiałam, o co mu chodzi. Zbyt głęboki dekolt, zbyt mocny makijaż, zbyt wyzywający krój sukni. Pogłaskałam go po policzku.

– Nic się nie wydarzy – powiedziałam. – Wyglądam tak, bo muszę.

– Wyglądasz jak panienka do towarzystwa – mruknął.

– Zwykle taka była moja rola. Nie martw się. Za kilka godzin znów będę sobą. Muszę iść. Nie można tam zostawić Kandy zbyt długo samego. Kocham cię.

Wyminęłam go, ale złapał mnie za łokieć. Spojrzałam na niego uważnie.

– Uważaj na siebie – powiedział.

– Wrócę w całości, głuptasie. Za kilka godzin ściągniesz ze mnie tę przebierankę i nic się nie zmieni – roześmiałam się i poszłam.

Nie miałam żadnych problemów z dotarciem do celu i wejściem na bal. Wmieszałam się w tłum podekscytowanej arystokracji i towarzystwa lekkich obyczajów. Na tle tych drugich wyglądałam jak cnotka, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Założyłam maskę kogoś, kto ma prawo tu być i nie może doczekać się deseru. Tak naprawdę mdliło mnie od tego. Jednak swą rolę odgrywałam znakomicie. Obserwowałam tłum, słuchałam rozmów i starannie unikałam Kandy, choć widziałam, gdzie był i co robił. Nie chciałam jednak zbyt szybko z nim rozmawiać. Dla niektórych na tej sali mogło to być zbyt podejrzane. Zresztą nieźle sobie radził. Wpasował się w otoczenie i nie robił problemów.

Namierzenie Guida nie było takie proste. Drań nie kręcił się po sali, lecz siedział na galerii w otoczeniu swych ludzi. Zatrzymali mnie na schodach. Rozłożyłam ręce i powiedziałam z przekąsem:

– Sprawdźcie, czy nie mam broni, pieski.

– Byłabyś idiotką, gdybyś przyszła tu uzbrojona. – Usłyszałam odpowiedź Guida. – Wpuście ją.

Był przystojnym brunetem o ciemnozielonych oczach. W tym świetle wyglądały na czarne. Z jego twarzy nigdy nie znikała maska cwaniaka. Wiedziałam jednak, że to tylko początek jego przewinień. Czerwoną koszulę rozpiął, ukazując ciemny tors, krawat leżał już na stoliku. Przyglądał mi się uważnie, gdy wchodziłam na galerię i zatrzymałam się w pobliżu barierki.

– Nie powinnaś wracać, Vivian. To nierozważne – powiedział.

– Mam tu interesy – odparłam zdawkowo.

– Mógłbym cię w każdej chwili zabić.

Podniósł się z miejsca i podszedł do mnie. Odwróciłam się w stronę sali i podeszłam do barierki. Nie, nie prowokowałam go, a na pewno nie do tego, o czym pomyślał.

– Nie myślałam, że jesteś taki pamiętliwy – stwierdziłam. – Zresztą nie przyszłam z pustymi rękami. Mam dla ciebie prezent.

Uśmiechnęłam się uwodzicielsko. Guido zainteresował się moimi słowami i rozejrzał po sali. Obserwowałam go kątem oka. Pozwoliłam, aby sam dostrzegł swój „prezent". Stało się to jakąś minutę później. Widziałam, jak w jego oczach zapala się pożądanie. Trafiłam w dziesiątkę.

– Zaczynam być podejrzliwy, Vivian. Jaki masz interes, że go przyprowadziłaś? – zapytał.

– Na razie mógłbyś zabrać lufę z mojego żebra. Nie czuję się z tym komfortowo.

Spełnił prośbę. Schował broń do kabury, ale to nie oznaczało, że byłam bezpieczna. W każdej chwili mógł mnie zabić, wystarczy jeden błąd.

– Więc? – Nie mógł oderwać spojrzenia od ciemnowłosej sylwetki.

– Wiem, że gdzieś na tej sali jest niejaki Antoni Dinozzo. Ma pewne puzderko, na którym bardzo zależy moim mocodawcom. Pomyślałam, że mógłbyś mi pomóc po starej znajomości.

– Dinozzo siedzi tam. – Wskazał nieznacznie dalszą część galerii. – Nie podejdziesz do niego za żadne skarby świata. Prędzej każe cię zabić.

– Taki z niego odludek?

– Paranoik. On na pewno jest dla mnie?

– Pewnie.

– Nie okłamujesz mnie?

Spojrzał mi w oczy. Poczułam whisky w jego oddechu. Każdy inny na jego miejscu zażądałby zaspokojenia swoich potrzeb, ale on miał je dość specyficzne. Ja mogłabym być co najwyżej zachcianką jego ludzi.

– Nie okłamuję. – Nie odwróciłam spojrzenia.

– Mam dziś dobry humor, a to śliczne stworzenie jeszcze mi go poprawiło, więc dostaniesz to puzderko. Jeśli jednak ze mną pogrywasz, nie wyjdziesz z tej sali o własnych siłach. Rozumiemy się?

– Jasne.

– Więc usiądź sobie. To chwilę potrwa.

Wykonałam polecenie. Wyglądałam na spokojną, ale niepokoiłam się. Musiałam przekonać Guida, że nic nie kombinuję i szybko znikać. Jeszcze tej samej nocy musimy być z powrotem w Kwaterze Głównej, bo Turyn nie będzie dla mnie bezpieczny. Nie zapomniał mi moich przewinień, a był na tyle mściwy, że igrałam z życiem. Odpuścił mi jednak trochę, bo po mojej propozycji mógłby mnie zastrzelić i stać się zagrożeniem dla nieuświadomionego chłopaka. Na razie pozostawało mi czekać na rozwój wypadków.

Było po dziesiątej, gdy Guido wrócił. Usiadł obok mnie i położył mi na kolanach puzderko. Zadanie wykonane. Jeszcze tylko nie dać się zabić.

– Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłaś – wyszeptał mi do ucha. – Umiem jeszcze sprawić ból takim jak ty.

– Przyślę go tutaj tuż przed deserem. Będzie tylko twój tak, jak obiecałam – odpowiedziałam spokojnie.

– Baw się dobrze, Vivian.

– Wzajemnie, Guido.

Zeszłam powoli z galerii, czując jego spojrzenie na plecach. Wciąż nie miałam pewności, czy się nabrał. Wzrokiem odszukałam Kandę. Stał pod kolumną i próbował pozbyć się natręta, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Poszłam biedakowi na pomoc. Trafił na najgorszy gatunek arystokracji – spasiony knur, który najlepsze lata ma już za sobą, a nadal uważa się za rączego ogiera. Fuj, nie cierpię takich.

Wsunęłam rękę pod ramię Kandy i spojrzałam na mężczyznę krytycznie.

– Pan wybaczy, ale ten dżentelmen jest już zajęty – powiedziałam chłodno.

– W czasie deseru to nie będzie miało znaczenia, droga pani – odparł.

– Do deseru jeszcze trochę czasu. Póki co proszę się oddalić. Nie życzę sobie takiego traktowania przez kogoś takiego jak pan.

Rzucił mi zirytowane spojrzenie i odszedł. Kanda odetchnął z ulgą i spojrzał na mnie.

– Wyglądasz jak dziwka – stwierdził.

– Też się cieszę, że cię widzę – odparłam.

– Gdzie się podziewałaś?

– Załatwiałam nasze interesy. Masz, schowaj. – Podałam mu puzderko.

– Przespałaś się z nim?

– Nie musiałam. Chodź zatańczyć.

Pociągnęłam go do walca. Zachowywaliśmy się w miarę naturalnie, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Czas płynął, przypominając dosadnie o kolejnych etapach misji.

– Noah, czym jest deser?

Myślałam, że nigdy nie zapyta. Wszyscy tylko po to przyszli. A mówią, że to ulica nie ma zasad moralnych.

– Zbiorowa orgia.

– Że co?

– Nie martw się. Do tego czasu już nas tu nie będzie.

Uśmiechnęłam się do niego i zniknęłam w tłumie. To byłoby zbyt proste, gdybyśmy teraz wyszli. Zwlekałam jeszcze paręnaście minut tak dla pewności. Znów spotkaliśmy się w tańcu. Dyskretnie rozejrzałam się po sali, ale nie zauważyłam nic niepokojącego.

– Może się przejdziemy? – zaproponowałam. – Podobno ogrody są tu bardzo piękne o tej porze roku.

Zgodził się, aczkolwiek był niechętny. Nie kontynuował jednak przerwanej rozmowy. Powoli poprowadził mnie do drzwi tarasowych. Paplałam bez sensu tylko po to, aby nie wzbudzać podejrzeń. Grałam swoją rolę, a on się dostosował.

– Gdy tylko wyjdziemy, musimy zniknąć w mroku – szepnęłam.

Wyglądało na to, że nic nie stanie nam na przeszkodzie. Wyszliśmy w nocne powietrze, przeszliśmy przez taras i weszliśmy do ogrodów. Kilka par spacerowało w blasku gwiazd, słyszałam nawet, że ktoś zaczął deser wśród cieni. Do tego szczęk broni, gdy zostaliśmy otoczeni.

– Dokąd zabierasz mój prezent, Vivian? – zapytał Guido.

– Na spacer po ogrodach – odpowiedziałam spokojnie.

Nie pozwoliłam sobie spanikować, choć celowali do nas, a Kanda spojrzał na mnie z niezrozumieniem.

– Tuż przed samym deserem?

– Przecież to tylko spacer. – Grałam dalej.

Nie miałam pomysłu na dalszy ciąg. Nie sądziłam, że Guido będzie nas aż tak pilnował. Czyli jednak mi nie ufał ani przez chwilę. Sprawdzał mnie, a nie pomagał. Dałam się nabrać. Idiotka ze mnie.

– Vivian, masz mnie za głupca? Wiesz, co myślę? Że od początku kłamałaś i w ogóle nie zamierzałaś mi go oddać. Tak się nie będziemy bawić.

– Noah?

– Nie teraz. Guido, daj spokój.

– Kłamiesz, zdziro, jak zawsze zresztą. Myślisz, że dałem się nabrać na te tandetne sztuczki? Brać oboje.

Zaatakowałam pierwsza, robiąc wyrwę w kręgu. Pchnęłam tam Kandę.

– Uciekaj stąd! Dogonię cię!

Przez chwilę myślałam, że tego nie zrobi. Jeszcze nie do końca dotarło do niego, co tu się dzieje. Nie mógł jednak tu zostać. Zaklinałam go w myślach, żeby tym razem odpuścił. Udało się. Chłopak przeskoczył przez jednego z napastników i zniknął w mroku, skutecznie wkurzając Guido.

– Łapać go! – wrzasnął.

Strzelił do mnie. Poczułam, jak kula rozrywa mi ramię, i krzyknęłam. Napastników nadal było zbyt wielu, uderzona w brzuch padłam na ziemię. Guido postawił but na ranie, przez co syczałam z bólu.

– I tak go dopadnę, i zrobię z niego posłusznego szczeniaka – warknął. – Ty też mi zapłacisz. Związać i na salę z nią. Dostarczymy rozrywki gościom.

Wiedziałam, co mnie czeka. Oni byli nienormalni. Niejedną dziewczynę już tak wykończyli. Wtedy mogłam tylko stać i patrzeć, udając, że się świetnie bawię. Dzisiaj sama doświadczę tego losu.

Muzyka ucichła, tłum się rozstąpił, patrząc na mnie bez krzty współczucia. Utworzyli krąg, żeby każdy miał dobry widok.

– Proszę państwa, mamy nieproszonego gościa – ogłosił Guido. – Myślała, że jest taka mądra i wyjdzie przed deserem, nie dając nic w zamian. Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że to niedopuszczalne. Na kolana z nią.

Po sali przeszedł szmer aprobaty, a mnie brutalnie pchnięto do odpowiedniej pozycji. Pluto mi w twarz, policzkowano mnie i obrażano. Tłuszcza głodna krwi i perwersji, rozochocona nadchodzącą rozpustą, kompletny brak rozumu. Suknia została kompletnie zniszczona, wisiały na mnie jej resztki. Kolejne strzały raniły mnie w łydkę, dwa razy w bok, rozorały skórę na dłoni. Gehenna miała się skończyć, gdy przestanę cokolwiek czuć i będzie można kazać komuś zabrać moje ścierwo z podłogi. Wielu z nich podniecał sam widok masakrowanej dziewczyny. Słyszałam sprośne komentarze, drwiące śmiechy i groźby pod moim adresem.

– Zostawcie ją! – Usłyszałam.

Podniosłam spojrzenie pełne niedowierzania. Miałam nadzieję, że jest już daleko stąd, a ten kretyn zamiast ratować własny tyłek, nadal tutaj jest. Stał z kijem w ręce i wywołał śmiech Guida. Dla niego był tylko ładną zabaweczką, ale wiedziałam, że za ten pozór może drogo zapłacić. Wielogodzinne treningi są tego najlepszym dowodem.

– Jakie to słodkie – stwierdził Guido. – Naprawdę sądzisz, że wystraszysz nas w ten sposób?

– Puść ją – odparł spokojnie Kanda.

– Brać go.

Trzech ludzi Guida ruszyło na Japończyka, który pokonał ich w ciągu kilku sekund. To był jednoznaczny znak, żeby się z nim liczyć. Guido nie miał ani ochoty ani zamiaru go ranić, więc wyciągnął nóż i złapał mnie za włosy.

– Nie chcę cię ranić, więc racz odłożyć ten kij i się poddać. Inaczej wykłuję Vivian oko, a potem drugie. To dość bolesne i nieodwracalne – zagroził.

– Lepiej ją puść – odparł Kanda.

Nie rozumiałam jego zachowania. Coś było nie tak. Jakby grał na czas. Tylko po co? Guido nie zmięknie od tego, a Japończyk nadal był jeden i nieuzbrojony.

– Twój przyjaciel jest bardzo uparty. – Nóż niebezpiecznie zbliżył się do mojego oka. – Zawsze trzeba go tyle przekonywać?

Przełknęłam nerwowo ślinę. To nie było zabawne w żadnym calu. Nawet nie miałam, jak się ruszyć, żeby tego uniknąć. Uratować mnie mógł tylko cud. Albo wsparcie.

Usłyszałam, jak ktoś wpada na salę z hukiem. Guido puścił mnie, dzięki temu mogłam zobaczyć sylwetkę Squalo z dwoma mieczami w rękach. Mugen rzucił Kandzie. Teraz Japończyka należało się obawiać.

– Puść ją – powtórzył.

– Macie tylko miecze, my pistolety. Myślisz, że jak wielu moich ludzi zabijesz, zanim przerobią cię na sitko?

– Voi! Przekonajmy się! – rzucił wyznanie Squalo.

Obaj szermierze rzucili się w tłum. Guido pchnął mnie na posadzkę, o którą uderzyłam głową. Powoli traciłam przytomność, ale słyszałam jeszcze strzały, wrzaski i świst mieczy. Ci dwaj stali się demonami pomsty i krwi, maszynami do zabijania. Nie wiem, czy kogokolwiek oszczędzą.

Ocknęłam się z jękiem bólu. Rozlewał się po całym moim ciele, sprawiając, że nerwy drżały. Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, gdzie jestem i co się dzieje.

– Trzymaj ją. – Usłyszałam Kandę.

– Voi! Nie pouczaj mnie.

Próbowałam uciec przed tym, co robili z moim bokiem, ale Squalo mi na to nie pozwolił. Patrzyłam na niego półprzytomnie, próbując jakoś złożyć to w sensowną całość.

Wtedy do pomieszczenia wpadł zziajany poszukiwacz. Coś się wydarzyło, co go zaniepokoiło.

– Musicie stąd uciekać. W Turynie nie jest dla was bezpiecznie – wyrzucił z siebie.

– Nie widzisz, w jakim jest stanie? – warknął Kanda. – Nie możemy się stąd ruszyć.

– Zginiemy, jeśli tego nie zrobimy. Szykuje się na nas obława.

Podniosłam lekko rękę. To wystarczyło, żeby zwrócić na siebie ich uwagę. Dopiero teraz zauważyłam, że obaj szermierze są cali we krwi. Co oni wyprawiali?

– Spokojnie – szepnął Squalo.

Wykorzystałam resztkę energii, żeby przywołać melodię Arki i otworzyć bramę do domu. Wiedziałam, że to zaalarmuje Kwaterę Główną, ale nie było wyjścia.

– Pozbieraj nasze rzeczy – polecił Kanda.

Poszukiwacz uwinął się z tym błyskawicznie. Squalo wziął mnie na ręce i przeszli przez bramę. W samą porę, bo już słyszałam niepokojące dźwięki. Wrota zatrzasnęły się za nami z hukiem. Wtedy na powrót straciłam przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro