Rozdział 115.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I want to take his eyes out

Just for looking at you

Yes I do

I want to take his hands off

Just for touching you

Yes I do"


Udawałam, że śpię, gdy Squalo wychodził o świcie, choć miałam ochotę go powstrzymać. To jednak nie był dobry pomysł, niedługo wszyscy zaczną wstawać i będzie problem z wymknięciem się z mojego pokoju. Tak już musiało być.

Gdy jego kroki ucichły, podniosłam się z łóżka z zamiarem kąpieli. Musiałam jednak zmienić zamiary, gdy zobaczyłam bałagan, który na dobre rozgościł się w moim małym królestwie. Chyba trochę przesadziliśmy w nocy. Mam nadzieję, że Kanda przedłużył wieczorny trening, bo inaczej możemy mieć kłopoty. Nie wątpię, że wypapla przy najbliższej możliwej okazji tylko po to, żeby zrobić mi na złość.

Sprzątanie zajęło mi godzinę czasu, ale nikt nie zauważyłby śladu po naszej nocnej zbrodni. Zadowolona z efektów swojej pracy poszłam pod prysznic, by teraz zająć się sobą. Z pewnym niezadowoleniem zauważyłam ślad kochanka na obojczyku, a prosiłam, żeby tego nie robił. Głupia ryba. Na szczęście jest to miejsce, którego nie widać pod ubraniem, ale mimo wszystko mógł mnie posłuchać.

Na stołówce byli już wszyscy. Squalo miał skrzywioną minę, a Kanda rzucił mi cyniczne spojrzenie. Nie bardzo rozumiałam, o co chodzi, choć miałam przeczucie, że doszło do jakiejś scysji pomiędzy nimi. Nie odezwałam się jednak na ten temat.

– Vivian, Kanda. – W drzwiach pojawił się Reever. – Komui chce was widzieć.

Wreszcie jakaś robota. Miałam już po dziurki w nosie siedzenia w Kwaterze Głównej, gdy wszyscy wokół jeździli na misje, włączając w to Kandę. Mogę jeszcze zrozumieć przewrażliwienie Kierownika tuż po zajściu z Jensem, ale po co było to przedłużać aż do dzisiaj?

Komui siedział za biurkiem, nie zwracając uwagi na bałagan. Jego to chyba nikt nie jest w stanie zmusić do utrzymania porządku. Chociaż... To na razie nieważne, trzeba skupić się na zadaniu.

– Wyruszycie do Xang, małego chińskiego księstwa, gdzie jest innocence. To pewna informacja.

Przeglądałam dokumenty – dość skromne swoją drogą – i zauważyłam dość dziwne zjawisko.

– Nie ma akum? – zapytałam.

– Też mnie to zdziwiło, ale poszukiwacze nie widzieli ani kawałka wroga.

– To po cholerę nas wysyłasz? Równie dobrze może się tym zająć każdy inny egzorcysta.

– Vivian, czy ty zawsze musisz ze mną dyskutować? Nie mam obowiązku tłumaczyć się przed tobą ze swoich decyzji.

– Tak, tak, wiem. Ty tu szefujesz – mruknęłam.

– To skoro wszystko jasne, idźcie się przygotować i do roboty – zadecydował z uśmiechem.

Większość myśli zachowałam dla siebie, żeby nie przedłużać niepotrzebnie. Wstałam równo z Kandą.

– Głupi Komui – mruknęłam w pobliżu drzwi.

– Słyszałem.

– To dobrze – rzuciłam wrednie.

– Co ja z tobą mam? – Usłyszałam jego westchnienie, ale już nie zareagowałam.

W milczeniu rozeszliśmy się do swoich pokoi. Na moim łóżku siedział Squalo. Z drzwi szafy ściągnęłam płaszcz i usiadłam kochankowi na kolanach. Pocałował mnie zachłannie, nie wiedząc, kiedy znowu się zobaczymy.

– Kanda wie – szepnął mi do ucha.

Zdrętwiałam na te słowa i spojrzałam pytająco na Squalo. Chyba mu nie powiedział?

– Wyparłem się wszystkiego, ale mi nie uwierzył. Nie chcę, żebyś z nim jechała.

– Wiesz, że nie mam wyjścia. – Objęłam go mocno. – Daj spokój z tą zazdrością.

– Nie ufam mu. On czegoś od ciebie chce.

– Skąd taki wniosek? – Spojrzałam mu w oczy.

– Dał mi to do zrozumienia. – Parsknął śmiechem. – Próbował mi nawet grozić, że jeśli się tylko tobą bawię, oberwę.

– Głupku, jemu chodziło o to, że na razie mam powód, żeby współpracować z Zakonem, ale gdyby to się okazało farsą, mogłabym zacząć demolkę. Nie bądź już zazdrosny.

– I tak mu nie ufam.

– Głupia rybka. – Pocałowałam go w kąt ust.

Usłyszałam ruch za ścianą. Wstałam, pociągnęłam Squalo do pionu i pchnęłam go za drzwi. Położyłam palec na ustach, żeby się nie odzywał. Moje przewidywania były słuszne, bo jakąś sekundę później drzwi otworzyły się.

– Pośpiesz się. Nie mamy czasu na romanse – warknął Kanda.

– Nie wiem, o co ci chodzi, to po pierwsze. Po drugie: daj się człowiekowi przebrać, a po trzecie: puka się, niewychowany troglodyto z Japonii – odpowiedziałam tym samym tonem.

Obelga chyba go rozjuszyła, bo rzucił mi jedno ze swych morderczych spojrzeń.

– Nie trzeba było dać się rozbierać, to nie musiałabyś się ubierać – powiedział z jadem.

– To było niesmaczne – stwierdziłam, patrząc na niego. – Poczekaj na mnie na dole.

– Żebyście mieli czas poumizgiwać się do siebie?

Działał mi na nerwy, ale nie zamierzałam potwierdzić jego domysłów. Sukinsyn nie dostanie tej satysfakcji. Po moim trupie.

– Gadasz od rzeczy – warknęłam, łapiąc za torbę.

Płaszcz mogę zapiąć po drodze na dół. Nie pozwolę, żeby mi buszował po pokoju. Całe szczęście, że posprzątałam rano i pozbyłam się dowodów nocy. Jeszcze tego by mi brakowało, żeby zobaczył podejrzane ślady na biurku. Bez tego będę teraz musiała słuchać jego wulgarnych zaczepek, choć może dzięki tej świadomości przestanie ze swoimi gierkami.

Wypchnęłam Kandę za próg i zamknęłam za sobą drzwi. I nici z buziaka na pożegnanie. Durny Japończyk potrafi zniszczyć nawet taką chwilę. To wrodzona wredota czy po prostu zazdrość, że mimo wszystko potrafię w miarę normalnie funkcjonować? Zresztą która kobieta chciałaby takiego sukinsyna? Sam wygląd to za mało, choć nie przeczę, że wizualnie robi wrażenie. Jeszcze gdyby pozbył się tej miny wiecznego cierpiętnika. Cholera, o czym ja myślę?

Starałam się nie zwracać uwagi na jego zadowolony wyraz twarzy. Wkurzył mnie i był z tego dumny. Durny Japończyk. Powinien się skupić na zadaniu, a nie pchać nosa w nieswoje sprawy. Swoją drogą, co go to obchodzi, że sypiam ze Squalo? Akurat takie informacje nie są potrzebne Leverrierowi. Chociaż z drugiej strony Szatan mógłby wykorzystać Włocha jako argument przeciwko mnie. Tylko czy Kanda rzeczywiście uzna to za ważną informację wartą wspomnienia w raporcie? Prędzej będzie to dla niego powód, żeby sobie ze mnie kpić, ale nie dostanie potwierdzenia. Nigdy w życiu. Nie będę się przed nim tłumaczyć z własnego serca.

Popołudniowe słońce oświetlało równinę poprzecinaną polami uprawnymi. Kilka chat stało wokół porządniejszego, większego domu, zaś ludzie zajęci byli swoimi obowiązkami. Jedynie młodsze dzieciaki biegały jak szalone wśród pyłu podniesionego z ziemi. Gdy nas zobaczyły, podniosły larum, choć związane nie z niebezpieczeństwem, lecz z gośćmi.

W naszą stronę wyszli poszukiwacze w towarzystwie młodego Chińczyka w jedwabnej szacie. Spotkaliśmy się pomiędzy pierwszymi budynkami. Chłopak ukłonił nam się na powitanie.

– Witajcie w Xang. Jestem Lin Xang, zwierzchnik klanu Xang – odezwał się.

– Więc jesteś księciem tej krainy – odparłam trochę zaskoczona. – Przyznaję, że nie tego się spodziewałam.

– Z całego bogactwa zostały mi tylko tytuł i odpowiedzialność za tych ludzi. Owszem, nazywają mnie księciem, ale to nie wiąże się z pałacem i skarbami. Mimo to ugoszczę was tak, jak na to zasługujecie.

– To miłe. Nie wspomniałeś jednak o skarbie, po który tu przyjechaliśmy.

Jeden z poszukiwaczy odchrząknął znacząco. Obaj wyglądali na zmieszanych, choć nie mieliśmy pojęcia, o co właściwie chodzi.

– Niestety zostaliście wprowadzeni w błąd. Tego kryształu nie ma w wiosce – wyjaśnił Xang.

– Jak to? W dokumentach, które dostaliśmy, było wyraźnie napisane, że innocence znajdziemy właśnie tutaj. – Spojrzałam na poszukiwaczy.

– Chyba pośpieszyliśmy się z powiadamianiem Kwatery Głównej – przyznał jeden z nich. – Nasz błąd.

– Więc niepotrzebnie jechaliśmy? – zapytałam.

– Nie. Kryształ jest w Xang, ale nie w wiosce. Chodźcie, wyjaśnię wam wszystko przy filiżance herbaty.

Przyjęliśmy zaproszenie i po kilku chwilach siedzieliśmy w domostwie księcia przy niskim stoliczku, na którym podano chińską herbatę. Jeden z poszukiwaczy dyskretnie przekonał gospodarza, aby zrezygnował z częstowania nas czymkolwiek, bo byliśmy zbyt skupieni na zadaniu, żeby zwracać uwagę na inne rzeczy. Przyjęliśmy to z aprobatą i pozwoliliśmy Chińczykowi nalać sobie herbaty.

– Kryształ, o który wam chodzi, znajduje się w jaskini niedaleko stąd. O tym miejscu mówi się od trzystu lat, że jest przeklęte. Po ten skarb poszło wielu ludzi. Nikt nie wrócił.

– I tak musimy tam iść. Taka jest nasza praca – odparłam.

Książę nie próbował nas od tego odwieść. Wypiliśmy z nim herbatę i ruszyliśmy z przewodnikiem w stronę jaskini. Ciepłe popołudnie zbliżało się ku końcowi, czekała nas nieprzespana noc. Nie pierwsza i nie ostatnia w naszym życiu.

Mały Chińczyk zostawił nas przy wejściu do jaskini, wcześniej przygotowując pochodnie. Dalej mieliśmy iść sami. Początkowo nic nie wskazywało na to, że czeka nas jakieś niebezpieczeństwo. Zwyczajna pieczara pod górą, która ciągnęła się niewiadomo jak daleko. Oświetlaliśmy sobie drogę pochodniami, czując, jak temperatura maleje. Czy to było normalne? Tego nie wiem, brak mi takiej wiedzy. Prócz tego pojawiły się niepokój i napięcie. To było to miejsce. Nie znaliśmy tylko przeciwności, które tu na nas czekają.

Zdrętwiałam, gdy poczułam zimny dotyk na odsłoniętym karku. Chwyciłam za sztylet i odwróciłam się, czym pobudziłam nietoperze. Uchyliliśmy się przed nimi. Dopiero po dłuższej chwili mogliśmy spokojnie podnieść głowy. Niepokój mnie jednak nie opuścił.

– Może byś się tak uspokoiła? – warknął Kanda.

– Nie moja wina, że coś mnie niepokoi. Innocence chyba nas tu nie chce.

– Rusz się. Nie mamy całego dnia.

Im dalej byliśmy, tym ściany bardziej lśniły. Okazało się, że pokrywa je gruba warstwa lodu. Pod nim zaś znajdowały się jakieś malowidła. Przyglądałam im się z fascynacją, choć zupełnie nie rozumiałam, o co może chodzić.

– To chińskie ideogramy – mruknął Kanda, gdy zwróciłam mu na nie uwagę.

– Potrafisz to odczytać?

– Pojedyncze znaki i nie jestem pewny ich znaczenia.

– Spróbuj.

Odsunęłam się, żeby zrobić mu miejsce. Obserwowałam jego próby rozszyfrowania znaków, żałując, że czas nauki przepadł bezpowrotnie. Dość często wychodziły braki mojego wykształcenia. Owszem, podstawy znałam, umiałam zachować się w towarzystwie, ale czasem brakowało mi fachowej wiedzy. Nadrabiałam jedynie znajomością ulicy, czym większość egzorcystów nie mogło się pochwalić.

– To ostrzeżenie. To co jest tu ukryte, jest niebezpieczne i lepiej byłoby, żebyśmy stąd poszli. Oprócz tego zapisano tu jakąś historię, ale nie jestem w stanie jej odczytać.

– Idziemy dalej?

Ruszył przed siebie. Trzymałam się blisko niego, żebyśmy nie wpadli w kłopoty. To nie byłoby dla nas zbyt dobre. Przełknęłam nerwowo ślinę, gdy zobaczyłam rozsypane kości. Na jednej ze ścian było coś nabazgrane krwią.

– Kanda. – Wskazałam na napis.

Pokręcił głową. Szliśmy kolejne minuty w całkowitym milczeniu. Nietoperze, ostrzeżenie, trupy... Innocence? Co tutaj jest? Jaka groza na nas czeka?

Potknęłam się i prawie się przewróciłam. Oświetliłam podłoże, żeby zobaczyć ludzką czaszkę – o nią zaczepiłam. Odetchnęłam z ulgą. Już myślałam, że to coś gorszego. Ruszyłam dalej, doganiając Kandę. Zatrzymał się tak nagle, że wpadłam na jego plecy.

– Co jest? – zapytałam.

Wskazał drogę przed nami. Prowadziła stromo w dół, a do tego lśniła. Postawiłam ostrożny krok, straciłam oparcie i ześlizgnęłam się po lodzie. Bezwiednie zacisnęłam palce na jakimś materiale, który okazał się być mundurem Kandy. Spadł wraz ze mną, uderzyłam o podłoże i jęknęłam. Kolejny jęk wydobył się z mojego gardła, gdy Japończyk upadł na mnie. Przez to jednak straciliśmy pochodnie, choć nadal było dość jasno.

– Nic ci nie jest? – zapytałam.

Podniósł się i rozejrzał wokół. Czułam zimno przenikające przez moje ciało. Tu na dole było zimniej, nasze oddechy zamieniły się w parę wodną. Objęłam się ramionami.

– Co z tobą? – zapytał.

– Oprócz tego, że mi zimno, to nic.

Kanda przeszedł od ściany do ściany. Wrócić nie damy rady, a na razie i tak nie możemy. Tunel ciągnął się jeszcze przez wiele metrów.

– Noah?

Spojrzałam na niego, telepiąc się z zimna. Coś było w powietrzu, czułam to wyraźnie. Skuliłam się jeszcze bardziej. Zupełnie nie rozumiałam, dlaczego ja wręcz zamarzam, a na Kandzie nie robi to żadnego wrażenia.

Lodowaty dreszcz przeszedł mi po plecach. Zdrętwiałam. To uczucie było znajome, przywodziło wspomnienia, które zamierzałam pogrzebać w sobie na zawsze.

– Noah?

Kanda złapał mnie za ramię i potrząsnął mną. Wyrwałam się gwałtownie. Na mojej twarzy musiał coś zauważyć, bo uniósł dłonie w zapewnieniu, że nie zamierza zrobić mi krzywdy.

– Uspokój się – polecił cicho. – Co z tobą?

Przez chwilę na siebie patrzyliśmy, po czym udało mi się otrząsnąć ze wspomnienia. Wciąż było mi zimno, ale zapanowałam nad drżeniem.

– To nic – powiedziałam, zamierzając zachować dla siebie wnioski.

Potrzebowałam jeszcze chwili, by wstać i ruszyć dalej. Nie chciałam analizować, dlaczego te wspomnienia tak nagle ożyły. To przecież nie był pierwszy raz, w jakiś sposób byłam do tego przyzwyczajona. Cóż, dopiero od niedawna zaczęłam czuć się lepiej we własnej skórze.

– Możemy iść dalej – powiedziałam.

Kanda nie odpowiedział. Jeszcze przez chwilę uważnie mnie obserwował, po czym chyba dał sobie spokój ze śledztwem i ruszył dalej.

Weszliśmy do komory jaskini. Tu też było zimno, ale nie pusto. Pod jedną ze ścian siedział młody mężczyzna o pięknych, idealnych rysach twarzy, czekoladowych włosach i złotobrązowych oczach. Obserwował nas z zaciekawieniem i niewinną miną. Coś w nim budziło we mnie strach. Nie był normalny i dlatego powstrzymałam Kandę przed dalszymi krokami.

– Pomóżcie mi – odezwał się.

Był zbyt idealny, żebym mu zaufała. Droga tutaj i tak wzbudzała niepokój. Teraz nie zamierzam dać się nabrać.

– Kim jesteś? – zapytał Kanda.

– Kimś, kto potrzebuje waszej pomocy, żeby się stąd wydostać.

Podszedł dwa kroki, ale wyglądało na to, że dalej nie mógł. Rozglądałam się za innocence, ale nigdzie go nie było, choć mieliśmy pewność, że jesteśmy we właściwym miejscu.

– Wiem, czego szukacie. – Z kieszeni spodni wyciągnął kryształ. – Wielu tu po niego przychodziło. Pomóżcie mi, a dam wam go.

– Nie mamy gwarancji, że możemy ci wierzyć – powiedziałam.

– A czy wyglądam na groźnego? Nie bój się, nie chcę was zabić.

To zabrzmiało, jakby miał dodać „jeszcze". Coraz bardziej mu nie ufałam.

– Najpierw oddaj innocence – zażądałam.

– Tak się nie będziemy bawić – odparł.

Usłyszeliśmy łoskot, poczułam ruch za sobą i odwróciłam się. Wokół Kandy wylądowały sporej wielkości sople i wbiły się w podłoże. Chłopak został uwięziony. Na szczęście jemu nic się nie stało. Spojrzałam na więźnia jaskini.

– To twoja sprawka.

– Chodź do mnie, kobieto. No już, chodź. Chyba nie chcesz, żeby twojego towarzysza spotkała krzywda.

Rzuciłam Kandzie spojrzenie i ruszyłam do obcego. Zastanawiałam się, kim on jest, że robi takie rzeczy. Najwyraźniej ostrzeżenie dotyczyło jego.

– Czemu sam się nie uwolnisz? – zapytałam.

Dotknął mojego policzka. Miał zimne palce, poczułam dreszcz na skórze.

– Moje moce są spętane, nie mogę nawet poruszać się swobodnie po tej sali. Odwróć się.

Wykonałam polecenie. Rozpiął mi kilka guzików munduru, a potem koszuli. W pierwszej chwili pomyślałam, że zacznie się do mnie dobierać.

– Przechyl głowę.

Odsłonił moją szyję. Chciałam się wyrwać, ale nie pozwolił na to.

– Bądź grzeczna.

Zobaczyłam, jak bryła lodu spada na Kandę, ale po mrugnięciu wszystko było w porządku – narzucony wytwór wyobraźni. Poczułam, jak coś przebija mi skórę na szyi. On mnie gryzł! Krew spłynęła mi po dekolcie, bolało jak cholera. Krzyknęłam. Kanda próbował się wydostać, ale po chwili przestał, jakby został ostrzeżony. Demon, bo tym był więzień jaskini, pił łapczywie, nie byłam w stanie się wyrwać.

Puścił mnie bez uprzedzenia. Upadłam na kolana. Nadal krwawiłam, szyja paliła bólem. Byłam rozdygotana. Jedyne, czego chciałam, to uciec.

– Wybacz, ale kły mam trochę tępe. Dawno nie piłem krwi w ten sposób. Teraz pomożecie mi się stąd wydostać. Trzysta lat więzienia wystarczy.

Poczułam, jak mnie do siebie przyciąga i gryzie ponownie. Krzyknęłam, czując kolejne krople krwi spływające po skórze.

– Zostaw ją – warknął Kanda.

Demon oderwał się ode mnie. Było mi słabo, jeszcze chwila i zemdleję. Wiem, że nie mogę, ale nie mam już sił.

– Pomoże mi się uwolnić chyba, że wypuścisz mnie kontraktem.

– Kanda, nie – sprzeciwiłam się.

– Już dobrze, śliczna. Teraz powiedz, że mnie pragniesz – poinstruował.

Pozwolił mi się do siebie odwrócić. Odrzuciłam od siebie niemoc. Wiedziałam, co muszę zrobić. Patrzyliśmy sobie w oczy.

– No już – pośpieszył mnie.

– Pragnę – wydyszałam ku jego zadowoleniu.

Ważne, że nie zwracał uwagi na to, co robię.

– Pragnę ciebie... – W mojej dłoni znalazł się sztylet i zaatakowałam. – Zabić – dokończyłam.

Ostrze weszło w jego ciało, ale nie zabiło. Wrzasnął wściekle, złapał mnie brutalnie za nadgarstek i wykręcił boleśnie rękę za plecami. Krzyknęłam. Dwa razy coś chrupnęło, wyduszające ze mnie jęk.

– Dziwka – warknął mi do ucha. – Naprawdę chcesz poznać najgorszą stronę demona?

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Ból otrzeźwił mnie tylko na moment, teraz czułam się coraz bardziej otępiała. Jednak demon mnie nie złamał, nie pomogę mu.

***

Dziewczyna opadła bezwładnie na ziemię. Kanda zacisnął zęby, ale nie mógł jej pomóc. Pozostało mu bezradne obserwowanie sytuacji. Demon dotknął Vivian.

– Nie chciałaś po dobroci, to będzie gorzej – mruknął pod nosem.

Teraz mógł swobodnie przejrzeć jej wspomnienia. Świeża krew wzmocniła go, choć nadal jego prawdziwa siła była spętana. Inaczej ta śmiertelniczka nie sprzeciwiłaby mu się ani odrobinę. W pewnym momencie zobaczył coś, co go rozjuszyło.

– Szmata oddała się innemu – warknął.

Złapał ją za włosy i mocno uderzył jej głową o ziemię. Chciał rozpieprzyć dziewczynie łeb, była nieprzydatna. Odrzucił Vivian pod ścianę jak szmacianą lalkę. Spojrzał na Kandę.

– Pewnie chcesz ją uratować – stwierdził. – Wolałbym kobietę, ale skoro ją oznaczył inny, ty też się nadasz. – Sople rozpadły na mniejsze kawałki, uwalniając Japończyka. – Chodź tu i bez numerów, bo naprawdę jej łeb rozwalę.

***

Ocknęłam się potwornie obolała. Prawa ręka do niczego się nie nadawała, czaszka była chyba pęknięta przynajmniej w jednym miejscu. Usłyszałam stłumiony jęk. Ostrożnie podniosłam głowę, odwróciłam ją i spojrzałam na scenę, która rozgrywała się tuż obok. Demon dobierał się do Kandy. Do tej pory pozostawił na jego ciele dość znaków. Nie rozumiałam, czemu zmienił zdanie. Przez moment myślałam, że chodzi o krew, ale Japończyk też miał ślady kłów na szyi. Porzuciłam to jednak, musiałam szybko coś wymyśleć, zanim dojdzie do tragedii.

Lewą ręką złapałam leżący obok sopel – broń taka sobie, ale ważne, że ostry. Gdy demon odsunął się na chwilę od Kandy, zaatakowałam i wbiłam sopel w jego klatkę piersiową.

– Powinnaś nie żyć! – wrzasnął.

– Ale żyję i na to nie pozwolę – warknęłam.

Wytężyłam wszystkie siły i wbiłam sopel głębiej, przygwożdżając go do ściany. Nie wiem, jak mi się to udało, może przeniosłam resztkę energii do ręki. Był to środek chwilowy, ale dał mi czas, żeby odebrać demonowi innocence, włożyć je w zaciśnięte place połamanej ręki, chwycić broń i Kandę oraz odsunąć się poza zasięg przeciwnika.

– Tu nam nic nie zrobisz – syknęłam.

– Ty dziwko! Popamiętasz mnie!

– Czas stąd spadać – zwróciłam się do Kandy.

Nie było czasu, żeby zabrać jego ubrania, więc musiał zostać tak, jak był.

– Nie wyjdziecie stąd – warknął demon.

Ruszyliśmy w drogę powrotną, ślizgając się co chwilę. Korytarz bardzo powoli sypał się. Wiedzieliśmy, że pieszo nie zdołamy się stąd wydostać, zdąży nas zasypać.

– Złap mnie za szyję – poleciłam Kandzie.

Aktywowałam innocence i gdy wykonał polecenie, wzbiłam się w powietrze. Byliśmy teraz dużo szybsi. W końcu pomiędzy spadającymi kawałkami lodu i kamieni pojawiło się wyjście. Tuż za nim opadłam z sił.

Leżeliśmy obok siebie na ziemi, nic nie mówiąc. Dobrze było znów poczuć słońce na skórze. Nawet się nie zorientowaliśmy, że minęła nam cała noc. Czułam się coraz bardziej ociężała, ale coś nie dawało mi spokoju.

– Dlaczego nie pozwoliłeś mu mnie zabić? – zapytałam cicho.

– Bo nic by mi to nie dało. Misji i tak bym nie wypełnił – odpowiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro