Rozdział 59.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Siedzimy obok obojętni

Wobec siebie jak turyści,

Wystukując rytm

Nie będzie tanga między nami,

Choćby nawet cud się ziścił,

Nie pomoże nic"


Kolejne tygodnie mijały dość spokojnie. Lavi starał się nie być zbyt nachalny, choć nie trudno było zauważyć, jak się stroszy, kiedy nie zwracałam na niego uwagi. Na szczęście Allen jeszcze niczego nie dostrzegł, inaczej czekałaby mnie kolejna awantura. Może byłoby łatwiej, gdyby Czternasty nie mieszał mu w głowie.

Jak cień wracała ostatnio sprawa szkatuły. Coraz częściej zastanawiałam się, co jest w środku. Wiedza – to trochę mało konkretna odpowiedź, skoro nawet Klan Noah się tym interesował. W moim sercu narodził się nieuzasadniony lęk przed tą wiedzą. Dlaczego wydaje mi się, że ma to związek ze mną? Przecież nie mam żadnych podstaw. Tylko głupie przeczucie. Nie mogę się od tego uwolnić. Dlaczego generałowie trzymali tę misję w tajemnicy? Kiedy Lavi o to zapytał, Kanda powiedział, że to nie jego sprawa. Czasem wydaje mi się, że Japończyk wie dużo więcej. To wszystko jest dziwne. Tak jakby Zakon walczył z Zakonem. Cicha wojna, tajemnicza szkatuła. Co jest w środku? Wiedza. Jeśli tak, to jakieś dokumenty. Czego dotyczą? Dlaczego tak bardzo boję się odpowiedzi? Chcę i nie chcę wiedzieć jednocześnie. To mnie tak bardzo niepokoi. Co było w środku? Jakaś wielka tajemnica, której generałowie nie chcieli nam powiedzieć. Dlaczego? Czemu miałoby nas to zniszczyć? Nie rozumiem. Gdy tylko zobaczyłam tę szkatułę, poczułam nieuzasadniony lęk. Tak bardzo chciałam ją otworzyć i poznać jej tajemnice, a jednocześnie panicznie się tego bałam. Czy są tam odpowiedzi na nasze pytania? A może broń mogąca zmienić losy tej wojny? Już nic nie wiem. Nie rozumiem tego.

Uparcie siedziałam na dachu pomimo ulewnego, zimnego deszczu i tyłka przymarzniętego do dachówek. Kolejną noc błądziłam myślami wokół szkatuły.

– Tu jesteś – warknął Kanda, gdy stanął w zasięgu spojrzenia. – Złaź, bo się rozchorujesz.

– Nie twoja sprawa.

– Tiedoll był u mnie. Kazał mi cię znaleźć.

– Czegoś ode mnie chce?

– Pewnie sprawdzić, czy pożeraczka dusz rzeczywiście cię nie poprzestawiała. Chodź już. Leje.

– Z cukru nie jestem.

Szarpnął mnie za ramię. Odepchnęłam jego rękę i wstałam. Chcąc nie chcąc, zeszłam za nim do pomieszczenia i skierowałam się na kwaterę naszego mistrza. Ten bęcwał szedł za mną, chciał sprawdzić, czy się po drodze nie zgubię.

Na piętrze generałów pojawialiśmy się rzadko, jeśli nie w ogóle. Zazwyczaj było opustoszałe, jego mieszkańcy większość roku spędzali w terenie, wykonując niebezpieczne misje i załatwiając własne sprawy. Delikatnie zapukałam do drzwi i weszłam na ciche „proszę".

– Chciałeś mnie widzieć, mistrzu? – zapytałam, chcąc zniknąć stąd jak najszybciej.

Nie czułam się tu dobrze. To miejsce pasowało do generałów, nie do mnie. Czułam się tu obco. Jakby powaga tych najsilniejszych mnie odstraszała.

– Widzę, że urządziłaś sobie spacer w tej ulewie.

Mój mistrz oderwał się od jakiś papierów. Czyżby dokumenty ze szkatuły? Patrzył na mnie uważnie, jakby chciał wyczytać z moich oczu jakąś prawdę.

– Tak wyszło.

– Powinnaś bardziej dbać o siebie. O tej porze roku łatwo o złapanie infekcji.

– Niepotrzebnie się o mnie troszczysz – odpowiedziałam sucho. – Umiem o siebie zadbać.

– Nie powinnaś zwracać się takim tonem do generała – odezwał się kobiecy głos, w którym rozpoznałam Nine. – Zwłaszcza do swojego mistrza.

Pokoje generałów połączone były wspólnym salonem i biblioteką. Nic więc dziwnego, że nawet ona się tu pojawiła. Prawdopodobnie właśnie wyszła spod prysznica, bo miała mokre włosy.

Nie odpowiedziałam jej. Nie lubiłam, kiedy zwracano mi uwagę ani tej zbędnej troski o mnie. Nie jestem osobą, która łatwo łapie infekcje.

– Zdążyłem się już przyzwyczaić do zachowania mojej uczennicy, Cloud. Vivian robi to świadomie. – Lekko się uśmiechnął.

– Jeśli to wszystko, o co chciałeś mnie zapytać, to chciałabym już iść – stwierdziłam.

– Jeszcze jedno. Mam nadzieję, że nikomu nie mówiłaś o szkatule.

– Nie rozumiem, czemu miałabym nie mówić, choć zachowanie Kandy wskazuje, że mamy milczeć.

– Pewne osoby nie muszą wiedzieć, że szkatuła została już odnaleziona.

– Rozumiem, jednakże niepokoi mnie to.

Oboje przyjrzeli mi się uważniej, Nine nawet z gniewem. Przecież nic nie zrobiłam. Nie rozumiem, o co jej chodzi.

– Nie masz powodów do obaw, Vivian – stwierdził mój mistrz. – Dbaj o siebie, a teraz możesz już iść.

– Tak jest.

Odwróciłam się i wyszłam. Kłamał, wiem, że kłamał. Czuję to. Tylko dlaczego? Te wszystkie tajemnice i ostatnie wydarzenia wzbudzają we mnie dziwne uczucia: strachu, lęku, niepewności. Czuję, że ma to związek ze mną. Dlaczego? Nie wiem.

Nawet jakbym chciała podsłuchiwać, nie mogłam. Kanda na mnie czekał.

– Czego? – rzuciłam wściekle.

Wzruszył ramionami – jego odpowiedź na wszystkie moje pytania. Nigdy nie tłumaczył swoich kroków. Nie rozumiałam tego. Czasem wydaje mi się, że chłopak wie dużo więcej na mój temat niż ja sama. Dlaczego? Kto obdarzył go aż takim zaufaniem? Co on ma ze mną wspólnego? Niby jesteśmy wrogami, ale jak jest naprawdę? Jak mam go traktować? Wróg? Przyjaciel? Sprzymierzeniec? Kat?

– Nie łaź za mną – warknęłam.

– To trudne, skoro mieszkamy na jednym piętrze.

– Nie idę jeszcze spać.

– Lepiej idź. Szykuje się jakaś misja.

Teraz to ja wzruszyłam ramionami i odeszłam. Pałętałam się po Kwaterze Głównej, chcąc mu zrobić na złość. Z niewyjaśnionych przyczyn cały czas łaził za mną. Co znowu zrobiłam, że dostałam niańkę? Nie mam pojęcia, pewnie nikt tego nie wie.

Zaraz po śniadaniu dostaliśmy wezwanie do Komuiego. Oprócz nas w gabinecie Kierownika zawitali też obaj Kronikarze. Już dawno nigdzie nie byliśmy w takim gronie, jeśli nie w ogóle. Trudno spamiętać każdy dzień życia w takim tempie. Tak dużo się dzieje.

– Tę misję możecie potraktować jak urlop – odezwał się Komui.

– Tch.

– Chyba kpisz – odpowiedziałam.

– Pojedziemy w mundurach, ale dzisiaj w Buenos Aires będziemy poruszać się w zwykłych ubraniach – powiedział spokojnie Kronikarz.

– To co mamy robić? – zapytałam.

– Będziecie potrzebni w razie kłopotów.

Westchnęłam. Znowu jakieś tajemnice. Już mnie to znudziło.

– Czyli mamy spakować zwykłe ciuchy?

– Nie. Wszystko będzie przygotowane na miejscu. Wyruszacie za trzy godziny.

Wściekłość na twarzy Kandy mówiła wszystko. Wyszliśmy poirytowani. Zazwyczaj odprawa była tuż przed misją, a tak nie da się nic zrobić.

Kiedy nastał czas, przeszliśmy przez Arkę. Buenos Aires przygotowywało się do fiesty. Było ciepło, wręcz gorąco. Całkowita odmiana od angielskiej zimy. Aż miło. W powietrzu czułam ekscytację i radość mieszkańców. Główne ulice przystrajano girlandami, kwiatami, chorągiewkami. Na rynku stała już drewniana scena. Fiesta. Czułam ją w powietrzu, muzyka już we mnie grała. Zapomniałam o wszystkich zmartwieniach, oglądając miasto i zachwycając się nim jak dziecko. Laviemu szybko udzielił się mój entuzjazm w przeciwieństwie do Kandy. Ten był jeszcze bardziej mrukliwy i niezadowolony. Za dużo ludzi, za głośno i milion innych powodów. Dostał rozkaz, to go wykonuje.

Zakwaterowaliśmy się i udało mi się namówić Kronikarza, żeby pozwolił mi na spacer. Miał być samotny. Chciałabym, oczywiście musiał iść ze mną mruk. Lavi nagle był niezwykle potrzebny. Nie ma co narzekać, zawsze mogłam zostać zamknięta w pokoju na cztery spusty.

Wróciliśmy, kiedy zaczęło zmierzchać. Kronikarze siedzieli w saloniku i pili herbatę. Słyszałam, jak Kanda zgrzyta zębami. No jak to wygląda? Mieli coś robić, a popijali herbatkę.

– Powinniście się przebrać – odezwał się Kronikarz. – Za chwilę mamy się spotkać na fieście z generałem Socalo. Mam nadzieję, że nie robi wam to różnicy.

– Czyli mamy potraktować to jak wakacje? – zapytałam.

– Właśnie tak, Vivian. Mam nadzieję, że raz odstąpisz od reguły.

Spojrzałam na niego pytająco, ale nic więcej nie powiedział. Lavi wstał i poszedł do siebie, Kanda również. Zrobiłam więc to samo. Zamknęłam za sobą drzwi i ściągnęłam płaszcz. Położyłam go na łóżku obok... Nie wierzę, że mi to zrobili! Na moim łóżku leżała sukienka! Westchnęłam. No tak, fiesta czeka. Nie wypada, żebym szła w spodniach. Urlop, zabawa.

Poszłam pod prysznic. Mam zamiar wyglądać porządnie i dobrze się bawić, odprężyć się. To nie będzie takie trudne, bo już udzielała mi się atmosfera tego miejsca. Zajęłam się sobą. Gdy wróciłam do pokoju, z obawą spojrzałam na sukienkę. Wzięłam ją do rąk i przyłożyłam do siebie, wzrok skierowałam na lustro. Biała, na ramiączkach, z lekkim dekoltem, pod kolano, skromna. Czy będę się w niej dobrze czuła? Czy mogę zwracać tak na siebie uwagę? Chociaż... Będzie tak wiele pięknych kobiet, że mnie nikt nie zauważy.

Ubrałam się. Pasowała idealnie. Swoje zwykłe buty na obcasie zmieniłam na delikatne, błękitne sandałki. Wisiorek z nadgarstka założyłam na szyję, włosy zostawiłam rozpuszczone. Po chwili byłam gotowa, choć czegoś mi brakowało. Za drzwiami usłyszałam kłótnię Laviego z dziadkiem. Wzruszyłam na to ramionami. Sztylet wrzuciłam pod poduszkę, nie będzie mi dziś potrzebny. Akumy nas nie poznają w zwykłych ubraniach, a poza tym jak urlop to urlop.

Ostatni raz spojrzałam w lustro i niepewnie wyszłam. W tym momencie kłótnia ustała. Wszyscy trzej spojrzeli na mnie, Lavi i Kanda ledwo maskowali pożądanie. Przecież tak bardzo się nie zmieniłam, może wyglądam trochę bardziej kobieco, ale to nie znaczy, że ich nie stłukę.

– Zjawiskowo... – szepnął rudzielec.

Tylko tyle mógł z siebie wykrztusić. Nagle się zerwał, z poręczy fotela ściągnął błękitny szal i podszedł do mnie. Delikatnie nałożył go na moje nagie ramiona. Skinęłam mu głową. Nie myślałam, że tak na nich podziałam. Posłałam Kandzie zalotny uśmiech dla zabawy. Odwrócił wzrok i założył na siebie ręce. Udawał, że go to nie obchodzi. Zachichotałam.

– Idziemy – odezwał się Kronikarz.

Wszyscy trzej byli w zwykłych ubraniach: ciemne spodnie i jasne koszule. Kandzie dodało to uroku, z Laviego zaś zrobiło przystojnego mężczyznę. Choć raz wyglądaliśmy i czuliśmy się jak normalni ludzie, nie egzorcyści, nie wojownicy.

Na ulicach było już pełno ludzi w odświętnych strojach. Wszyscy podążali tylko w jednym kierunku – na rynek. W kafeteriach stoliki były pozajmowane, targ zniknął, zostały pojedyncze stragany z kwiatami i słodyczami. Podeszłam do jednej z kwiaciarek, kupiłam dwie róże na krótkich łodyżkach. Jedną wsadziłam w kieszeń na piersi Laviemu, drugą Kandzie. Oczywiście ten drugi się wzbraniał.

– Przestań. Mamy dzisiaj urlop. Jest fiesta. Macie wyglądać elegancko.

Uśmiechnęłam się kokieteryjnie. To wystarczyło, żeby się poddał. Mógł być draniem, ale jest też facetem. Tak zaczął funkcjonować, choć się przed tym mocno wzbraniał. Zwracał uwagę kobiet wokół, udawał, że tego nie widzi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Poszliśmy dalej. Po chwili Lavi zbliżył się do mnie i złapał za moją dłoń. Spojrzałam na niego.

– Nie podoba mi się, jak ci wszyscy faceci na ciebie patrzą – powiedział.

– Nie jesteśmy parą, więc nie bądź zazdrosny. – Z uśmiechem wyrwałam dłoń.

Dopiero teraz zauważyłam, że rzeczywiście zwracam na siebie uwagę. Nic specjalnego w tym kierunku nie robiłam. Spojrzenie mężczyzn mówiły wszystko, nie przejęłam się tym. Chcę odpocząć i dobrze się bawić. Nic więcej. Zawsze mogę się zasłonić Lavim albo Kandą przed natrętami, na coś się przydadzą.

W końcu dojrzeliśmy Socalo. Siedział samotnie w najlepszej kafeterii, gdzie, o dziwo, był jeden wolny stolik. Generał zmierzył nas ostrym spojrzeniem. Zawsze był jakiś dziwny, nie lubiłam go. Podobno nawet się nie przejął śmiercią swoich uczniów, choć trudno się dziwić byłem więźniowi celi śmierci. Za co dostał wyrok? Nie mam pojęcia i wolę nie wiedzieć. Po takim kimś można się wszystkiego spodziewać.

Podeszliśmy bliżej. Socalo nawet nie raczył się podnieść. Halo, w towarzystwie jest kobieta. Gdzie się podziały zasady dobrego wychowania?

– Tamten stolik jest dla waszej trójki. – Wskazał pustą rezerwację.

Skrzywiłam się nieznacznie. Znowu tajemnice. Mieliśmy wolne, musieliśmy być przygotowani na walkę, a nie wiedzieliśmy, dlaczego tu jesteśmy. Ironia losu. Miałam się odezwać, gdy poczułam, jak ktoś mnie łapie za łokieć i odciąga. Kanda. On definitywnie coś wie, musi coś wiedzieć, inaczej tak by się nie zachowywał. W milczeniu usiedliśmy do naszego stolika. Lavi nawet odsunął mi usłużnie krzesło. Pełna kulturka.

– Oni pracują, a my się dobrze bawimy – westchnęłam cicho.

– Staruszek nawet mnie nic nie powiedział.

Wzruszyłam ramionami, odgoniłam przykre myśli i uśmiechnęłam się do nich promiennie. W końcu jest fiesta.

– Nieważne. Zjedzmy coś, a potem czas się odprężyć – powiedziałam z entuzjazmem. – Martwić będziemy się jutro.

Niebo pociemniało. Buenos jednak świeciło całym swoim blaskiem i żyło pełną piersią. Pełno lampionów dawało sporo łagodnego światła, zapach kwiatów roznosił się w powietrzu, ludzie byli radośni, entuzjastyczni i skorzy do zabawy.

Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w dźwięki muzyki. Radosnej i pełnej życia. Chłopcy pewnie myśleli, że wśród szumu próbuję uchwycić rozmowę Socalo z Kronikarzem siedzących parę stolików dalej. Nic z tych rzeczy. W sumie miałam to gdzieś, chciałam skorzystać z tego wieczoru jak najwięcej. Pozwoliłam muzyce rozpłynąć się po moim ciele, rozkoszne uczucie wypełniło mnie całą, a noga podrygiwała mi do rytmu.

– Można prosić?

Lavi stał przede mną z wyciągniętą ręką, uśmiechając się lekko. Kanda nie zwracał na nas uwagi. Niech siedzi. Podałam dłoń rudzielcowi i poszliśmy tańczyć. Jest dobrym tancerzem, trzeba mu to przyznać. Świetnie się bawiliśmy razem, flirtowaliśmy bez oporów. W końcu nikt nad nami nie stał, jedyna niańka siedziała przy stoliku, udając niezainteresowanego.

– Dlaczego oni wszyscy się tak na ciebie gapią? – zapytał Lavi.

– Bo ci zazdroszczą, że możesz mnie dotknąć. – Uśmiechnęłam się zalotnie.

W odpowiedzi przyciągnął mnie bliżej do siebie. Zachichotałam cicho, zwiększając na powrót dystans. Zabawa zabawą, ale zasady muszą być. Tańczyliśmy jeszcze trochę czasu, potem wróciliśmy do stolika. Kanda dalej udawał znudzonego. Tym samym odstraszał trochę potencjalnych podrywaczy. Lavi trochę oglądał się za innymi dziewczynami, widziałam, jak wodzi za nimi oczami, ale nie śmiał odejść beze mnie od stolika. Szczerze, to nogi mnie bolały i wolałam chwilę posiedzieć.

– Nie musisz dotrzymywać mi towarzystwa cały czas – powiedziałam. – Jest jeszcze Kanda.

– Zapomnij, Noah.

– Jesteś pewna? – zapytał niepewnie rudzielec.

– Pewnie. Raczej mnie tu nie zostawi, skoro mamy uczestniczyć w fieście. Później jeszcze cię pomęczę, a teraz daj szansę tym zazdrośnikom na taniec ze mną.

Mój kpiący uśmiech mu się nie spodobał. Pociągnęłam go za rękę, żeby się przybliżył i pocałowałam w policzek, znacząc, że jest mój. Odszedł rozanielony. Za chwilę tańczył już z inną. Obserwowałam otoczenie. Niektórzy byli już mocno napici. Tych nie chciałam w pobliżu, tylko z nimi problemy. Uwagę zwracała grupa młodych ludzi w kafeterii naprzeciwko: piękni, eleganccy w każdym calu. Wokół nich jednak unosiła się aura tajemniczości i jakiegoś dziwnego lęku, może groźby. Wydawało się, że nie są ludźmi.

– Można prosić?

Myśli przerwał mi jakiś facet. Przyglądał się jednak nie mnie a Kandzie, chyba wydawało mu się, że jesteśmy razem. Japończyk jednak nie zwrócił na to uwagi. Poszłam więc z tamtym mężczyzną. W ten sposób zaczęłam tańczyć z innymi. Nie pozwoliłam jednak na przekroczenie granicy, co to, to nie. W końcu wiedziałam po co tu jestem. Na pewno nie po to, żeby zadowalać innych mężczyzn.

Po kolejnym tańcu wróciłam do stolika. Lavi nadal się bawił. Zamówiłam lampkę wina. Chyba mi wolno, skoro to wakacje. Spojrzałam na Kandę.

– Będziesz tak całą noc siedział naburmuszony? – zapytałam.

– Nie zapominaj, że mamy robotę.

– Zabezpieczamy teren. Wiem o tym. Kronikarz z Socalo na razie nas nie potrzebują. Mamy uczestniczyć w fieście.

– Tch.

– Rozluźnij się trochę. Tu nie ma akum. Noah tym bardziej.

Pokręciłam głową, gdy spojrzeniem odstraszył jakąś dziewczynę, która zbliżała się z ewidentnym zamiarem zagadania z nim. Kanda nigdy się nie zmieni. Doskonale wiedziałam, że nawet gdybym wyciągnęła go na parkiet, szybko by się to skończyło. On po prostu nie chciał tu być. Tłoczny rynek i impreza nie były w jego stylu, wolał ciszę i spokój. Musieliśmy jednak tu zostać. Nie było widać, żeby Kronikarz kończył rozmowę.

Po paru minutach pojawił się uśmiechnięty od ucha do ucha Lavi ze szminką na policzku.

– Czemu mnie zdradzasz? – zakpiłam.

– Bo mi się tak podoba. – Posłał mi cwaniacki uśmiech.

Usiadł wygodnie. Zespół zaczął grać tango. Aż mnie korciło, żeby wyjść na parkiet. Nie miałam jednak z kim, ani Lavi ani Kanda raczej nie znali kroków. Z zazdrością obserwowałam tańczące pary, nogą wystukiwałam rytm.

– Co to za taniec? – zapytał rudzielec.

– Tango. Jesteś kronikarzem i o nim nie wiesz? Choć wcale się nie dziwię. W Europie jest zakazany, bo jest zbyt namiętny i bezpruderyjny. Tango to jak kłótnia kochanków. Wyraża emocje, rozpala zmysły. Na ulicy mówili, że to jak gra wstępna.

– A ja myślałem, że to rumba jest taka.

Roześmiałam się lekko.

– Nie, Lavi. Rumba jest delikatniejsza. Wyraża tylko akt miłości. W tangu jest więcej skrajnych uczuć.

Kanda wydawał się znudzony. Czy w tym człowieku nie ma krzty romantyzmu? Wiem, głupie pytanie.

Do naszego stolika podszedł blondyn o niebieskich oczach. Był bardzo przystojny. Czarna koszula i biały garnitur tylko dodawały mu uroku. Wokół niego unosiła się aura tajemniczości.

– Mógłbym panią prosić do tanga?

– Właśnie kończą – odpowiedziałam.

Po chwili jednak muzyka rozpoczęła się na nowo. Blondyn uśmiechnął się lekko, wyciągnął do mnie dłoń. Złapałam ją bez zastanowienia. Chłopakom rzuciłam tylko uśmiech. Partner powiódł mnie na środek. Pewnie prowadził. Świetny tancerz. Trochę mnie to zdziwiło, bo wygląda na arystokratę, choć z doświadczenia wiem, że tacy lubią „niegrzeczne zabawy". Muzyka mnie pochłonęła, pozwoliłam sobie być kimś innym – namiętną kochanką kłócącą się z partnerem. Ludzie wokół wierzyli w naszą grę aktorską: pożądanie, namiętność, skrajności. Wzbudziłam pożądanie mężczyzn wokół i zazdrość kobiet. Podobało mi się to. Biała sukienka falowała w rytm naszych ruchów, była niczym przyzwoitka. Czułam się dobrze, gdy zwróciłam uwagę wszystkich. Tańczyliśmy już tylko my, nie bałam się jego bliskości. Gdy muzyka ucichła, rozbrzmiały brawa. Ukłoniliśmy się niczym profesjonalna para taneczna. Chłopak odprowadził mnie do stolika.

– Oddaję najlepszą tancerkę tanga, jaką znam, nienaruszoną – powiedział do moich towarzyszy.

Ukłonił się, pocałował wierzch mojej dłoni, lekko muskając ją językiem, co dla mnie było dość dziwne, i poszedł. Odprowadziłam go wzrokiem. Nie myliłam się, chłopak był jednym z tych z kafeterii naprzeciwko. Stąd ta jego uroda i aura wokół niego. Spojrzałam na chłopaków. Lavi patrzył na mnie, jakby pierwszy raz mnie widział.

– To było niesamowite – wykrztusił. – Nie miałem pojęcia, że z ciebie taka tancerka.

– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.

Bawiło mnie to jego zdziwienie. Fakt, zwykle nie pokazywałam tej strony siebie, bo i nie było możliwości. Zresztą Kanda też nie pozostał obojętny, pomimo zdegustowanej miny widziałam po nim, że coś drgnęło w tym zimnym dupku. Nie powiem, łechtało to mojego kobiece ego.

Potem zatańczyłam jeszcze parę razy z Lavim. Ponownie pojawił się mój partner od tanga. Tym razem tańczyliśmy dużo spokojniej. Przy okazji zaczęliśmy rozmawiać.

– Hanabusa Aidou – przedstawił się.

– Vivian Walker. Jesteś wampirem? – zapytałam.

– Skąd te wnioski?

– Nie patrzysz mi ani w oczy ani w dekolt, jak większość facetów, tylko na moją szyję. Zamierzasz mnie pogryźć?

– Nie wolno mi.

Znad jego ramienia zobaczyłam, jak towarzysze wampira pilnie nas obserwują. Prócz jednego, ten wydawał się znudzony albo raczej zamyślony.

– Zastanawia mnie, co wampiry robią na fieście w Buenos.

– Odpoczywamy. Przewodniczący nie pozwolił nam nikogo gryźć.

– To ten znudzony?

– On nie jest znudzony – powiedział z nieukrywanym szacunkiem.

Uśmiechnęłam się. Dałam ponieść się muzyce. Odwróciliśmy się tak, żeby towarzysze Aidou mogli go spokojnie obserwować. Chyba był dość problematyczny, skoro muszą go pilnować. Pozwoliłam mu się zbliżyć. Pomimo wiedzy o jego prawdziwej tożsamości, nie czułam zagrożenia. Pomimo swej natury wydawał się dość karny wobec tego ich przewodniczącego, więc raczej nic mi nie groziło.

Jego twarz niebezpiecznie zbliżyła się do mojej szyi. Poczułam, jak jego język przesuwa się po skórze.

– Hanabusa – szepnęłam z ostrzeżeniem.

Usłyszałam, jak się śmieje. Spojrzałam w jego twarz.

– Nie wolno mi gryźć – przypomniał.

Pokręciłam lekko głową. Wampirzy flirt? Byle nie skończył się dla mnie utratą krwi. Przez chwilę tańczyliśmy w ciszy. W końcu zapytał:

– Jeden z nich jest twoim narzeczonym?

– Nie, dlaczego pytasz?

– Japończyk patrzy na mnie wręcz z zazdrością.

Roześmiałam się.

– Nie mów takich głupich rzeczy.

– Przez całe tango wypatrywał za tobą oczy.

– Nie będę się z tobą kłócić o Kandę. To głupie.

– Taka jest prawda – powiedział triumfalnie.

Wampir okręcił mną wokół mojej osi. Uśmiechnęłam się lekko. Wtedy podszedł do nas towarzysz Hanabusy. Miał rude, ale dużo jaśniejsze od Laviego, włosy i bursztynowe oczy. Zaintrygował mnie. O ile Aidou wyglądał elegancko, tamten wydawał się nonszalancki.

– Hanabusa, koniec przedstawienia – powiedział cicho. – Polecenie przewodniczącego.

– To mój kuzyn, Akatsuki Kain – przedstawił go i zwrócił się do drugiego wampira: – Najpierw odprowadzimy Vivian do jej stolika. To się chyba spodoba przewodniczącemu.

Uśmiechnęłam się lekko do nowo przybyłego. Wzruszył ramionami na słowa kuzyna. Chyba nie był zadowolony z jego zachowania. Wróciliśmy do mojego stolika. Lavi znowu gdzieś szalał, Kanda nas obserwował.

– Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. – Aidou uśmiechnął się.

– Lepiej nie – rzuciłam cwaniacko.

Ucałował moją dłoń i odszedł w towarzystwie Kaina. Usiadłam wygodnie i przymknęłam oczy. Nie przejmowałam się spojrzeniem Kandy. Mam to gdzieś.

– Nie śpij. – Usłyszałam głos Laviego tuż za sobą.

– Nie śpię. Pozwalam oczom odpocząć.

Odwróciłam się do niego. Stał bardzo blisko. Pod wpływem mojego spojrzenia zaczął się rumienić. Chyba się spostrzegł, bo szybko wrócił na swoje miejsce i zmienił temat.

– To co teraz robimy?

– Ja idę się przejść.

– Spacer w świetle księżyca. – Rudzielec aż pałał optymizmem. – Świetny pomysł.

– Sama – zgasiłam go. – Muszę odpocząć od tego zgiełku.

– Ale...

– Nic mi nie będzie. Bawcie się dobrze. I miłych snów.

– Jak to?

– Wrócę od razu do hotelu. Fiesta i tak nie potrwa już długo.

– Skąd wiesz?

– Bo wiem. – Posłałam im najlepszy uśmiech.

Wstałam i odeszłam, po chwili znikając w tłumie. Szczerze mówiąc, miałam już dość tego całego zamieszania. To było zabawne do czasu. Fajnie być normalną dziewczyną podziwianą przez innych. Tylko, że to nie ja. Wolę spokój i ciszę. Nie chcę się wyróżniać, bo to oznacza kłopoty. Zbyt dobrze znam świat.

Przechodziłam obok kolejnych straganów pootwieranych z powodu fiesty. Kupcy chcieli zarobić. Nie dziwię się. Na jednym ze stoisk zobaczyłam coś, co zwróciło moją uwagę. Małe łódki. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Wiedziałam już, gdzie pójdę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro