Rozdział 81.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Mówisz o miłości i sprawiasz mi ból

Ja śnie o wolności i bardzo chcę żyć"


Siedziałam na parapecie okna w stołówce. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że okno jest na wysokości prawie dziesięciu metrów i nikt nie wiedział, że tam jestem. Ukryłam się przed marudzącymi egzorcystami i jęczącym Komuim, który żądał skończenia raportu z ostatniej misji. Nie miałam na to siły, ostatnio w ogóle byłam jakaś nie do życia. Sama nie wiedziałam, co mi dokładnie jest. Pogrążałam się coraz bardziej w niewesołych myślach. Tęskniłam, nie wiem za czym, a wymysły egzorcystów doprowadzały mnie do szału.

Pora śniadania zbliżała się nieuchronnie, można było to poznać po odgłosach na dole. Nie przeszkadzały mi. Nikt zresztą nie wiedział, gdzie jestem. Skrzydła są bardzo przydatne. Nie miałam problemu, żeby wleźć na najwyższe okno bez konsekwencji skręconego karku. Opierałam się wygodnie o wnękę i odpoczywałam. Przez całą noc nie zmrużyłam oka, połowę czasu spędziłam, włócząc się po piętrach bez celu.

– Jerry, nie widziałeś Vivian? – Głos Allena był doskonale słyszalny.

– Nie, jeszcze nie przyszła na śniadanie.

– Nie ma jej w pokoju. Ostatnio dziwnie się zachowuje.

W rozmowę wmieszali się jeszcze Lenalee, Lavi i Kiri, więc przestałam zwracać na to uwagę. Nie muszę im się przecież tłumaczyć, że nie mam ochoty na ich towarzystwo. Zaraz pojawią się podejrzenia o zdradę albo jeszcze inne dyrdymały. Już są, a ja nie chcę tego słuchać.

– Noah, złaź stamtąd. Mamy robotę. – Ten to zawsze mnie znajdzie, normalnie, jakby jakiś radar miał.

Wszyscy spojrzeli w moją stronę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach. Westchnęłam ciężko i zeskoczyłam z miejsca, dopiero w powietrzu aktywując innocence. Lekko opadłam na podłogę, patrząc na ich wystraszone miny. Czy oni mają mnie za amatorkę? W końcu jestem zsynchronizowana z innocence w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. Nie mogło mnie zawieść.

– Siedziałaś tam cały czas? – zapytał Lavi.

– Tak, matołku. Cały czas i słyszałam wasze wszystkie teorie spiskowe pod moim adresem. Nie, nie jestem zła. Jerry, dostanę jakieś jabłko?

– Zagłodzisz się – odpowiedział kucharz, ale podał mi owoc.

– Zjem coś na miejscu. Nie martw się.

Poszłam za milczącym Kandą do gabinetu Kierownika, który rozmawiał przez telefon. Usiadłam wygodnie na fotelu, sięgając wcześniej po teczkę z dokumentami. Japończyk czytał mi jak zwykle znad ramienia.

– Zostawcie to. Do Australii pojedzie ktoś inny. Poczekajcie chwilę.

Wstał i wyszedł. Był wyraźnie zdenerwowany. Spojrzeliśmy po sobie, zastanawiając się, co się dzieje. Odłożyłam teczkę na biurko i wyrzuciłam ogryzek do pustego kosza – jedynej części tego pomieszczenia, która jest regularnie sprzątana. Czyżby z jakiegoś konkretnego powodu?

Komui wrócił w towarzystwie Allena i Lenalee. Wciąż miał tę samą zaniepokojoną minę. Nowo przybyli egzorcyści usiedli. Czekaliśmy, aż Kierownik nas łaskawie oświeci.

– Vivian, byłaś we Florencji z generałem Tiedollem, prawda?

– Przejeżdżaliśmy tamtędy i nocowaliśmy jedną noc – odpowiedziałam. – Poszukiwacze badali jakąś sprawę, ale nie wdawaliśmy się w szczegóły, bo to jeszcze nie było pewne.

– A jaka była atmosfera w mieście?

– Normalna. Żadnych oznak obecności mocy ciemności.

– No to teraz się zmieniło. Grupa naszych poszukiwaczy zaginęła wczoraj w okolicy fontanny na placu w dzielnicy rzemieślniczej. Pamiętasz to miejsce?

– Tak, raz w miesiącu odbywa się tam wielki targ, w czasie którego rzemieślnicy z Florencji i okolicy prezentują swoje wyroby.

– Właśnie coś z tą fontanną jest nie tak. Wiele wskazuje na innocence. Pojawiły się też akumy, dlatego wysyłam was w czwórkę. Poszukiwacze wynajęli już dla was pokoje. Wygląda na to, że zabawicie tam dłużej. Musicie bardzo uważać. Przygotujcie się i ruszajcie.

Wstałam z fotela i wróciłam do siebie. Szybki prysznic, mundur zamiast naciągniętych ciuchów i torba na ramię. Pod Arką czekali również obaj kronikarze, co trochę mnie zdziwiło.

– Staruszek usłyszał, że wybieracie się do Florencji, a ma tam coś do załatwienia, więc wybierzemy się z wami i trochę pomożemy – wyjaśnił Lavi.

– Będzie weselej – zironizowałam.

– Jak dla kogo – mruknął Kanda.

W siódemkę – Linka też liczę wbrew pozorom – przeszliśmy przez Arkę do słonecznej Florencji. Tu dużo szybciej zbliżało się lato. Lewobrzeżna strona miasta tętniła życiem: kwitł handel, podróżni biegali w tę i z powrotem, uliczni grajkowie zagłuszali jeden drugiego, by móc zarobić.

W takim miejscu trudno odnaleźć kogokolwiek, ale dwóch ocalałych poszukiwaczy zdołało to zrobić. Poprowadzili nas do jednego z najdroższych pensjonatów, w którym miałam już okazję nocować podczas mojego ostatniego pobytu we Florencji, o dumnej nazwie „Pavone bianco". Wynajęli nam tam apartament. Pełny luksus.

Usiedliśmy i wysłuchaliśmy, co mają do powiedzenia. Okazało się, że życie z prawego brzegu rzeki Arno w większości przeniosło się na lewy, dlatego tak tu gwarno. Ludzie boją się akum i zaczęli uciekać. Zostali najwytrwalsi. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, zaginieni poszukiwacze po prostu zniknęli bez śladu. W przeszłości było już tak parokrotnie i wtedy do gry wchodziło innocence. Właśnie dlatego zostaliśmy wezwani.

– Co robimy? – zapytał Allen.

– Musicie być ostrożni – powiedział Kronikarz. – Najlepiej się nie rozdzielajcie. Jeśli chcesz z nimi iść, Lavi, możesz. Na razie mi się nie przydasz.

– To co? Idziemy? – Rudzielec podniósł się z fotela.

– Szkoda czasu na myślenie – poparłam go.

– Nie jesteś głodna? – zapytała Lenalee.

– Zjem po drodze. Sporo tu straganów z jedzeniem.

Poszliśmy, zostawiając Kronikarza samego. Ciekawiło mnie, co chce tu znaleźć. Ostatnio rzadko ruszał się z Kwatery Głównej czymś bardzo zajęty. Najczęściej spotykałam go w bibliotece wśród słowników jakiś dziwnych języków i papierów. Obserwował każdego intruza uważnie, żaden krok nie mógł mu uciec, a wracał do pracy dopiero, gdy zostawał sam. Nawet Lavi nie wiedział, nad czym Kronikarz pracuje. Rudzielec wielokrotnie próbował go podpytać, ale bezskutecznie. Dziwna ta tajemnica, a mnie nasuwa się tylko jeden powód – szkatuła.

Nie zaprzątałam sobie tym dłużej głowy. Po drodze kupiłam sobie śniadanie, a pozostali nie pogardzili świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym. Humory jakoś nam się poprawiły mimo czyhającego niebezpieczeństwa. Dzielnica rzemieślników była dziwnie cicha i spokojna. Niewiele zakładów było otwartych, a w powietrzu wisiała ciężka atmosfera: strach, obawy, śmierć. Czułam akumy, ale bardzo słabo, na tyle, że oko Allena nie zareagowało. Poza tym byliśmy przez kogoś obserwowani. Rozglądałam się na wszystkie strony, ale nie mogłam zlokalizować wścibskiego obserwatora. Moje zachowanie zaalarmowało egzorcystów.

– Wszystko w porządku, Vivian? – zapytała Lenalee.

– Ktoś nas uważnie obserwuje, ale nie wiem, z której strony.

– Wydaje ci się – mruknął Kanda.

– Nie wydaje mi się. Idźcie w stronę fontanny, a ja się tu rozejrzę. Dogonię was.

– Mieliśmy się nie rozdzielać – zauważył Allen.

– Nic mi nie będzie. No już, idźcie.

– Nie ma mowy.

– Walker, nie czas na dyskusje. Wrócimy do tej rozmowy później.

Skręciłam między budynki, zanim ktokolwiek mnie zatrzymał. Wspięłam się na jeden z dachów i stamtąd obserwowałam okolicę. Doskonale też widziałam egzorcystów zmierzających na główny plac, gdzie stała fontanna. Rozglądałam się uważnie za wrogiem, przez chwilę wydawało mi się, że widziałam cień przemykający między budynkami, ale potem już nic nie dojrzałam, więc uznałam to za pomyłkę. Zwłaszcza, że parę sekund później doszło do ataku i nie miałam czasu dłużej się nad tym rozwodzić. Akum było sporo, zgromadziły się głównie wokół pozostałych, mnie nie zauważając. W ten sposób udało mi się je zaskoczyć i część odciągnąć. Nie potrzebowałam pomocy nawet otoczona. Przez pierścień jednak przebiła się Lenalee. Odepchnęłam ją, chroniąc przy okazji przed atakiem. Zmieniłam kierunek lotu i oddaliłam się od pola walki. Akumy pogoniły za mną, tak jak się spodziewałam. W ten sposób w spokoju je wybijałam. Mundur przyciągał kolejne demony, co mi wcale nie przeszkadzało. Uwolniłam uczucia, które na co dzień tłumiłam, z każdym pokonanym wrogiem czułam się lepiej.

Nie wiem, ile czasu minęło od mojego rozdzielenia się z pozostałymi. Czułam w powietrzu akumy, ale póki co miałam małą przerwę i siedziałam na jednym z dachów, odpoczywając. Z kieszeni munduru wyskoczył golem, co mnie wcale nie zdziwiło, spodziewałam się tego.

– Łącz – powiedziałam.

– „Vivian, gdzie ty, do cholery, jesteś?" – Usłyszałam Allena.

– Po pierwsze: po co te nerwy? A po drugie: nadal w dzielnicy rzemieślników jakieś pięć kilometrów na wschód od planowego miejsca spotkania – odpowiedziałam, kładąc się na dachu.

– „I mówisz to z takim spokojem?"

– A co mam panikować? Dotarliście do fontanny?

– „Nie zmieniaj tematu! Mieliśmy się nie rozdzielać, a ty co?!"

– Nie krzycz, bo rozwalę golema. Nie mam ochoty wysłuchiwać wrzasków.

– „Vivian, po prostu dołącz do nas. Proszę" – To był głos Laviego.

– Zastanowię się.

– „Vivian, nie nadużywaj naszej cierpliwości, bo wyślę po ciebie Yuu."

– „Nie nazywaj mnie tak, głupi króliku. A ty, Noah, bierz dupę w troki i za pięć minut chcę cię tu widzieć."

– Powodzenia. Rozłącz i nie łącz z nikim.

Też sobie wymyślili. Ja tu mam robotę, nie zamierzam wysłuchiwać ich gderania. To mnie i tak nie ominie. Powinni się zabrać za rozwiązanie zagadki, a nie ściągać mnie z dachu. W końcu odwracam od nich uwagę przynajmniej części wrogów. Liczyłam choćby na „dzięki", ale gdzie tam? O to wdzięczność egzorcystów.

Akumy pojawiły się w tym samym momencie, gdy golem spoczął grzecznie w mojej kieszeni, nie przeszkadzając niepotrzebnie w walce. Nie przejęłam się tym, że minął czas wyznaczony przez Kandę na mój powrót. Zabijałam wrogów i to się liczyło. Miałam gdzieś wszystko inne. Wiem, będę miała kłopoty, nie obejdzie się bez kłótni, co zrobisz? Takie życie.

Popołudnie przerwało moje potyczki, akumy wycofały się, a ja też już miałam dosyć. Opadłam na ziemię, dezaktywowałam innocence, żeby nie zżerało dodatkowo mojej energii, i skierowałam się w stronę przewidywanego pobytu egzorcystów. Nie myliłam się. Siedzieli pod fontanną, nic nie robiąc. To mi się nie spodobało.

– No pięknie. To ja użeram się z akumami, a wy sobie siedzicie, słuchając szumu wody – powiedziałam żartobliwym tonem.

– Problem w tym, że nic się tu nie dzieje. Fontanna nie daje żadnych symptomów obecności innocence – odparł Lavi.

Był chyba jedynym, który zbagatelizował moje działanie na własną rękę. Ziewnęłam, byłam wykończona i chętnie zdrzemnęłabym się. Brak porządnego snu przez jakiś czas w końcu odbija się na każdym.

– Jak to żadnych?

– Jedna z akum usiadła na jej czubku i nic się nie wydarzyło. Może poszukiwacze po prostu się zgubili?

– Nie zauważyłam żadnych śladów. Chyba, że sobie jaja robią.

– W przeciwieństwie do ciebie nie bagatelizują spraw związanych z innocence.

– O co ty się boczysz, Allen? Nie zrobiłam nic złego.

– Jasne.

– Będziemy tu tak siedzieć i patrzeć w wodę? – zapytałam.

Przetarłam ręką oczy, chciałam spać, a nie zajmować się ich fochami. Nie moja wina, że lepiej pracuje mi się samej.

– Dobrze się czujesz, Vivian? – zapytał Lavi.

– Tak, tylko zdrzemnęłabym się na chwilę. – Wtedy straciłam przytomność.

Obudziłam się w wygodnym łóżku, co świadczyło o powrocie do „Pavone bianco". Podniosłam się do siadu, płaszcz powieszony był na wieszaku na drzwiach szafy, sztylet leżał na stoliku nocnym, a buty stały pod łóżkiem. Nikogo wokół, ale słyszałam głosy, więc egzorcyści musieli być w saloniku. Nie ma bata, trzeba do nich dołączyć. Tak też zrobiłam. Zamilkli, gdy weszłam, nie rozumiem, dlaczego. Chyba nadal byli źli za moją samowolkę.

– Wyspałaś się? – zapytał Kronikarz, gestem zapraszając mnie do kolacji.

Najwyraźniej było już późno.

– Tak. – Uśmiechnęłam się. – Wymyśliliście coś z tą fontanną?

Egzorcyści milczeli, w większości patrząc na mnie ze złością. Nalałam sobie soku i zajęłam się jedzeniem.

– Jaką ty masz skłonność do zmiany tematu – zauważył Lavi.

– Nie pamiętam, żebyśmy zaczynali inny temat. Co z fontanną?

– Nic – odpowiedział Allen. – Może teraz nam wyjaśnisz, dlaczego pomimo naszych próśb olałaś współpracę i przez pół dnia szlajałaś się niewiadomo gdzie?

– Podejrzewasz mnie o zdradę?

– Nie, ale nie rozumiem twojego postępowania. Mieliśmy trzymać się razem, ale ty, oczywiście, musiałaś zrobić po swojemu. Znikasz, a potem zadowolona z siebie wracasz, jakby nigdy nic.

– Wcale nie zniknęłam – odpowiedziałam jeszcze spokojnie. – Mówiłam, gdzie jestem, więc nie wiem, o co cały krzyk.

– Gdyby coś ci się stało, nie wiedzielibyśmy o tym.

– Ale nic się nie stało. – Podniosłam głos. – Zawsze radziłam sobie sama. Nie jestem małą dziewczynką, który ty, wielki rycerz na białym koniu, musi zawsze chronić nawet przed tym, bym się przypadkiem nie potknęła. Nie urodziłam się wczoraj i potrafię ocenić sytuację.

– Robisz wszystko po swojemu. Jak mamy ci ufać?

– A kiedykolwiek mi ufaliście? Wciąż mnie obserwujecie, nie rozumiecie, że ja działam inaczej niż wy, bez pomocy innych. Nie potrzebuję was, zrozumiano?

Patrzyli na mnie zszokowani, nie wiedząc, co powiedzieć. Wstałam i wyszłam na taras. Buzowały we mnie emocje: gniew, niezrozumienie, chęć dania im nauczki. Tym razem przeholowali, mogę wiele zrozumieć i wybaczyć, ale dziś mam dość. Nie wytrzymam z nimi dłużej. Nie chcę dziś już nic słyszeć na ten temat. Za dużo, zbyt wiele słów i gniewu.

Spojrzałam na zachodzące słońce. Łagodna barwa nieba i pomarańczowożółta kula stwarzały niesamowity obraz. Wielu pewnie powiedziałoby, że romantyczny. Oparłam się o balustradę i pozwoliłam, aby wszystko mogło opaść. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a każde jego przesunięcie stwarzało nowy, nierzeczywisty wręcz obraz. Niebieskawy odcień nieba mieszał się z białymi, postrzępionymi obłokami. Słońce stawało się coraz bardziej czerwone, rzucało plamy na nieboskłon. Wyglądało to tak fantastycznie, że aż dech zapierało. Uśmiechnęłabym się, gdybym miała na to siłę. Obraz dopełniały dachy domów, a dodatkowo jeszcze odległe góry spowite parą unoszącą się między drzewami. Nie ma chyba artysty, który uchwyciłby subtelność i delikatność tej chwili. Ideał. Ukoiło to moje zszargane nerwy. Oparłam brodę na dłoniach, patrząc w dal. Nie chciałam już myśleć o kłótni z pozostałymi egzorcystami.

Usłyszałam szelest firanki i ciche kroki. Ktoś mnie objął od tyłu, kładąc dłonie na barierce po obu moich stronach i oparł brodę na moim lewym ramieniu.

– O czym myślisz? – Usłyszałam.

Już po zachowaniu wiedziałam, że intruz to Lavi. Tylko on jest tak bezpośredni, że zbliża się do mnie bez żadnych oporów. Tak jakbyśmy byli ze sobą bliżej.

– O niczym. Oglądam zachód słońca.

– Jest piękny.

W jego głosie czułam żal o moje zachowanie. Nie rozumiał, że nie potrafię tak jak oni nie być niezależna, liczyć na kogoś innego, pozwolić sobie pomóc nawet w najgroźniejszych sytuacjach. Nie chciałam ich ranić, jednak tylko tak mogłam trzymać ich z dala od siebie, utrzymać ten dystans, który pomagał mi żyć.

Włosami poruszył mi lekki, wiosenny zefir, niosąc ze sobą zapachy Florencji.

– Chciałabym być wolna jak ten wiatr – powiedziałam, przytulając policzek do jego twarzy.

Pozwolił mi na to, choć wiedział, że to tylko nic nieznaczący gest. Wyglądaliśmy jak zakochana para delektująca się zachodem słońca, a byliśmy dwojgiem skłóconych przyjaciół. Nawet znajomych, bo czy można nazwać przyjaźnią jego zauroczenie i moją oschłość? Pewnie nie albo było to bardzo trudne, wręcz karkołomne.

– Jesteś jak wiatr. Wciąż niedostępna i nie do osiągnięcia. Nie dopuszczasz innych do siebie, choć wiesz, że możesz nam zaufać.

– Boję się tego, Lavi. Boję się, że koniec będzie bolesny.

Zbliżył się jeszcze bardziej. Było to nawet przyjemne, nie licząc tego, że obce. Nikt mnie tak nie traktował jak on. Jakbym była kimś ważnym dla niego. Do tej pory nie bardzo wiedziałam, jak mam to odbierać. Fizyczność fizycznością, ale te uczucia i odczucia były mi nieznane.

– Nie ma się czego bać. Strach przed życiem nie może nas spowalniać. Przez to wiele tracimy – szepnął.

Odwróciłam się do niego. Był tak blisko, nawet za. Przekrzywił głowę, kiedy na mnie patrzył. Wyglądał nawet zabawnie. Zbliżył się z zamiarem pocałunku. Moja reakcja była natychmiastowa, ale spokojna. Odsunęłam go od siebie. Westchnął, spodziewał się takiego obrotu sprawy. W końcu znał mnie nie od dziś, wiedział, że tak to się skończy. Nie potrafiłam go znowu do siebie dopuścić. Nie wiem, czy to rozumiał, na pewno próbował, ale kiedyś może się to dla mnie źle skończyć. Przynajmniej według najgorszego scenariusza.

Patrzył mi w oczy, chcąc odnaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania. Spuściłam głowę, gniew wyparował, ale pozostała pustka, która była gorsza od najgorszych uczuć.

– Lavi, ja nie chcę dawać ci złudnych nadziei – powiedziałam cicho.

– Wiem. Ty nas nie potrzebujesz – odpowiedział chłopak.

Znowu wyczułam żal. Chciałam mu powiedzieć, że to nie tak, że powinni domyśleć się, jak bardzo mnie to męczy, ale nie potrafiłam. Słowa uwięzły mi w gardle. Rudzielec uniósł mój podbródek tak, że nasze spojrzenia się spotkały. Jego usta zbliżyły się do moich, prawie się stykając. Wtedy usłyszeliśmy:

– Lavi, chodź tutaj!

Chłopak odsunął się ode mnie z niezadowoloną miną, nie chciał iść, ale musiał, skoro woła go Kronikarz.

– Zobaczymy się rano. Śpij dobrze.

– Dobranoc, Lavi.

Zostałam sama. To nawet lepiej, nie musiałam mu tłumaczyć, że nic z tego. Kolejny raz. Wiedział, że moja akceptacja niektórych jego zachowań to tylko nic nieznaczące gesty, a jednak za każdym razem pragnął czegoś więcej. On nigdy się nie nauczy.

Wróciłam do obserwowania nieba, które stało się ciemnogranatowe. Gwiazdy rozświetlały kopułę nieboskłonu, a latarnie ogrzewały ulice swym blaskiem. Spokój był we Florencji nienaturalny o tej porze, włoskie miasta żyją jeszcze długo po zapadnięciu nocy, a ono przez strach zamilkło. Ludzie chowają się po domach przed zagrożeniem, które może czaić się w każdym ciemnym zaułku.

Uparcie siedziałam na balkonie oparta o balustradę. Wsłuchałam się w ciszę, porzucając myśli o Lavim. Nic jednak nie trwa wiecznie. Usłyszałam ciche kroki, ledwo słyszalny szelest firanki. Oczywiście, nie należy mi się ani chwila samotności. Przecież gdy zostawiają mnie samą, zaraz zaczynam knuć.

Kanda stanął nade mną z obojętną miną. Zerknęłam na niego, ale zaraz pozwoliłam, by powieki ukryły moje tęczówki. Nie liczyłam na to, że zignorowany zaraz sobie pójdzie, jednak przeciągałam moment starcia o kolejne sekundy.

Japończyk chyba też nie zamierzał odzywać się pierwszy. Czułam na sobie jego spojrzenie i to drażniło mnie coraz bardziej. Miałam ochotę przerzucić go przez balustradę, choć to i tak niczego by nie zmieniło. Było za nisko, by go skutecznie zabić, a nawet nie mogę liczyć, że unieruchomię go na dłużej niż kilka godzin. Cholerny Japończyk.

– Czego chcesz? – warknęłam.

– Znowu ci odbija? – odparł.

– Jeszcze powiedz, że się o mnie martwisz – zakpiłam, spoglądając na niego drwiąco.

Nie spodziewałam się, że chwyci mnie za przód koszuli i przyciągnie do siebie ze złością. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. W jego dostrzegłam wściekłość. Oczywiście, przecież uważał, że robię mu na złość i dokładam obowiązków, bo musi mnie niańczyć.

– Nie pozwalaj sobie, Noah – syknął.

– Bo co?

– Bo źle skończysz.

Miałam coś powiedzieć, kiedy nachylił się nade mną bardziej. Chcąc się odsunąć, odgięłam plecy. Nie podobała mi się aż taka bliskość z Japończykiem, a doskonale wiedziałam, że mogę się po nim spodziewać wszystkiego. Zaraz też dotarło do mnie, że to był błąd. Pchnął mnie na balustradę, która boleśnie wbiła mi się w kręgosłup. Skrzywiłam się.

– Kanda, to przestało być zabawne – warknęłam.

– Jeszcze przed chwilą wydawałaś się bawić całkiem nieźle – zadrwił.

Doskonale wiedział, że właśnie przejął kontrolę nad sytuacją. Nie cierpiałam tego w nim. Zawsze to robił, żeby wyprowadzić mnie z równowagi. Miał świadomość, jak coś takiego na mnie działa, za dobrze mnie znał w tym względzie i teraz bezczelnie to wykorzystywał.

Zamierzałam go uderzyć, ale był szybszy. Puścił moją koszulę tylko po to, żeby oba nadgarstki przyszpilić mi do balustrady. Tego było za wiele.

– Kanda, puść mnie w tej chwili – zażądałam.

W jego spojrzeniu dostrzegłam, że nie zamierza mnie uwolnić. To miała być kara za moje samowolne działania? Żeby zmusić go do ruchu, musiałabym chyba zacząć krzyczeć, żeby obudzić resztę. A to skończyłoby się siarczystą awanturą, bo Allen dopisałby sobie do tego obrazu jeszcze parę innych rzeczy. Nie zamierzałam na to pozwolić. Poza tym i tak byli na mnie obrażeni, więc musiałam poradzić sobie sama.

Została mi tylko jedna szansa na odwrócenie losu. Nie sądziłam jednak, że mnie ubiegnie. Nie zderzyliśmy się czołami, jak na to liczyłam. Jego usta dopadły moje w wygłodniałym pocałunku. W pierwszej chwili zaczęłam się szarpać, nie życzyłam sobie, żeby mnie całował. Zbyt wiele reakcji we mnie budził ten gest z jego strony. Wiedziałam też, że w żaden sposób nie miał pozytywnego wydźwięku.

Nie pozwolił mi się odsunąć, więc zaprzestałam walki. Pozwoliłam mu się całować, spodziewając się, że na tym się nie skończy. Ale kto go tam wie. W żaden sposób nie ogarniałam w pełni Japończyka, a w tej chwili niczego nie mogłam być pewna. Ostatni razem moja bierność sprawiła, że przestał, dzisiaj na to nie wyglądało. Wręcz przeciwnie, pozwolił sobie na więcej. Czułam wyraźnie, jak jego ręce zaczynają spacerować po mojej talii, podciągając kraj koszuli coraz wyżej. To szło w złym kierunku, a ja nie byłam w stanie się od niego uwolnić.

– Dość – wyszeptałam pomiędzy jednym a drugim pocałunkiem.

Zaskakująco usłuchał. Nie odsunął się jednak. Nasze twarze dzieliły centymetry, cała jedynie ubrania. Żadnej drogi ucieczki, co mnie przerażało. Miałam nadzieję, że nie wyczytał tego uczucia z moich oczu. Z pewnością i tak nie rozumiał, skąd się ono brało.

– Nagle spokorniałaś – odezwał się, gdy już wyrównał oddech. – Może to jest sposób, żebyś zaczęła się słuchać, co?

Zacisnęłam zęby ze złości. Chciałam go odepchnąć, ale znów był szybszy.

– Znowu zaczynasz? – zapytał.

– Jeśli nie zamierzasz brać mnie siłą, to się odsuń – syknęłam.

Chyba w końcu do niego dotarło, co miałam na myśli, bo spełnił żądanie. Wciąż jednak stał na tyle blisko, bym nie czuła się komfortowo. Odwróciłam od niego spojrzenie, ryzykując, że zaraz znowu coś odwali. Mimowolnie dotknęłam ust, których nie potraktował zbyt delikatnie.

– Drań – szepnęłam.

Wsunął palce w moje włosy, zmuszając mnie, żebym znowu na niego spojrzała. Zupełnie nie rozumiałam, w co on gra. Nie odezwał się. Pozwolił, żebym go wyminęła i weszła do apartamentu pogrążonego w nocnej ciszy.

Weszłam do łazienki, ściągnęłam z siebie wszystko i odkręciłam wodę. Prysznic ukoił resztę zszarganych nerwów i rozluźnił spięte mięśnie. Zmył też wszelkie ślady Kandy. Nie chcę, żeby ktoś to widział. Obiecałam sobie, że nigdy nie będę jego. Nie będzie miał przede mną takiej przewagi.

Zamknęłam dopływ wody, kończąc kąpiel. Moją uwagę przykuło lustro. Było na tyle duże, że widziałam się w nim całą. Weszłam na bosaka na zimne kafelki i pozwoliłam, aby woda ściekła prosto na nie. Przyglądałam się własnemu ciału. Dawno tego nie robiłam. Teraz nie byłam już małą dziewczynką, a dojrzałą kobietą, ale tylko fizycznie. Zmieniłam się od tamtego czasu: przybyło mi to tu, to tam, zarobiłam sporo blizn, które dojrzałby tylko ktoś, kto wie, gdzie są. Ile blizn było niewidocznych dla innych? Tych po nocach z różnymi mężczyznami, gwałtach, pobiciach, walkach i życiu na ulicy. Zagoiły się, ale ja je wciąż widziałam. Wciąż je czułam pod palcami, kiedy dotykałam własnego ciała. Czy jestem ładna? Wśród ulicznych dziewczyn na pewno wyróżniałam się urodą i wyglądem, zawsze wyglądałam lepiej niż one tak, jakby uliczne życie mnie nie dotyczyło. One robiły wszystko, żeby ich włosy błyszczały zdrowiem, skóra nie szarzała i była miękka, ja nie musiałam. Nie dbam o to, a one wydrapałyby oczy, by dowiedzieć się, jakim cudem się tak dzieje.

Teraz nadal miałam zbyt dużo zadań i obowiązków, by zwracać uwagę na własny wygląd, a moje ciało i tak błyszczało zdrowiem. Długie, zgrabne nogi, biodra, na których powinny zostać ślady paznokci i dłoni tych wszystkich, którzy opierali na nich swój ciężar ciała, dociskali do podłoża, żebym nie wywinęła jakiegoś numeru tym zapijaczonym świniom. Im bardziej narąbani, tym agresywniejsi, z jedną tylko myślą: by się nasycić, a pod nimi tylko przedmiot. Zabawka, którą po wszystkim zostawią albo wyrzucą. Płaski brzuch i pełne, kształtne piersi, czyli kolejne dowody mojej zbrodni bycia kobietą. Co w nich faceci takiego widzą, że stają się niecierpliwi, gwałtowni i brutalni?

Obróciłam się, odgarniając mokre włosy do przodu. W lustrzanym odbiciu zobaczyłam zgrabny tyłek i plecy w bliznach. Większości nie było widać, ledwo wyczuwalne pod palcami ukrywały kolejne wydarzenia. Najświeższa chyba to ta przez całość od ramienia do biodra. Jeszcze dobrze widoczna pamiątka po pierwszym pobycie w Watykanie.

Uderzyłam pięścią w powierzchnię lustra, po czym rozprostowałam palce. Nienawidzę własnego ciała. Jest przyczyną wszelkich kłopotów. Wszyscy widzą tylko je, a nie to, jaka jestem. Chodzi tylko o to, by móc się zabawić, za co złapać, wyżyć się na czymś i się zadowolić.

Złapałam się na myśli, że zaczynam pieprzyć jak zgorzkniała stara panna, której nic się w życiu nie udało. Żałosne. Mogę się tylko pocieszyć tym, że nie dożyję takiego wieku, by gromadzić wokół siebie koty, przestać patrzeć w lustro, bo będę zbyt pomarszczona i zazdrościć młodym dziewczynom, które cieszą się życiem. Wykończy mnie albo Zakon albo Klan Noah albo jeszcze coś innego. Tak czy owak długo już nie pożyję.

Wytarłam resztkę wody z siebie i ubrałam się. Czas spać. Wróciłam do pokoju i położyłam się do łóżka. Jutro od rana trzeba zająć się tą cholerną fontanną. Nie mam ochoty na wracanie do kłótni czy wydarzeń na tarasie. Za dużo się wydarzyło jak na jeden dzień: najpierw ich wyrzuty i moje ostre słowa, potem przymila się Lavi, a na koniec ten wyskok Kandy. Chyba całkiem zwariował. Nie wiem, jak to wszystko rozumieć i interpretować. Jest coraz bardziej nachalny, za dużo sobie pozwala. Nie zależy mu na moich uczuciach czy zdaniu. Jak każdy facet chce zaspokoić tylko swoje potrzeby. Dziwne, że mnie nie zgwałcił, to byłoby normalne. Coś w nim jednak jest, że potrafi się powstrzymać, tyle mu wystarczyło. Kiedy mówię „dość", przestaje, rzuca słówkami, ale nie robi mi krzywdy, próbuje, przekracza granice, ale nie przesadza. Dlaczego? Nie wiem, nie rozumiem. Kanda jest dziwny, nie zachowuje się jak normalny facet. Niby chce, ale nie bierze. Może czeka, aż mu pozwolę na więcej? Aż mu zaufam. Nie wiem. Wkurza mnie, wszystkiego się czepia, nie mogę ruszyć się bez jego obecności czy uwagi, ma dziwne wyskoki, a dzisiaj to. Mam go dość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro