Rozdział 76.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Something has been taken from deep inside of me

The secret I've kept locked away no one can ever see"


Colmar – zapuszczona mieścina na wyżynie otoczona polami i lasami, niczym niewyróżniająca się spomiędzy tysięcy innych takich osiedli na całym świecie. Pewnie nigdy bym o nim nie słyszała, gdyby nie doniesienia o innocence, a co więcej o zsynchronizowanym użytkowniku. Teraz, gdy jest nas tak mało, każdy nowy egzorcysta jest na wagę złota, mimo że niekiedy trzeba go wyszkolić, pouczyć czy włączyć do naszych obyczajów. Czasem wymaga to czasu, ale procentuje w przyszłości. Chyba, że delikwent da się szybko zabić.

Dwóch poszukiwaczy prowadziło nas przez ciche ulice. Dopiero zapadł wieczór, a tu żywego ducha. Najwyraźniej akumy zrobiły swoje i nikt nie ważył się wychylać nosa bez potrzeby z domu. Dla nas to lepiej, mniej roboty i uwagi na otoczenie. Nie wszystkich da się uratować – prawo wojny.

Wyczułam akumy i oboje sięgnęliśmy po broń. Jeśli chciały nas zaskoczyć, nie udało im się. Nie ze mną te numery. Poszukiwacze ukryli się w jakiejś niszy, żeby nam nie przeszkadzać. Komui miał rację – pełno tego cholerstwa, ale ułamek po ułamku sekundy znikało ich coraz więcej. Nie liczyłam przeciwników, skupiona jedynie na ciosach i rzadkich unikach, gdy akumom udało się mnie dostrzec.

Po wszystkim oparłam się o mur i odetchnęłam głęboko. Coś mnie drapało w gardle i chyba miałam podwyższoną temperaturę, ale z moim zdrowiem szybko przejdzie. W sumie można było się spodziewać po popołudniowej kąpieli w jeziorze. O tej porze roku jeszcze za chłodno na takie przyjemności. Wiedziałam, że to nic groźnego, więc się nie przejmowałam.

Poszukiwacze wyleźli z kryjówki i bez słowa poprowadzili nas dalej. Zatrzymali się przed starym pogorzeliskiem na skraju miasteczka. Kiedyś był tu pewnie piękny, piętrowy domek z ogrodem, który teraz zarósł.

– To tutaj? – zapytałam.

– Tak. Dziewczyna próbowała uciec przed nami, dopiero tu udało się nam ją zatrzymać – oznajmił jeden z nich.

Spojrzałam krótko na Kandę. Od przejścia przez Arkę nie odezwał się ani słowem, jego gniewny wzrok też się nie zmienił. W milczeniu ruszył do środka, więc podążyłam za nim. Starałam się nie myśleć o tym, co wydarzyło się w Azji. To powinno zostać za nami, bo chyba powiedzieliśmy sobie wszystko w tym temacie. Miałam taką nadzieję.

Weszliśmy do pomieszczenia, które kiedyś pewnie było bawialnią: osmalone ściany niewiadomego koloru, szczątki mebli, pełno popiołu i kominek, w którym teraz płonął ogień. Na podłodze siedziało kilku poszukiwaczy, ale nigdzie nie widziałam tej rzekomej użytkowniczki.

– Gdzie dziewczyna? – zapytałam twardo.

Rozejrzeli się jakby zaskoczeni.

– Dopiero tu była – odpowiedział dobrze mi znany Christopher, który tak bardzo domagał się mojego odejścia z Zakonu.

– Nie umiecie dopilnować jednej dziewczyny? – warknęłam.

– Nie mogła odejść daleko – bronił ich inny poszukiwacz.

– Sprawdźcie dom – poleciłam.

Impuls sprawił, że spojrzałam przez rozbite okno na zarośnięty ogród. Ktoś inny pewnie by nie zauważył, ale mój wyostrzony wzrok dostrzegł ruch i dwa czerwone ogony, które były włosami uciekinierki.

– Kanda, tam jest. – Wskazałam na zarośniętą dżunglę.

Nie czekaliśmy na poszukiwaczy. Nie wracaliśmy do drzwi, tylko przeskoczyliśmy przez dziurę w szybie i pobiegliśmy za dziewczyną. Przewaga dystansu szybko się kurczyła, a zielska nie były jeszcze tak wysokie, żeby ukryć całą jej sylwetkę, ewentualnie chowały ją co jakiś czas krzewy. Trochę okrążaliśmy dziewczynę, chcąc pochwycić ją w dwa ognie. Dziwiło, że uciekała. Przecież nie zamierzaliśmy robić jej krzywdy, więc po co to bezsensowne utrudnianie?

– Stój! – krzyknęłam.

Odwróciła na moment głowę, więc dostrzegłam, że ma ciemnozielone oczy, dużo ciemniejsze od moich. I bardzo przestraszone, ale chyba nie do końca z naszego powodu.

Kandzie pierwszemu udało się ją złapać. Wyrywała się, ale Japończyk był od niej silniejszy i nie pozwolił się ugryźć. Zatrzymałam się tuż przy nich i spojrzałam na dziewczynę. Była ode mnie niższa parę centymetrów, szczupła o płomiennie czerwonych włosach w nieładzie, ale nadal związanych czarnymi wstążkami w dwa kucyki ubrana w czarną sukienkę z falbanami.

– Czemu przed nami uciekasz? – zapytałam.

– Bo jestem dla was niebezpieczna – wydyszała, nadal się szarpiąc. – Nie jestem człowiekiem.

– Bzdura. Przestań się wyrywać. Żadne z nas cię nie skrzywdzi.

– Powinniście mnie zostawić – upierała się. – Jestem jakimś potworem. Nie panuję nad tym.

– Posłuchaj mnie uważnie, Kiri. Właśnie dlatego tu jesteśmy. Chcemy ci pomóc. Twoja inność przyciąga akumy, więc będzie lepiej, jeśli z nami pójdziesz.

– Ale ja nie chcę – zaprotestowała.

– Kiri, proszę, bądź rozsądna.

– Hikari. Mam na imię Hikari – wtrąciła.

– Dobrze. Hikari, wróćmy do budynku i tam spokojnie porozmawiamy, w porządku?

Dziewczyna wyglądała na przerażoną i skołowaną, ale większość nowych egzorcystów tak ma, więc się nie przejmowaliśmy. Gdy przestała się szarpać, dałam nieznaczny znak Kandzie, żeby ją puścił. Nie zerwała się do ucieczki, więc już było dobrze. Powoli do głosu dochodziła rozwaga czerwonowłosej, czyli plus dla nas.

W tym momencie przekleństwo szarpnęło, informując o zbliżających się wrogach. Osłoniłam dziewczynę przed pierwszym atakiem i rozpoczęłam kontrę. Zjawił się cały zastęp akum, prawdopodobnie wszystkie wysłane po Hikari. Na chwilę o niej zapomniałam, poświęcając całą uwagę walce. Dopiero gdy kilka demonów oddzieliło się od grupy, odwróciłam spojrzenie. Dziewczyna uciekała nieosłonięta, chyba na równo przed nami jak przed akumami. Nie mogłam pozwolić, by stała jej się krzywda, jest zbyt cenna.

– Kanda! – Zwróciłam uwagę chłopaka. – Reszta dla ciebie!

Skinął mi nieznacznie głową. Wzbiłam się ponad pole walki i podążyłam za oddalającą się grupą. Unicestwiałam kolejne demony i już po chwili ścigałam samą Hikari, która nie reagowała na mój głos. Przewróciłam ją więc na ziemię, lądując lekko obok.

– Czemu to zrobiłaś?! – krzyknęła na mnie, podnosząc się.

– Czemu uciekasz? – zapytałam.

– Widziałam, co one robią z ludźmi. Słyszę ich lamenty. To jest straszne, nie potrafisz sobie tego wyobrazić.

– Uspokój się – poleciłam. – Tak do niczego nie dojdziemy. Chcesz żyć?

– A co za różnica? To coś, co mam, strąciło moją mamę ze schodów. Mój ojciec umarł w nienawiści do mnie. Mój brat zginął, bo mnie osłonił. Mój dom spalili, a ty mnie pytasz, czy chcę żyć?

– Hikari, skoro twój brat oddał za ciebie życie, nie powinnaś marnować swojego. Wierzę, że nie chciałby tego.

– Noah, uważajcie! – Usłyszałam za sobą.

W naszym kierunku podążały dwie akumy. Były już bardzo blisko, a Kanda nie był w stanie jeszcze nam pomóc, miał na głowie innych wrogów. Przestałam zwracać na niego uwagę. Pierwszego demona zniszczyłam, drugi był zbyt blisko, bym mogła wyprowadzić cios i byłam pewna, że za chwilę oberwę.

Wszystko się zmieniło w ułamku sekundy. Poczułam niezliczoną ilość myśli w głowie i ból, jakby coś mnie rozdzierało, ale wiedziałam, że jestem cała. Obraz rozpłynął mi się przed oczami.

***

Byłem pewny, że ta siła rozsadzi mi głowę. Wydawało mi się, że straciłem przytomność, ale gdy ciemność zniknęła, stałem w jakimś korytarzu. Nie pamiętam tego miejsca. Gdzie jestem? Rozejrzałem się uważnie. Musiała być noc, bo nie mogłem dostrzec szczegółów korytarza.

Drzwi niedaleko były otwarte, zza nich na podłogę padał niewyraźny snop światła. Podszedłem bliżej. W środku paliła się tylko jedna lampa ustawiona przy ciemnym fotelu. Reszta pomieszczenia była trudna do szczegółowego określenia. W fotelu siedziała młoda kobieta, miała najwyżej dwadzieścia parę lat. Czytała z zainteresowaniem książkę, uśmiechając się lekko. Ciemnobrązowe włosy lekko zawijały się na końcach, układała je jak Noah, była do niej bardzo podobna i można by je pomylić, gdyby nie widoczna różnica wieku i jasnoorzechowe oczy tej kobiety. To musiała być matka Noah, czyli to wspomnienie. Skąd się tu wziąłem? Czy to moc tej dziewczyny?

Wtedy ciszę rozdarł trzask pękającej szyby. Przez rozbite okno wpadło trzech mężczyzn o czarnych włosach, szarej cerze i błyszczących, złotych oczach. Noah. Żadnego z nich nie kojarzyłem. Czyżby poprzednia generacja? Kobieta podniosła się zaskoczona.

– Czego chcecie? – zapytała cicho.

Nawet głos miała bardzo podobny do córki, gdy ta opowiadała coś Abbie. Wtedy pozbywa się twardości i ukrytej złośliwości.

– Przysyła nas Earl – odezwał się kpiąco jeden z nich. – Pozdrawia ukochaną naszego zdradliwego brata i pyta o zdrowie córki.

Kobieta podniosła się gwałtownie z miejsca, chyba rozumiejąc już, w jakiej sytuacji się znalazła. Nie miała jednak z nimi szans. Dopadli ją, pchnęli na stolik, śmiejąc się. Nie zamierzali zabić jej od razu, to miał był brutalny mord.

Moją uwagę zwróciła postać stojąca obok mnie. Dziewczynka o ciemnobrązowych, rozczochranych włosach, bardzo podobna do mordowanej kobiety o ciemnozielonych oczach z brązową plamką na jednym. Miała ze cztery lata. Mała Noah. Bezgłośnie płakała, ściskając w ramionach szmacianą lalkę i obserwując scenę z pokoju. Noah nigdy nie wspomniała, że widziała morderstwo swojej matki. Dlaczego nie wraca na górę? Zobaczą ją.

Obróciła się gwałtownie, gdy na jej ramieniu wylądowała jakaś dłoń. Należała do mężczyzny o jasnych włosach i oczach. Dziewczynka nie wydała z siebie najcichszego dźwięku. Przybysz przyłożył palec do ust, żeby mała nadal była cicho. Wziął ją na ręce i odszedł w stronę, z której przyszedł. Kobieta w pokoju nadal wrzeszczała, ale to nie było najgorsze. Zewsząd bombardowały mnie uczucia: strachu, gniewu, bólu, niepewności, niezrozumienia. Czułem się tak, jakby ktoś krzyczał w mojej głowie.

Obraz pokrył się czernią. Wyraźny był tylko jeden głos:

– Dość!

***

Nawet nie poczułam upadku na ziemię. Jak przez mgłę dochodziły do mnie odgłosy wybuchów akum. Nie wiedziałam, co się dzieje wokół, próbowałam uspokoić oddech. Obce obrazy wciąż krążyły mi przed oczami. Nie rozumiałam tego. Co się wydarzyło?

Ostrożnie podniosłam się do siadu. Nie miałam pewności, czy jestem cała. Oddech powoli się ustabilizował, a mój wzrok padł na Kandę, który podnosił się z ziemi jakiś metr ode mnie. W jego oczach dojrzałam niepokój i przerażenie. W mig zrozumiałam, że to on wyrwał mi jakieś wspomnienie. Rzuciłam się na niego z wrzaskiem:

– Coś tam widział?! Gadaj!

Szarpałam go za mundur ze wściekłością, nie wolno mu było tego robić. To moje życie i ja decyduję, kto i czego dowie się o mnie.

– Uspokój się. – Głos mu zadrżał.

Odsunął mnie od siebie na parę centymetrów, uspokajał się na moich oczach.

– Co widziałeś? – zapytałam gniewnie.

Tego mu nie odpuszczę. Co innego, gdy nakłania mnie swoimi sztuczkami do zdradzania tajemnic, a co innego, gdy wyrywa mi je tak brutalnie.

– To teraz nieważne. Uspokój się.

– Powiedz.

– Nie dziś.

– Kanda.

– Dziś to nie ma znaczenia.

Zrezygnowałam z szarpania się z nim. Oboje potrzebowaliśmy chwili, żeby ochłonąć po tym czymś. W pewnym momencie jego wzrok powędrował za mnie.

– Stój!

Odwróciłam się. Hikari uciekała, miała już parę metrów przewagi. Kanda ruszył w pościg. Też się podniosłam, ale wtedy poczułam ostry ból przeszywający mi czaszkę. Opadłam na czworaka, krzywiąc się. Szybko zrozumiałam, że nie tylko głowa mi dokucza. Miałam wszystkie objawy grypy i to w dziwnie wysokim stadium. Coś było bardzo nie tak, ale nie było czasu teraz tego roztrząsać. Wstałam i ruszyłam za Kandą, który szarpał się z Kiri parę metrów dalej. Trzymając ją mocno, spojrzał na mnie badawczo.

– Co ci jest? – zapytał.

– Nic – odparłam dziwnie ochrypłym głosem. – Wracajmy do poszukiwaczy.

– Nigdzie z wami nie idę – zaprotestowała czerwonowłosa.

– Nie masz wyboru – powiedziałam obojętnie. – Inaczej akumy cię zabiją, a my nie pozwolimy, żeby innocence wpadło w ich łapy.

– Nie. Ja wam mogę zrobić krzywdę. Nie panuję nad tym. Rzuciłaś się na niego.

– Więc to twoja sprawka, że spacerował po mojej głowie – stwierdziłam. – Porozmawiamy w środku. Idziemy.

Nie czułam się najlepiej, nie wiedziałam, dlaczego mój organizm nagle zaczął chorować, tracąc odporność, i sobie nie radzi z objawami. Chciałam skrócić misję do niezbędnego minimum i odchorować to we własnym łóżku.

Kanda zauważył, że coś ze mną nie tak. Jedną ręką trzymał mocno Hikari, drugą przyłożył do mojego czoła.

– Masz gorączkę – orzekł.

– Nic mi nie jest – zaprotestowałam gniewnie. – Chodźmy.

Odwróciłam się do niego plecami i ruszyłam w stronę spalonego domu. Słyszałam ich kroki za sobą, ale podarowaliśmy sobie słowa. Nawet Kiri zachowała milczenie, może zrezygnowała z oporu.

Poszukiwacze czekali w zrujnowanej bawialni. Zmięłam w ustach przekleństwo i powiedziałam tylko:

– Zgaście ogień.

– Noc jest zimna – zaprotestował jeden z mężczyzn.

– A dym przyciągnie uwagę akum – warknęłam. – Zgaście to albo sami będziecie się z nimi użerać.

Kilku rzuciło mi nieprzychylne spojrzenia, ale z ociąganiem wykonali polecenie. Spojrzałam na Kiri, która patrzyła z gniewem na Kandę. Usiadłam na podłodze i oparłam się o ścianę. Gorączka wzrosła dość poważnie. Osłabiła mnie, ale nie zamierzałam poddać się chorobie. Na pewno nie tu.

– Usiądź, Hikari, i wytłumacz, dlaczego nadal nie chcesz naszej pomocy. – Wskazałam jej miejsce przed sobą.

Japończyk puścił ją, lecz został przy drzwiach gotowy do reakcji w razie kolejnej próby ucieczki. Dziewczyna usiadła i zapytała:

– Czemu tak wam na tym zależy?

– Zadaniem Czarnego Zakonu jest walka z Kreatorem i jego poplecznikami. Do tego potrzebuje odpowiednich ludzi, czyli egzorcystów, którzy władają innocence. Bez wątpienia masz je w sobie, co odczuliśmy aż zbyt dokładnie. Egzorcystów nie jest wielu, ale każdy jest bardzo ważny. Akumy z pewnością nie mogły cię odnaleźć, bo twój wygląd nie wskazuje na posiadanie jakiejś niezwykłej mocy. Sama jednak masz niewielkie szanse na przeżycie, pewnego dnia im nie uciekniesz.

– Nie panuję nad tym.

– Nie szkodzi. Wielu nowych ma problemy z innocence, ale po treningach w Zakonie stają się prawdziwymi egzorcystami. Wszystkiego się nauczysz.

Zaczęłam kaszleć. Przez moment nie mogłam tego opanować. Czułam wzrok wszystkich obecnych na sobie. Powoli wysiadało mi gardło, ale nie narzekałam. To tylko grypa, nieważne, co ją tak nagle wywołało.

– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytała Hikari.

– To nic takiego. – Machnęłam bagatelizująco ręką. – Przejdzie.

– Czym są te akumy? Mają ludzkie wspomnienia.

– To twory Kreatora z ludzką duszą w środku. Kreator przychodzi do ludzi, którzy cierpią po stracie bliskiej osoby, i proponuje im powrót tego człowieka. Obleka duszę w mechaniczne ciało i przejmuje nad nią kontrolę. Pierwszym rozkazem jest zabicie osoby, która duszę przywołała.

Dziewczyna spuściła głowę i zacisnęła pięści. Poszukiwacze i Kanda milczeli, pozwalając mi do niej dotrzeć.

– Wszystko w porządku? – zapytałam ochryple.

– Mój tata stworzył akumę – powiedziała cicho, jakby się tego wstydziła. – Moja mama spadła ze schodów. Przeze mnie. Pokłóciłyśmy się, byłam wściekła i wtedy się to włączyło pierwszy raz. Wszystko działo się tak szybko, nawet nie pomyślałam o reakcji. Tata mnie znienawidził, wiedział, że to ja. Parę dni później usłyszeliśmy z Shiroyanem, jak woła po imieniu naszą mamę. To było dziwne, więc pobiegliśmy tam, ale tata już nie żył. To coś rzuciło się na nas, Shiroyan osłonił mnie, a potem... – Głos uwiązł jej w gardle.

– Zginął, a gdy nie miałaś już, gdzie się schować, innocence ponownie samo się aktywowało i zniszczyło akumę – dokończyłam. – Wielu egzorcystów ma podobne doświadczenia.

– Ty też?

– Nie, ja nie.

– Więc co możesz o tym wiedzieć? – zapytała twardo.

Spojrzała na mnie chłodno. W jej oczach brakowało blasku życia. Straciła sens wraz ze śmiercią bliskich, ale jakoś żyła przez ostatnie dwa lata. Nie różniła się za wiele od większości z nas. W końcu każdy miał poczucie winy z powodu śmierci bliskich.

– Parokrotnie widziałam ten proceder, nieraz cudem udawało się pozbyć jeszcze niegotowej akumy. Moją rodzinę wymordowali poplecznicy Kreatora, a mój ojciec chrzestny został zamieniony w akumę przez swojego syna.

Patrzyła na mnie przez parę kolejnych minut, po czym z westchnieniem opuściła ramiona. Cały upór z niej zniknął. Została tylko ponura rezygnacja.

– Przekonałaś mnie. Zresztą tu nie mam, co robić.

Posłałam jej krótki uśmiech. Nie musiałam prosić Kandy, żeby zajął się organizacją naszego powrotu. Jeden z poszukiwaczy połączył go z Kwaterą Główną. Przyciągnęłam do siebie kolana i położyłam na nich policzek, zamykając oczy. Było ze mną coraz gorzej, organizm w ogóle nie walczył z chorobą, jakby został uszkodzony. Czyżby innocence Kiri coś mi zrobiło?

Usłyszałam kroki Kandy. Przystanął przy mnie, więc podniosłam na niego spojrzenie. W jego oczach świeciła gorączka, którą pewnie szybko zbije. W przeciwieństwie do mnie.

– Wracamy – oznajmił.

Wstałam, opierając się o ścianę. Nie chciałam niczyjej pomocy, aż tak chora nie byłam. W milczeniu przeszliśmy do wyznaczonego punktu. Japończyk obserwował mnie kątem oka, ale słowem się nie odezwał. Pewnie i tak myślał tylko o łóżku, późna pora skłaniała się tylko ku temu.

W Kwaterze Głównej czekał na nas Kierownik z kubkiem kawy, której zapach rozdrażnił mnie. Osłabiona gorączką na sekundę straciłam równowagę tak, że chwyciłam się ramienia Kandy. Wszyscy inni spali, poszukiwacze bez słowa poszli na swoje kwatery. Zostaliśmy tylko my do wstępnego raportu.

– Ty musisz być Kiri. – Komui uśmiechnął się do nowej.

– Hikari – poprawiła go.

– Witaj w Czarnym Zakonie, Hikari. Z pewnością Vivian i Kanda wprowadzili cię już w podstawy. O nic się nie martw. Ja nazywam się Komui Lee i jestem tu głównym oficerem. Mam nadzieję, że Kwatera Główna szybko stanie się twoim domem. Chodź ze mną, a wy dwoje – zwrócił się do nas – do Sanatorium i nie roznosić mi wirusów.

Spojrzenie Kandy pytało, dlaczego ma iść razem ze mną, ale Kierownik zignorował go i odszedł w towarzystwie czerwonowłosej. Ruszyłam do Sanatorium po diagnozę i leki, w planie miałam powrót do swojego pokoju i tam odchorowanie feralnego popołudnia. W połowie drogi brakło mi sił, oparłam się o bliższą ze ścian i osunęłam po niej na posadzkę. Kanda zatrzymał się i wyciągnął do mnie rękę.

– Nie musisz tego robić – wychrypiałam.

– Nie utrudniaj życia – mruknął.

Pomógł mi wstać i praktycznie doholował do Sanatorium. Gdy tylko się położyłam, zasnęłam. Zresztą wszystko przestało mieć znaczenie, było zbyt późno, a ja zbyt zmęczona, żeby się czymkolwiek przejmować.

Obudził mnie głos Komuiego. Otworzyłam oczy. Na łóżku obok siedziała Hikari i słuchała wymiany zdań pomiędzy Kierownikiem i jednym z lekarzy. Poszłam w jej ślady, więc dowiedziałam się, że innocence nowej egzorcystki znajduje się w mózgu dziewczyny i stąd jej możliwości wpływania na innych. Wiele musiała się nauczyć.

– Mogłaś mnie uprzedzić, że to psychopata – mruknęła czerwonowłosa, gdy zauważyła, że nie śpię.

– Wybacz, ale z gorączką słabo się myśli. Jak spotkanie z Hev?

– Niezwykłe – odparła ostrożnie.

Uśmiechnęłam się lekko. Leki działały, więc myślałam już trzeźwo, ale gardło nadal było załatwione.

– Vivian, nie gadaj tyle – zwrócił mi uwagę lekarz.

– Kiedy wrócę do siebie?

– Najpierw musimy mieć pełne wyniki, a potem o tym pomyślimy.

– Dobrze.

Kolejna zagadka do wyjaśnienia dla zespołu nadzorującego zmiany w moim organizmie. Mnie czeka jeszcze jedna: co Kanda widział w mojej przeszłości? Mocno nim ruszyło, więc muszę się dowiedzieć. Przed tym się nie wywinie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro