Rozdział 105.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Ich bin kein Gott und kann dein Innerstes nicht sehen,

was du jetzt tust kann ich nicht verstehen.

Du spielst den starken Mann für jeden, den du liebst,

so viel wofür du dich aufgibst."


Powrót do Kwatery Głównej nie stał się ani lekiem ani ukojeniem. Byłam rozdrażniona i otumaniona emocjami, a mój wygląd też dawał wiele do życzenia, sądząc po zaniepokojonych i wystraszonych twarzach pracowników.

– Vivian, wszystko w porządku? – Komui zbliżył się niebezpiecznie blisko.

Spojrzałam na niego gniewnie i poszłam do siebie, strasząc po drodze liczne grono ludzi. Tak jak byłam, położyłam się na łóżku, ale nie mogłam zasnąć. Tak było przez całą noc. Doprowadzenie tego wszystkiego do ładu stało się niemożliwe, targały mną różne emocje, podsycając bunt przekleństwa, które przypominało mi, że zabiłam kolejny raz. I to kogoś, kogo kiedyś nazywałam przyjaciółką. Jestem mordercą. Podłym, bezwzględnym i chciwym. Sprawia mi to przyjemność, gdy się mszczę. Jestem Zemstą, Noah, który przynosi ludziom chęć pomszczenia swoich krzywd, a pozostałym Noah pożywkę dla ich grzechów.

Ranek nie przyniósł zmiany. Słyszałam za drzwiami zaniepokojone szepty, parę razy ktoś pukał i pytał o samopoczucie, ale nie odpowiadałam. Nie chciałam ich tu, bałam się, że te emocje ich pochłoną, ogłuszą jak mnie. Zresztą słuchanie ich jęków jest ostatnim, czego pragnę. Gdy tylko usłyszałam, że poszli na śniadanie, wyszłam na zewnątrz i ruszyłam przed siebie. Zatrzymałam się dopiero nad rzeką. Zmęczona opadłam do siadu i spojrzałam na swoje odbicie. Nic dziwnego, że wpadli w panikę. Wyglądałam jak potwór z najgłębszych czeluści piekieł – tak się też czułam – przemoczona, brudna, zakrwawiona, rozczochrana. Tę część twarzy, którą rozorała mi Layla, miałam przykrytą włosami i zakrzepłą krwią. Czort wie, co sobie pomyśleli. Mundur nie wyglądał lepiej – na górze rozpięty, zaplamiony krwią moją, Tykiego i Layli, zabłocony i wymiętolony do granic możliwości, a do tego dwie dziury na brzuchu.

To jednak nie było najważniejsze. Przez noc moja wściekłość wzrosła, a wraz z nią frustracja. Nie zabiłam Mikka, choć byłam tak blisko. Druga taka okazja może się już nie przydarzyć. Jak mogłam nie trafić w najważniejszym momencie? Przecież tylko na to zasługuje. Jest mordercą egzorcystów. Zabił Alexa i innych, próbował zabić Allena i mnie. Prawie się mu to udało i ma mu to ujść na sucho? Mam pozwolić mu dalej zabijać? On to robi bez skrupułów, więc dlaczego ja nie mogę, by chronić egzorcystów? Dlaczego to poczucie beznadziejności mojej misji jest tak silne? To moje uczucie czy jej? Czym była ta wizja? Przyszłością? Przeszłością? Ułudą? Skąd te emocje? Są moje czy obce? Gdzieś zatarła się granica własności, panują nade mną, odcinają od świata zewnętrznego, wręcz pożerają. Nawet próba skupienia się na interpretacji tamtej sceny jest trudna. Ona wyglądała jak ja, ale Tyki nazwał ją Nia. Ona go też inaczej nazywała. Joido, właśnie tak. Zabiła go, choć wydawało się, że coś ich kiedyś łączyło. Co to wszystko znaczy? Nic z tego nie rozumiem. To wszystko mnie przytłacza. Czuję się tak, jakby ktoś przycisnął mnie do ziemi, bym nie mogła się podnieść. Czy jestem w stanie z tym walczyć?

Usłyszałam go na długo przed tym, nim dotarł nad brzeg. Chyba nawet nie ukrywał swojej obecności, a to wkurzyło mnie bardziej. Jeszcze mam się z nim użerać? Tego już za wiele. Złapałam za sztylet, wstałam i odwróciłam się w jego stronę.

– Wynoś się stąd! – wrzasnęłam.

Zatrzymał się tylko kilka kroków przede mną. Lekki wiatr rozwiewał jego białe włosy, a on przyglądał mi się uważnie.

– Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? – warknęłam zniecierpliwiona. – Wynoś się stąd.

– Nie zamierzam – odparł.

To ostatecznie spuściło moje wszelkie hamulce i zaatakowałam. Nie wiem, co chciałam tym osiągnąć, ważne było tylko, by uderzać. Wyciągnął miecz, ale nie atakował, bronił się jedynie, odparowując ciosy. Bardzo powoli uchodziły ze mnie siły i emocje. Nie ustawałam jednak, skupiając się na myśli, jak wkurzający jest Squalo. To była moja siła napędowa, gdy organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa. W końcu szermierz wytrącił mi sztylet z ręki, co nie przeszkodziło mi ponownie zaatakować.

– Długo tak jeszcze zamierzasz? – zapytał, uchylając się przed ciosem. – Miałem rację. Zachowujesz się jak oszalałe z bólu zwierzę.

– Wynoś się stąd! – wrzasnęłam na całe gardło, płosząc pobliskie zwierzęta.

– Nie licz na to – odparł.

Kolejny raz się odchylił. Straciłam równowagę i upadłam. Nie miałam siły, żeby się podnieść. Mój organizm przestał ze mną współpracować. Mimo to próbowałam wstać, klnąc na Squalo, jakby był przyczyną moich problemów. W końcu wyciągnął do mnie rękę, ale nie przyjęłam jej.

– Daj sobie spokój z tą dumą – powiedział.

– Sugerujesz, że już jej nie mam? – warknęłam.

– Voi, nic nie sugeruję. Czekam tylko, aż się zmęczysz i przestaniesz mnie atakować.

– Nikt nie kazał ci tu przychodzić.

– To nie znaczy, że masz się na mnie rzucać bez powodu.

– Odejdź stąd – zażądałam.

– Nie. Wiesz, jak wyglądasz? Skoro tak bardzo nie chcesz się z nimi dzielić swoimi bolączkami, przestań zwracać na siebie uwagę, księżniczko. – Ostatnie słowo było drwiną.

Zerwałam się z kolan i spoliczkowałam go. Złapał mnie za nadgarstek, krzywiąc się z bólu. Drugą ręką chciał odsłonić moją twarz, ale nie pozwoliłam mu. Wyrwałam się i odsunęłam.

– Oni myślą, że straciłaś to oko.

– Nie straciłam – mruknęłam i spojrzałam na swoje odbicie w rzece.

Czułam się źle, ale nie miałam sił, żeby zmusić Squalo do prawdziwej walki. To on panował nad sytuacją i jedyny sposób na pozbycie się go to ucieczka, a ja mam już dość uciekania. Przez całe życie nic innego nie robię.

– Po co tu właściwie przyszedłeś? – zapytałam i usiadłam na trawie.

W odbiciu widziałam, jak podchodzi i wpatruje się w wodę, a raczej obserwuje moją sylwetkę na rzece.

– Bo tak.

– To nie jest odpowiedź. I nie mów, że z czystej ciekawości, bo ci nie uwierzę.

– Jakby to było najważniejsze. – Zaśmiał się.

– Nie do śmiechu mi, głupia rybko. Lepiej stąd idź, bo naprawdę oberwiesz.

– Akurat. Nie masz na to siły.

– Znajdę. O to nie musisz się martwić.

– Dobra mina do złej gry. Pamiętasz, jak mnie zapytałaś, kto będzie po twojej stronie? Ja będę.

– Ty? – Spojrzałam na niego. – Zakon ci się nie podoba?

– Lubię swój tyłek, a góra Zakonu za bardzo o to nie dba. Ty chcesz tylko żyć i chronić swoich bliskich. To prosty układ i mi pasuje.

– To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje – odparłam.

Usiadł obok mnie. Przyglądałam się jego profilowi. Uśmiechnął się.

– Ja tam nie widzę w tym nic skomplikowanego.

– Bo wiesz, kim jesteś.

– A ty nie wiesz?

– Nie.

– Przestań. To nie jest aż tak skomplikowane.

– Chyba dla ciebie. Córka Noah, Anioł Lucyfera, Klucz i kto wie, co jeszcze. I oczywiście nikt mi nie raczy nic wyjaśnić.

– Ja ci nie wyjaśnię, bo nie wiem. Zresztą co za różnica? Naprawdę wierzysz, że musisz zrobić to, czego od ciebie oczekują?

– W twoich ustach brzmi to prosto, ale tak nie jest. Mówi się, że mamy w sobie tyle zła, ile widzą inni, a czasem czuję, że mam go w sobie dużo więcej tylko dlatego, że jestem córką Noah.

– Jesteś przewrażliwiona. Masz swoje cele i to nimi powinnaś się zająć.

– Tak i w ogóle nie zwracać uwagi na przyczyny tego, że wszyscy wokół chcą mnie zabić? Kpisz sobie?

– Przesadzasz.

Ponownie poczułam gniew. Przewróciłam go na ziemię i syknęłam:

– Przyszedłeś ponaigrywać się ze mnie?

Odwrócił się tak, że to ja wylądowałam plecami na trawie i złapał mnie za nadgarstki, kiedy próbowałam go uderzyć.

– Nie.

– Puść – warknęłam.

– Bo?

– Puszczaj.

– Boisz się tego? – zapytał.

Kopnęłam go w czułe miejsce. Syknął, ale poluzował chwyt i zdołałam się wyswobodzić. Chciałam sięgnąć po sztylet, ale zorientowałam się, że nadal leży w trawie. Złapałam więc rękojeść miecza Squalo, wyszarpnęłam go z pochwy i przyłożyłam szermierzowi do gardła.

– Rusz się tylko – warknęłam.

– Czyżbym cię wystraszył? – dociekał.

– Przychodzisz tu, kpisz sobie ze mnie i myślisz, że ujdzie ci to na sucho?

Szybkim ruchem wybił mi miecz z ręki i rzucił się w moją stronę. Odskoczyłam, ale nie rezygnował. Chwycił mnie za nadgarstek i wykręcił go boleśnie za moimi plecami, w efekcie czego powalił mnie na kolana. Bolało, jeszcze chwila i złamie mi rękę. Powinien już puścić.

– Grożenie mi moją własną bronią może być ostatnią rzeczą, którą zrobisz w życiu – powiedział.

– Puść. To boli – syknęłam.

– Vooi! Myślisz, że mnie tym wzruszysz? Przestań zachowywać się jak idiotka.

– Złamiesz mi rękę.

– To złamię. Zaatakowałaś, choć nie zamierzałem cię skrzywdzić. Co jest nie tak?

– Puść. Ty tego nie zrozumiesz.

Pchnął mnie na trawę. Spojrzałam na niego. Podnosił miecz, przypatrując się mi.

– Wciąż się tym zasłaniasz. Jak mam cokolwiek zrozumieć, gdy nawet nie próbujesz tego wyjaśnić? Chyba należą mi się jakieś wyjaśnienia, co?

– Sam tu przylazłeś, więc to twoja wina – rzuciłam.

Roztarłam rękę, którą mi wykręcił. Przez niego byłam jeszcze bardziej obolała i nieszczęśliwa. Następny, co wpieprza się w moje życie.

– Zastanawia mnie jedno: jakim cudem przeżyłaś do dzisiaj, skoro nie panujesz nad emocjami? Nawet nie próbujesz tego kryć.

– To nie są moje emocje – odparłam.

– Przestań pieprzyć.

– Mówię prawdę. Możesz uznać mnie za wariatkę, ale tak jest. Mnie nie jest łatwo być normalną dziewczyną i egzorcystką. Jest jeszcze ta inna strona, mroczniejsza, nad którą mogę w pewnym momencie nie zapanować. Do tego dochodzi jeszcze sprawa Klucza. Czasami wydaje mi się, że pewne uczucia czy myśli nie należą do mnie, jakby były echem przeszłości.

– Reinkarnacja.

– Nie wiem, czy to prawda, ale te emocje nie są moje i mnie przytłaczają. Do tego jestem wściekła na samą siebie za to, że nie potrafiłam zabić Mikka. Byłam tak blisko i nie trafiłam. Powiedz mi, jak można popełnić taki błąd?

– Zabijesz go przy następnej okazji.

– Mam czekać, aż skrzywdzi kogoś jeszcze?! – krzyknęłam. – Zabił już zbyt wielu egzorcystów i zbyt wielu próbował. On musi zginąć, a ja nie potrafiłam zrobić tego dobrze.

– Każdemu może się zdarzyć. Przestań zrzędzić. Przyjdzie i na niego pora.

Zamilkliśmy na kilka minut. Wreszcie ochłonęłam i zaczęłam myśleć trzeźwo, choć nie było to miłe. Błędy, pytania, zagadki, kłamstwa. Schowałam twarz w dłoniach, ale nie uroniłam ani jednej łzy. Nie miałam siły na płacz.

– Znowu zapędzasz się w błędne koło? – Usłyszałam.

– Odwal się, rybko – warknęłam.

– Voi, przestań mnie tak nazywać. Tym razem to nie przytyk.

Spojrzałam na niego. Stał parę kroków ode mnie z moim sztyletem w dłoni. Podał mi go.

– Więc co? – zapytałam.

– Stwierdzenie faktu.

– Jestem po prostu zmęczona. Też byś był na moim miejscu. Nie masz pojęcia, jak to jest, gdy emocje są intensywniejsze, a to, co złe, przychodzi z łatwością.

– Przestań próbować stać się doskonałą, bo będziesz nieszczęśliwa do końca życia.

– Nie zapominaj, że mam zło i kłamstwo we krwi.

– To krew czy ty kierujesz swoim życiem?

– Czasem sama już nie wiem.

– Voi. – Pokręcił głową. – Ty to chyba lubisz.

– Nieprawda – sprzeciwiłam się.

– Nie? – Zbliżył swoją twarz do mojej. – A czy ty komukolwiek mówiłaś o tym, co cię dręczy, skoro pokazujesz, że coś jest nie tak? Wiesz, że oni się o ciebie martwią? I nie mów, że nie powinni, skoro nazywasz ich swoimi bliskimi.

– A czy oni we mnie jeszcze wierzą? Czy mi ufają? A może spisali mnie już na straty?

– Żebyś się nie zdziwiła. – Pocałował mnie w nos.

Odskoczyłam zaskoczona, ale i zła. Znowu zaczyna jakieś gierki. Zaśmiał się.

– Boisz się?

– Nie rób tego więcej, bo możesz coś stracić – warknęłam.

– Nie strasz, bo nie robi to na mnie wrażenia zwłaszcza, że się zarumieniłaś.

Obróciłam twarz zła, że dałam mu powód do nabijania się ze mnie. Miałam ochotę go zaatakować, ale wiedziałam, że mam za mało sił i szybko by mnie powalił. Zresztą sama nie wierzyłam, że ten gest z pozoru szczeniacki i głupi wywoła u mnie taką reakcję.

– Jeśli chodzi ci tylko o zakład, to tym nic nie zdziałasz – powiedziałam obrażonym tonem.

– Voi! Robię to, na co mam ochotę i nie jestem tak interesowny. Z drugiej strony wmawianie sobie, że posiadam tylko najgorsze cechy, nie uchroni cię przed przegraniem zakładu, a teraz chodź. Trzeba cię w końcu opatrzyć, bo dostaniesz jakiegoś zakażenia i będą większe kłopoty.

– Martwisz się o mnie? – zapytałam z kpiną.

– Vooi! Jeszcze czego?! Teraz akurat chodzi tylko o zakład. Przecież nie będę zadawać się z oszpeconą dziewczyną.

Jego ego przerosło jego samego. Aż mnie mdli, jak słyszę tego typu przechwałki. Z drugiej jednak strony niezmiernie mnie bawi jego poczucie własnej wartości. Roześmiałam się głośno.

– Nie no, rybko. Tu mnie zagiąłeś. Naprawdę myślisz, że masz do czynienia z idealnym ciałem? Ty nawet nie wiesz, ile mam blizn na ciele. Jeśli ci to przeszkadza, to lepiej odpuść.

– Chciałabyś. Nie chodziło mi o te blizny, bo o nich wiem.

– Ciekawe skąd.

– Od Laviego. I jakoś nie odniosłem wrażenia, że jest to powód do śmiechu.

– Śmieje się z ciebie, a nie z moich blizn, bo te akurat oznaczają moją przeszłość, której nie życzę nikomu. Każda opowiada jedną historię.

– Kiedy wygram zakład, opowiesz mi je – orzekł.

– Kiedy wygram i ładnie poprosisz, może kilka ci zdradzę.

– Żal mi faceta, który z tobą będzie. Rozchybotana emocjonalnie księżniczka z problemami z własną osobowością. Szybko od ciebie zwieje.

– Chyba jednak mnie przeceniasz, bo nadal tu stoisz, choć każdy inny już dawno dałby sobie spokój i wrócił do własnych spraw.

Nie odpowiedział, najwyraźniej zabrakło mu języka w gębie. Uśmiechnęłam się perfidnie. I on naprawdę myśli, że ze mną wygra? Chyba w marzeniach.

– Voi! Ja cię przynajmniej potrafię doprowadzić do porządku – odgryzł się. – A teraz już chodź. Sanatorium czeka.

– Nie musisz się o mnie tak troszczyć – odpowiedziałam z pozoru niewinnie.

Aż zakipiał, ale powstrzymał potok przekleństw, które z pewnością skierował w moją stronę w myślach. Zaśmiałam się krótko i wstałam. Odebrałam od niego sztylet, schowałam go i powiedziałam:

– No to chodźmy.

Pozwoliłam mu się poprowadzić do budynku, a potem do Sanatorium. Matron spojrzała na mnie ze strachem i już miała wołać lekarza, ale Squalo ją powstrzymał:

– Ja się nią zajmę.

Kobieta wycofała się, wcześniej przynosząc materiały opatrunkowe. Usiadłam na jednym z łóżek i pozwoliłam Squalo działać. Ostrożnie zmył zaschniętą krew i odgarnął włosy, które do tej pory przysłaniały ranioną część twarzy. Widziałam, że odetchnął z ulgą, gdy potwierdziły się moje słowa. Chyba nie do końca mi uwierzył.

– Zamknij oko – polecił, gdy oczyszczał rany.

Był w tym delikatny i fachowy. Odprężyłam się, zdając się na niego. Nawet nie zasłonił mi oka – zrobił dwa opatrunki: jeden na czole, drugi na policzku.

– Wodą i mydłem chyba umiesz się posługiwać – powiedział.

– Nie musisz być wredny.

– Ale lubię, jak się złościsz. Nawet w tym stanie zła wydajesz się ładniejsza.

Przez moment patrzyłam na niego w osłupieniu. To miał być komplement czy kpina? Zanim zdążyłam ochłonąć, zaniósł apteczkę na miejsce, ale gdy szedł do drzwi, dostał jaśkiem.

– Nienawidzę cię, rybko.

– Odpocznij, bo ci się już miesza w głowie. – Posłał mi cwany uśmiech i podrzucił poduszkę.

Po jego wyjściu pojawiła się Matron i sprawdziła, czy nie mam jeszcze innych ran, ale prócz siniaków nic mi nie dolegało. Płytkie zadrapania i rany po obcasie Layli już się zagoiły. Mimo to nakłoniła mnie, żebym została w Sanatorium. To było dobre rozwiązanie, mogłam odpocząć w spokoju i właśnie tego potrzebowałam. Swoim wyglądem będę martwić się później. Ułożyłam się wygodnie na poduszkach i zasnęłam.

– Vivian, wstawaj. – Usłyszałam gdzieś pomiędzy jawą a snem.

Próbowałam odpędzić natręta, lecz nie poddawał się. Nie byłam ani zmęczona ani niewyspana, ale nie chciałam jeszcze wstawać. Lavi nie odpuścił mi jednak. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.

– Czego chcesz? – zapytałam zaspanym głosem.

– Generał Nine kazała mi cię przyprowadzić.

– Teraz? – jęknęłam.

Nie chciało mi się nigdzie iść. Łóżko było zbyt wygodne i za ciepłe, żeby z niego wychodzić, a świat za drzwiami zbyt głośny i problematyczny.

– Teraz – odpowiedział. – Wstawaj. I tak trudno było cię dobudzić.

– To oznaczało, że masz mnie zostawić w spokoju – mruknęłam.

Wstałam z łóżka, czując każdy mięsień. Potrzebowałam jeszcze wypoczynku, ale już nie snu.

– A ty dokąd bez śniadania? – Usłyszałam Matron.

– Śniadania? – Spojrzałam na nich oboje.

– Przespałaś cały wczorajszy dzień, noc i porę śniadania – wyjaśnił Lavi i zwrócił się do Matron: – Zajmę się też tym. Obiecuję.

– Jak masz się spotkać z panią generał, lepiej najpierw się przebierz.

– Dobrze. Nie martw się, nic mi nie jest.

Wyszłam w towarzystwie Laviego i skierowałam się najpierw do swojego pokoju zadbać o własny wygląd. Dość straszenia ludzi.

Zabrałam czyste ubranie i weszłam do łazienki. Gdy spojrzałam w lustro, nie byłam pewna, czy to rzeczywiście jestem ja. Za drzwiami słyszałam oddech kronikarza, więc spytałam:

– Lavi, dlaczego nie powiedziałeś, że wyglądam jakbym z piekieł wróciła?

– Sądziłem, że wiesz – padła odpowiedzieć.

– To nie sądź.

Szybko zrzuciłam z siebie brudne ubranie i weszłam pod ciepły strumień wody. Od razu zrobiło mi się lepiej, choć nie miałam czasu na długą kąpiel.

– Czemu właściwie sterczysz pod drzwiami mojej łazienki?

– Generał Nine kazała mi cię przyprowadzić.

– Rozumiem. Allen jest w Kwaterze?

– Nie. Rano pojechał do Rumunii czy na Węgry. Nie wiem dokładnie, ale trochę się o ciebie martwił. Zresztą jak my wszyscy.

– Przepraszam. Wiesz najlepiej, że czasem nie mogę sobie sama z sobą poradzić.

– Trzeba było przyjść. Przecież byśmy cię nie odtrącili.

– Wiem, ale nie chciałam was tym obciążać. Zresztą teraz jest już dobrze.

– Mam nadzieję. Co się właściwie stało? – zapytał.

– Nie chcę teraz o tym rozmawiać.

– Vivian – naciskał.

– Lavi, nie rozdrapuj tego. Jest jeszcze zbyt świeże, żeby obeszło się bez konsekwencji.

– No dobrze.

– Kronikarz już wrócił?

– Jeszcze nie.

– Gdzie właściwie pojechał?

– Nie wiem. Nie zostawił mi żadnych poleceń. Spakował się i wyjechał w nocy, nie mówiąc ani słowa. Wiem tylko, że wcześniej miał być u generałów.

– To było wtedy... – Nie byłam pewna daty.

– Gdy Yuu powiedział generałom o twoim przekleństwie. Myślisz, że chodzi o Klucz?

– Raczej o przekleństwo. Pewnie wierzą, że Kronikarz znajdzie coś na ten temat.

– Rozmawiałaś z nimi o tym?

– Lavi, wiecie tyle, co ja. Naprawdę myślisz, że chce mi się oszukiwać generałów w mojej sytuacji?

– Oczywiście, że nie, Vivian. Wybacz, jeśli cię uraziłem.

– Nie szkodzi.

– Rozrosło się od tamtego czasu?

– Nie. Aż dziwne po moich ostatnich problemach emocjonalnych, ale przynajmniej jeden kłopot z głowy.

Podczas rozmowy skończyłam prysznic, wytarłam się, ubrałam i rozczesałam mokre włosy. Nie było czasu, żeby je suszyć. Otworzyłam drzwi i zapytałam:

– Może być?

– Pewnie. Wreszcie wyglądasz jak nasza Vivian, a nie jakiś potworek. – Uśmiechnął się.

– No dziękuję ci bardzo. Chodź już.

Zignorowałam głód. Potem zejdę do kuchni i coś zjem. Najpierw obowiązki. Zastanawiało mnie, o co chodzi. Generałowie nigdy nie wzywali nas bez powodu. Większość czasu i tak ich nie było, nie zwracali na nas szczególnej uwagi zajęci własnymi obowiązkami.

Lavi zapukał lekko i otworzył drzwi, gdy usłyszeliśmy pozwolenie, wpuszczając mnie do środka. Wszedł tuż za mną. Na stole przygotowany był posiłek, jeden z foteli zajmowała generał Nine, a jej małpka siedziała grzecznie na kolanach właścicielki.

– Przyprowadziłem Vivian, jak pani prosiła.

– Dziękuję, Lavi. Możesz odejść.

Chłopak skrzywił się nieznacznie, ale kiwnął posłusznie głową. Mrugnął do mnie i wyszedł.

– Usiądź, Vivian. Zjesz ze mną drugie śniadanie – poleciła.

Wykonałam polecenie trochę zdziwiona sytuacją. Co innego, gdyby to był Tiedoll, a co innego Nine, z którą nie mam zbyt wielkiego kontaktu.

– Chyba Lavi liczył, że coś usłyszy – zauważyłam.

– Ta sprawa jego nie obejmuje. Częstuj się. Jak się czujesz?

– Dobrze. Ostatnie rany ładnie się zagoiły.

– Fizyczne, a te na duszy?

– Te chyba nigdy się nie zagoją i dochodzą wciąż nowe, ale jakoś żyję. Pani generał, po co mnie pani wezwała? Egzorcyści zwykle nie jadają z generałami chyba, że ze swoimi mistrzami i to zazwyczaj przy szczególnej okazji.

– Chcę się dowiedzieć od ciebie paru rzeczy.

Była bardzo spokojna. W przeciwieństwie do mnie. Gdzieś pod skórą czaiła się złość na ich wykręty i kłamstwa. Lau Shinim przeskoczyła na oparcie fotela.

– Chyba się pani pomyliła. – Starałam się zachować spokój. – To raczej ja mogę się od was dowiedzieć o pewnych sprawach, pani generał.

– Nie mam odpowiedzi, które by cię zadowoliły, Vivian. Chcę cię prosić, abyś przestała dręczyć pytaniami Komuiego. Wolelibyśmy, żeby Leverrier nie odniósł wrażenia, że nad tobą nie panujemy. Wiesz, czym ci to grozi.

– Wyrokiem śmierci – odpowiedziałam. – Pamiętam o tym. Wolałabym jednak, żebyście byli ze mną szczerzy. Wybrałam Komuiego, bo z niego najłatwiej coś wyciągnę.

– Właśnie dlatego Komui nic nie wie. Leverrier także próbował od niego wyciągnąć pewne informacje.

– Pani generał, zagrajmy w otwarte karty. Mam dość ukrywania przede mną faktów, które mnie dotyczą.

– Na takie fakty musisz poczekać. Na razie fakt, który dobrze znasz: Leverrierowi kończy się cierpliwość wobec ciebie. Przestań dawać mu powody do nietrafionych decyzji.

– Chcę poznać prawdę.

– Wszystko w swoim czasie, a teraz jedz.

– Czy to wszystko, co ma mi pani do powiedzenia?

– Tak.

– To dziękuję, ale zjem coś w kuchni. Tam przynajmniej sprawa jest klarowna.

Wstałam i wyszłam bez „do widzenia". Krętactwo generałów za bardzo mnie męczyło, żebym miała tak spokojnie je znosić. Przynajmniej mam pewność, że dobrze się zabezpieczyli. Komui coś wie, ale nic istotnego, może Kanda zna więcej faktów, ale jest mało rozmowny. Nad tym trzeba jeszcze popracować.

Już na korytarzu poczułam zapach jedzenia, w drzwiach odezwał się mój żołądek, zwracając uwagę pracowników kuchni. Jerry obdarzył mnie uśmiechem na powitanie.

– Kto się raczył zjawić w moich skromnych progach? – zapytał żartobliwie.

– Zostały jakieś okrawki ze śniadania? – zażartowałam, choć ton mojego głosu wskazywał na zepsuty humor.

– Usiądź. Zaraz będzie gotowe. Coś taka nie w sosie?

– Generał Nine wezwała mnie do siebie, ale nie raczyła wyjaśnić czegokolwiek na temat Klucza. Już mnie to męczy. Nic tylko ode mnie wymagają, a w drugą stronę to nie łaska.

– Starają się cię chronić.

– Wiem, Jerry. Słyszę to codziennie – odpowiedziałam z niesmakiem. – Czasem mam wrażenie, że wszyscy wokół dużo lepiej ode mnie znają całą sprawę.

– Nie robią tego przeciwko tobie. Wiesz, że Leverrier zawsze znajdzie sobie powód, żeby cię prześladować. Po co dawać mu dodatkowe możliwości?

– Ale przynajmniej mnie mogliby powiedzieć. W końcu chodzi o moje życie.

– Czasem lepiej nie wiedzieć.

– Wolałabym jednak znać prawdę, Jerry. Może byłoby się ciężko z tym pogodzić, ale przynajmniej część pytań zostałaby uzupełniona o odpowiedzi, a tak mogę się jedynie domyślać. Najgorsze jest to, że nawet nie mam kogo zmusić do odpowiedzi. Kronikarza nie ma, zresztą on nic by mi nie powiedział, tak samo generałowie. Komui wie tyle, co nic, nie przyda się w ogóle. Jest jeszcze jedna osoba, która coś wie, ale... – Westchnęłam. – Będzie ciężko.

Jerry postawił przede mną talerz i kubek z herbatą. Nie mógł mi pomóc, jedynie wysłuchać, choć oboje wiedzieliśmy, że to trochę mało. Nie był w stanie zrobić niczego więcej, to tylko zwykły człowiek. Traktowałam go trochę jak Manę – kogoś, komu mogę się poskarżyć i kto porozmawia ze mną bez zbędnych krętactw.

– Jerry, czy Kandę da się spić? – zapytałam.

– Z tego, co wiem, to dość trudne. Lavi kiedyś próbował, ale to on pierwszy padł, a co?

– Nic. Tak pytam. Może uda mi się w ten sposób coś z niego wyciągnąć, ale nieważne.

– Vivian.

– Wiem, Jerry, ale bez ryzyka nie ma życia. – Posłałam mu uśmiech i roześmiałam się.

Resztę dnia spędziłam w kuchni. Trochę pomagałam, trochę dokuczałam, ale dzięki temu odprężyłam się. Musiałam zostawić za sobą przykre myśli, żal do Layli i gniew na samą siebie. Co będzie? Tego nie wiem. Pewna mogę być jedynie walki i kłopotów, bo te chyba nigdy mnie nie zostawią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro