Rozdział 132.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I feel guilty

my words are empty

no signs to give you"


Alarm obudził Komuiego, który właśnie przysnął. Przez moment nie mógł zorientować się, co się właściwie dzieje.

– Arka – podpowiedział Reever, który układał jakieś dokumenty.

Wspólnie ruszyli do źródła problemu, zastanawiając się, co się właściwie wydarzyło.

– Allen jest w Kwaterze, więc pewnie Vivian – stwierdził Kierownik.

Nie chciał dopuścić myśli, że Arkę ponownie mogli przejąć Noah. Niby ją porzucili, ale wciąż istniało zagrożenie, że mogliby ją wykorzystać do ataku na Zakon. Właśnie dlatego Walkerowie mieli bezwzględny zakaz otwierania bram Arki według własnego uznania chyba, że w momentach prawdziwego zagrożenia. Nie znając przyczyny, Komui wiedział, że coś się wydarzyło.

Tuż przy Arce stała grupa Kandy. Jeden z naukowców, który zajmował się Arką, mówił coś szybko. Chyba ich opieprzał. Widok nie był zbyt przyjemny dla oka. Obaj szermierze byli czerwoni od krwi. Była dosłownie wszędzie: w ich włosach, na ubraniach, rękach, twarzach. Vivian nie wyglądała lepiej: zakrwawiona, poraniona, nieprzytomna. Wydawała się bardzo krucha w ramionach Squalo.

– Co się dzieje? – zapytał Komui, przerywając monolog naukowca.

– Otworzyli Arkę bez zgody.

– Nie mieliśmy wyjścia – warknął Kanda. – Noah trzeba się zająć. Ma jeszcze trzy kule w ciele. Nie zdążyliśmy ich wyciągnąć.

– A ta krew?

– Nie jest nasza.

– Co się tak właściwie stało?

Kanda jednak nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Z kieszeni wyciągnął puzderko i podał je Komuiemu. Mężczyzna zrozumiał, że to nie jest dobry moment.

– Porozmawiamy rano. Squalo idź z Vivian do Sanatorium, a potem obaj odpocznijcie.

Egzorcyści rozeszli się. Squalo dość szybko dotarł na odpowiednie piętro. Lekarze już nawet nie skomentowali stanu dziewczyny, tylko od razu się nią zajęli. Musieli wyciągnąć z niej kule, zanim rany zaczną się zrastać, żeby nie dokładać sobie roboty.

Squalo zapewnił, że jemu nic nie jest, ale nie chciał wychodzić. Dopiero Matron przekonała go, że to trochę potrwa, więc może pójść na górę, wykąpać się, przebrać i trochę odpocząć. To ostatnie jednak sobie odpuścił i wrócił do Sanatorium. Lekarze tylko uśmiechnęli się na ten widok. Za bardzo się niepokoił, żeby zająć się sobą. Gdy zasnął przy łóżku Vivian, Matron tylko okryła go troskliwie kocem i zostawiła w spokoju.

Kanda wrócił do siebie, ale nie potrafił położyć się i zasnąć. Długo stał pod prysznicem, próbując poukładać wydarzenia w spójną historię. Wcześniej nie było na to czasu: ucieczka przed tamtymi ludźmi, wyciągnięcie z ich łap Vivian, morze krwi i walka z ranami dziewczyny. Teraz napięcie minęło, adrenalina zniknęła, pozostawiając po sobie pustkę. I pytania o działania Walker. To nie było takie proste. Chciał zrozumieć, dojść z tym do ładu i odpocząć. Jednak przez całą noc nie był w stanie zmrużyć oka.

Świt przyniósł odrobinę ukojenia. Kanda przebrał się, poszedł na śniadanie, które wyjątkowo zjadł w kuchni, a potem zjawił się w Sanatorium. Squalo spał oparty o parapet w dość dziwnej pozycji. Gdyby kopnąć krzesło, zleciałby z hukiem na ziemię. Koc zsunął się z niego, połowa leżała na podłodze. Kanda pokręcił głową na takie niechlujstwo. Przyłapał się na myśli, że nie rozumie, co Vivian w nim widzi.

Dziewczyna też spała spokojnie. Wyglądała dużo lepiej niż kilka godzin temu. Najwyraźniej lekarze opanowali sytuację i wszystko szło ku dobremu.

– Chciałeś coś konkretnego, Kanda? – Usłyszał Matron.

– Co z nią?

– Będzie dobrze. Lekarze usunęli wszystkie kule i pozszywali rany. Jej stan jest stabilny i jutro powinna stanąć na nogi.

Japończyk odwrócił się i wyszedł. O tej porze wielu jeszcze spało, więc w spokoju zszedł do gabinetu Kierownika powolnym krokiem. Komui, o dziwo, nie spał, ale siedział nad jakimiś papierami. Parująca kawa jednoznacznie określała, że właśnie wrócił z kuchni.

– Kanda, tak wcześnie?

– Chciałeś rano dostać raport.

– Spałeś w ogóle?

– Co to za pytanie? – mruknął Japończyk. – Lepiej zająłbyś się tymi dwiema ofiarami losu w Sanatorium.

– To później. Na razie czekam na wyjaśnienia.

Kanda przez chwilę milczał, zastanawiając się nad doborem słów. I tak Zakon dowie się o tym, co we dwóch zrobili, ale była jeszcze jedna sprawa, do której nie wiedział, jak podejść. W końcu opowiedział Komuiemu o tym, czego się dowiedzieli, planie Vivian, Guido, o tym jak go niby sprzedała i masakrze, której dokonali ze Squalo. Nie owijał w bawełnę, zresztą nie byłby sobą, gdyby użył więcej słów niż wystarczyło.

– Teraz rozumiem – odezwał się po dłuższym milczeniu Komui. – Użycie Arki było uzasadnione. Nikt nie wie, że egzorcyści tego dokonali, więc z tym nie będzie problemu. Kanda, w porządku?

– Nie zadawaj głupich pytań – warknął Japończyk.

– Pytam poważnie.

– Nie rozumiem, po co to zrobiła. Gdyby nie to, że próbowała mnie chronić, powiedziałbym, że jest wredną suką, dla której to mogło być zabawne, ale teraz nie wiem.

– Dla Vivian coś takiego nigdy nie byłoby zabawne. Obaj to wiemy – odparł spokojnie Komui. – Na pewno miała jakiś powód. Musicie po prostu porozmawiać. Takich rzeczy nie robi się bez powodu. Na razie odpocznij. Vivian może jeszcze długo spać.

– Wiem. Byłem u niej. Gdyby teraz zdechła, byłyby problemy.

Chłopak wstał i wyszedł bez pożegnania. Komui uśmiechnął się łagodnie. Zbyt dobrze go znał, żeby nie rozpoznać emocji, które nim targały. Co prawda miał dla niego misję, ale postanowił pozostawić Japończyka w Londynie, żeby mógł wrócić do lekko zachwianej równowagi i pogodzić się z Vivian. Do tego zadania może wyznaczyć Squalo, świetnie będzie pasować, a przy okazji pozwoli to spokojnie porozmawiać Kandzie i Vivian. Squalo ostatnio trochę przerwał komunikację pomiędzy tą dwójką, a ta więź była tak specyficzna, jak krucha. Łatwo było to zepsuć nieopatrznym czynem.

Komui skończył pracę przy dokumentach i poszedł do Sanatorium. Chciał sprawdzić stan Vivian i od razu wysłać Squalo na misję. Niepotrzebne było wywoływanie go do gabinetu, skoro Włoch był na górze.

Przez chwilę obserwował parę w milczeniu. Superbi pił kawę, patrząc w okno, dziewczyna zaś nadal spokojnie spała. Scena emanowała spokojem, który sprawił, że Komui przestał się o nich martwić.

– Voi! Przyszedłeś się gapić? – Squalo odwrócił się do drzwi.

– Chciałem sprawdzić, jak Vivian się czuje.

Podszedł i podał mu teczkę. Squalo przez chwilę patrzył na niego w milczeniu, po czym wziął dokumenty.

– Muszę jechać? – zapytał.

– Tak.

– Nie może tego załatwić ktoś inny?

– Squalo, czy ty się migasz od obowiązków?

– Voi! Zawsze wybierasz sobie nieodpowiednie momenty.

– Nie narzekaj. Jak dobrze pójdzie, wieczorem będziesz z powrotem. Ruszaj się, ruszaj.

***

Obudziłam się w Sanatorium. Nie było to zbyt zaskakujące, patrząc na mój stan po feralnym balu. Niewiele pamiętałam z ostatniej nocy, jedynie przebłyski, które bardzo mało mówiły o przeszłych wydarzeniach.

– Jak się czujesz? – Usłyszałam.

– Komui. – Spojrzałam na niego.

Siedział obok mojego łóżka i uśmiechał się delikatnie. Chyba odetchnął z ulgą, gdy się obudziłam. Rozejrzałam się po sali, ale nie dostrzegłam nikogo innego. Wydawało mi się, że był tutaj.

– W porządku – odpowiedziałam. – Gdzie Squalo?

– Godzinę temu pojechał na misję. Wieczorem powinien być z powrotem.

– Co? Dlaczego to zrobiłeś? Nie mógł jechać ktoś inny?

To było wredne z jego strony. Przecież na razie jestem uziemiona w Kwaterze Głównej, więc mogliśmy ten czas wykorzystać we dwoje. Odebrał nam go.

– Właściwe na tę misję miał jechać Kanda, ale postanowiłem zostawić go w Kwaterze Głównej. Powiedział mi o wszystkim.

Odwróciłam spojrzenie. Wiedziałam, że to źle wygląda. Mógł sobie pomyśleć wiele różnych rzeczy i oskarżyć mnie o złe zamiary. To nie tak powinno być.

– Jest bardzo zły? – zapytałam cicho.

– Nie, ale chciałby zrozumieć twoje motywy.

– Komui, ja nie zrobiłam tego złośliwie. Kanda miał się nigdy nie dowiedzieć o tym, co zrobiłam. Nie wspominałam mu wcześniej, bo nie zgodziłby się na to, a może i zabiłby mnie za sam pomysł. Musiałam jednak zaryzykować. Guido jest specyficznym typem człowieka i takie też ma przyzwyczajenia. Miałam z nim na pieńku, więc trochę się bałam, że mnie po prostu zastrzeli, gdy tylko się tam pojawię. Mógł mi jednak pomóc w zadaniu. Wystarczyło go odpowiednio przekonać. Guido nie patrzy na dziewczyny. Uwielbia młodych, przystojnych Azjatów. Zawsze się nimi otaczał, więc wiedziałam, że jest spora szansa, że połknie haczyk. To był blef. Guido to potwór. Sprowadzał sobie tych chłopców, żeby ich zamęczyć. Na to pozwolić nie mogłam. Mieliśmy zniknąć, zanim Guido się o niego upomni. Nie sądziłam, że przejrzy moje zamiary. Od początku mi nie ufał. To była zabawa, żeby zobaczyć, co wymyśliłam.

– Powiesz o tym Kandzie? – zapytał.

– Powinnam go przeprosić. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Sprawy wyszły spod kontroli.

– Nie zadręczaj się tym. Porozmawiacie, Kanda przełknie to i wszystko wróci do normy.

Nie miałam takiej pewności jak Komui. Obawiałam się, że moje racje nie zostaną wysłuchane, a nasza współpraca się pogorszy. Nadszarpnęłam ją swoim zachowaniem. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, nie miałabym wyrzutów sumienia, mogłabym zapomnieć o szczegółach. Teraz nie było to takie proste.

– Odpoczywaj, Vivian.

Komui zostawił mnie samą. Gdyby został tu dłużej, ktoś mógłby zacząć podejrzewać, że miga się od pracy, a Sanatorium nie było dobrym miejscem na kłótnię. Matron na to nie pozwoli, a z nią wszyscy muszą się liczyć. Jak chce, potrafi być naprawdę straszna, a to tylko z troski o nasze zdrowie.

Dostałam śniadanie, opatrunki zostały zmienione i miałam bezwzględny zakaz wychodzenia z łóżka, dopóki rany się nie zasklepią. Miałam więc dużo czasu na myślenie.

Nie wiem, kiedy stanął na progu sali, ale wydawało się, że stoi tam od dawna. Przez kilka minut patrzyliśmy sobie w oczy w milczeniu, nie wiedząc, od jakich słów zacząć. Wiedziałam, że ma mi trochę do zarzucenia i wcale mu się nie dziwię. Czułabym się tak samo na jego miejscu. Może i jesteśmy wrogami, ale takich rzeczy się po prostu nie robi. Pewnie w jego oczach złamałam tę zasadę. Właśnie dlatego pierwsza odwróciłam wzrok.

– Powinnam ci to wyjaśnić – powiedziałam cicho.

– Słyszałem, jak rozmawiałaś z Komuim – odparł.

Zbliżył się, żebyśmy nie musieli mówić z dwóch różnych kątów. To było krępujące. Spojrzałam na niego, ale nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy.

– Przepraszam. Nie powinnam tego robić.

– To było głupie. Zamiast uciekać, pozwoliłaś się schwytać. Tylko mi nie mów, że odwracałaś ode mnie uwagę. – Podniósł głos. – Palisz za sobą mosty, potem wracasz i narażasz się ludziom, którzy pragną twojej śmierci. Nie rób takich głupich rzeczy.

Nie rozumiałam. Mówił o czymś innym, niż powinien. Nie wściekał się o to, że go wystawiłam, ale o to, że go ratowałam. Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam jak.

– Nie lubię zostawiania długów, których nie można spłacić. Ten spłaciłem.

Odwrócił się i ruszył do drzwi. Patrzyłam na niego zdezorientowana, ale wiedziałam, że nie powinnam tego tak zostawiać. Wstałam z łóżka i ruszyłam za nim.

– Kanda.

Zatrzymał się i spojrzał na mnie pytająco. Patrzyłam mu w oczy, starając się ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć. Tylko nie wiedziałam jak i stałam jak idiotka. Niespodziewanie pogłaskał mnie po policzku.

– Wiem, o co ci chodzi. Wracaj do łóżka – powiedział cicho.

– Jak stamtąd wyszliście? – zapytałam.

Milczał. W ciszy dosłyszałam odpowiedź. Trochę mnie to przeraziło. Uśmiechnął się lekko, gdy zobaczył moją minę.

– Nie jesteś jedyna – powiedział i wyszedł.

Zemścili się. Wymordowali całą salę we dwóch tylko, dlatego że nam zagrażali i byli zakałą ludzkości. Wybili potwory, które próbowały znów kogoś zamęczyć. Nie sądziłam, że są do tego zdolni.

Resztę dnia przespałam, żeby o tym wszystkim nie myśleć. Z Kandą byłam kwita. Wiedziałam, że od jutra życie wróci do normy. Moje rany też się zagoiły, pozostaną mi jedynie blizny, przypominające o błędach. Jak zwykle. Już się do tego przyzwyczaiłam.

Squalo wrócił wieczorem. Jego misja powiodła się wyśmienicie, dzięki czemu miał dobry humor i nawet już nie narzekał, że musiał jechać. Był jedynie trochę zmęczony, ale wciąż skory do zaczepek. Na to jednak nie mogliśmy sobie pozwolić w Sanatorium, gdzie każdy mógł nas przyłapać. Taka sytuacja byłaby bardzo krępująca, w końcu trochę wstydu mi jeszcze pozostało. Zjedliśmy kolację i udało mi się uprosić lekarza, żeby mnie wypisał. Nie był z tego powodu zbyt zadowolony, bo wiedział, jak spędzimy tę noc, ale w końcu się zgodził.

W ten sposób znaleźliśmy się w pokoju Squalo. Wspólna kąpiel, wygłupy, a potem zbliżenie. Po wszystkim jeszcze długo leżeliśmy obok siebie w milczeniu, patrząc sobie w oczy. Cisza koiła nerwy, dawała wytchnienie w zgiełku życia, mówiła to, czego nie mogły opisać słowa.

– Przepraszam, że cię zmartwiłam – wyszeptałam.

Przyciągnął mnie do siebie i w ten sposób zasnęliśmy. To było cudowne uczucie obudzić się obok kochanej osoby, która uśmiecha się leniwie, gdy na ciebie spojrzy. Dawno nie mieliśmy takiego poranka, chyba ostatni raz przed Persją. Czekaliśmy, aż to drugie odezwie się pierwsze. W końcu nie wytrzymałam i roześmiałam się. Squalo przyciągnął mnie w odpowiedzi i pocałował.

– Mogłabym się tak budzić co rano – stwierdziłam.

– Chyba będę musiał przynieść ci jakieś ubranie – odparł. – Chociaż dla mnie możesz chodzić nago.

– Tak przy wszystkich? – zapytałam z psotnym błyskiem w oku.

– Voi! Oczywiście, że nie – odpowiedział oburzony. – Inni nie mają prawa na ciebie patrzeć.

– No to będziesz musiał się ruszyć.

– Voi! Jakbyś nie mogła się tu przenieść na stałe – mruknął.

– To niemoralne, a pamiętaj, że Czarny Zakon podlega Kościołowi.

– Jakby mnie to obchodziło.

– Poza tym lepiej, że mamy osobne pokoje. To pozwala na odrobinę prywatności.

Squalo skrzywił się z niezadowoleniem. Chciał mnie mieć na własność, ale musiał dzielić się ze światem. I tak jesteśmy dość sporymi egoistami.

Pocałowałam go. To wystarczyło, żeby dał się sprowokować. Jemu ciągle było mało, ale nie przeszkadzało mi to. Pozwoliłam na kolejne zbliżenie, po którym wstał i poszedł po moje ubrania. Przez ten czas leżałam głupio uśmiechnięta wtulona w jego poduszkę. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nagle zniknął z mojego życia. To zbyt abstrakcyjne, żebym mogła to pojąć.

Razem zeszliśmy na śniadanie. Potem czekała mnie jeszcze kontrola, ale na razie się tym nie martwiłam. Stołówka była już pełna i dziwnie czymś poruszona. Coś się wydarzyło, co sprawiło, że wszyscy o tym rozmawiali. Odebraliśmy swoje posiłki i zajęliśmy miejsca przy naszym stole.

– Co jest? – zapytałam.

Allen wskazał na Laviego, który siedział markotny i grzebał widelcem w jajecznicy. Spojrzałam na niego uważnie, ale nie zwrócił na mnie uwagi.

– Zrobiły ci coś te jajka, że tak je torturujesz? – zapytałam.

– Daj mi spokój, Vivian – mruknął.

– Co się stało?

Wtedy do stołu usiadła Hikari. Była tak samo markotna, a szepty poszukiwaczy zwiększyły intensywność. Nie chciałam ich słuchać, wolałam prawdę, choć domyślałam się, o co chodzi.

– Kto? – zapytałam.

– Staruszek. Wściekł się.

– Przejdzie mu. – Pocieszyłam go.

– Vivian, daj spokój.

Zostawił niedojedzoną jajecznicę i poszedł. Kiri spojrzała za nim tęskno i wróciła do jedzenia. W końcu dowiedzieliśmy się prawdy. Zostali przyłapani w jakimś kącie, choć Lavi miał w tym czasie skończyć jakieś swoje zadanie. Kronikarz był trochę wkurzony, ale tylko na niego.

Gdy wyszłam z Sanatorium, sprawa ucichła. Nowa para została zaakceptowana, poszukiwacze wymyślali niestworzone historie, Komui migał się od pracy, a akumy nadal prześladowały świat. Znowu zwykły dzień egzorcystów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro