Rozdział 83.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Chciałbym ciszę znaleźć w domu

By w niej schować smutku ból

Tylko cisza może pomóc

Rozbić samotności mur"


Stołówka była gwarna i radosna jak na tę porę. Wszyscy powinni wracać do swoich obowiązków, ale z niewiadomego powodu nadal urzędowali przy stołach. Jako, że mój żołądek domagał się pokarmu, nie zwróciłam na to zbytnio uwagi. Pół dnia badań kontrolnych i słuchania mielenia ozorem Komuiego naprawdę wykańcza człowieka. Jerry powitał mnie ciepłym uśmiechem.

– Gdzie byłaś rano? – zapytał. – Czekałem ze śniadaniem.

– Zły Kierownik porwał mnie z wygodnego łóżka do swego królestwa narzędzi do torturowania biednych egzorcystów i dopiero nadejście szlachetnego rycerza Reevera z wynikami uratowało mnie od niechybnej śmierci głodowej – odpowiedziałam.

– Już ja mu dam za te bajki, które zaczynasz opowiadać.

– Najpierw mnie nakarm choćby samą mąką, bo tu zaraz padnę.

– Pięć minut i wszystko będzie gotowe.

Według obietnicy dostałam pożywny posiłek, z którym udałam się do stołu egzorcystów. Ci żartowali i plotkowali na jakiś temat. Prym wiódł, oczywiście, Lavi, ale najgłośniej było słychać Superbiego. On chyba inaczej nie potrafi. Usiadłam na swoim miejscu i zaczęłam jeść.

– Co ten Komui z tobą robił, co? – zapytał rudy kronikarz.

– Jak to co? Kontrola mojego przemieniania się w wroga – mruknęłam.

Mój dobry humor wyczerpał się w rozmowie z Jerrym. Miałam ochotę wrzeszczeć na nich wszystkich za to, że oddychają tym samym powietrzem co ja. Gdy się złapałam na tej myśli, odłożyłam sztućce i schowałam twarz w dłoniach, opierając łokcie na stole. Musiałam się uspokoić.

– Co jej jest? – Usłyszałam Squalo.

– Daj jej teraz spokój – odparł Lavi, a w jego głosie czaiła się groźba.

Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na rudzielca. Patrzył na mnie z troską. Mój stan coraz bardziej martwił egzorcystów.

– Już w porządku. – Uśmiechnęłam się lekko.

– Mam nadzieję, że skończyli cię męczyć. Inaczej przejdę się do laboratorium.

– Nie musisz, Lavi. Dzisiaj mam już luz, poza tym Kanda jest na misji z Mariem, także na razie jestem na urlopie.

– Co masz zamiar robić przez resztę dnia? – zapytała Hikari.

– Zapewne go prześpię. Nie czuję się najlepiej.

– Jakbyś jednak miała ochotę wychylić nos z pokoju, przyjdź do Lenalee. Urządzamy babskie spotkanie.

– Pomyślę o tym.

– O, to ja się też zaproszę – wtrącił Lavi.

– A od kiedy jesteś kobietą, Laviś? – zapytała Kiri ze słodkim uśmiechem.

Skończyłam obiad, przestałam ich słuchać i poszłam do siebie. Pomyślałam o prysznicu, źle się czułam i wydawało mi się, że to coś pomoże. W łazience ściągnęłam ubranie, odkręciłam wodę i weszłam pod jej strumień. Pozwoliłam łzom płynąć, nie wiem, skąd się wzięły, ale pozbycie się ich dało chwilowe ukojenie. Słowa Komuiego gdzieś się rozmyły, zresztą nie wierzyłam w ani jedno. Kierownik coś przede mnie ukrywał. Wyczuwałam to w jego słowach, ruchach i mimice. Mógł udawać, że nic się nie dzieje, ale ja to widziałam. Nie miałam wątpliwości, że kończy mi się czas normalnej egzystencji w Zakonie, ale nie potrafiłam temu zaradzić. Najgorsza jednak była sprawa rozrastającego się przekleństwa. W ciągu zaledwie paru dni objęło nadgarstek i kilka centymetrów dalej ręki. Nie miałam pojęcia, co z tym zrobić. Jak tak dalej pójdzie, nie opanuję go i będzie jeszcze większym zagrożeniem dla innych. Komui też mi nie pomógł. Wściekł się, że wcześniej mu nie powiedziałam. Jakby to było takie proste. Kretyn.

Zakręciłam wodę, wytarłam się i ubrałam. Wróciłam do pokoju i położyłam się. Podciągnęłam rękaw koszuli i obejrzałam jeszcze raz dokładnie czerwoną bliznę, która okręcała się wokół ręki niczym niechciana bransoleta. Czułam strach przed tą mocą, nie umiałam jej dobrze wykorzystać ani kontrolować. Zastanawiałam się, co dalej, czy nadal będzie się rozrastać i dlaczego w ogóle tak się stało.

Usłyszałam ciche pukanie. Trochę mnie to zdziwiło, bo wszyscy wiedzieli, żeby już mi dzisiaj nie przeszkadzać. Ukryłam przekleństwo i zaprosiłam intruza do środka. Lavi przyniósł tacę z owocami.

– Byłem pewny, że poszłaś spać – powiedział, kładąc jedzenie na szafce nocnej. – Jerry kazał je przynieść.

– Nie mogę zasnąć – odparłam. – Zostań, jak nie masz nic do roboty.

– Jesteś pewna?

– Najwyżej na ciebie nawrzeszczę. – Uśmiechnęłam się lekko.

– Ładne mi pocieszenie. Wiesz, nie wszyscy mają taką grubą skórę jak twój sąsiad zza ściany. – Udał obrażonego.

– Wiem i z góry przepraszam, jeśli coś takiego się wydarzy. Zaczynam się w tym gubić.

Usiadł na podłodze przy łóżku i oparł na nim głowę. Przyglądał mi się z troską. W odbiciu w jego oczach zobaczyłam, jak blednie mój uśmiech, a na twarzy pojawia się ból, smutek, a nawet rozpacz. Milczeliśmy, bo słowa już tu nie pomogą, nie ukoją zszarganych nerwów, nie zaleczą ran, których nie widać, nie zmienią rzeczywistości. Poza tym nie wiedziałam, od czego zacząć tłumaczenie. Z tym zawsze miałam problem, umiem doradzić, wysłuchać, ale nigdy nie mówiłam o własnych kłopotach.

Sama nie wiem, kiedy zasnęłam. Nie był to jednak odżywczy sen, bo nawet w nim odbijały się wszelkie rzeczywiste sprawy. Tu jednak wszystko wyglądało gorzej, dosłowniej, przez co bałam się jeszcze bardziej. Obrazy przesycone czerwienią, szarością i czernią jasno określały czekającą mnie przyszłość. Twarze egzorcystów wykrzywione w najczystszej nienawiści. Słowa pełne gniewu, broń podniesiona w gotowości do zadania ciosu. Śmiech Kreatora brzmiący mi w uszach.

Zerwałam się do siadu, ciężko oddychając. To mnie przerażało. Wtedy poczułam, jak ktoś mnie przytula.

– Spokojnie, Vivian. To tylko zły sen. Już dobrze – szeptał mi do ucha Lavi.

Wtuliłam się w niego, powoli się uspokajając. Nie chciałam, żeby odchodził. Bałam się, że koszmar wróci, gdy zostanę sama. Nie potrafiłam jednak wypowiedzieć słowa, głos utkwił gdzieś w gardle.

Lavi ułożył się na łóżku, ciągnąc mnie za sobą. Wtuliłam się w jego tors, objęta jego ramionami czułam się bezpiecznie. Nadal cicho zapewniał, że nic mi nie grozi. Wierzyłam mu. Przez to wszystko nie zwróciłam nawet uwagi na porę dnia, tylko z powrotem zamknęłam oczy, starając się zasnąć bez lęku. Chwilami jednak nie zamierzałam spać, tak było mi dobrze.

Sen jednak wygrał. Tym razem nic mi się nie śniło i wypoczęłam. Obudziły mnie promienie słoneczne łaskoczące po twarzy. Wtedy poczułam, że opieram się o coś, co poduszką na pewno nie jbyło. Leniwie podniosłam powieki i zobaczyłam przytulającego się do mnie przez sen Laviego. A może to ja się do niego przytulałam? Nieważne. Trochę nie wierzyłam, że został ze mną na całą noc. To miłe z jego strony.

Nie chcąc go obudzić, wyślizgnęłam się ostrożnie spod jego ramienia i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, mając nadzieję, że szum wody nie jest zbyt głośny. Jednak gdy wróciłam, chłopaka nie było. Zniknęła też jedna pomarańcza. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba Lavi wystraszył się całej sytuacji i nie chciał doprowadzić do konfrontacji w tych warunkach. Mnie to nie przeszkadzało, humor mi dopisywał i to się liczyło.

Włosy związałam w luźnego kucyka i zeszłam na stołówkę. Zastałam tam już prawie wszystkich egzorcystów obecnych w Kwaterze Głównej.

– Twoje wahania nastrojów są niesamowite – stwierdziła Kiri. – Wczoraj ledwo powstrzymywałaś się przed rzezią, a dziś mało nie odlecisz ze szczęścia.

– Milcz, żółtodziobie – odparłam.

– Nie ja tu jestem najkrócej – powiedziała z akcentem na ostatnie słowo.

– Vooi! Jestem starszy od was obu! – oburzył się Squalo.

Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Uśmiechnęłam się kpiąco.

– Nie denerwuj się tak, rybko – powiedziałam.

– Voi! Nie nazywaj mnie tak!

– Spokojnie, nie ma po co się denerwować.

Zasłoniłam uszy, zanim zaczął się typowy bluzg Squalo. Głośny, agresywny, wulgarny – o to cały Superbi. Powoli przyzwyczajałam się do jego stylu bycia, łatwo było go sprowokować, więc był moim nowym celem do wkurzania. Najgłośniej buntował się przed nazywaniem go „rybką" i zawsze musiał mieć ostatnie, choćby najgłupsze, słowo.

Pozwoliłam mu skończyć narzekanie i miałam coś powiedzieć, kiedy dołączył do nas Lavi. Uśmiechnęłam się do niego, odpowiedział tym samym. Rozmowę jednak zostawiliśmy na później. Nie chciałam, żeby ktoś źle zrozumiał nasze słowa.

– Masz ochotę się przejść? – zapytałam, gdy skończył śniadanie.

– Jasne. Chodź.

Na zewnątrz utrzymywała się ładna pogoda – to już drugi dzień w tym tygodniu. Oddaliliśmy się od budynku powolnym krokiem. To dziwne, w gwarnych pomieszczeniach czułam się samotna i zagubiona, a gdy szłam obok kogoś w milczeniu, te uczucia znikały i było mi lepiej. Nieważne, kto mi towarzyszył, zawsze odbywało się to tak samo.

– Dziękuję za wczoraj – powiedziałam cicho, nie chcąc psuć magii tej chwili.

– Czego nie robi się dla przyjaciół? – Uśmiechnął się.

– Przyjaciół? – Zdziwiłam się. – Myślałam, że z twojej strony to coś więcej.

– Ty o tym zdecydujesz. Przecież nie zmuszę cię do miłości.

Nie odpowiedziałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Ten temat zawsze był trudny, nawet nie patrząc na moją przeszłość i opory z nią związane. Lavi był dla mnie po prostu przyjacielem, nikim więcej. Nie potrafiłam go kochać jak mężczyznę, moje uczucia gdzieś się kończyły i już. Z sercem się nie negocjuje – albo się go słucha i jasno określa, co, kto, gdzie i jak albo nie słucha i walczy się z samym sobą, cierpiąc po cichu. Tak mnie nauczyło życie i tego się trzymałam, by nie zginąć przez głupoty. Do tej pory miłość była niewskazana w związkach z facetami, przeszkadzała w osiągnięciu celu, rozpraszała i powodowała niepotrzebne konflikty. Pilnowałam się, jak tylko mogłam, żeby nie wpaść w jej sidła, a teraz nie potrafiłam pokochać człowieka, który ofiaruje mi siebie i nie chce nic w zamian.

Niespodziewanie Lavi zaczął się głośno śmiać nie wiadomo z czego. Spojrzałam na niego z gniewem. Ja tu główkuję, żeby wreszcie rozwiązać tę sprawę, a on sobie ze mnie jaja robi. Miałam ochotę go uderzyć. Chyba moja mordercza intencja była na tyle widoczna, bo przestał.

– Wybacz, nie miałem niczego złego na myśli – wyjaśnił.

– Jestem aż tak żałosna, tak? – zapytałam.

– Nie, nie chodzi o ciebie tylko o tę całą sytuację. Powtarzamy to już któryś raz z kolei, a jakby nad tym pomyśleć, to ten związek nie ma żadnych szans. Ty w każdej chwili możesz stanąć po przeciwnej stronie barykady, a ja to już w ogóle nie powinienem myśleć o miłości. Przecież mam obiektywnie obserwować historię, a nie stawać po którejś ze stron.

Uśmiechnęłam się. Sama rzeczywistość piętrzyła problemy, wszędzie tylko słychać „nie wolno", jakbyśmy byli dziećmi i chcieli jeść same cukierki. Lavi miał rację, łudzimy, że możemy coś zmienić, cieszyć się sobą.

Chłopak potknął się, gdy wychodziliśmy na polanę, i runął jak długi na ziemię. Przez chwilę się nie podnosił i myślałam, że coś jest nie tak.

– Lavi, w porządku? – Ukucnęłam przy nim z troską.

Gdy chciałam go dotknąć, złapał mnie niespodziewanie za nadgarstek i obrócił się na plecy, przewracając mnie. Wylądowałam najpierw na nim, potem zsunęłam się na trawę. Rudzielec chichotał.

– Kretyn – mruknęłam. – Rozmawiamy o poważnych sprawach, a ty się wygłupiasz.

– Bo mam dość poważnych spraw. Nie chcę już o tym myśleć, bo zwariuję. Wiem, powinienem zachowywać się dorośle i odpowiedzialnie jak na egzorcystę i kronikarza przystało, ale nie chcę. To mnie za bardzo przytłacza. Podziwiam ludzi, którzy potrafią żyć z brzemieniem przeszłości: ciebie, Yuu, Allena. Ja bym sobie nie dał rady.

Spojrzałam na niego. Jego twarz stała się poważna, a nawet jakby smutna. Już jako dziecko obserwował okropności wojny, śmierć ludzi, cierpienie, ale nadal nie potrafił się do nich przyzwyczaić.

Uśmiechnął się blado, patrząc w niebo.

– Wiem, znowu gadam głupoty.

– Nie, to nie głupoty. Przecież mówisz prosto z serca. Chyba zawsze źle cię oceniałam. Myślałam, że twoja praca nic cię nie obchodzi, że szybko pozbywasz się niechcianych obrazów, słów i uczuć, ale tak nie jest. Światu pokazujesz uśmiech, nawet jeśli jest ci źle. Robisz głupie rzeczy, żeby odreagować, szukasz ciepła, ale wciąż pozostajesz kronikarzem. To ty jesteś godny podziwu, bo trzymasz w pamięci to wszystko, co my szybko zapominamy. Żałuję, że nie potrafię pokochać cię w takich sposób, w jaki na to zasługujesz.

Złożyłam na jego ustach krótki pocałunek, przelałam w niego wszelkie uczucia, które żywiłam do rudzielca. Miałam nadzieję, że zrozumie. Nie odpowiedział żadnym gestem, pozwolił mi ułożyć głowę na swoim torsie. Spojrzałam w niebo, jego łagodny błękit uspokajał wszelkie niepokoje w naszych sercach. Pozwoliliśmy, aby słowa rozpłynęły się w ciszy. Chciałam mu powiedzieć wszystko, co mnie trapi, ile dla mnie znaczy, że tu jest, choć wcale nie musi. Nie mówiłam nic, by nie zniszczyć tej chwili. Miałam go przy sobie i to wystarczało. Czułam, że nie jestem sama, że ktoś przy mnie jest.

– Czemu się uśmiechasz? – zapytał.

– Jakoś tak wyszło – odpowiedziałam tajemniczo.

Nie wiedziałam, czy chcę mu to powiedzieć. Powinien sam zrozumieć, przecież wiedział.

– Dobrze mi się z tobą milczy – przyznał.

– Więc bądź cicho. Po co kłapiesz paszczką?

– Bo chcę ci to powiedzieć.

– Nie musisz. Wiem to.

– Chciałem mieć pewność.

Zmierzwiłam mu włosy w odpowiedzi. Wciąż uczyliśmy się żyć obok siebie, a to niełatwa sztuka. Nie wiem, czy w końcu raz na zawsze załatwiliśmy sprawę uczuć między nami, ale teraz nie miało to znaczenia. Nie żałowałam pocałunku, zrobiłam nim Laviemu przyjemność, wiedząc, że nie przejmie po nim inicjatywy i na siłę nie przejdzie dalej. Ufałam mu, znałam go i wiedziałam takie rzeczy.

Jego dłoń wsunęła się ostrożnie w moje włosy, czułam, jak się nimi bawi. Nie przeszkadzało mi to w zupełności. Przymknęłam oczy i rozkoszowałam się ciszą.

W ten sposób zapadłam w drzemkę, z której obudził mnie głos Laviego tuż przy uchu:

– Budź się, śpiochu, bo spóźnimy się na obiad.

Leniwie podniosłam jedną powiekę i spojrzałam na niego. Było mi całkiem wygodnie, nie widziałam problemu w zostaniu na miejscu przez resztę dnia.

– Nie idziemy – wymamrotałam.

– Właśnie, że idziemy. Jestem głodny i żądam obiadu.

– Nie drocz się ze mną.

Zamknęłam oko i odwróciłam się tak, żeby było mu nie na rękę wstawać. Poczułam, jak mnie głaszcze po policzku i uśmiechnęłam się lekko.

– Vivian, proszę.

– Marudzisz. Mnie jest zbyt wygodnie, żebym miała wstać.

– Vivian – oburzył się. – Nie jestem twoją poduszką.

– Od teraz jesteś – droczyłam się z nim.

– Nie jestem. Wstajemy, Vivian.

– Podaj mi jeden powód, dla którego powinnam wstać.

– Bo nie przestanę narzekać.

– Nie przekonuje mnie to. Zawsze znajdzie się sposób, żeby cię uciszyć.

– Będziesz mnie bić? – zapytał.

– Istnieją bardziej humanitarne sposoby.

– No jasne. Ty i humanitaryzm. Nie wierzę.

– Oj, nie przeszkadzaj. Śpię teraz.

– Nie śpisz.

– Śpię.

– Gdybyś spała, to byś nie mówiła. A teraz wstawaj, bo cię wyniosę, a Allenowi powiem, że spaliśmy ze sobą.

– Wystarczy, że mu wspomnisz o wczorajszej nocy. Poza tym Allen to miecz obosieczny, więc mnie nim nie strasz.

– Oj, proszę, chodźmy coś zjeść.

Jakby tego było mało, odezwał się jego żołądek. Może mi tu nie umrze z głodu, ale cisza się skończyła. Podniosłam się z mojego „posłania" i spojrzałam na niego. Wyglądał na nieszczęśliwego. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam go po głowie jak małego chłopca.

– A nie mogłeś mnie tu po prostu zostawić i pójść na obiad? Nie byłoby prościej? – zapytałam.

– Tak się nie robi. Poza tym mogłoby ci się coś stać i byłoby to przeze mnie, a nie powinno.

– No dobra. Sen mi i tak uciekł. Idziemy, mój rycerzu w lśniącej zbroi.

Nasz śmiech wypełnił las. Wstaliśmy i skierowaliśmy się do Kwatery Głównej. Na stołówce zastaliśmy niewielu egzorcystów, musieli zostać wysłani na misje i stąd te pustki.

– Chyba komuś randka się udała – stwierdziła Hikari.

– Chyba ktoś wyciąga błędne wnioski – sparafrazowałam ją i zachichotałam.

Allen się nie odezwał. Jeśli chodzi o Laviego, to już się poddał. Tylko czasem mu odbijało, co zawsze kończyło się ostrą kłótnią, po której obrażaliśmy się na siebie, by po kilku godzinach mnie przeprosił i zajście poszło w niepamięć.

Kiri nie wierzyła. Ostatnio zresztą nie miałyśmy nawet czasu pogadać spokojnie, bo misja goniła misję. Obserwowałam ją jednak, a jej zachowanie różniło się od innych. Chwilami zachowywała się jak normalna dziewczyna, a chwilami szukała zaczepki, prowokowała konflikty albo w ogóle nie uczestniczyła w życiu Kwatery Głównej. Nie rozumiałam tego, ale na razie zostawiłam. Miałam inne problemy na głowie niż sposoby aklimatyzacji żółtodziobów. Zresztą to nie moja sprawa. Niech robi, co chce.

Po obiedzie wróciłam do siebie i wzięłam się za sprzątanie. Ostatnio ciężko mi zachować porządek w pokoju, wciąż pojawia się bałagan, który nie pozwala tego ogarnąć raz a dobrze. Dziś się udało, nie wiem, na jak długo, ale to się nie liczy. Ważne, że teraz jestem zadowolona z efektów swojej pracy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro