Rozdział 137.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Bo jesteś moim lękiem i zginie jedno z nas

nie chcę cię widzieć więcej,

nie chcę sięgać gwiazd

mam szansę

choć urodziłem się z kagańcem

zagram asem z pół dystansu

w nierównej walce

jesteś moim lękiem

nie chcę cię widzieć więcej"


Ocknęłam się z twarzą w trawie. Ręce miałam związane na plecach kawałkiem grubego sznura, który mimo rękawiczek ranił mi skórę. Odwróciłam się na bok i jęknęłam boleśnie.

– Radzę nie ruszać się za bardzo. – Usłyszałam.

Przypomniałam sobie wydarzenia sprzed utraty przytomności. Mimo ostrzeżenia poderwałam się gwałtownie i szybko tego pożałowałam. Nie chodziło o sam ból rany. Po jednej stronie miałam przepaść, z drugiej napastnika. Byliśmy na skarpie nad rzeką, to miejsce było szczególne, a teraz miało stać się świadkiem walki i innych wydarzeń.

– Mówiłem.

– Kim jesteś i czego chcesz?

Z ran ciekła krew. Cięcie nie uszkodziło żadnych ważnych narządów ani tętnicy, ale było dość rozległe. Nie zamierzał mnie od razu zabić, chodziło raczej o unieszkodliwienie.

– Rozumiem, że Squalo nie powiedział ani słowa o mnie, więc już tłumaczę. – Wyszczerzył zęby w podłym uśmiechu. – Nazywają mnie Cesar i przyjechałem, żeby zabić Squalo. Poprzednio tchórzliwie uciekł, pozostawiając umierającą narzeczoną. Była całkiem inna niż ty: wiotka, jasnowłosa, ułożona, bezbronna. Prawdziwa dama. Szkoda, że musiała umrzeć.

– Dlaczego? Po co to robisz?

– Bo rodzina Superbich musi zniknąć z powierzchni ziemi. Squalo jest ostatni. Długo się ukrywał. Zajęło mi dużo czasu, zanim wpadłem na to, że jest w Czarnym Zakonie, ale znalazłem.

– Po co ci ja?

– Zanim zostawiłem ci ten ślad. – Dotknął mojego policzka. – Trochę was obserwowałem. Wiem, że mu zależy i przyjdzie po ciebie. Nie ma więc sensu, żebym pchał się pomiędzy egzorcystów.

Zaczynałam rozumieć wydarzenia trzech ostatnich dni, ale miałam nadzieję, że teraz się mylę. Zaklinałam go wręcz w duchu, żeby tego nie robił.

– Nie przyjdzie – warknęłam. – Nie zależy mu.

– Zależy. Nieważne, co ci powiedział. Widziałem jego spojrzenie. Ostatnio patrzył tak na nią. Jak ona miała na imię? – Zaczął się zastanawiać. – Nie pamiętam.

Jakby mnie to cokolwiek obchodziło. W gardle czułam gulę strachu, jeszcze chwila i wpadnę w panikę. Ten gość mnie przerażał, a nie mogłam nic zrobić. Czekała mnie śmierć z jego ręki albo z własnej, jeśli zdecyduję się rzucić ze skarpy prosto do spienionej wody. Z wolnymi rękami mogłabym spróbować coś zrobić, ale tak miałam marne szanse. Nadmiar nowych informacji jeszcze bardziej wszystko komplikował. Zaklinałam w myślach Squalo, żeby się tu nie pojawiał. To ten cały Cesar był człowiekiem, który wymordował mu rodzinę, z nim miał się zmierzyć, gdy zdobędzie więcej doświadczenia i stanie się silniejszy, a wiedziałam, że dziś nie ma szans na przeżycie.

– Nie przyjdzie – upierałam się.

– Przyjdzie. Twoja mała przyjaciółka pewnie już przekazała wiadomość, więc trzeba tylko poczekać. Nie szarp więzami, bo to na nic.

– Jesteś nienormalny.

– Niewiele o mnie wiesz. O swoim facecie zresztą też. Wielu rzeczy ci nie powiedział, nie? Wiesz, że Superbi to rodzina mafijna? Mafia nie zapomina.

To wyjaśniało, dlaczego Scorpio wiedział coś o Squalo. Gdyby sobie to wtedy przypomniał, gdybym wymusiła na Squalo prawdę, moglibyśmy się przygotować do tego starcia.

– To nie miało żadnego znaczenia, gdy byliśmy razem – powiedziałam. – Teraz też jest mało istotne.

– Czyli Squalo cię zostawił. Interesujące. Czyżby nadal był takim tchórzem? Może masz rację i zostawi cię w moich rękach? Może się już pakuje, żeby uciec jak najdalej?

Zaczął się śmiać. Był mocno rąbnięty, więc i nieobliczalny. Musiałam być ostrożna. Na razie czułam osłabienie – straciłam zbyt wiele krwi i niedługo zemdleję. Może nawet teraz w przytomności trzyma mnie jedynie adrenalina wymieszana z niepokojem.

– Jeśli coś mi się stanie, będziesz miał na karku cały Czarny Zakon – zablefowałam.

– Nie znajdą mnie, więc nie musisz się o to martwić. Najważniejsze i tak jest to, czy Squalo się tu pojawi.

– Nie narazi się dla mnie.

Roześmiał się. Dla niego mogłam mówić, co chcę, traktował to jak część zabawy. Byłam przerażona. Wiedziałam, że żaden egzorcysta nie da sobie z nim rady, zbyt duża różnica sił. Nie mamy żadnych szans.

Pierwsza go usłyszałam. Wiatr przyniósł zapach morza w deszczowy dzień, przerażając mnie jeszcze bardziej. Ponad ramieniem Cesara widziałam, jak wypada spomiędzy drzew zziajany i z mieczem w ręce.

– Voi! Zostaw ją! – wrzasnął.

– A jednak cię kocha – powiedział do mnie Cesar. – Chyba powinnaś go przeprosić, Vivian.

– Voi! Przyszedłeś po mnie, więc jej daj spokój!

– Jak zwykle nerwowy. Już się nie boisz, czy Vivian jest dla ciebie ważniejsza niż poprzednia narzeczona?

Wstał i odwrócił się do Squalo. Mierzyli się spojrzeniami przez parę chwil. Czułam napięcie pomiędzy tymi dwoma, ale też strach Squalo.

– Zostaw ją w spokoju!

– O ile nie będzie fikać, nie interesuje mnie. Niech siedzi. Lubię widzów, gdy zabijam.

Ruszyli na siebie. Cesar bawił się, bo zwolnił ruchy, ale udało mu się przebić obronę Squalo i go zranił. Nie chciałam na to patrzeć. Spróbowałam się podnieść.

– Nie ruszaj się – ostrzegł Superbi. – Niech skupi się na mnie.

– Squalo zrobił się szlachetny – zakpił Cesar. – Idzie widownia.

Wśród drzew pojawili się inni egzorcyści. Prawie wszyscy, choć nie widziałam wśród nich Abby. Kanda musiał kazać jej zostać. Przyszli za Superbim.

– Voi! Mieliście zostać!

– Myślisz, że będziemy słuchać kretyna? – zapytał Japończyk.

– Nie mieszajcie się!

Kanda powstrzymał Allena przed ruszeniem w moją stronę. Rozdzielali nas Squalo i Cesar, każdy krok mógł być odebrany jako próba ingerencji i groził mi śmiercią. Musieliśmy obserwować pojedynek ze swoich miejsc.

Walka została wznowiona. Przeciwnicy dotrzymywali sobie kroku, wymieniali się ciosami, choć prawda była taka, że Squalo sobie nie radził. Stał się marionetką w rękach mordercy i miał tego świadomość. Widziałam to w jego oczach. Bałam się o niego.

– Dlaczego po nią przyszedłeś, skoro drżysz ze strachu i nie ma z tobą żadnej zabawy? – odezwał się Cesar.

– Nie skrzywdzisz jej ani nikogo innego, żeby mnie dopaść – warknął Squalo.

– Byłoby łatwiej, gdybyś nie uciekał.

– Trenowałem, żeby cię zabić.

– Więc musisz się postarać bardziej.

Przerzucił Squalo nad sobą, ten uderzył plecami o ziemię. Miecz jednak nadal trzymał w dłoni. Odturlał się, gdy przeciwnik próbował go przebić. Przez chwilę wyglądało to jak ucieczka i pogoń. Wstrzymałam oddech, gdy ostrze przeciwnika śmignęło tuż nad głową Squalo. Przyśpieszył i bałam się, że za chwilę padnie decydujący cios.

Superbi wycofał się na bezpieczną odległość. Ciężko dyszał, był zmęczony pojedynkiem. Jego przeciwnik wręcz przeciwnie, z jego twarzy nie znikał zadowolony uśmiech. Był pewny siebie. Mógł go zabić od razu, ale bawił się z nami. Byliśmy pionkami w jego grze.

– Ciągle uciekasz, Squalo. Uciekłeś, gdy ginęła twoja rodzina, potem przy narzeczonej. Nawet teraz uciekasz, ślizgasz się pomiędzy ciosami. Czy tak zachowuje się prawdziwy rekin?

Squalo nie odpowiedział, zbierając siły na kolejną część pojedynku. Widziałam w jego oczach wątpliwości, co do wyniku tej walki.

– A może ty się boisz? – kpił dalej Cesar.

– Przynajmniej wiem, że mogę cię pokonać – warknął Squalo.

Cesar roześmiał się drwiąco, obserwując przeciwnika. Gardził nim, a jednak traktował jak rozrywkę. Szarpnęłam więzami, ale to nic nie dało.

– Nie możesz nic zrobić – zagrzmiał przeciwnik. – Nigdy nie mogłeś. Zawsze tylko patrzyłeś z daleka, jak umierają twoi bliscy, a potem podwijałeś ogon pod siebie i zwiewałeś, bojąc się śmierci. Jesteś zwykłym tchórzem, Squalo. Trzymając w dłoni miecz, stajesz się plamą na honorze wszystkich szermierzy.

– Ty za to jesteś mordercą – odpyskował Superbi. – Do tego psycholem, który uwielbia sprawiać innym ból. Dzisiaj się to skończy.

– Masz rację, ale póki co tylko dużo gadasz. Gdy przyjdzie co do czego, historia się powtórzy.

Cesar odwrócił się w moją stronę i sekwencją ruchu wywołał potężną falę powietrza, która strąciła mnie ze skarpy. Przez więzy nie mogłam aktywować innocence, więc byłam pewna, że wpadnę do rzeki.

Szarpnęło mną, gdy zostałam złapana za koszulę na plecach. Podniosłam spojrzenie na Squalo, który wciągnął mnie na górę. Przy nim poczułam się bezpieczniejsza.

– Nie pozwolę ci na to – warknął w stronę Cesara. – Ona tu dzisiaj nie zginie.

– Nieważne. Jest tylko dodatkiem do dzisiejszego dnia, choć możecie umrzeć razem.

Nie zdążyłam się odezwać, gdy przeciwnik ponownie zaatakował. Squalo jednak ściągnął mnie z zasięgu ciosu. Upadliśmy na trawę, poczułam dokładnie jej zapach. Superbi stęknął boleśnie, coś spłynęło mi po ubraniu.

– Wow, Squalo zdobył się na gest bohaterstwa. – Cesar roześmiał się. – To niezapomniany dzień.

Squalo podniósł się do siadu. Nadal trzymał w dłoni miecz, ale krwawił. Przyjął cios na siebie. Ze zgrozą obserwowałam spływające po jego ciele strużki czerwieni. W tym stanie nie powinien walczyć.

– Jesteś cała? – zapytał cicho.

Kiwnęłam głową. Gdybym miała wolne ręce, to nie musiałoby się wydarzyć, mogłabym go objąć i przytulić. Chciałam, żeby był blisko mnie. Bałam się, że stracę go na zawsze, gdy się odsunie.

– Urocze – kpił Cesar. – Mam ją pocieszyć, gdy zginiesz na jej oczach?

– Voi! Zabiorę cię ze sobą – odpowiedział Squalo. – Tu będzie twój koniec.

– Wielkie słowa. Przynajmniej się z nią pożegnaj, bo za chwilę nie będzie już okazji.

Squalo nie zwracał uwagi na jego kpiny. Wziął mnie na ręce i podszedł do pozostałych egzorcystów, którzy obserwowali całość podenerwowani. To była sprawa honoru, więc nie ingerowali, chociaż zżerała ich niemoc.

– Zapłaci za to, co ci zrobił.

– Squalo...

Przekazał mnie Kandzie i położył mi palec na ustach. Nie chciał słyszeć moich słów, a ja pragnęłam, żeby nie odchodził. Pod powiekami czułam łzy.

– Nic nie mów. Wszystko wróci do normy. – Przejechał palcem po mojej wardze. – To nie powinno się wydarzyć. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz – zwrócił się do Kandy.

Robił to wbrew sobie. W końcu Japończyk był jego przeciwnikiem i największą zmorą. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby rozmawiali, ale żaden nie poruszył ustami. W końcu Kanda kiwnął głową.

– Squalo... – zaczęłam, ale przerwał mi.

Tym razem pocałunkiem. Wolną dłonią przejechał po moim brudnym policzku, usta łapczywie całowały moje wargi. Były w tym tęsknota, poczucie winy i pragnienie przebaczenia. Za nimi ukrywał fakt, że to nasz ostatni pocałunek. Wpiłam się mocniej w jego usta, pragnąc przeciągnąć tę chwilę jak najdłużej. Nie mogłam go stracić.

Odsunął się, a ja nie mogłam go złapać. Wciąż miałam związane ręce i wykorzystał ten fakt. Pokręciłam głową, błagając go w ten sposób, żeby nie odchodził. To było jednak nieuniknione. Wszyscy to wiedzieliśmy.

– Kocham cię – szepnął niemal bezgłośnie.

Zanim odpowiedziałam, odwrócił się i ruszył naprzeciw przeznaczeniu. Patrzyłam w jego plecy, czując gorycz tej chwili. Chciałam coś zrobić, a zżerała mnie bezsilność.

– Voi! Teraz zostaliśmy tylko my dwaj!

– Przynajmniej nie będzie cię rozpraszać.

Ruszyli na siebie z zamiarem mordu. Cała historia miała się zakończyć tutaj, w tym miejscu i w ciągu najbliższych paru chwil. Pozostali byli biernymi obserwatorami, którzy nie mogli ingerować w przebieg wydarzeń. Mieliśmy tylko stać i patrzeć na przelewającą się krew.

Kanda posadził mnie na trawie i rozciął więzy. Ręce nie wyglądały dobrze. Dostrzegliśmy to, gdy ściągnął mi rękawiczkę z lewej dłoni. Nie interesowało mnie to. Obserwowałam, jak bliska mi osoba walczy o ostatnie chwile życia i znów nie mogłam nic zrobić. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, za nią pojawiły się następne.

Squalo atakował z zaciętością i wściekłością wygłodniałego rekina. Nie wiem, skąd nagle u niego taka energia, ale tym razem Cesar nie mógł się swobodnie bawić z nim. To jednak nie wystarczało. Rany Squalo były coraz rozleglejsze. Jeśli przeciwnik go nie zabije, padnie z wycieńczenia i utraty krwi. Chciałam mu pomóc, ale Kanda mnie nie puścił.

– To jego walka – powiedział cicho. – Uszanuj to i pozwól mu skupić się na przeciwniku.

Chciałam się sprzeciwić, ale wiedziałam, że ma rację. Przedtem Squalo musiał uważać na mnie, kombinował, jak zabrać mnie z pola walki i nie narażać. Teraz zajął się tylko przeciwnikiem. Nawet strach przestał mieć znaczenie. Mimo to nie mogłam na to spokojnie patrzeć.

Udało mu się zranić Cesara. Oberwał jednak. Niezbyt groźnie, ale w jego stanie każda rana była niebezpieczna. Nie zwracali uwagi na otoczenie, liczył się tylko przeciwnik.

Zbliżyli się niebezpiecznie blisko do krawędzi skarpy. Nie zwracali na to uwagi, wymieniając się morderczymi ciosami. Kamienie i drobne grudki ziemi spadały spod ich nóg w spienioną wodę. Balansowali na niebezpiecznej linii.

Squalo potknął się, co wykorzystał przeciwnik i ciął go w brzuch. Krzyknęłam równo z Superbim, który stracił równowagę. Wstrzymałam oddech, gdy balansował na krawędzi. Wczepił się palcami w przeciwnika, jakby chcąc się uchronić przed upadkiem.

Tak się jednak nie stało. Obaj runęli ze skarpy złączeni ze sobą. Przez chwilę patrzyłam na to w bezruchu. Początkowo nie dotarło do mnie, co się dzieje.

– Squalo! – wrzasnęłam.

Chciałam go ratować. Szarpnęłam się w stronę skarpy, ale Kanda mnie powstrzymał.

– Puszczaj!

– Nie. Tak mu nie pomożesz.

Szarpałam się z nim, nie chcąc pozwolić na najgorszy scenariusz. Rozpacz odbierała mi zmysły i po chwili organizm odmówił posłuszeństwa, choć bardzo tego nie chciałam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro