Rozdział 60.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Aniele mój,

Powiedz czy możesz schować mnie w ramionach?

A w skrzydłach swych osuszyć znów moje łzy

Niewiele powiem Ci"


Na skraju plaży ściągnęłam sandały, przyjemnie było iść po nagrzanym piasku. Czarny aksamit nieba dziurawiły miliony gwiazd, skrzyły się łagodnie, spokojne morze cicho szumiało, z oddali słyszałam muzykę fiesty. Przeszłam nad brzeg. Obie łódki miałam już podpisane, pomyślałam o tym, których mają mi przypominać. Tęskniłam za nimi. Czasem trudno było wyobrazić sobie życie, gdyby byli. Jakby to było? Pustka w sercu bolała, nie potrafiłam jej zapełnić. Beznadzieja. Człowiek wśród ludzi czuje się najbardziej samotny.

Usłyszałam kroki, odwróciłam się do ich źródła. W moją stronę podążał Lavi. Przystanął obok mnie i zarzucił mi na ramiona szal, całkiem zapomniałam, że zostawiłam go w kafeterii.

– Staruszek kazał zobaczyć, gdzie jesteś – powiedział cicho.

– Nie musicie się martwić. Umiem o siebie zadbać. Nawet w sukience.

– Co to? – Wskazał na łódki.

Jedną wyciągnął z mojej dłoni, tą z napisem „ANNA". Przyglądał jej się uważnie. Druga była dla Many.

– W Argentynie panuje zwyczaj, że pod koniec roku po fiestach puszcza się łódki tym, o których chcemy pamiętać.

– Piękna tradycja. Romantyczna.

Wzruszyłam ramionami. Tęskniłam za domem, moim domem, za bliskimi odebranymi przez życie. Odwróciłam twarz od chłopaka, żeby nie zauważył łez.

– Tęsknisz za nimi – szepnął.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo. Każdego dnia coraz mocniej, choć to powinno blednąć. Tak trudno się uśmiechać i żyć z takim brzemieniem.

Objął mnie delikatnie. Nie rozumiał, co czuję, ale starał się zmniejszyć uczucie pustki swoją osobą. Jego ciepło nie pomogło, poczułam się jeszcze gorzej. Kolejne łzy spływały po mojej twarzy, nie potrafiłam ich powstrzymać, nawet nie próbowałam. Wyswobodziłam się z ramion Laviego i zabrałam mu drugą łódkę. Obie puściłam na wodę. Choć tak mogłam uczcić tych, których już nigdy nie zobaczę. Stałam na brzegu i patrzyłam na odpływające łódki, nie przejmowałam się obecnością rudzielca. Stał obok i milczał. Na wyczucie odnalazłam jego dłoń. Ciepło drugiej osoby tym razem mnie uspokoiło zwłaszcza, gdy ponownie mnie objął. Trwaliśmy tak chwilę. Otarł moje łzy.

– W porządku? – szepnął.

– Tak. – Uśmiechnęłam się lekko. – Teraz już tak.

– Dasz się zaprosić na spacer brzegiem morza w świetle księżyca?

– Wyjątkowo nie odmówię.

Poszliśmy w stronę lasku. Dalej też chyba była plaża, nie wiem. Piasek cicho chrzęścił nam pod stopami, księżyc oświetlał drogę. Milczeliśmy, rozkoszując się chwilą. Ta się przecież już nie powtórzy. Noc była ciepła, nawet nad samą wodą, z oddali dobiegały nas odgłosy fiesty. Niedługo plaża będzie pełna ludzi, każdy chce komuś wysłać światełko. Każdy.

Złapałam Laviego za rękę i gwałtownie wycofałam się za linię drzew. Nad brzegiem stała samotna sylwetka. Zatrzymałam się przy jednym z drzew. Rudzielec stanął za mną, słyszałam jego oddech. Oboje nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom.

– Widzisz to, co ja? – szepnął Lavi.

– Zamknij się. Jeśli nas zobaczy, zabije od razu.

W ciszy obserwowaliśmy Kandę. Nie powinniśmy, rozsądek krzyczał, żeby zawrócić i zapomnieć. Mimo to staliśmy wciąż w tym samym miejscu. Japończyk nie rozglądał się na boki, nie śpieszył się. W nieskazitelnej ciszy wypuścił łódkę w morze. Pytanie, komu? Chwilę jeszcze stał, obserwując stateczek. W świetle księżyca wyglądał nierealnie. Istota z baśni. Nawet ja musiałam przyznać, że jest przystojny. Każda dziewczyna na moim miejscu zostawiłaby Laviego dla tego drania bez serca. Oczy jednak myliły. Nie zasługiwał na przyjemności dzisiejszej nocy, nawet nie chciał. Perspektywa pójścia z nim na spacer jest jednak kusząca, samo wspomnienie jego pocałunku powodowało gęsią skórkę na karku. Co ja mówię? Musiałam wypić zbyt dużo alkoholu, do tego ta atmosfera i gadam głupoty. Jeszcze dojdę do nieprawdziwego wniosku, że się w nim zakochałam. Z samej siebie chce mi się śmiać.

Kanda odwrócił się i poszedł w stronę zabudowań. Gdyby spojrzał w naszą stronę, z łatwością by nas zauważył, w końcu miałam na sobie białą sukienkę. Japończyk jednak nie rozglądał się wokół. Gdy zniknął z zasięgu wzroku, Lavi wybiegł na plażę, potem w wodę i chwycił łódkę.

– Co robisz? – zapytałam gniewnie.

– Nie chcesz zobaczyć, komu wysyła łódkę?

– To jest jego prywatna sprawa – warknęłam.

Wyrwałam mu łódkę. Bez problemu zobaczyłam imię wypisanym równym, porządnym pismem Kandy. Alma. Pozwoliłam łódce ponownie odpłynąć. Spojrzałam gniewnie na Laviego.

– Naprawdę nie chcesz wiedzieć, kim jest ten Alma? Bo to chyba nie dziewczyna.

– To nie nasza sprawa – warknęłam. – Nie powinno nas tu być.

– Nie mów, że nie zrobiłabyś tego na moim miejscu – próbował z tej strony.

– Nie.

Gdybym była sama, pewnie bym się skusiła. Rudzielec nie musi o tym wiedzieć. Takie zachowanie jest nieodpowiednie. Poza tym podejrzewałam, kim jest Alma. Milczałam jednak. Nawet Kanda nie wie, że znam tyle faktów na jego temat. Gdybym się zdradziła, miałabym spore kłopoty.

– Naprawdę, czasem zachowujesz się jak dzieciak a nie dorosły, odpowiedzialny egzorcysta.

– Chyba mu nie powiesz?

– Nie, ale dzisiejszy spacer możemy uznać za zakończony.

Odwróciłam się i podążyłam śladem Kandy. W pełni rozumiałam jego prawo do tajemnic. Lavi nie zdawał sobie sprawy, jak może go zranić takim zachowaniem, a podobno nazywa się jego przyjacielem.

Chłopak nie czekał. Podbiegł do mnie i zagrodził mi drogę. Spojrzał na mnie błagalnie.

– Vivian, przepraszam.

– Nie mnie musisz przeprosić.

– Wiem, ale jeśli Yuu się dowie, zabije mnie. Wiesz o tym.

– Może spotkanie z Mugenem nauczyłoby cię rozumu – stwierdziłam beznamiętnie.

– Vivian – jęknął. – Proszę wybacz mi. Już nigdy nie zachowam się tak nieodpowiedzialnie.

– Przyrzekasz?

– Przyrzekam.

– Nie zrobisz już takiego numeru ani mnie ani Kandzie ani nikomu innemu?

– Nikomu. Już nigdy. Przyrzekam.

– No dobra. Przyjmuję obietnicę i przeprosiny.

Wyraz mojej twarzy złagodniał, pozwoliłam gniewowi rozpłynąć się. Chłopak zrozumiał swój błąd, bez sensu karać go jeszcze mocniej. Patrzył na mnie skruszony, ale i z cichą nadzieją. Wyciągnęłam do niego dłoń.

– Nadal oferujesz spacer? – zapytałam.

Uśmiechnął się lekko.

– Jeśli chcesz.

– Chcę.

Chwycił moją dłoń i poszliśmy dalej. Ważne było, żeby odejść od tego feralnego miejsca, sytuacja poszła w niepamięć. Plaża ciągnęła się w nieskończoność, wokół rósł las, głębiej na brzegu. Rozkoszowaliśmy się chwilą. Przystanęłam i spojrzałam na chłopaka.

– To co z tą rumbą? – zapytałam zalotnie.

– A co ma być? To nieprzyzwoity taniec.

– Nikt nie widzi.

– Jeśli panda dowie się, że znam kroki, zabije mnie.

– Ja mu nie powiem.

Uśmiechnęłam się. Odpowiedział tym samym. Odłożyłam na piasek sandały i szal – będą tylko przeszkadzać. Pozwoliłam Laviemu prowadzić. Znał tylko kilka podstawowych kroków, resztę tańczył na wyczucie, dostosował się do mnie. Pozwoliłam sobie na wypływ uczuć. Gra, a może nie. Prezentowałam się przed nim, byliśmy blisko. Jak to w takim tańcu. Nawet mnie to nie stresowało, wyrażałam siebie.

Nie wiem, w którym momencie chłopak zaczął mnie całować. Nie broniłam. Jego pocałunki były delikatne, jakbyśmy całowali się po raz pierwszy. Pociągnęłam go na piasek, jego dłoń jakimś cudem znalazła się na moim udzie pod sukienką. Nie zdeprymowało mnie to, może podświadomie tego chciałam. Usiadłam na jego biodrach. Nie przestając całować jego ust, zaczęłam rozpinać mu koszulę. Nie protestował. Zdziwiłabym się, gdyby to zrobił. Powoli przesuwałam się z pocałunkami coraz niżej, nie pominęłam ani fragmentu skóry. Całkowicie przejęłam kontrolę, był chyba jedynym facetem, który mi nie przerywał, chcąc wprowadzić własne zasady. Palcami odnalazłam każdą bliznę na jego ciele. Czułam, jak drży z rozkoszy, serce biło mu dużo szybciej niż zazwyczaj.

Po chwili pociągnął mnie lekko do siebie. Ściągnął ramiączka z moich ramion, sukienka opadała z łatwością. Płynnym ruchem przewrócił nas, plecy oparłam na piasku. Lavi zaczął od mojego brzucha, badał go dłońmi, całował. Był tak delikatny, jakby całował płatki róży. Czułam, jak moje serce przyśpiesza, wciąż jednak miałam kontrolę nad sytuacją. Wewnętrzne ciepło i rozkosz zwiększały się w miarę pieszczot. Powoli chłopak był coraz wyżej, rękami oplatał mnie już w ramionach, bawił się moimi włosami. Jego pocałunki sprawiały mi przyjemność, z moich ust wydobył się cichy pomruk rozkoszy. Każdą komórką ciała krzyczałam o jeszcze, stłamsiłam w sobie strach, że Lavi zniszczy tę chwilę. Wiedziałam, że robi to wszystko z miłości. Przymknęłam oczy, oddając mu się całkowicie. Ani na chwilę nie zmienił rytmu pocałunków. Obcałowywał mój dekolt, jego biodra opierały się o moje, wodziłam dłońmi po plecach chłopaka. Było mi tak dobrze, mógłby nigdy nie przestawać.

Pomimo podniecenia moje uszy wychwyciły zbliżające się kroki. Odsunęłam od siebie Laviego i podniosłam się na łokciu.

– Co jest? – zapytał rudzielec.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy stanął nad nami Kanda. Ręce założył na torsie, a w jego spojrzeniu dostrzec można było obrzydzenie.

– Zdaje się, że miałeś sprawdzić, czy nie przyciąga kłopotów, a nie się z nią pieprzyć – warknął.

Zasłoniłam się przed nim wciąż pobudzona i coraz bardziej zirytowana, że nam przerwał. To nie była jego sprawa, do cholery. Byliśmy dorośli, nie mieliśmy w tym momencie misji.

Lavi otworzył usta, ale nie powiedział słowa. Po prostu patrzył zaczerwieniony na Kandę, jakby zupełnie nie zawiesił.

– Nie twój interes – warknęłam.

Odepchnęłam od siebie Laviego i poprawiłam sukienkę. Nie będę przed nimi świecić cyckami, a ochota na seks już mi minęła. Została tylko paląca upokorzeniem wściekłość.

– Macie wracać do pensjonatu. Rozkaz Kronikarza.

Miałam ochotę go udusić. Cały dobry nastrój prysnął, bo oczywiście jaśnie pan musiał wszystko zepsuć. W jego oczach widziałam, co o mnie sądził. Dziwka – tyle we mnie widział. Brutalnie i z satysfakcją ściągnął mnie na ziemię, bo czemu nie? Koniec oszukiwania się, że mogę być choćby przez moment normalną dziewczyną. Cała ta dzisiejsza gra, zabawa przestały mieć znaczenie. Poczułam się tylko gorzej.

Wyślizgnęłam się z zasięgu Laviego i pozbierałam resztę swoich rzeczy. Rudzielec też się nie popisał. Od tygodni próbuje mi udowodnić, jak to mu na mnie zależy, a gdy przyszło co do czego, nie potrafił nawet otworzyć gęby do tego japońskiego drania. Czyżby też dostrzegł, z kim miał do czynienia? Nagle przestało mu zależeć? Ułuda. Zresztą, czego się spodziewałam? Jakby życie nie nauczyło mnie, że mężczyźni widzą we mnie jedynie przedmiot.

Wściekła i rozgoryczona ruszyłam do pensjonatu. Słyszałam, jak idą za mną, ale nie zamierzałam zwracać na nich uwagi. Na badawcze spojrzenie Kronikarza też nie zareagowałam. Z pewnością domyślał się, co się wydarzyło.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi przydzielonego pokoju i spojrzałam w lustro. Pomięta sukienka ze śladami piasku, wykwitające malinki na szyi, potargane włosy. Iluzja prysła, pozostawiając po sobie obraz nędzy i rozpaczy. Już nie przyciągałam spojrzeń, nie budziłam pożądania i zazdrości. To miała być tylko zabawa, chwila zapomnienia, a pozostał jedynie niesmak.

Bezsilnie opadłam na kolana, poczułam spływające po policzkach łzy wściekłości i upokorzenia. Byłam wściekła na Laviego, że pozwolił mi przez moment marzyć, że dostanę niedostępne. Czułam się upokorzona przez Kandę, który wyrwał mnie z tego głupiego snu o normalności.

W końcu zebrałam się do łazienki. Chciałam zapomnieć o tym wszystkim, pozbyć się tej głupiej kiecki. To wszystko jej wina. Odsłaniała za dużo, przypominała o mojej płci. Na polu bitwy to nie miało znaczenia, wróg nie był dla mnie łagodniejszy tylko dlatego, że byłam kobietą. Na ulicy to był tylko problem. Tak łatwo odzierali mnie z godności.

Mimo wszystko nie mogłam zasnąć. Kręciłam się po łóżku, czekając na sen, lecz ten nie nadchodził. Poddałam się i cicho weszłam do saloniku. Reszta już spała. Kanda z pewnością poprawił sobie humor, dowalając mi. Zupełnie nie rozumiem tego człowieka. Co ja mu znowu zrobiłam? Dobra, kilka razy próbowałam go sprowokować dla zabawy, ale skoro tak doskonale mnie ignorował przez cały wieczór, to chyba aż tak nie stanęłam mu na odcisk. Poza tym też mógłby czasami wyciągnąć kij z tyłka. Czy on nie ma żadnych ludzkich odruchów? Nie chce choćby na chwilę poczuć się normalnym człowiekiem? I co go to w ogóle obchodzi, z kim się pieprzę? Wrócilibyśmy przed świtem, Lavi dostałby to, co chciał, a ja też bym nie narzekała. Chociaż raz ktoś chciał mnie potraktować z szacunkiem. Czy naprawdę tak ciężko domyśleć się, ile to może dla mnie znaczyć?

Lavi najwyraźniej też zdążył się już pozbierać. Cóż, najwyraźniej nie znaczyło to dla niego tak dużo, jak mi się wydawało. W sumie to miał głupią minę, kiedy Kanda nas przyłapał. Jak gówniarz przed rodzicem. Nawet nie próbował się buntować, kazać się Japończykowi odwalić. To chyba dobrze pokazywało, jak mu na mnie zależało. Ot, nie udało się, to wykorzysta inną szansę, żeby się do mnie dobrać. Zresztą nie byłam wcale zakazanym owocem, już wiedział, jaka jestem w łóżku, więc może rzeczywiście nie było, o co robić afery. To tylko mnie było przykro.

Podciągnęłam do siebie kolana i spojrzałam przez okno na śpiące już Buenos Aires. Teraz już było miastem takim, jak każde inne. Magia wieczoru minęła. Dałam się jej oczarować, zapominając, że zawsze pozostanie niesmak. Tylko niesmak. Może lepiej się stało, że Kanda nas przyłapał. Jeszcze Laviemu uroiłoby się, że jesteśmy razem i byłyby z tego problemy.

– To nie twój interes!

Przez sen słyszałam czyjeś słowa, ale dopiero to ostatnie zdanie sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości. Musiałam zasnąć w fotelu zwinięta w kulkę, czułam każdy mięsień od niewygodnej pozycji.

– Mój, nie mój, co za różnica.

Podniosłam się, ale Kanda i Lavi nie zwrócili na mnie uwagi skupieni wyłącznie na sobie. Japończyk nie krył w swojej postawie kpiny, młody kronikarz wręcz kipiał gniewem.

– Taka, że nie musisz wszystkiego psuć! Tak cię kole, że Vivian chciała spędzić ze mną czas?!

– Jakby zaciągnięcie jej do łóżka było osiągnięciem – prychnął Kanda.

– Zamknij się! Nie masz prawa...

– Obaj się zamknijcie – odezwałam się. – Drzecie się człowiekowi nad łbem jak dwa osły.

Lavi wybałuszył na mnie pojedyncze oko, najwyraźniej nie zauważył, że jestem świadkiem całej tej sytuacji. Kanda natomiast nawet nie zareagował. Tylko przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że bawi go to wszystko.

– Vivian...

– Nie, Duch Święty – prychnęłam. – Teraz ci się zebrało, ale w nocy to nawet słowa nie potrafiłeś wykrztusić. A ty też się tak nie ciesz. Tobie żadna by nie chciała nawet dać.

Wstałam i poszłam do siebie, zanim spróbowali odpowiedzieć. W szumie prysznica słyszałam, jak awanturują się nadal, ale nie przykładałam do tego wagi. Zamierzałam zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie miało żadnego znaczenia.

Zignorowałam ich miny przy śniadaniu i potem, gdy Kronikarz polecił nam zająć się kilkoma akumami, które przyplątały się do miasta. Na końcu języka miałam pytanie o Socalo, powstrzymałam się jednak. To wszystko było jakieś dziwne, jednak wątpliwe, żeby ktokolwiek zadał sobie trud wtajemniczenia mnie. Mogłam jedynie snuć domysły, a te nie napawały nadzieją.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro