Rozdział 121.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Wciąż jestem obcy

Zupełnie obcy tu – niby wróg

Wciąż jestem obcy

Wciąż bardziej obcy wam

I sobie sam"


Podniosłam się gwałtownie do siadu. Byłam mokra od potu i pobudzona. Ten sen... Znowu on i niezgadzający się kolor włosów. Nie powinnam mieć takich snów. Nie z nim. Jeszcze to uczucie, jakby to się zdarzyło naprawdę. Dotykał, całował, szeptał czułe słówka... Nie, przecież kochałam się ze Squalo. To tylko to, więc czemu samej sobie nie wierzę? To zbyt świeże? Przecież to jak zdrada. Nieważne, że we śnie. Nie mogłabym... Mogłabym? Cholera jasna, co jest ze mną nie tak?

– Vivian?

Squalo podniósł się i mnie objął. Musiałam go obudzić. Czułam się dziwnie w jego ramionach po tym śnie. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Jeśli to był Niszczyciel Czasu, to czemu się z nim kochałam? Nie było o tym mowy.

– Zły sen? – zapytał.

– Można tak powiedzieć.

Nie mogłam mu tego wyjaśnić. Wkurzyłby się. Z drugiej strony obawiałam się, że wyczuje, co jest grane i źle to zinterpretuje.

– Squalo, możesz zostawić mnie samą?

– Chcesz to dusić w samotności?

Odepchnęłam go od siebie. Sama nie wiedziałam, co właściwie chciałam tym osiągnąć. Wydawało mi się, że jego obecność była w tym momencie niewłaściwa.

– Idź do siebie.

– Voi, jak chcesz.

Nie był zadowolony, ale wstał, ubrał się i wyszedł. Wiedziałam, gdzie go znajdę, kiedy trzeba będzie. Na razie próbowałam ponownie zasnąć. To jednak wydawało się nierealne. Przekręcałam się z boku na bok, szukając wygodnej pozycji. Po głowie chodziły mi obrazy ze snu. Nie czułam się z tym komfortowo. Gdyby chociaż w grę wchodził Squalo, ale nie, to musiał być on. Dlaczego jest tak podobny do Kandy? Co to oznacza? Jeszcze tamtą apokalipsę rozumiem, ale to? Nic już z tego nie rozumiem.

Rozdrażniona podniosłam się i poszłam pod prysznic, który zmył ze mnie wszelkie niepożądane ślady. Stałam tam dość długo, więc zdążyłam się rozbudzić. Powrót do łóżka byłby bezcelowy, a Squalo pewnie już zasnął, nie chcę go znowu budzić. Coś jednak musiałam z sobą zrobić.

Ubrałam się i ruszyłam na spacer po uśpionej Kwaterze Głównej. Tylko w sekcji naukowej ktoś się krzątał, ale wyminęłam ich bez zwracania na siebie uwagi. Mogłam im jedynie zaparzyć kolejną kawę, żeby mogli spokojnie pracować. Nie mieli dla mnie żadnych konkretnych informacji o Aniele Lucyfera. Co najwyżej mogą mnie pocieszyć pustymi słowami. Tego nie potrzebowałam, tylko by mnie zirytowało.

Zeszłam na sam dół, zastanawiając się, czy Hevlaska coś robi. Niby powinna spać, ale kto ją tam wie? Różni się od pozostałych egzorcystów i to znacznie. Może nie ma takich potrzeb jak my, może to innocence trzyma ją przy życiu i zdrowiu. Co się z nią stanie, gdy skończy się wojna? Zniknie? Umrze? Czy to jest jej prawdziwa forma? Kim naprawdę jest Hevlaska? Wielu chciałoby wiedzieć.

Usiadłam na pomoście i przyciągnęłam do siebie kolana. Cisza wokół koiła nerwy, ale nie przynosiła odpowiedzi.

– Nie możesz spać? – Usłyszałam.

Strażniczka Innocence pojawiła się, gdy tylko mnie wyczuła. Westchnęłam.

– Nie wiem, Hev. Coś złego się ze mną dzieje. Nie rozumiem tego i zaczynam się gubić.

– Innocence?

– Wszystko z nim w porządku. Hev, kim ja właściwie jestem? Egzorcystą? Noah? Oboma na raz? Tak wielu rzeczy nie wiem. Co mnie łączy z Niszczycielem Czasu? Tylko wojna?

Nie miałam pewności, czy ktoś nas nie usłyszy, więc nie wspominałam szczegółów. Obawiałam się, że dojdzie to do niewłaściwych uszu i będę miała kłopoty z tego tytułu.

– Zadajesz dużo pytań, a ja nie umiem ci na nie odpowiedzieć inaczej niż tak, jak już ci mówiłam. Przykro mi.

Nie byłam tym zaskoczona. Hevlaska nie mogła wszystkiego wiedzieć. Inaczej dokumenty ze szkatuły byłyby bezwartościowe i nikt nie robiłby o nie takiego zgiełku. Mimo to czułam się rozgoryczona.

– Porozmawiaj z generałami – poradziła.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł.

To samo usłyszałam niedawno od Crossa. W wersji Strażniczki Innocence brzmiało to bardziej wiarygodnie, ale nie uśmiechało mi się to.

– Nie ufasz im. Wiedzą o tym i rozumieją twoje obawy, ale powinnaś być z nimi szczera. Chcą ci pomóc.

– Jak? Zamykając przede mną prawdę? Pozostawiając mnie pod obserwacją Leverriera? Ja chcę to zrozumieć, a nie stać się ich kartą przetargową.

– Naprawdę sądzisz, że traktujemy cię jak narzędzie? Oni o ciebie dbają tak, jak potrafią najlepiej. Jesteś naszą towarzyszką, częścią tego wszystkiego, co nazywacie domem.

Opieprz zabolał. Musiałam przyznać jej chociaż trochę racji, bo niewątpliwie było tak, jak mówiła. Dla mnie to jednak zbyt mało.

– Hev, przepraszam. Wiem, że brzmię jak niewdzięcznica, ale chciałabym zrozumieć własną egzystencję. Działanie po omacku sprawia, że nie wiem, czy robię dobrze. Rozumiesz?

– Właśnie dlatego powinnaś porozmawiać z którymś z generałów.

Kiwnęłam niepewnie głową. Chyba naprawdę muszę spróbować. Przecież nic nie tracę. Najwyżej znowu poczuję zawód brakiem odpowiedzi. Taki już mój los. Może to nie jest powód do narzekania, bo zawsze mogło być gorzej. Tak, optymizm się mnie czepił. Ciekawe na jak długo. Do śniadania?

– Chyba nie będę ci już przeszkadzać – powiedziałam i wstałam.

– Daj sobie czas na poznanie prawdy.

Wyszłam, nie odpowiadając. Znalazłam sobie ustronne miejsce i zaszyłam się tam na resztę nocy, choć na zewnątrz już świtało. Jednak większość jeszcze spała. Wykorzystałam ten czas na przemyślenie sobie tego wszystkiego. Mam tylko kilka faktów, które nawet obecnie nie chcą się zgrać w spójną całość. To stwarza wątpliwości i pytania, które mnie dręczą. Anioł Lucyfera, Niszczyciel Czasu i Serce Innocence – wielka trójka, która może uratować świat, pokonać Earla i wprowadza zamęt do mojego i tak popieprzonego życia. Chyba byłabym szczęśliwsza bez tego, ale cóż... Jak się ma ojca-zdrajcę i do tego jest się egzorcystą, to trzeba ponieść konsekwencje nie swoich decyzji. Nikt nie pyta, czy tego chcesz. Akurat tutaj jestem tylko pionkiem w grze. Nieważne, że wszyscy mówią inaczej. To się po prostu czuje. Chyba nawet nie mam prawa wybrać sobie rodzaju śmierci. Przeklęte przeznaczenie. A może tylko manipulacje bardziej zorientowanych ode mnie.

Zeszłam do kuchni, żeby zorganizować sobie śniadanie. Tym razem całkowicie samodzielnie, z czego Jerry nie był zbyt zadowolony. Byłam jednak uparta i w końcu postawiłam na swoim. Już zapomniałam, jakie to uczucie bycie całkiem niezależną. Zakon stał się moim domem, miałam tu brata, ukochanego, przyjaciół, ale był też więzieniem, ograniczającym mnie panującymi tu zasadami. Większości ulegałam, bo jako egzorcystka nie mogłam zajmować się wszystkim. Po to byli poszczególni pracownicy, którzy pozwalali nam skupić się jedynie na walce. Dbali o nas tak, jak potrafili, byli tylko ludźmi, którzy nie mieli szans przeciwko akumom czy Noah. W ciągu tych dwóch lat, jak tutaj jestem, nauczyłam się to doceniać, choć czasem wydawali się być uciążliwi ze swoimi problemami, narzekaniami i własnym zdaniem.

Pozbywszy się pierwszego głodu ruszyłam dalej. Nawet nie wiedziałam, czy któryś z generałów jest na miejscu, ale coś z sobą musiałam zrobić.

– Reever – zaczepiłam szefa sekcji naukowej.

– O, Vivian. Ty już na nogach? – Spojrzał na mnie znad dokumentów, które niósł w stronę gabinetu Komuiego.

– Nie wiesz, czy generał Tiedoll jest w domu?

– Jest, ale o tej porze może jeszcze spać.

– Dzięki.

Wyminęłam go i pomknęłam na piętro generałów. Musiałam to załatwić, póki miałam odwagę zacząć z nim ten temat. Może chociaż uda mi się uporządkować wiedzę, którą już mam.

Pod drzwiami dopadły mnie wątpliwości, ale mimo to zapukałam. Nie usłyszałam odpowiedzi, więc pewnie Reever miał rację. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam klamkę. Nie sądziłam, że zostawili jakąś wskazówkę na wierzchu, ale nie zaszkodzi sprawdzić. Tu chodziło o mnie, więc nie miałam wyrzutów sumienia, że wchodzę do ich skrzydła bez zaproszenia.

Gdy zamknęłam za sobą drzwi, Tiedoll wyłonił się spomiędzy regałów podręcznej biblioteczki. Odrobinę mnie wystraszył tym nagłym pojawieniem się.

– Vivian? Wszystko w porządku?

– Nie. Tak. Nie wiem. – Plątał mi się język.

Tak wiele wątpliwości, a tak mało zaufania. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, kim dla mnie w ogóle był. Za jego przyczyną znalazłam się w Czarnym Zakonie, ale tak naprawdę nie wytworzyła się pomiędzy nami nić porozumienia. Może popełnił błąd, gdy po pierwszym naszym spotkaniu puścił mnie wolno. Z pewnością miał ku temu powód, może widział moją determinację w szukaniu swojego celu, a może po prostu mi zaufał. To jednak nie działało w drugą stronę. Ja tam nie potrafiłam.

– Usiądź. – Zaprosił mnie do stołu, na którym położył trzymany dotąd tom.

Wykonałam polecenie, nie wiedząc, co tak naprawdę mam mu do powiedzenia. Chyba najwłaściwiej byłoby urządzić scenę i wziąć go na litość, ale to nie w moim stylu.

– Co jest nie w porządku? – zapytał.

– Wszystko. Oprócz jednej rzeczy, ale tak to wszystko. Jestem na łasce Kandy, który na mnie donosi Leverrierowi. Nawet nie wiem, co mu mówi. Wystarczy jego kaprys i mnie nie ma. Dogadać się z nim nie idzie, a ostatnio to tym bardziej. Czasem czuję, że coś we mnie próbuje rządzić. Coś obcego, czego nie znam. Boję się tego. Nie wiem, co mam robić, a niewiedza mnie dobija.

– Vivian, zanim zażądasz odpowiedzi i zarzucisz mi brak zaufania, posłuchaj mnie, dobrze?

Wiedziałam, co teraz nastąpi, ale zgodziłam się. Inaczej mogłam tylko wyjść, trzaskając drzwiami, dorwać Squalo i wypłakać mu się w rękaw.

– Wiem, że jest ci ciężko. Owszem, działamy za twoimi plecami, ale czasem nie można inaczej. Chcemy cię chronić najefektywniej, jak się da. Czasem nie wychodzi, ale staramy się. Zadajesz pytania, na które nie potrafimy jeszcze ci w pełni odpowiedzieć, a nie chciałbym cię zostawiać z wątpliwościami. Czy prośba o odrobinę zaufania jest naprawdę takim nadużyciem z naszej strony?

Nie odpowiedziałam, przyciągając do siebie nogi. Patrzyłam na niego, nie wiedząc, jak mam mu zaufać. Mimo bliskości tych wszystkich ludzi, którzy tworzą Zakon, czasem czułam się tu obco.

– Generale, a czy ja proszę o tak wiele? Chcę po prostu przestać czuć się obco sama dla siebie, gdy patrzę w lustro. Zamiast odpowiedzi, dostaję tropy, których nie potrafię połączyć w spójną całość.

– Proszę cię jeszcze o trochę czasu, nim wszystkiego się dowiemy.

– A to, co wiecie bez szkatuły? – zapytałam.

– To nie daje żadnego obrazu rzeczywistości: legenda, która przedstawia cię jako narzędzie do wygrania wojny, kilka zapisanych przepowiedni, że to Klucz pozna, które innocence jest Sercem. Wszystko to ukazuje niezbyt ciekawy los, który cię czeka.

– A Niszczyciel Czasu? Jaką rolę odgrywa w tym wszystkim?

– Tylko on jest w stanie zniszczyć Milenijnego Earla – odpowiedział.

Tyle to wiedzą wszyscy. Czy on naprawdę uważa mnie za głupie dziecko? Może czasem zachowuję się dziecinnie, ale rozumiem dużo więcej niż oni.

– A jaki ma związek z Aniołem Lucyfera? Łączyło ich coś prócz wojny? Wyjaśnij mi to – zażądałam.

– Niewiele o tym wiemy. Legenda mówi o tym, że Anioł Lucyfera pokochała ludzi i w czasie Trzech Dni Ciemności zbuntowała się przeciwko planom Milenijnego, stając po stronie egzorcystów. Ile jest w tym prawdy? Nie wiem. A co się naprawdę stało, tego chyba nigdy się nie dowiemy.

To niewiele wyjaśniało, co mnie nie cieszyło. Nadal nie wiedziałam, kim naprawdę był człowiek z moich snów i dlaczego śnił mi się w takiej sytuacji.

– To żadna odpowiedź – odparłam rozżalona. – Nadal niczego nie wiem.

– Przykro mi, Vivian.

– Co mi po tym, że ci przykro? – zapytałam. – Co mi po twoich słowach, które prowadzą mnie donikąd? Zamiast stać się częścią Zakonu, do której nie będą wciąż kierowane pretensje, jestem wam coraz bardziej obca. Myślisz, że tego nie czuję? Nie widzę, jak wszyscy mnie ukradkiem obserwujecie, gdy mam gorszy dzień? Tylko czekacie, aż dam wam powód do zamknięcia mnie w celi. To mi nie pomaga.

Nie odpowiedział, pozwalając moim słowom przebrzmieć. Czy czuł się zraniony czy nie, zignorowałam to, egoistycznie skupiając się na własnym bólu. Rozgoryczenie powoli osiągało apogeum. Czy to się źle skończy?

– Vivian, dlaczego pytasz o Niszczyciela Czasu? – zapytał parę chwil później.

– Bo chyba go widziałam we śnie – przyznałam.

– Abba wspomniała, że ostatnio śpisz dość mocno.

– Nie pamiętam większości snów. Budzę się przekonana, że to bardzo ważne, ale nie mogę sobie ich przypomnieć, jakby coś mnie blokowało. Przychodzą jednak sny, przez które czuję się dość dziwnie. Pojawiają się ludzie, którzy są mi całkiem obcy, ale jednocześnie bardzo znajomi. Nie rozumiem tego.

– Być może to wspomnienia twojego Noah, ale nie mogę być pewny w stu procentach. Stąd ten mętlik.

Westchnęłam. To też niczego nie wyjaśniało. Jeśli było tak, jak mówił Tiedoll, to już raz zabiłam Mikka i sypiałam z Niszczycielem Czasu. Tylko dlaczego, do ciężkiej cholery, on wygląda jak Kanda? Co ta gnida ma z tym wspólnego? Na to nie ma wytłumaczenia, które mogłabym przyjąć, nie wzdrygając się.

– Wszystko przyjdzie z czasem – próbował mnie pocieszyć.

– Wolałabym nie czekać – odparłam. – Nawet jeśli ma to oznaczać szok. Nienawidzę tych zagadek.

– Pamiętaj, że każda zagadka ma swoje rozwiązanie. Prędzej czy później je odnajdziesz. Trochę cierpliwości.

– Wiesz, że nigdy cierpliwa nie byłam.

– Tu akurat bym się kłócił. – Uśmiechnął się.

– Dobra, dobra. Nie dam się wciągnąć w tą rozmowę, bo nigdy nie wiadomo, do jakich wniosków dojdziesz.

Zanim odpowiedział, ktoś zapukał do drzwi. Stanął w nich Reever, co trochę mnie zaskoczyło. Jednak teczka w jego dłoni zaciekawiła mnie.

– Vivian, Kierownik cię wzywa – powiedział, wręczając dokumenty generałowi. – Idź już – pogonił mnie.

– Idę, idę.

Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, podsłuchując. Przecież chodzę dość cicho, nie mają prawa mnie usłyszeć.

– To wszystko? – zapytał Tiedoll.

– Niestety tak. Kierownik też nie był zachwycony. Vivian wie?

– Nie. Nie wolno jej o tym powiedzieć. Nie wiem, jak się zachowa, gdy to usłyszy. Już teraz jest bardzo niepewna, a ja nie potrafię do niej dotrzeć.

– Zdradzi?

– Jak już, to schowa się przed nami i przed nimi. Nie możemy jej teraz stracić, a Earl coraz częściej próbuje ją zabić. Chyba już pamięta, kto zdradził go za pierwszym razem i teraz do tego nie dopuści. Najgorsze jest to, że ona nie zdaje sobie sprawy, jak niebezpieczny może być dla niej Earl.

– Może należy ją przestrzec?

– To nic nie da. Vivian nie pozwoli się powstrzymać przed działaniem, ale w każdej chwili może zrobić coś głupiego. Nawet nieświadomie.

– Co z teczką?

– Zostaw. Cloud i Winter z pewnością będą chcieli się zapoznać z tymi materiałami.

Szybko ulotniłam się z korytarza i poszłam do gabinetu Kierownika. Ja nie zdaję sobie sprawy z niebezpieczeństwa? Czy on kpi? Do tego jeszcze mnie okłamał w sprawie Anioła Lucyfera! A ja mu zaczęłam ufać. Idiotkę ze mnie robią. Czy ja naprawdę wyglądam na głupiego gówniarza? Wiem, że moje życie wisi nieustannie na włosku, ale jakoś trzeba żyć. Mam dla kogo. Pytanie, co przede mną ukrywają w tej teczce. Co ma mnie załamać? Co tu się dzieje?

Weszłam do gabinetu Komuiego, maskując całe rozgoryczenie. Gdyby zauważyli, że coś jest nie tak, mogłoby się to odwrócić przeciwko mnie. Zresztą nie czas na to teraz.

– Jak się czujesz? – zapytał Kierownik.

– W porządku. Wszystko przeszło przez noc.

– To dobrze, bo chciałbym, abyście dołączyli do Allena i pomogli mu rozwiązać zagadkę znikającej wioski w pobliżu Larnaki na Cyprze.

– Jest taki głupi, że nie może tego zrobić samodzielnie? – mruknął Kanda.

– Tak się składa, że o wiosce wiemy od niego. Na razie zbiera informacje i wolałbym go nie puszczać tam samego, więc cała wasza trójka do niego dołączy.

Niepokój w jego głosie zaalarmował mnie. Spojrzałam na niego uważnie, rozważając możliwości rozwiązania.

– Masz coś szczególnego na myśli? – zapytałam.

– Obawiam się, że to pułapka przeciwnika. Niepokoi mnie ostatni wzrost aktywności akum. Może coś zapowiadać i nie chciałbym, żeby któryś z egzorcystów przypłacił to życiem. Rozumiemy się?

– Tak – odpowiedzieliśmy jednocześnie.

– To do roboty. Vivian, poczekaj moment.

Kanda i Lavi poszli się przygotować, a ja spojrzałam na Kierownika. Spod papierów wyciągnął pudełko, które mi wręczył. W środku była nowa para rękawiczek. Jednak materiał w dotyku różnił się od tych, które miałam na sobie.

– Eksperyment? – zapytałam.

Do pomysłów Komuiego zawsze należało podchodzić bardzo ostrożnie, bo inaczej źle to się kończy. Wystarczy wspomnieć „cudowne" Komuriny, które obracały Kwaterę Główną w proch.

– Nowy materiał na mundury. Bardziej elastyczny i wytrzymały. Chciałbym, abyś go sprawdziła w czasie tej misji.

– Nie wybuchnie? – Uśmiechnęłam się lekko.

– Nie. O to nie musisz się martwić.

– W porządku. Dostaniesz raport po misji.

– Dzięki. Idź już, bo chłopcy pewnie się niecierpliwią.

Pobiegłam na górę, żeby się przebrać. Nowy materiał był przyjemny w dotyku i dość wygodny, choć już czułam pewne mankamenty, które trzeba będzie zgłosić. To jednak nie powinno przeszkadzać w walce.

Pod poduszką zostawiłam krótką wiadomość dla Squalo i ruszyłam na zadanie. Larnaka była dość sporym miastem o orientalnym charakterze. Czuło się tu oddech Bliskiego Wschodu wraz ze wszystkimi blaskami i cieniami. Tłoczne ulice były tego najlepszym przykładem, gdy przedzieraliśmy się przez targowisko, które zajmowało kilka ulic.

– Złodziejka! Łapcie ją! – Dało się słyszeć pośród gwaru.

Pewnie nic by nas to nie obchodziło, gdyby nie to, że przyczyna tego poruszenia zderzyła się z Kandą i próbowała okraść także jego. Jednak nie z nim te numery. Chwycił ją za ubranie i ani myślał puścić.

– Puszczaj. – Szamotała się.

Miała najwyżej czternaście lat, ale rysy jej twarzy i ubranie dodawały jej ze trzy lata. Włosy zwinęła w niedbałego koka i spięła wsuwkami. Przyglądała się nam granatowymi oczyma i wyrzucała z siebie wściekły bluzg.

– Uspokój się – powiedziałam. – Nie trzeba było próbować nas okraść.

– Niczego nie ukradłam – zaprzeczyła. – Niech on mnie puści.

Pogoń zbliżała się nieubłaganie, przez co robiła się coraz bardziej nerwowa. Obok Lavi znów zaczął szaleć. Rąbnęłam go niedelikatnie łokciem w bok.

– To małolata. Uspokój się, bo powiem Kiri.

To go otrzeźwiło. Moją uwagę jednak przykuło coś innego. Coś wystawało zza dekoltu dziewczyny. Tatuaż. Zanim jednak doszłam do tego, co to jest, pojawił się okradziony mężczyzna w towarzystwie dwóch tureckich żołnierzy. Dziewczynka próbowała schować się za Kandą, który jej to skutecznie uniemożliwił.

– Jak dobrze, że ją złapaliście – powiedział pokrzywdzony. – To ta mała zaraza okradła mój stragan wczoraj i dzisiaj.

– Pomóż mi. – Usta dziewczynki nie wydały żadnego dźwięku, choć się poruszały.

– Pójdziesz z nami – rozkazał jeden z żołnierzy.

Złodziejka zaczęła się jeszcze bardziej szarpać, a drugi z mundurowych miał w oczach coś, co tylko pchnęło mnie do działania.

– Duża ta szkoda? – zapytałam.

Wszyscy spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Zwłaszcza Kanda, który chciałby mieć to już za sobą.

– Na trzydzieści gwinei – odparł właściciel straganu.

Wyciągnęłam pieniądze z kieszeni i dałam mu odpowiednią kwotę.

– To rozwiąże problem?

– Pod warunkiem, że mnie jutro znowu nie okradnie.

– Ma pan na to moje słowo.

– To w porządku. – I ruszył do swojego straganu.

Z żołnierzami nie było tak łatwo, ale wsadzona do kieszeni łapówka zmieniła ich nastawienie.

– Niech nie robi kłopotów – ostrzegł jeden z nich i poszli.

– Co ty wyprawiasz, Noah? – zapytał Kanda, puszczając dziewczynkę.

Byłam szybsza i mała złodziejka nie zdążyła zniknąć w tłumie. Rzuciła mi zirytowane spojrzenie, które mnie nie ruszyło.

– Puść mnie – zażądała.

– Nie tak szybko. Prowadź w jakiś zaułek, gdzie będziemy sami. No już.

Mała nie miała wyboru i wykonała moje polecenie. Kanda i Lavi z pewnością zastanawiali się, co kombinuję. Chyba nie widzieli tego znaku na jej dekolcie. Z wyjaśnieniem czekałam do momentu, gdy będziemy mogli spokojnie porozmawiać. To nastąpiło po chwili.

– Odwróćcie się na moment – powiedziałam chłopakom.

– Noah, co ty odwalasz?

– Zaraz. Odwróćcie się.

Lavi był bardziej ugodowy, ale Kanda z ociąganiem do niego dołączył. Wprawie rozpięłam guziki koszuli dziewczynki i odsłoniłam w pełni tatuaż. Nie myliłam się.

– Puszczaj mnie.

– Spokojnie.

– Ty chcesz...?

– Chcę wiedzieć, skąd to masz. – Wskazałam na wytatuowany symbol Czarnego Zakonu.

– Tata mi to wytatuował. Ty. – Dopiero teraz zauważyła. – Masz to na ubraniu.

– Wiesz, co to za symbol? – zapytałam.

– Nie, tata nie zdążył mi wyjaśnić. Zniknął trzy lata temu tu niedaleko.

– W tej znikającej wiosce?

– Tak. Skąd o niej wiesz?

– Przyjechaliśmy w jej sprawie. Posłuchaj...?

– Ziva.

– Posłuchaj, Zivo. Masz u mnie dług i musisz go odpracować. Na razie pójdziesz z nami do gospody, gdzie czeka nasz towarzysz, dobra? – Kiwnęła głową. – Tylko bez sztuczek. Znam je wszystkie.

– Dobrze, dobrze.

– To zapnij koszulę i chodźmy.

Żaden z egzorcystów nie sprzeciwił się mojej decyzji. Zrozumieli, co chciałam tym osiągnąć. Ziva mogła być cennym źródłem informacji w naszym zadaniu, więc warto się z nią zaprzyjaźnić.

– Dzięki, że mnie wyciągnęłaś.

– Nie trzeba było dać się złapać – odparłam, gdy weszliśmy znowu w gwar.

– Wczoraj mnie zauważył, a dziś się zasadził i tylko dlatego mnie gonili. Zresztą stary Omar sprzedaje czerstwe bułki, a ciebie oszukał. Ten chleb nie był tego warty.

Pokręciłam głową na jej słowa. Wiedziałam, że przepłaciłam. Zresztą same łapówki to niepotrzebny koszt, ale inaczej nie odczepiliby się tak szybko.

– Ale najgorsi byli ci żołnierze. Gdyby nie ty, zabraliby mnie do garnizonu. – Skrzywiła się w charakterystyczny sposób, który bez trudu poznałam.

– Zacznij ubierać się jak na swój wiek.

– Nie mogę. Wiesz, co tu robią z osieroconymi dzieciakami? Zamykają w tak zwanych szkołach. Tam jest gorzej niż na ulicy. Gdybym miała twój wygląd, nie musiałabym się ukrywać.

– Mój wygląd?

– Mnie to cycki chyba nigdy nie urosną – mruknęła.

– Nie śpiesz się tak do dorosłości. Nie warto.

– Ale...

– Lepiej posłuchaj Vivian, dzieciaku. – Lavi poczochrał ją po ciemnych włosach.

Dziewczynka założyła ręce na piersi i nadymała policzki w geście niezadowolenia. Nie spodobały jej się słowa kronikarza.

– Przedtem się do mnie śliniłeś – powiedziała.

– Wybacz. Nie gustuję w małolatach.

Roześmiałam się ku irytacji Kandy, który miał dość naszego trajkotania. Dziewczyna rzeczywiście była gadułą, co mogło być irytujące dla kogoś, kto lubi ciszę, ale jakoś musiał to znieść.

Weszliśmy do gospody, gdzie czekał na nas Allen. W środku było chłodniej i spokojniej, miła odmiana po upalnych i tłocznych ulicach Larnaki. Walker siedział przy jednym ze stołów i pochłaniał drugie śniadanie, słuchając relacji poszukiwaczy.

– A ty jak zwykle się obżerasz – powitałam brata.

Zanim przełknął, żeby odpowiedzieć, podszedł do nas barman. Zauważyłam, jak Ziva spojrzała na jedzenie przed Allenem. Musiała być głodna.

– Co podać? – zapytał gospodarz.

– Trzy kawy i śniadanie dla tej młodej damy – odparłam.

Usiedliśmy wygodnie przy stole. Zamówienie pojawiło się natychmiast, więc mogliśmy rozmawiać bez oporów.

– Co ustaliliście? – zapytał Lavi.

– Wioska pojawia się w przypadkowych okresach czasu. Kiedy ktoś do niej wchodzi, już nie wychodzi. Nie wiemy, co dzieje się w środku. Trzy dni temu Hans wszedł do wioski i nie ma z nim kontaktu – wyjaśnił jeden z poszukiwaczy.

– Co z akumami?

– Z tego, co wiemy, żadna z nich nie dostała się do środka, ale nie możemy być tego pewni.

– Chyba nie ma już więcej akum w pobliżu – dodał Allen.

– Znacie dokładną lokalizację wioski? – zapytałam.

– Nie do końca. Wejście pojawia się w różnych miejscach.

– Ja wiem, gdzie iść – odezwała się Ziva. – Tata nad tym pracował i dokładnie wszystko wyliczył. Pojawiali się u niego różni ludzie. Chyba widziałam paru ludzi z waszym symbolem.

– Egzorcyści albo poszukiwacze – stwierdził Lavi.

– Tata tam zaginął. Mogę was zaprowadzić.

– A czy możemy ci ufać? – zapytałam, uważnie się jej przyglądając.

– Mam u ciebie dług. Chcę go jak najszybciej spłacić. Poza tym możecie przyprowadzić mojego tatę.

– Tego nie mogę ci obiecać – odparłam.

– Ale jest nadzieja. Proszę, zaufaj mi.

Spojrzałam na chłopaków. Przyglądali się dziewczynce, zastanawiając się pewnie, czy nas nie oszuka. Mnie to też niepokoiło, ale chyba lepsze to niż działanie po omacku.

– Chyba, że chcesz... – wyszeptała.

Wiedziałam, o co jej chodzi. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.

– Nie. To nam niepotrzebne. Przyjmiemy twoją pomoc. W sumie niczego nie tracimy. Jakieś obiekcje?

Żaden się nie sprzeciwił. Ziva zaprowadziła nas najpierw do swojego domu, żeby znaleźć notatki swojego ojca. Był to zaniedbany budynek, w którym jedynie jej pokój jakoś funkcjonował. Gabinet zastaliśmy zakurzony i nietykany od trzech lat, gdy jego rezydent zaginął. Dziewczynka jednak bardzo dobrze się tu czuła i poruszała się z pewnością. Czekaliśmy cierpliwie, aż znajdzie to, czego szuka.

– Są! – wykrzyknęła entuzjastycznie. – Daty kolejny pojawień się wioski na najbliższe dziesięć lat.

– Kiedy się pojawi? – zapytał Lavi.

– Jutro pięć minut przed świtem. Są też współrzędne bramy.

– Daj. – Lavi wyciągnął rękę po dokumenty.

– Nie. Idę z wami.

– Nie ma mowy. To zbyt niebezpieczne.

– Beze mnie nie odczytacie kodu – powiedziała.

– Zivo, to niebezpieczne.

– Tam jest mój tata! Nie możecie mnie zostawić!

Powstrzymałam Kandę przed działaniem, pogorszyłby tylko sytuację. Co jak co, ale podejścia do dzieci to on nie ma. Groźbami niczego nie osiągniemy. Zbliżyłam się do dziewczynki i powiedziałam spokojnie:

– Zivo, nie wiemy, co się dzieje w tej wiosce. Nie możemy ryzykować.

– Mam tylko jego. Rozumiesz, że muszę go odnaleźć?

Jej słowa zabrzmiały znajomo. To samo miała w oczach. Czy ją też czeka rozczarowanie?

– Wiem, co czujesz, ale nie możemy cię narażać.

– Gówno wiesz! Wy jesteście razem! Nie wiesz, jak to jest żyć nadzieją, że wróci, a jednocześnie wiedzieć, że to się nie zdarzy.

– Zivo, wiem, jak to jest. Zanim zostałam egzorcystką, został mi odebrany bardzo ważny człowiek. Tylko ta nadzieja dawała mi siłę, żeby wstać i ruszyć dalej, cały czas iść do przodu.

– Co się z nim stało?

– Zginął, zanim go odnalazłam. Do dziś żałuję słów, których mu nie powiedziałam. W wiosce może być niebezpiecznie. Nie chcemy cię narażać.

– Proszę.

Patrzyła na mnie błagalnym spojrzeniem. Wiem, że zrobiłabym to samo, gdyby chodziło o Manę. Zresztą posuwałam się do jeszcze gorszych rzeczy, które często mnie brzydziły.

– Dobrze, ale pod warunkiem, że będziesz nas słuchać. Kiedy powiemy: „ukryj się", to masz się ukryć.

– Tak jest.

Kanda nie był zadowolony z mojej decyzji. Też nie bardzo odpowiadało mi pilnowanie bezpieczeństwa dziewczynki, ale chyba nie potrafiłam jej odmówić. Wciąż miała szansę na normalne życie, a my mogliśmy jej w tym pomóc. Warto spróbować.

Noc mieliśmy nieprzespaną, spędzoną na zewnątrz. Kocioł zaczął się jakoś godzinę przed świtem, gdy zaatakowały akumy. Poszukiwacze z Zivą ukryli się, pozostawiając nam resztę. Ilość akum nie była problemem, najwyraźniej miały odciągnąć naszą uwagę od pojawiających się murów wioski. Brama była dokładnie tam, gdzie wskazała ją Ziva.

Weszliśmy bez żadnych problemów, ale gdy jeden z poszukiwaczy próbował wyjść, nie udało mu się. Zostaliśmy odcięci od reszty świata, dopóki nie rozwiążemy zagadki.

Poruszyłam się niespokojnie i rozejrzałam nerwowo po okolicznych domach.

– Co jest? – zapytał Kanda.

– Czuję obecność jakiegoś Noah, ale go nie znam. To ktoś nowy – odpowiedziałam. – I akumy są tu, ale się kryją.

– Więc się nie rozdzielajmy – zaproponował Lavi. – Razem poszukamy taty Zivy i tego poszukiwacza.

– Miejmy nadzieję, że potrafią nam to wyjaśnić – odparłam.

Ruszyliśmy w głąb wioski, ale po chwili okazało się, że budynki znikają i pojawiają się. Ta migawka była irytująca. O co chodzi?

– Egzorcyści. – Usłyszeliśmy.

– Tato! – krzyknęła Ziva.

Rzuciła się na mężczyznę towarzyszącego poszukiwaczowi, który tutaj utknął. Przytulił ją mocno do siebie, nie ukrywając łez. Tym razem historia zakończyła się szczęśliwie.

– Chciałabyś być na jej miejscu – szepnął Lavi.

Spojrzałam na niego. Czyżby aż tak było po mnie widać uczucia?

– Nie wiesz nawet jak bardzo. Każdej nocy o tym śniłam – odpowiedziałam cicho.

Zamrugałam szybko, żeby pozbyć się łez. Nie chciałam po sobie pokazywać słabości. Nie czas i nie miejsce na to.

– Ustaliłeś coś? – zapytał Kanda.

– To prawdopodobnie sprawka innocence – odezwał się ojciec Zivy. – Nigdy nie poznałem natury Kostki Boga, ale właśnie to ukrywa wioskę i nie pozwala nam wyjść. Jednak coś się z nim dzieje od kilku godzin. Dlatego wszystko miga.

– Kilku godzin? – zapytał Lavi.

– Tak. To może mieć związek z waszą obecnością.

– Niekoniecznie z naszą. Stawiałabym na użytkownika – powiedziałam.

Spojrzeliśmy na dziewczynkę, która tuliła się do ojca. Mężczyzna popatrzył na nas z niedowierzaniem.

– Moja Ziva? – zapytał.

– To możliwe. Z innocence nigdy nie wiadomo, ale zwykle reaguje na pojawienie się użytkownika – wyjaśnił Lavi. – Pewność jednak będziemy mieć, kiedy połączymy użytkownika z innocence. Wiecie, gdzie ono jest?

– Tak, chodźcie.

Zaprowadzili nas na środek wioski, gdzie u szczytu placu stał murowany budynek o rysach typowych dla budowli kościelnej. Brakowało jednak symboli, które jednoznacznie określałyby jego funkcję.

– Kiedyś był tu kościół, ale wraz z tureckimi rządami przyszedł islam, więc budynek został zamieniony na meczet. Nie jest to jedyny kościół na Cyprze, który doczekał się takiego losu. Pani musi tu zostać. Takie są nasze zasady. Zresztą innowierców też to dotyczy, ale dla egzorcystów możemy zrobić wyjątek.

– W porządku. Zresztą obawiam się, że możemy mieć za chwilę towarzystwo – odparłam.

Razem ze mną na zewnątrz zostali Ziva i Kanda. Czułam obecność akum i tego Noah. Nie pokazywali się jednak, pewnie czekali, aż chłopcy przyniosą innocence, żeby je ukraść. Jakbyśmy mieli na to pozwolić.

Kilkanaście minut później wrócili nasi towarzysze z niezbyt dobrymi nowinami, sądząc po ich minach.

– Nie ma go – powiedział Lavi. – Pomyliliśmy się.

Oko Allena uaktywniło się, gdy wokół pojawiły się akumy głównie drugiego i trzeciego poziomu. Moją uwagę jednak przykuła inna sylwetka zwłaszcza, gdy się odezwała:

– Nie pomyliliście się. Innocence jest tutaj.

Na dachu jednego z budynków stał Noah z trzema dodatkowymi oczami na czole i turbanem na głowie. W dłoni trzymał innocence.

– Kim jesteś? – zapytałam.

– No tak. Nie zostaliśmy sobie jeszcze przedstawieni, królewno. Noah Wiedzy, Wisley. Miło mi cię poznać.

– Nie mogę powiedzieć, że mnie także – warknęłam. – Oddawaj innocence.

– To niemożliwe.

– Niech on je odda! – krzyknęła Ziva.

Spojrzałam na nią. Była blada i uparcie wpatrywała się w trzymany przez przeciwnika kryształ. Więź została zawiązana.

– Oddaj innocence – zażądałam.

– Ta mała to użytkowniczka. – Uśmiechnął się. – Wiesz, mała, my, Klan Noah, mamy moc niszczenia innocence.

– Nie rób tego – powiedziała.

Aktywowałam innocence i ruszyłam odzyskać skradziony kryształ. Byłam jednak zbyt wolna. Wisley zniszczył innocence przy akompaniamencie wrzasku Zivy. Mała poczuła stratę, a my nic z tym nie mogliśmy zrobić. Jej przeraźliwy, spazmatyczny płacz ranił moje uszy i wzbudził we mnie wściekłość.

– Zapłacisz za to, draniu – warknęłam.

Rozgorzała walka pomiędzy nami a akumami, które broniły mi dostępu do Noah. Na nie przelewałam swoją wściekłość obserwowana przez Wisley'a. Zszedł na ziemię, jakby wokół nie trwała walka.

– Chyba dolałem oliwy do ognia, królewno – zwrócił moją uwagę. – Najpierw twój generał, teraz ja.

– Przestań pieprzyć – warknęłam.

– To akurat łatwo z ciebie wyczytać. Dręczy cię Anioł Lucyfera. A gdybym potrafił powiedzieć ci prawdę?

– Co? – Zatrzymałam się w pół ciosu i na niego spojrzałam.

– Wróć do nas, a powiemy ci całą prawdę – zaproponował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro