Rozdział 141.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Dziś już wiem będziesz zawsze blisko mnie

I wierzę w dobry czas, ból odejdzie sam,

Odejdzie na dobre."


Zeszłam na dół opatulona swetrem. Mimo to nadal dygotałam, nie pomogło nawet odkręcenie na ful grzejnika. Zamiast więc na stołówkę, weszłam do kuchni i usiadłam przy piecu.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Jerry.

– Zimno mi.

– Byłaś w Sanatorium?

– Tak, ale nie mogą mi pomóc. To zimno jest we mnie.

– Spróbujemy coś na to zaradzić. – Uśmiechnął się.

Gorąca herbata trochę mnie rozgrzała, ale nadal czułam chłód. Nawet jedzenie prosto z patelni nie pomogło. Musiałam się z tym pogodzić.

W kuchni siedziałam przez całe śniadanie, słuchając gwaru Zakonu. Wszystko dookoła żyło, tylko ja stałam w miejscu, choć próbowałam wyrzucić ze swojego życia każdy element związany ze Squalo. Przez to czułam się pusta i zimna. Czegoś mi brakowało i nie mogłam się z tym pogodzić, zaakceptować tego.

W drzwiach zatrzymał się Lavi. Coś w jego spojrzeniu kazało mi wzmocnić czujność. Mimo to nadal siedziałam na swoim miejscu, śledząc go jedynie spojrzeniem.

– Vivian, możesz przyjść na chwilę? – zapytał.

– Coś się stało?

– Nie, chcę po prostu porozmawiać.

Wiedziałam, że coś jest nie tak. Aby uzyskać odpowiedź, musiałam wstać i z nim pójść. Tak też zrobiłam. Zaprowadził mnie na nasze piętro i zatrzymał się pod moimi drzwiami.

– O co chodzi, Lavi? – zapytałam. – Bo przecież po coś mnie tu ściągnąłeś.

Z kieszeni wyciągnął kopertę i podał mi ją. Spojrzałam na niego z niezrozumieniem.

– To do ciebie – powiedział cicho.

– Od kogo?

– Od Squalo.

Zamarłam. Chciałam odwrócić się i uciec, albo przynajmniej usłyszeć, że to głupi żart. Stałam jednak w miejscu niezdolna do ruchu.

– Znaleźliśmy to rano przy sprzątaniu jego pokoju – wyjaśnił.

– Nie chcę go – powiedziałam.

– Vivian, to do ciebie. Myślę, że powinnaś przeczytać, co Squalo chciał ci powiedzieć.

– Nie chcę – powtórzyłam.

Bałam się tego, co może być w środku. Wystarczająco się przez niego wycierpiałam. Przeczytanie, że jednak przez cały ten czas kłamał, byłoby ponad moje siły. Nie chciałam tego wiedzieć. Lepiej, żeby ten list nigdy do mnie nie dotarł.

– Vivian, proszę cię.

– Nie.

Siłą włożył mi kopertę w rękę. Była dość gruba, ale niczym więcej się nie wyróżniała pośród jej podobnym. Nie zakleił jej, może nie zdążył. Miałam w dłoni odpowiedzi na wszystkie moje pytania albo ostatni gwóźdź do trumny.

– Należy do ciebie. Co z nim zrobisz, to już twoja sprawa.

Zostawił mnie samą, bo tylko ja mogłam to rozwiązać. Weszłam do swojego pokoju z zamiarem spalenia koperty bez sprawdzania jej zawartości. Zapaliłam nawet świecę, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić. Wciąż coś mnie powstrzymywało przed zetknięciem papieru z ogniem. Tak jakby w pobliżu był on.

Odłożyłam kopertę. Nie chciałam tego czytać, za bardzo bałam się tego, co znajdę w środku. Z drugiej jednak strony ciągnęło mnie do treści. Przez to chodziłam niespokojnie po pokoju, odwlekając moment odpowiedzi.

Tam mogło być wszystko. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak niewiele wiedziałam o Squalo. Rzadko wspominał o swojej przeszłości i tylko wtedy, gdy go przycisnęłam. Chciał zapomnieć, tutaj zaczął coś nowego, ale dopadły go wspomnienia. Cesar pojawił się wraz z historią Squalo. Nie wiem, ile było w tym prawdy, ale w sumie tamten chyba nie miał powodu kłamać. Nie potrafię znaleźć na to odpowiedzi. Nigdy wcześniej Squalo nie dał mi na to wskazówek, a ja nie naciskałam na niego. Czy to by coś zmieniło? Gdybym wiedziała, że jest ścigany przez mordercę swoich bliskich, mogłabym spać spokojnie? Czy miałabym na to wpływ?

Oparłam czoło o szybę, ale koperta nadal mnie prześladowała. Szybkim krokiem wróciłam do stolika, podniosłam ją i zbliżyłam do płomienia świecy, ale w ostatniej chwili coś mnie powstrzymało. Nie potrafiłam tego zrobić ani przed tym uciec. Pokój był zbyt mały. Wyszłam więc i ruszyłam przed siebie. To nie pomagało, list cały czas tłukł się w mojej głowie jak chory prześladowca. Czułam się coraz gorzej z wiedzą, że Squalo zostawił mi coś bardzo osobistego. Strach jednak nie pozwolił mi wrócić do pokoju i otworzyć koperty.

Przeszłam pod drzwiami gabinetu Komuiego. Otworzyły się i stanął w nich sam Kierownik.

– Vivian, co ty tak dreptasz? – zapytał.

Zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Wyglądał na zaniepokojonego moim zachowaniem. Tę trasę powtarzałam kolejny już raz, nie chcąc wracać do pokoju.

– Wejdź – zaprosił mnie do środka.

Usiadłam, przyciągając nogi do siebie. Ta sytuacja mnie wykończy. Wszystko we mnie chodziło jak nakręcone.

– Co się dzieje? – zapytał, opierając się o biurko.

– Chłopcy znaleźli list od Squalo.

– Co w nim jest?

– Nie wiem. Nie chcę go otwierać. Boję się tego, co tam jest. Próbowałam go spalić, ale nie potrafię.

– Vivian, nie możesz ciągle przed tym uciekać. Wiem, że to trudne, ale nie sądzę, żeby Squalo zostawił list bez przyczyny.

– Nie chcę go czytać. Nie mogę go komuś oddać, kto by się tym zajął?

Komui przyklęknął tuż przede mną, żeby spojrzeć mi w oczy.

– Vivian, nie możesz przed tym uciec. Musisz pozwolić Squalo odejść. Nie trzymaj go na siłę, bo tylko zrobisz sobie krzywdę. Squalo by tego nie chciał.

– Boję się.

– Każdy z nas się boi, gdy ktoś bliski odchodzi, ale to nie znaczy, że znika na zawsze. Żyje w twoim sercu aż do końca. Dasz sobie z tym radę. Pamiętaj, że tu nie jesteś sama. Są ludzie, którym możesz powierzyć swoje problemy.

Nie odpowiedziałam. Trochę się uspokoiłam, ale wciąż obawiałam się tego, co mogę znaleźć w środku koperty. Mógł napisać wszystko. Potrzebowałam odpowiedzi, ale czy właśnie takich?

Kiwnęłam powoli głową, co wyraźnie uspokoiło Komuiego. Nie ruszyłam się jednak z miejsca. Na to nie byłam gotowa.

– Mogę tu jeszcze zostać? – zapytałam.

– Nie, Vivian. Nie szukaj wymówek. Idź i przeczytaj ten list.

– Tylko chwilkę – jęknęłam.

– Nie. Straciłaś już zbyt wiele czasu.

Wstałam i powoli ruszyłam do siebie. Czułam spojrzenie Kierownika, które mnie poganiało. Komui miał rację. Koniec zwlekania. Trzeba to po prostu zrobić.

W pokoju już nie byłam tego taka pewna. Bałam się, ale wzięłam kopertę do ręki i usiadłam na łóżku. Wyciągnęłam kilka złożonych na pół kartek spisanych porządnym pismem. Nie było pomyłki, ten list napisał Squalo. Papier nawet nim pachniał, budząc we mnie jeszcze większą tęsknotę.

– Głupia rybo, nie chcę listów, chcę ciebie – szepnęłam.

Otarłam łzy, które zebrały się w kącikach oczu. Tylko by mi przeszkadzały w lekturze. Odetchnęłam głęboko i zaczęłam czytać:

„Kochana Vivian,

Jeśli to czytasz, to oznacza, że ja już nie żyję i nie powiem Ci tego sam. Właśnie dlatego zabezpieczyłem się tym listem.

Pewnie jesteś na mnie cholernie zła za to, jak Cię ostatnio traktowałem i możesz nie uwierzyć, że to wszystko było jednym wielkim kłamstwem, żeby Cię ochronić przed człowiekiem, który mnie ścigał. Wiedziałem, że jeśli powiem Ci o wszystkim wcześniej, będziesz w niebezpieczeństwie. Znam Cię, nie odsunęłabyś się, a ja nie mogłem pozwolić, aby coś Ci się stało. Nie tylko dla siebie, ale też dla pozostałych egzorcystów, którzy są Twoją rodziną.

Proszę, spróbuj doczytać ten list do końca. To cała moja historia, którą jestem Ci winny. Przepraszam, że nie potrafiłem wykrztusić tego wcześniej.

Moja rodzina prócz szlacheckich korzeni miała również długą, mafijną tradycję. Byłem członkiem mafii jak ten Scorpio z Neapolu. Stąd kojarzył moje nazwisko. Tamtego dnia bałem się, że wszystko się wyda. Gdyby przypomniał sobie, o co chodziło, nie miałbym wyboru, a nie chciałem, żebyś wiedziała. To Ciebie nie dotyczyło. Masz zbyt wiele własnych problemów, żebym miał Ci dokładać jeszcze to. Bałem się, że to Cię kompletnie zniszczy. Przecież wiedziałem, jak niewiele brakuje. Uświadomiłem to sobie tamtej nocy w Neapolu. Nic nie mówiłaś, ale od tamtego czasu wiedziałem, że nie mogę Ci powiedzieć. Mam nadzieję, że wszystko jest z Tobą w porządku. Wiem, że potrafisz nad tym zapanować. Wierzę w Ciebie.

Byliśmy małą mafią szermierzy. Najczęściej przyjmowaliśmy zlecenia od innych, większych rodzin, które zapewniały nam bezpieczeństwo. Nie miały też nic przeciwko, żebyśmy się wycofali.

Ojciec widział, że niewiele obchodzą mnie sprawy mafii. Już od dzieciństwa ciągnęło mnie do innych rzeczy, może czułem, że pisany jest mi los egzorcysty, a może to tylko zew przygody. Więcej czasu spędzałem na samotnych treningach niż nad dokumentami rodziny i ojciec w końcu to zaakceptował.

Mojej siostry nie chciał mieszać w to wszystko. Uważał, że kobieta powinna być wolna od całego brudu, którym jest mafia i tym samym chronić swego mężczyznę przed całkowitym zatraceniem. Owszem, umiała doskonale posługiwać się mieczem, ale w jej edukacji kładziono nacisk na etykietę i te wszystkie arystokratyczne bzdury.

To były główne powody naszego odejścia z mafijnego świata. Ojciec wprowadzał ten plan stopniowo, rozmawiał z przywódcami wszystkich naszych sojuszników i wyglądało na to, że wszystko się uda. Mieliśmy mieć spokój od mafii, ale to nie zamykało nam ścieżki powrotu, o którym nawet nie myśleliśmy. Nie zdążyliśmy.

Była jedna rodzina, która nie godziła się na takie rozwiązanie. Nasi przeciwnicy. W tajemnicy wydali wyrok na rodzinę Superbich i wynajęli Cesara, mistrza miecza, żeby pozbyć się nas raz na zawsze.

Tamtego dnia nic nie zapowiadało tragedii. Rano świeciło słońce, później zaś zaczęło padać. Nie wiem, dlaczego tak dokładnie pamiętam pogodę tamtego dnia, ale wyszedłem z domu w promieniach słońca, a w deszczu straciłem wszystko, co miałem. Pewnie nie przeżyłbym już wtedy, gdybym nie pojechał na trening. Deszcz mi nie przeszkadzał, ale obiecałem Iri, że z nią poćwiczę, więc wróciłem wcześniej.

Rezydencja płonęła mimo deszczu. Wymordował wszystkich, nie oszczędził nikogo. Iri i mama leżały w salonie, nie zdążyły nawet sięgnąć po broń. Mój ojciec jeszcze walczył w strugach deszczu. Los pojedynku jednak był już przesądzony. Obserwowałem to przez chwilę ukryty za futryną. Już wtedy Cesar mnie przerażał. Był dużo lepszy ode mnie, to byłaby pewna śmierć, a jej też się cholernie bałem. Wiem, szermierzowi to nie przystoi, ale chciałem żyć. Nawet nie wiesz, jak bardzo.

Uciekłem, gdy ojciec padł po ostatnim ciosie. Wiem, jestem tchórzem. Teraz jest mi wstyd i nigdy sobie tego nie wybaczę. Powinienem umrzeć wraz z nimi, ale nie potrafiłem. Uciekłem i uciekałem, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Możliwe, że uciekałem aż do niedawna.

Próbowałem zagłuszyć sumienie na różne sposoby. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Miałem tylko miecz i własne umiejętności. Błąkałem się po Włoszech w jakimś amoku. Nie potrafiłem się pozbierać.

Udało mi się to, gdy poznałem Liz. Była całkiem inna niż ty: bardzo delikatna, wiotka i słodka. Dzięki niej na nowo odżyłem. Kochałem ją i zapomniałem o zagrożeniu. Chciałem być z nią na zawsze. Nawet się oświadczyłem. Trzy dni później dopadł nas Cesar. Zabił Liz, a ja patrzyłem na to z oddalenia. Bałem się zbliżyć, ratować ją, bo musiałbym stanąć przeciwko Cesarowi, a to byłby wyrok śmierci. Znowu uciekłem. Byłem tchórzem.

Coś się jednak we mnie zmieniło. Chciałem zemsty. Zacząłem intensywnie trenować, szukałem silnych szermierzy, których chciałem pokonać, żeby stać się silniejszy. Wszystko poświęciłem, aby pewnego dnia pokonać Cesara i pomścić bliskich. Stałem się takim debilem, jakiego poznałaś tamtego dnia we Florencji. Miałem gdzieś ludzi wokół, byli tylko epizodami, a kobiety traktowałem przedmiotowo. Nie chciałem, żeby Cesar kogoś jeszcze mi odebrał, bo wiedziałem, że znowu ucieknę jak tchórz.

Gdy Cię spotkałem we Florencji, nie obchodziło mnie, czy zginiesz z mojej ręki. Byłaś tylko kolejną kobietą w moim życiu i traktowałem Cię tak jak wszystkie inne od czasu Liz. Zakład jednak wiele zmienił. Im bardziej Cię poznawałem, tym innym człowiekiem się stawałem. Znów chciałem kochać, być kochanym i żyć pełnią życia. Ty mnie tego nauczyłaś. Fascynowałaś mnie. Byłaś całkiem inna niż początkowo myślałem. Źle Cię oceniłem. Wiem. Przepraszam. To Ty nauczyłaś mnie nie bać się śmierci. Nieważne, co czeka nas potem. Każdego dnia obserwowałem Twoją walkę ze śmiercią. Rozpaczliwie chciałaś żyć, ale potrafiłaś śmierć przyjąć z godnością, której mnie brakowało. Nigdy nie błagałaś o litość. To godne podziwu, choć wiem, że czasem Ci po prostu nie zależało na życiu. Każdego dnia musiałaś wydzierać należne Ci sekundy, żeby jakoś żyć. Było ciężko, ale udawało się, nie poddałaś się. Nawet nie wiesz, jak dumny byłem, gdy miałem Cię obok siebie. Znów zapomniałem o Cesarze. Nie chciałem o nim myśleć, ale wrócił. Nie wiem, gdzie nas widział, ale wywnioskował, że mi na Tobie zależy. Dlatego zostawił Ci na policzku ten znak. To było ostrzeżenie, że po mnie idzie. Mógł Cię wykorzystać, a na to pozwolić nie mogłem. Nie potrafiłbym już żyć bez Ciebie.

Uwierz mi, nie miałem innego wyjścia. Musiałem zrobić coś, żeby Cesar stracił Tobą zainteresowanie. Miałem tylko te parę minut, gdy poszłaś się przebrać. Wiem, wiele ryzykowałem, mogłem przebudzić Twojego Noah, ale tylko w ten sposób mogłem Cię chronić. Musiałaś mnie znienawidzić. To nie było proste, bo jesteś uparta. Jak już sobie coś postanowisz, to osiągniesz to za wszelką cenę. Nie chciałaś słuchać moich kłamstw, miałaś nadzieję nawet, gdy całowałem się z tą dziewczyną. Nieważne, ile świństw zrobiłem Ci do tej pory, Ty i tak chciałaś tylko prawdy. Nie spodziewałem się, że będziesz tak dobrze udawać, ale to mi nie pomagało. Cesar może być w pobliżu, gdy piszę ten list. Nie ma nikogo, kogo mógłbym prosić o pomoc. Zresztą przez te kilka dni wszyscy zdążyli mnie znienawidzić. Oprócz Ciebie. Ty mną nie gardzisz, wiesz, że coś jest nie tak. Ten wczorajszy pocałunek przy Kiri nie był częścią gry. To był moment załamania. Chciałem Cię znowu mieć przy sobie mimo wszystko. Czułem, jak bardzo Cię skrzywdziłem, jeszcze chwila i wyznałbym całą prawdę, błagając o przebaczenie, ale w porę się powstrzymałem. Obróciłem to przeciwko nam, choć czułem do siebie obrzydzenie. Przedstawienie jednak musiało trwać. Nie mogę pozwolić Cię skrzywdzić. W potyczce z Kiri wiele ryzykowałem. Przez moment myślałem, że spełni swoją groźbę. To by wszystko zniweczyło. Odetchnąłem z ulgą, gdy mi odpuściła.

Nie wiem, co będzie dalej. Mam nadzieję, że uda mi się załatwić swoje sprawy, wrócę i wszystko opowiem Ci osobiście, jeśli na to pozwolisz. Może nie będzie zbyt późno, żeby wszystko naprawić. Jeśli jednak czytasz ten list, to znaczy, że mnie już nie ma. Nie wrócę już i to jest nasze pożegnanie. Mam nadzieję, że jesteś bezpieczna poza zasięgiem Cesara. Jeśli jednak dojdzie do najgorszego scenariusza, przyjdę po Ciebie. Nie pozwolę mu Cię skrzywdzić. Nadal się boję, ale już nie śmierci. Jeśli to będzie cena za Twoje życie, to się na to godzę. Już nigdy nie będę uciekał. Chcę być godny takiej dziewczyny jak Ty.

Wiem, że moja śmierć będzie dla Ciebie ciosem. Postaram się wrócić, ale obiecać tego nie mogę. Już raz złamałem daną Ci obietnicę. Wtedy nie żałowałem, lecz teraz mamy inną sytuację. Zrobię to, co konieczne.

Cokolwiek by się nie stało, pamiętaj, że zawsze będę przy Tobie w Twoim sercu. Nie płacz, nadejdzie dzień, gdy się znów spotkamy. Przynajmniej w to wierzę. Nie chcę wtedy widzieć Twoich zapuchniętych oczu. Już wolę, żebyś się na mnie wydarła, że jestem durną rybą, która nie wiadomo, co sobie myślała, zostawiając Cię samą. Zła podobasz mi się najbardziej. Pamiętasz tamten dzień, gdy wróciłaś nabuzowana uczuciami Zemsty, tam w Sanatorium? To był komplement. Chyba już wtedy Cię kochałem, ale nie byłem tego świadomy. Jednak chciałem wtedy poznać smak Twoich ust, zapach Twojego ciała, miękkość Twoich włosów. Pociągałaś mnie, mimo że wyglądałaś fatalnie. Byłaś jednak taka słodka, gdy się wkurzyłaś i rzuciłaś we mnie poduszką. Chciałem być Twoim oparciem, bo robiłaś sporo głupot. Jeszcze wtedy nie do końca to pojmowałem, do tej pory nie rozumiem wielu Twoich spraw, ale chciałbym być przy Tobie do końca świata. Z Tobą byłem naprawdę szczęśliwy i gdyby nie Cesar, byłoby tak nadal, a ja nie pisałbym tego listu.

Pamiętaj, że nie zostaniesz z tym sama. Masz tu wspaniałą rodzinę: Allena, Abbę, Laviego i Kiri, Lenalee, Komuiego i całą resztę. Oni będą o Ciebie walczyć do samego końca. Pozwól to sobie dostrzec. Może czasem zadają zbyt dużo pytań albo palną jakąś głupotę, ale kochają Cię i nie chcą stracić. Pozwól im do siebie dotrzeć tak, jak pozwoliłaś na to mnie. Zrozumieją, naprawdę. A jeśli nie, to i tak staną po Twojej stronie, bo Cię kochają.

Przepraszam, że Cię skrzywdziłem. Przepraszam, że dowiedziałaś się tego wszystkiego z listu. Przepraszam, że byłem takim tchórzem. Kocham Cię i tylko to się liczy. Tylko to mam na swoje usprawiedliwienie. Czy jest choć szansa, że mi wybaczysz to wszystko?

Wiem, że przejdziesz przez to obronną ręką. Ty się nie poddajesz. Może początkowo będzie ciężko, ale ból odejdzie. Mój obraz zostanie w Twoim sercu. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

Jestem durniem, skoro zostawiłem taką dziewczynę, ale nawet to nie zmieni moich uczuć wobec Ciebie. Kocham Cię. Każdy dzień z Tobą był niczym dar. Niczego nie żałuję. Dziękuję, że mi zaufałaś i nauczyłaś znowu kochać.

Twoja głupia rybka

Superbi Squalo

PS. Mam nadzieję, że doczytałaś do końca. Kocham Cię.

Squalo"

Już nie powstrzymywałam łez. Pisał to w dniu śmierci. Czy wiedział, że kilka godzin później umrze? To dlatego napisał ten list? Nigdy nie uważałam go za tchórza. Przecież nim nie był. Zrobił największą głupotę, zostawiając mnie. Wiem, nie odstąpiłabym go, gdyby powiedział prawdę, ale nie zostawilibyśmy go samego. Squalo był członkiem naszej pokręconej rodzinki egzorcystów. Nie pozwolił nam zadecydować. Honor nie jest tak ważny jak rodzina. Zresztą pozwoliliśmy na jego śmierć. Tak nie powinno być.

Zwinęłam się w kłębek i leżałam z palcami zaciśniętymi na kartkach listu. Łączył mnie ze Squalo. Łzy płynęły, ale z każdą czułam się lepiej. Nagle stały się lekarstwem na ból i pustkę. Rana po ukochanym zasklepiała się, a wspomnienia przestały być zadrą.

Usłyszałam pukanie. Drzwi się otworzyły delikatnie, ale nie poruszyłam się. To mogłoby odebrać mi to, co miałam w tej chwili.

– Vivian. – Usłyszałam głos Abby.

– Mała. – Kanda. – To nie jest dobry moment. Chodź.

Zabrał ją i zostałam sama ze swoimi wspomnieniami. Pamiętałam każdy dzień ze Squalo, czy to pocałunek czy kłótnia. Odnajdywałam we wszystkim obraz taki, jaki był naprawdę. Niósł ze sobą swoją tajemnicę, ale każdy z nas miał jakąś przeszłość. Nie chciał mówić, więc nie naciskałam. To nie było takie ważne, liczyło się tu i teraz. Udowodnił mi to, kiedy potraktował mnie tak, jakby był moim pierwszym. Dla niego nie byłam dziwką, ale kimś, kto ma niewesołą przeszłość, ale to nie miało znaczenia. Stał przy mnie zawsze. Owszem, czasem nie wytrzymywał tego psychicznie i dochodziło do spięć, ale nigdy nie zamknął mi drogi powrotu. Nieważne, co zrobiłam, mogłam na niego liczyć. Stał się moją ostoją ciszy i spokoju, choć paradoksalnie był najgłośniejszym człowiekiem w Zakonie. Podołał trudnemu zadaniu poskromienia złośnicy, jaką byłam, przebił się przez mur wokół mnie i na stałe zamieszkał w moim sercu. Nie zniknie tylko dlatego, że nie ma go tutaj fizycznie. Zginął nie przeze mnie, ale dla mnie i za to, w co wierzył. Pokonał swój własny strach. Zwyciężył. Zrobił to, bo mnie kochał, chciał mnie chronić za wszelką cenę. Zrobiłabym to samo na jego miejscu. Bronić to, co ważne, ginąć, jeśli trzeba, ale próbować też przeżyć dla swoich bliskich.

Podniosłam się do siadu, gdy świeca zgasła. Wokół było ciemno, na zewnątrz trwała już noc. Przetarłam ręką oczy i włączyłam światło. Spojrzałam na list. „Nie wrócę już i to jest nasze pożegnanie" – tak pisał. Powinnam się z nim porządnie pożegnać, pozwolić mu odejść. Nie mogę trzymać go kurczowo przy sobie, bo to powstrzyma mnie przed ruszeniem do przodu. Tego chciał. Mam dalej żyć jak dotychczas. On będzie obok.

Z listu zrobiłam stateczek. Wrzuciłam go wraz z zapałkami do kieszeni kurtki, którą założyłam na sweter. Wyszłam, zapukałam w sąsiednie drzwi i otworzyłam je.

– Kanda – powiedziałam cicho.

Przy chłopaku spała Abba. Zajął się nią, gdy tego potrzebowała. Niestety ja ostatnio zawalałam na całej linii.

Japończyk podniósł się lekko na łokciu i spojrzał na mnie.

– Czego chcesz? – zapytał.

– Chodź ze mną – poprosiłam.

Nie miałam, do kogo się zwrócić w środku nocy, żeby nie słuchać tysiąca pytań, a nie chciałam też wychodzić sama, żeby nie narobić głupot. Byłam jeszcze zbyt niestabilna, nie ufałam sobie.

Kanda przez chwilę patrzył na mnie uważnie, ale nie odezwał się więcej. W końcu podniósł się z łóżka, ubrał i przykrył Abbę zsuniętą kołdrą. Wyszedł ze mną z pokoju i pozwolił się poprowadzić na zewnątrz. Nie, nie poszliśmy na skarpę, ale nad rzekę. Kanda został na skraju lasu, a ja zatrzymałam się na brzegu.

Wyciągnęłam stateczek z listu. Może to głupie, ale czułam jego obecność. To był czas, żeby się pożegnać. Nie wtedy, gdy nie pozwolił mi powiedzieć słowa. Wtedy po prostu mnie zostawił.

– Jesteś głupcem – szepnęłam. – Nie mam ci, czego wybaczać. Pewnie zrobiłabym to samo. Teraz wszystko rozumiem. Nie żałuję ani jednej chwili. O wielu rzeczach nie zdążyliśmy porozmawiać, ale to chyba nieważne. Wiem, że będziesz gdzieś w pobliżu. Kocham cię, durna rybo. Do zobaczenia kiedyś.

Przez łzy ledwo widziałam, co robię, ale udało mi się zapalić zapałkę i podpalić stateczek, który ustawiłam na rzece. Teraz mogłam to zrobić. Obserwowałam ten migoczący, oddalający się punkt. Płakałam, ale czułam się dobrze. Już nie rozpaczałam, choć tęskniłam za nim i wiedziałam, że wszystko wokół będzie mi o nim przypominało. Trzeba jednak ruszyć dalej, żyć, pamiętając to, co dobre i uśmiechać się do wspomnień.

Gdy stateczek zniknął z zasięgu moich oczu, wstałam i otarłam trochę niezdarnie łzy. Czas wracać. Podeszłam do Kandy opartego o drzewo.

– Możemy iść – powiedziałam.

Odprowadził mnie do pokoju, jakby chcąc sprawdzić, czy wszystko będzie w porządku. Czekał, aż się przebiorę w łazience i wejdę do łóżka.

– Dziękuję – szepnęłam.

Wyszedł w milczeniu, ale wiem, że był o mnie spokojny. Wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy. Pierwszy raz od śmierci Squalo tak dobrze było zasnąć. Wiedziałam, że nie będzie już żadnych koszmarów.

***

Kanda zamknął za sobą cicho drzwi, żeby nie obudzić Abby. Dziewczynka jednak nie spała. Podniosła się do siadu.

– Czemu nie śpisz? – zapytał zdziwiony.

– Obudziłam się, a ciebie nie było. Vivian też zniknęła. Gdzie byliście?

– Noah chciała się pożegnać z Superbim.

– Wróci do nas? – zapytała.

Martwiła się o przyjaciółkę. Sama nie potrafiła do niej dotrzeć, była tylko małą dziewczynką, ale chciała pomóc.

– Gdy wracaliśmy, wyglądała już lepiej – odpowiedział.

– Myślisz, że mogę do niej iść?

– Poczuje się lepiej, gdy rano obudzi się przy kimś bliskim.

– Nie będziesz zły?

– Spadaj do Noah.

Dziewczynka wyszła w towarzystwie Aurena. Kanda słyszał, jak wchodzi do pokoju obok, ale cisza świadczyła o tym, że Vivian zasnęła.

Kanda odetchnął z ulgą. Teraz powinno być już lepiej i wszyscy będą mogli odpocząć. Rozebrał się i wrócił do łóżka, zasypiając bez czujności pierwszy raz od kilku dni. Dziś mógł się wyspać. Nie będzie już potrzebny tej nocy. Przynajmniej tak to wyglądało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro