Rozdział 95.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Jesteś gdzieś tam daleko,

Myślisz o mnie zdarza się,

Lecz wybrałam inną drogę,

Bolało nie mniej mnie..."


Atak nastąpił tak nagle, że nie zdążyłam zareagować. Upadłam z krzykiem pod ciężarem obcego ciała, poczułam i usłyszałam rozrywanie materiału i mięśni. Plecy przeszył mi ból. Wszystko działo się tak szybko. Zauważyłam cień, który ruszył od strony chłopaków. Agresor został zdarty ze mnie, zanim ponownie zadał cios. Podniosłam lekko głowę, gdy ktoś chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Allen. Z jego pomocą usiadłam, spojrzałam na walczących. Naprzeciw Squalo stał niby wilk niby człowiek i szerzył na Superbiego zęby. Po chwili skoczył na niego z kłami i pazurami.

– Uważaj!

Superbi odskoczył, ale stwór rozszarpał mu prawy rękaw munduru i najprawdopodobniej także rękę, bo na posadzkę spadło parę kropel krwi. Squalo jednak to nie przeszkadzało w zadaniu ciosu, który przeciął klatkę piersiową stwora. Następnie pchnął go prosto w serce. Cofnął się z klingą czerwoną od krwi. Z przerażeniem zobaczyłam, że stwór nadal się rusza, choć krwawił. Nie powinien żyć po tym ciosie, to niemożliwe.

– Co to jest, do cholery? – Usłyszałam za sobą Kandę.

– To chyba wilkołak – powiedział niepewnie Lavi.

Mimo bólu sięgnęłam ręką po sztylet z cholewki buta. Spojrzałam na Japończyka i wyciągnęłam broń w jego stronę.

– Celuj w serce – poleciłam.

Przez chwilę patrzył na mnie zdumiony, ale wziął sztylet i próbował wycelować.

– Superbi, złaź! – krzyknął.

Squalo odepchnął bestię od siebie i schylił się. Wtedy Kanda rzucił sztyletem, który utkwił w dziurze po mieczu drugiego szermierza. Wilkołak znieruchomiał, zawył przeraźliwie i padł pyskiem do ziemi.

Zamarliśmy w oczekiwaniu, ale przez następne parę chwil bestia się nie poruszyła. Srebro zadziałało, powalając ostatecznie potwora. Odetchnęłam z ulgą. Gdyby legendy o wilkołakach kłamały, mogliśmy być wszyscy martwi. Skrzywiłam się, gdy sierść opadła, a bestia przybrała ludzką postać. Squalo podszedł do ciała, ale zawahał się przed wyciagnięciem sztyletu. Spojrzał na nas.

– Jeśli rana zacznie się goić, obetnij mu głowę – polecił Lavi.

– Skąd wiesz, że to zadziała? – zapytałam.

– Znasz istoty, które żyją bez głowy?

– Zombie? – zasugerowałam.

W końcu weszliśmy na dość „bajkowy" temat. Dotąd wilkołaki znane były mi jedynie z legend, a te przecież czasem przekłamują prawdę.

– Umarli powstający z grobów to nie to samo, co istoty nocy – odparł.

– Znalazł się znawca – mruknęłam.

– Vooi! Będziecie się kłócić, czy mogę sprawdzić, czy to coś wstanie?

– Chcę odzyskać sztylet – odpowiedziałam, dając mu tym samym zielone światło.

Superbi obrócił truchło kopniakiem, przyłożył klingę do szyi wilkołaka i ranioną ręką sięgnął po moją broń. Szybkim ruchem wyciągnął ją z martwego ciała, oczekując jakiegokolwiek znaku, że bestia ożyła. Nic takiego się nie stało. Wszyscy poczuliśmy ulgę.

– Trzeba was opatrzyć – stwierdził Lavi, przechodząc do kolejnego punktu programu.

Odebrałam od Squalo sztylet i schowałam go. Krzywiłam się przy każdym ruchu, rozdarte mięśnie bolały. Allen pomógł mi ściągnąć płaszcz – kaptur i góra pleców były rozszarpane, koszula za to nie nadawała się już do niczego. Lavi ostrożnie zgarnął mi włosy na jedną stronę. Były nasiąknięte krwią, ale jakimś cudem ocalały. Tylko kilka pasm zrobiło się krótszych.

– Mundur spełnił swój obowiązek – powiedział Lavi. – W innym przypadku uszkodziłby ci kręgosłup.

– Bardzo głębokie? – zapytałam.

– Z jednej strony mięśnie masz rozdarte do kości. Zostaną ci blizny.

– To akurat mój najmniejszy problem. Tak w ogóle, kiedy wypada najbliższa pełnia?

Kanda łaskawie zajął się ręką Squalo, która też była mocno haratnięta. Syknęłam, gdy Lavi zaczął dezynfekować ranę.

– Z trzy tygodnie – odpowiedział. – Vivian, nie ruszaj się chyba, że chcesz złapać jeszcze jakieś świństwo.

– Mógłbyś być ostrożniejszy – mruknęłam.

– Staram się. Zresztą zła wiadomość jest taka, że masz uszkodzone te mięśnie, które współpracują z innocence.

– Jakoś to przeżyję. W tym zamku i tak nie możemy go używać.

– Możemy wrócić do tematu pełni? – zapytał z niezadowoleniem Squalo. – Przecież nie ma nawet nocy.

– Innocence – odparłam, jakby to było oczywiste.

Młody kronikarz kończył już opatrunek, Squalo też miał zabezpieczoną ranę i spoglądał raz na mnie, raz na martwego wilkołaka.

– Był użytkownikiem?

– Nie sądzę, ale możemy to łatwo sprawdzić. Wraz ze śmiercią użytkownika, innocence powinno przestać działać i blokować naszą broń. Allen, mógłbyś? – Spojrzałam na brata.

Nie podobał mu się ten pomysł, ale był to jedyny wybór, żeby sprawdzić, czy przypadkiem Superbi nie zabił materiału na nowego egzorcystę. Zrobiłabym to sama, ale wolałam nie urazić dodatkowo rany. Była zbyt świeża, żeby się tak „bawić".

Allen aktywował innocence i syknął, krzywiąc się. Jego ręka wróciła do normalnego stanu, a on pomasował ramię.

– Dalej to samo – oznajmił to, co już wiedzieliśmy.

– Ukryte innocence użyło likantropa jako strażnika. Dlatego mógł dokonać przemiany.

Zarzuciłam na siebie płaszcz, strzęp koszuli tylko by mnie denerwował. Pozapinałam guziki i ostrożnie wstałam. Jak na takie obrażenia, czułam się nieźle.

– A co z klątwą wilkołactwa? – zapytał Allen.

– O nie, ja już i tak mam przechlapane. – Podniosłam ręce w obronnym geście i szybko tego pożałowałam, bo zabolało.

– Vivian, powstrzymaj się od gwałtownych ruchów – upomniał mnie Lavi. – O tym przekonamy się za trzy tygodnie.

– Podobno tylko faceci mogą być wilkołakami. – Trochę się tego bałam.

– W legendach raczej mówiono o ugryzieniu wilkołaka, a was podrapał, więc może nic wam nie będzie.

– Może to będę jedyną swego rodzaju hybrydą międzygatunkową, durny zającu – warknęłam.

– Już bardziej nieznośna i tak nie będziesz – mruknął Kanda.

Czy on mnie właśnie pocieszył w swój pokręcony sposób przy trzech świadkach, czy uszy zrobiły mi psikusa? Po prostu nie wierzę.

– Będziemy tu tak stać cały dzień, czy idziemy szukać innocence? – zapytał opryskliwie.

– No już, już, Yuu. Nie bądź taki niecierpliwy.

– Nie nazywaj mnie „Yuu", durny króliku.

– Chodźmy – powiedziałam rozjemczo.

– Ale ty idziesz pomiędzy nami – ostrzegł Japończyk. – Dość kłopotów narobiłaś.

– Nie moja wina, że mnie lubią – mruknęłam. – Nie prosiłam o nie. Poza tym nie kazałam wam gonić do przodu.

– Zamknij się, Noah, bo się tylko ośmieszasz.

Nie odpowiedziałam mu na zaczepkę, żeby nie przedłużać. Kanda i Allen szli z przodu, Squalo obok mnie, a Lavi ciągnął się z tyłu. Dość szybko pokonaliśmy kolejne kilkadziesiąt metrów korytarza bez żadnych niespodzianek.

Ściany dotąd nagie zaczęły być pokryte jakimiś malunkami. Nie przywiązywaliśmy do nich dużej wagi, bo przedstawiały głównie sceny z polowania na jelenie, a to nie pomoże nam rozwiązać zagadki innocence. Mimo to zwolniliśmy, żeby nie przegapić ewentualnej wskazówki.

Kroki za mną ustały, Lavi musiał się zatrzymać. Zwolniłam odrobinę, więc Squalo szedł parę kroków przede mną. Kanda i Allen skręcili zgodnie z korytarzem. Zatrzymałam się pomiędzy oddalającym się Włochem a kronikarzem i odwróciłam się.

– Lavi, chodź już – zwróciłam się do niego.

Usłyszałam, jak Squalo się odwraca, ale stałam już w półcieniu. Młody kronikarz oglądał z zainteresowaniem fragment malowidła.

– Lavi, chodź – powtórzyłam.

– Już.

Poczekałam, aż się ze mną zrówna i dopiero wtedy planowałam dogonić oddalających się egzorcystów. Chłopak był już krok ode mnie, kiedy usłyszałam zgrzyt i straciłam grunt pod nogami. Zdążyłam zauważyć, że Lavi także wpadł do dołu. Po chwili uderzyłam o podłoże i straciłam przytomność.

Ponownie urażone plecy bolały jak diabli. Otworzyłam oczy, ale nadal widziałam tylko ciemność, choć powoli zaczęłam rozróżniać poszczególne kształty. Ostrożnie podniosłam się do siadu, sprawdzając stan własnego organizmu. Mimo całego dzisiejszego pecha miałam szczęście złamać tylko jedno żebro, był to sukces przy upadku z iluś tam metrów. Obok siebie dostrzegłam nieruchomą sylwetkę młodego kronikarza. Delikatnie potrząsnęłam jego ramieniem.

– Lavi, ocknij się. Lavi.

Przeciągły jęk poinformował mnie, że powoli wracała mu świadomość. Odetchnęłam z ulgą.

– Vivian? Oślepłem?

– Jestem tu i nie oślepłeś. Możesz usiąść? Jesteś cały?

Minęła chwila, zanim zorientował się w sytuacji własnego zdrowia.

– W porządku. Co się właściwie stało i gdzie jesteśmy?

– Prawdopodobnie pod zamkiem w jakimś tunelu. Nie jestem pewna, musiałabym się dokładnie rozejrzeć. Chyba byliśmy zbyt ciężcy i płyta pod nami się zapadła.

– Ale jak? Przecież wcześniej szłaś ze Squalo i Yuu z Allenem. Stałaś w tym miejscu dłuższą chwilę.

– Najwyraźniej byłam zbyt lekka, by sama aktywować pułapkę. Zresztą zwolniłam, kiedy usłyszałam, jak się zatrzymujesz. Rybka szedł przede mną, a Kanda i Allen zawsze idą szeroko, nigdy obok siebie, jakby się bali zarazić głupotą drugiego. Poczekaj tutaj, rozejrzę się, bo znając życie, nikt nie będzie się spieszyć, żeby nas znaleźć.

– Wiesz, jakoś nie widzę atrakcyjnej drogi, którą mógłbym wybrać – odparł sarkastycznie.

Humor to go nie opuszcza mimo naszej niewesołej sytuacji. Może przynajmniej nie będzie tak źle. Zawsze zostaje nam śmianie się z własnej głupoty, jeśli znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia.

Wstałam bez problemów, sufit miałam trochę wyżej, musiałabym stanąć na palcach, żeby go dotknąć, co przy butach na obcasie mogło się źle skończyć. Nad nami wisiał szyb, przez który wpadliśmy tutaj, ale nie widziałam jego końca – tą drogą raczej nie wydostaniemy się z podziemi. Nie sądzę, żeby zapadnia otwierała się od dołu. Rozejrzałam się uważnie, zanim ruszyłam w którąkolwiek stronę. Byliśmy w szerokim korytarzu, więc do wyboru pozostaje prawo i lewo. Ruszyłam prawą odnogą, mając nadzieję na znalezienie wyjścia. Moja wędrówka nie trwała jednak długo, natrafiłam na ścianę bez jakichkolwiek oznak drzwi. To mi się nie spodobało. Zbadałam każdy kawałek końca korytarza, ale bez oczekiwanych efektów. Niezadowolona wróciłam do Laviego, który siedział na ziemi bezradny jak dziecko. Jego kronikarskie zmysły nie przydawały się w ciemnościach, potrzebował odrobiny światła albo dobrego przewodnika.

– Wróciłam – oznajmiłam.

– I co?

– Z jednej strony ślepy zaułek, więc szkoda naszego czasu. Możemy spróbować z drugiej strony.

– Jest tylko jeden problem, Vivian. Dość zresztą poważny. Czubka własnego nosa nie widzę.

– To nie problem. Poprowadzę cię. Podłoże jest równe, więc się nie zabijesz. – Uśmiechnęłam się, choć tego nie widział. – Daj rękę.

Wyciągnął przed siebie dłoń, którą chwyciłam bez wahania. Pomogłam mu wstać i ruszyliśmy w nieodkrytą stronę. Szliśmy powoli i ostrożnie. Obserwowałam korytarz, modląc się o wyjście. Lavi początkowo stawiał kroki bardzo niepewnie, jakby się bał, dopiero po kilku metrach rozluźnił się i szedł już normalnie.

Nasz wędrówka trwała chyba dość długo, w zamku Arisja całkiem straciłam poczucie czasu i nie wiedziałam, jaka jest pora dnia. W pewnym momencie dostrzegłam, że sufit się obniża. Zatrzymałam się i Lavi wpadł na mnie.

– Co się stało? Koniec korytarza? – zapytał.

– Nie, ale robi się coraz niższy – powiedziałam cicho.

– Vivian, ty się boisz. – To nie było pytanie.

– Nie boję się. – Obróciłam się w jego stronę. – Nie lubię ciasnych pomieszczeń.

– Szerokość też się zmniejsza? – zapytał.

– Nie.

– To dobrze. Jeśli będzie zbyt ciasno, będziemy mogli się cofnąć i coś wymyślimy. Nic się nie stanie. – Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu otuchy.

Przez chwilę oddychałam miarowo, próbując zamknąć się na niechciane wspomnienia. Bałam się, że utknę i nie będę mogła wyjść, ale przecież jestem z Lavim i wszystko będzie dobrze.

– Dobra, idziemy dalej. Uważaj na głowę.

Strop obniżał się z każdym krokiem, musieliśmy się pochylić, a potem opaść na kolana. Rudzielec zaczął gadać od rzeczy, żeby zdławić we mnie panikę. Byłam mu wdzięczna zwłaszcza, gdy musieliśmy się czołgać. Ciasno, ciaśniej. Skupiłam się na ględzeniu młodego kronikarza i obserwowaniu korytarza. W końcu się zatrzymałam.

– Koniec trasy – powiedziałam. – Dalej się nie wcisnę.

– Wracamy?

– Poczekaj, czuję ruch powietrza.

Podniosłam się na łokciach trochę mało ostrożnie i wyrżnęłam głową o sufit. Gruchnął dźwięcznie – to było drewno. Znalazło się wyjście. Poczułam ból, gdy uniosłam jedną rękę, żeby dotknąć klapy, ale sama nie dam rady.

– Lavi, możesz się zbliżyć? Znalazłam wyjście, ale plecy za mocno się buntują.

– Obok ciebie jest dużo miejsca?

– Sporo.

Podczołgał się, aż się ze mną zrównał. Powstrzymałam go przed dalszą wędrówką, która mogła skończyć się tragicznie. Otwarcie klapy nie wymagało od niego dużego wysiłku i trwało niewiele czasu. Podniósł się trochę oślepiony światłem dnia, moje oczy szybciej się przestawiły. Mimo to bardziej usłyszałam, niż zobaczyłam. Zareagowałam natychmiast i pchnęłam Laviego do krawędzi otworu. Jęknęłam z bólu, plecy szarpnęły na całej długości rany. Powoli podniosłam się, żeby nie leżeć na Lavim. Z drewna odstawała strzała.

– Uratowałaś moją rudą głowę. Niewiele brakowało – odetchnął, prostując się. – Ale nie ma więcej pocisków?

– To kusza. Jak jej nie załadujesz, strzela tylko raz. – Wskazałam na ścianę pomieszczenia.

Chłopak zerknął na broń zawieszoną na odpowiedniej konstrukcji i wyszedł z tunelu, po czym wyciągnął dłoń, żeby mi pomóc. Otrzepaliśmy się z ziemi i z zaciekawieniem rozglądnęliśmy się po pomieszczeniu. Była to niewielka sala ze starą ławą do spania, stołem i dwoma krzywymi krzesłami. Ściany zrobiono albo wyłożono drewnem, prócz tego żadnych szczegółów czy śladów ludzkiej obecności.

– Wygląda na chatkę – stwierdził Lavi.

– Więc wydostaliśmy się z zamku. Pytanie, co teraz?

– Rozejrzyjmy się po okolicy. Poszukiwacze raczej tego nie zrobili, bo wcześniej panoszyły się tu akumy.

– Ta – mruknęłam.

Ruszyłam do drzwi.

– Co z wejściem do tunelu? – zapytał rudzielec.

– Zostaw. To bez znaczenia.

Wyszliśmy na zewnątrz. Wokół pełno drzew, więc byliśmy w lesie, który widziałam z okna na wieży. Prócz typowych dźwięków nie słyszałam nic niepokojącego, akum też nie było w pobliżu. Na wyczucie ruszyłam przed siebie, nie mając pojęcia, dokąd dojdziemy. Całość zagadki i tak była dość mocno naciągana. Być może tracimy czas, a może coś znajdziemy. Kto wie?

W ten sposób dotarliśmy do krawędzi przepaści i mostu linowego prowadzącego na skały pośrodku. Odwróciłam się, ponad koronami drzew zobaczyłam wieże zamku, w tym tą z kryptą.

– Vivian, myślisz, że to coś znaczy? – Lavi odwrócił moją uwagę, wskazując na liny.

– Nie mam pojęcia, ale nikt tego nie zostawił ot tak. Zresztą to miejsce widać z krypty na wieży.

– Dalej obstawiasz, że innocence jest gdzieś na zewnątrz?

– Nic nie obstawiam. Po prostu kojarzę fakty, które do siebie pasują. Jeśli tracimy czas, trudno, ale powinniśmy to sprawdzić. W końcu chodzi o innocence.

– Vivian, ja cię nie oceniam. Nawet myślę, że twoje racje są słuszne, mimo że bez dowodów. Chcę się po prostu upewnić.

– Wiem, ty to nie Kanda, który wie wszystko najlepiej. – Uśmiechnęłam się łagodnie. – No to przydałoby się sprawdzić tę moją zbzikowaną teorię.

Lavi ocenił stan lin i skrzywił się wymownie. Bez tego wiedziałam, że przeprawa jest wątpliwej jakości i pewnie dość stara w takim razie. Może nie wytrzymać ciężaru jednej osoby, a dwie to już przepis na katastrofę.

– Ja pójdę – postanowiłam.

– Nie ma mowy – sprzeciwił się. – Nie możesz się narażać w tym stanie. Zostaw to mnie.

– Jestem lżejsza od ciebie, więc mam większe szanse na przejście.

– Nie ma mowy, Vivian. Dla ciebie to zbyt niebezpieczne. Jesteś ranna.

– A ty cięższy. Istnieje większe ryzyko, że liny nie wytrzymają.

– Wielce prawdopodobne jest, że twoje innocence także zostało uszkodzone. Nie możesz ryzykować. Dam sobie radę, to nie jest daleko.

– Więc mogę iść. Nie kłóć się ze mną, Lavi.

– Nie tym razem, Vivian.

– Jesteś kronikarzem i nie powinieneś się tak narażać.

– Ale jestem też egzorcystą i twoim przyjacielem. Nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało.

Westchnęłam ze zrezygnowaniem. Lavi był gotów narażać życie dla sprawdzenia wątpliwej teorii podczas, gdy nasi przyjaciele mogli być już w posiadaniu innocence. To niedorzeczne.

– Vivian, nic mi nie będzie. Bardziej martwiłbym się, gdybyś ty musiała to zrobić z tak poważną raną.

Poddałam się. Nie brakowało mi ani argumentów ani siły do dyskusji, ale nie chciałam już jej prowadzić. To było bezsensu, a im dłużej się kłócimy, tym więcej czasu tracimy.

Lavi przyjął moje milczenie za aprobatę tego poronionego pomysłu i odważnie ruszył ku linom. Przez chwilę na jego twarzy widziałam niepewność. W końcu stojąc na krawędzi, nie widać dna przepaści. Oczywiście mógł to być efekt braku światła słonecznego o tej porze, które mogłoby rozświetlić mrok, ale i tak widok był przerażający.

– Jeśli coś będzie nie tak, wracaj – poleciłam. – Szkoda się narażać, a może znajdziemy inny sposób.

– Nic mi nie będzie. – Uśmiechnął się do mnie.

Pokręciłam głową z dezaprobatą, ale ręką dałam mu znać, żeby nie przedłużał. Chciałam mieć to już za sobą.

Gdy Lavi wszedł na most, ten jęknął pod jego ciężarem złowróżbnie, ale wytrzymał. Nie wiem, czy można to uznać za dobry znak, ale pierwszą część mieliśmy za sobą. Rudzielec ruszył powoli w mozolną podróż na drugą stronę mostu. Obserwowałam go uważnie wyczulona na każdy niepokojący sygnał. Gdy Lavi był w połowie drogi, liny skrzypnęły i puściły. Zareagowałam natychmiast – rzuciłam się do przodu, aktywując innocence. Wrzasnęłam z bólu, który mną szarpnął, gdy chciałam poruszyć skrzydłami. Udało mi się jednak chwycić chłopaka, zanim runął w przepaść i lotem ślizgowym dotrzeć do naszego celu. Upadliśmy na nagą skałę, zwinęłam się z kłębek, ale to nie pomogło, nadal czułam się rozrywana na kawałki.

– Dezaktywuj je. – Głos Laviego dochodził do mnie jak przez mgłę.

Było cholernie trudno, ale dało ulgę. Przewróciłam się na zdrowszy bok, oddychając miarowo.

– Nie chcę się przechwalać, ale wygląda na to, że miałem rację.

– Zamknij się albo przemebluję ci gębę – warknęłam. – Innocence jest ok, mięśnie się zbuntowały, gdy poruszyłam skrzydłami.

– Znowu krwawisz.

– Nic mi nie będzie.

– Nie musiałaś tego robić. Dałbym sobie radę.

– Przestań pieprzyć. Miałam pozwolić ci się zabić? Nie ma mowy. Bardziej mnie martwi, jak wrócimy na drugą stronę. Ja nas nie przeniosę.

– Nie zapominasz, że też jestem egzorcystą?

Podniosłam się ostrożnie do siadu i spojrzałam na niego. Plecy nadal rwały, nie dając o sobie zapomnieć.

– Jak chcesz to zrobić?

– Normalnie. Ty to masz chyba sklerozę albo już dawno nie byłaś ze mną na misji.

– Wybacz, ale nie mam obowiązku pamiętać, jak kto walczy. Jakbyś zauważył, mam poważniejsze problemy niż taka proza życia – warknęłam.

– Vivian, wyluzuj. Nie chciałem cię urazić i nie musisz się na mnie wyżywać.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że moja druga natura nadaje kolorytu tej rozmowie. Westchnęłam.

– Wybacz, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, ale...

– Tak, wiem – przerwał mi. – Nie musisz się tłumaczyć. Odpocznij, a ja tu trochę pomyszkuję. Może znajdę coś poza kamieniami.

Usiadłam w miarę wygodnie i rozluźniłam mięśnie na tyle, na ile się dało. Nie był to może komfort, ale nie narzekam, zawsze mogło być gorzej. Plecy z pewnością się goją, choć nierozwagą dorobiłam się obrażeń w tym miejscu.

Lavi tymczasem przeszukiwał głazy, w których teoretycznie można było coś ukryć. Nie widzę innego powodu zostawiania mostu linowego. No chyba, że prowadził on na drugą stronę przepaści, a to był tylko przystanek pomiędzy. Liny z jednej strony urwały się ze starości i dlatego to tak wygląda. Tylko, że wtedy zbudowanoby trwalszy most, przynajmniej drewniany. Teorie można snuć bez końca i żadna nie ma dowodów, żeby ją uwiarygodnić.

– Mam coś – oznajmił Lavi.

Spomiędzy głazów wyciągnął drewnianą szkatułę pomalowaną ciemnym lakierem i ozdobioną srebrnymi wzorami. W sumie nic szczególnego.

– Nie chce się otworzyć.

– To nie może być zbyt proste – odparłam. – Daj to tu.

Podał mi szkatułę, była dość ciężka. Postawiłam ją na ziemi przed sobą, wyciągnęłam wytrych i pogmerałam chwilę w zamku. Coś kliknęło i pokrywa puściła. W środku na czerwonym aksamicie leżał puchar z czystego złota wysadzany kamieniami szlachetnymi.

– Jest piękny – szepnął Lavi.

Oboje byliśmy pod wrażeniem kunsztu wykonania pucharu. Ostrożnie wyciągnęłam go ze szkatuły i zważyłam w dłoni. Wydawał się dużo lżejszy, niż powinien. Coś była z nim nie tak, czułam to wyraźnie.

– Spójrz do środka – zwrócił mi uwagę Lavi.

Dopiero teraz odkryłam prawdziwy skarb. W dno wtopiony był kryształ innocence. Trafiliśmy idealnie.

– Myślisz, że się rozpadnie, jeśli spróbuję go rozbić? – zapytałam.

– Mało prawdopodobne. Lepiej zostaw to Hev.

– Fakt, trzeba się stąd wynosić i znaleźć te trzy osły.

Schowałam kielich do szkatuły, którą chwyciłam pod pachę. Lavi aktywował swoje innocence, złapał mnie w pasie i zaczęliśmy lot powrotny na „stały" ląd. Wtedy też skała zaczęła się trząść, rozpadać i opadać.

– Pośpiesz się – syknęłam.

Przez to wciąż mieliśmy kawałek do skarpy. Strach zajrzał nam w oczy, nawet nie próbowałam aktywować innocence, bo nic by z tego nie wyszło. Byliśmy bezsilni wobec natury, która najwyraźniej nie chciała nas wypuścić.

Poczułam szarpnięcie za rozdarty mundur i podniosłam głowę, żeby zobaczyć długie kłaki należące do Squalo. Wyciągnęłam do niego wolną rękę, mając nadzieję, że Lavi mocno się mnie trzyma. Superbiemu z pomocą przyszli pozostali dwaj egzorcyści i wyciągnęli nas, zanim młot rudzielca całkiem stracił oparcie.

– Było blisko. – Usłyszałam młodego kronikarza.

– Macie więcej szczęścia niż rozumu – warknął Kanda.

– Nam też jest cię miło widzieć – zironizowałam.

– Po coście tam w ogóle włazili?

– Po to. – Pchnęłam w jego stronę szkatułę.

– Znaleźliście innocence? – zapytał Allen.

– Nie, kamień filozoficzny – sarknęłam, siadając w końcu. – Innocence, zresztą chciało nas zabić. Jak zwykle.

– A może ciebie?

– Nie zaczynaj, Kanda – warknęłam.

Wtedy usłyszeliśmy huk, automatycznie spojrzeliśmy w stronę zamku. Wieże opadły, podniosła się kurzawa, która przesłoniła wszystko. Ziemia drżała jeszcze przez parę minut, gdy my milczeliśmy. Dopiero kiedy wszystko się uspokoiło, odezwałam się:

– Do zamku już nie wrócimy.

– Księgozbiór – jęknął Lavi.

Biblioteka rzeczywiście była przepastna i według rudzielca pełna białych kruków.

– Może coś da się uratować – pocieszyłam go. – Wykorzystaj poszukiwaczy.

– Oni tu nie są od tego – mruknął Kanda.

– Oj, cicho bądź. Niech się do czegoś przydadzą. Zresztą skąd się tu wzięliście?

– Po waszym zniknięciu dotarliśmy do tunelu pod zamkiem, który doprowadził nas do chaty w lesie – wyjaśnił Allen. – Właz był otwarty, a w drewno wbito strzałę, więc zaczęliśmy podejrzewać, że jesteście w pobliżu.

– To wracamy do domu? – zapytałam.

Zanim otrzymałam odpowiedź, przekleństwo dało o sobie znać, a oko Walkera aktywowało się – nadchodziły akumy.

– Jeszcze ich tu brakowało – mruknęłam.

– Nie marudź, tylko podaj szczegóły – warknął Kanda.

– Około siedmiu powyżej trójki, reszta małokalibrowe – odpowiedziałam.

– Trzymaj się z tyłu – polecił mi Lavi.

Skrzywiłam się, ale posłuchałam. Wycofałam się do drzew. Drogę do mnie blokowali obaj białowłosi, choć nie obyło się bez moich ataków. Wszystko jednak poszło zgodnie z planem i parę chwil później zostaliśmy sami.

Usłyszałam zbliżające się postacie, gestem pokazałam towarzyszom, by byli w pogotowiu. Wiedzieli, że to nie żadne stwory, po moim opanowaniu wywnioskowali, że to ludzie, ale nie opuścili broni. Nigdy nic nie wiadomo.

Na wyciągniętą klingę Kandy prawie nabił się Link. Ledwo się zatrzymał. Za nim podążało dwóch poszukiwaczy, którzy nam towarzyszyli.

– Spokojnie, pali się czy co? – odezwałam się.

– Tu jesteście. Przez chwilę myśleliśmy, że zostaliście pogrzebani pod gruzami. Dopiero gdy zobaczyliśmy akumy podążające w tę stronę, domyśliliśmy się, że wyszliście inną stroną – wyjaśnił Link.

– Nic nam nie jest, ale miło, że się martwisz. – Uśmiechnęłam się krzywo.

– Vivian – upomniał się Lavi.

– Już się nie odzywam, ale możemy wracać?

Ruszyliśmy z powrotem do Gorewold, droga tym razem zajęła nam mniej czasu niż rano, ale to lepiej. Szybciej byliśmy w gospodzie, gdzie zajęliśmy tę samą izbę, co poprzednio. Tam kazaliśmy przynieść sobie posiłek, żadne z nas nie miało ochoty schodzić na dół i użerać się z pijanym wojskiem. Starszy z poszukiwaczy pozszywał mnie i Squalo, założył świeże opatrunki, więc poczułam się lepiej. Rybka też, sądząc po jego minie. Mieliśmy niecałą godzinę na odpoczynek, a potem Zakon i możliwe, że kolejne zadanie. Takie życie egzorcysty.

Ułożyłam się wygodnie na brzuchu, więc rany mi nie dokuczały. Miałam na sobie koszulę Allena, bo w podziurawionym płaszczu nie miałam ochoty leżeć, było za gorąco. Zapadałam już w drzemkę, gdy ktoś lekko potrząsnął moim ramieniem.

– Vivian, masz gościa. – Usłyszałam Laviego.

Westchnęłam, ale podniosłam się na łokciach i odwróciłam się na plecy, uważając na ranę. W drzwiach stał Werna.

– Wejdź, oni nie gryzą. Zresztą wszyscy szczepieni. – Uśmiechnęłam się.

– Wolałbym cię jednak porwać na chwilę na zewnątrz – odpowiedział.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł – odezwał się Allen pochłaniający kolejny talerz jedzenia.

– Vivian mi ufa, a ja nie pozwolę nikomu jej tknąć. Nie martw się, młody.

– Nie przejmuj się nim – wtrąciłam, zanim Walker odpowiedział. – Po prostu jest zazdrosny.

– Nie jestem – zaprzeczył mój brat.

– Allen, zapewniam cię, że znam Wernę jak własną kieszeń i jeśli mówi, że nic mi z nim nie grozi, to tak jest.

– Wróć przed czasem – powiedział Lavi.

– Jasne, zresztą będziemy w pobliżu. Chodź, Werna.

Wyszliśmy z gospody na dole obserwowani przez podpitych żołnierzy. Nie ruszyli się jednak z miejsc.

– Dotrzymałaś obietnicy.

– Nie bardzo. Gdybyś się nie pofatygował osobiście, pewnie byśmy się nie zobaczyli.

– Podobno rozpieprzyliście zamek.

– Sam się zepsuł. – Wzruszyłam ostrożnie ramionami.

– Jak oni cię tam traktują? – zapytał niespodziewanie.

– Raz lepiej, raz gorzej, ale egzorcyści nie są tacy źli. Można się przyzwyczaić do ich fanaberii.

– A jednak nie jesteś szczęśliwa. Nie zaprzeczaj, to widać.

Przez chwilę milczałam, nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Nie znał całej prawdy o moim pochodzeniu, nigdy nie zaczynaliśmy tego tematu. Oparłam się o ścianę gospody.

– Prawda jest taka, że nie znam odpowiedzi na wiele ze swoich pytań i zaczynam się w tym wszystkim gubić. To jeszcze bardziej skomplikowane niż dawniej.

Przytulił mnie, nie pytając o szczegóły. Chciałam go poprosić, żeby wrócił ze mną do Zakonu, ale to byłoby zbyt egoistyczne z mojej strony. Powinien trzymać się od tego z daleka. I ode mnie też. Nie chcę, żeby zginął tylko dlatego, że kiedyś byliśmy razem.

– Na mnie już pora – powiedziałam cicho. – Niedługo ruszamy w drogę powrotną.

– Obyś znalazła to, czego szukasz. Chodź, odprowadzę cię. Nie chcę, żeby te świnie myślały, że mogą coś ugrać. Wystarczy cierpienia.

Wypełnił obietnicę, pocałował mnie pod drzwiami w momencie, gdy te się otworzyły i stanęli w nich moi towarzysze. Nie przejęłam się tym. Werna odszedł, zostawiając mnie z egzorcystami. Milczałam przez resztę dnia. Nie tłumaczyłam się ze związku z Werną.

Kwatera Główna przywitała nas zwyczajną wrzawą, Allen i Kanda zostali od razu wysłani na kolejne misje, Lavi zamiast pójść do Kronikarza, który chciał mu coś zlecić, zaczął nagabywać Kierownika, żeby wysłać poszukiwaczy na gruzowisko zobaczyć, czy coś z biblioteki ocalało, a ja poszłam zanieść innocence do Hevlaski. Nie miała problemu, żeby wyciągnąć kryształ z pucharu, porozmawiałyśmy chwilę, po czym poszłam do siebie skończyć dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro