Rozdział 124.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Someday, somehow

I'm gonna make it alright but not right now

I know you're wondering when"


Odwróciłam się na drugi bok. Dłonią szukałam Squalo, który gdzieś tu powinien jeszcze być. Trafiłam jednak na drobne ramię należące do Abby, jak się okazało po otworzeniu oczu. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież kładłam się przy boku innej osoby: wyższej, postawniejszej, bardziej hałaśliwej i białowłosej. Nawet nie słyszałam, jak wychodził, a musiał zrobić to dość dawno, bo nie było już śladów po jego obecności w pościeli. Czy dziewczynka nas odkryła? Tego jeszcze nie wiedziałam, ale miałam nadzieję, że nie. Obawiam się, że źle by się to skończyło dla Squalo. Wystarczy, że Kanda się wszystkiego domyślił.

Podniosłam się ostrożnie, nie chcąc obudzić Abby. Było jeszcze wcześnie, więc może spać. W przeciwieństwie do niej wielu ludzi tutaj zbyt często dręczą koszmary, żeby długo grzali łóżka. Abba znalazła nocne kryjówki przed upiorami nocy, które próbują ją ścigać. Stąd tyle razy znajduję ją w swoim łóżku, choć często też chowa się u Kandy. Zwłaszcza, gdy koszmary dotyczą jego.

Szybki, zimny prysznic dobudził mnie, pozostawiając jedynie głód. Ubrałam się, zostawiłam Abbie kartkę, żeby się nie wystraszyła moją nieobecnością i zeszłam do kuchni. Jerry dopiero zaczynał pracę, ale i tak powitał mnie uśmiechem. Nie dał się przekonać, że zadbam o siebie sama, ale pozwolił mi zostać. Nie bardzo przeszkadzałoby mi samotne siedzenie w stołówce, ale tu nie musiałam nigdzie chodzić i dbać o to, żeby odstawić naczynia w odpowiednie miejsce.

Sala treningowa była o tej porze albo jeszcze wolna albo już wolna w zależności od tego, jak Kanda spędził poprzednią noc. Jakkolwiek by nie było i tak na tym skorzystałam. Ostatnio rzadko trenowałam zwłaszcza samotnie. Wciąż tylko misje albo spędzanie czasu ze Squalo, zresztą ostatnio byłam zbyt podłamana, żeby się za siebie wziąć. Wiem, to nie jest postawa egzorcysty, zachowuję się bardziej jak skrzywdzona księżniczka, ale psychicznie nie daję już rady. Kiedyś byłam inna, nie przejmowałam się tak bardzo własną sytuacją. Przyświecał mi tylko jeden cel, który uświęcał środki. Co się ze mną stało? Czyżby zabrakło powodu do dalszego egzystowania mimo wszystko? A może otoczka zbyt się skomplikowała, żeby przejść obok tego obojętnie? Nie wiem, ale przez to zaniedbałam treningi i trochę swoje obowiązki. Nigdy przecież nie miałam problemu z akumami, a teraz często potrzebuję pomocy i ratunku. Dla kogoś takiego jak ja graniczy to wręcz z hańbą. Nagle przestałam być samowystarczalna, musiałam zacząć polegać na innych i nawet mnie to nie wkurza, jeśli o tym nie myślę. Muszę poukładać wiele spraw, wziąć się za siebie, a nie tylko narzekać na własne słabości, bo do niczego mnie to nie doprowadzi. Jedynie do psiej śmierci, która pewnie i tak jest mi pisana. Nie zamierzam jednak bezczynnie na nią czekać.

Jakąś godzinę później na salę wszedł Kanda. Czegokolwiek chciał, dotyczyło walki. Jedynie wiadomość o misji powstrzymałaby mnie przed dalszymi sekwencjami ciosów. Japończyk po prostu w to wszedł, wskazując własne zasady. Dawniej walka z nim była czystą przyjemnością. Mimo niechęci do niego, uwielbiałam to. Może dlatego, że mogłam mu publicznie dokopać bez żadnych ograniczeń i pretensji. Owszem, czasem przegrywałam, ale tu byliśmy równi, zaczynaliśmy od zera, a celem było pokonanie przeciwnika. Nic więcej, nic mniej. Chciałabym wrócić do tych czasów. Tylko w walce mnie szanował i traktował jak normalnego człowieka. Pogarda na sali była motorem napędowym do działania przeciwnika, miała go rozjuszyć, a nie wywyższać jedno z walczących. To zwycięstwo stawiało nas wyżej od tego drugiego. Teraz tak nie było. Z jakiegoś powodu zniknęły wszelkie zaczepki, podchody, próby rozdrażnienia, pozostawiając jedynie czyste, nagie ciosy i wzajemną niechęć. Coś się popsuło i nie potrafiliśmy tego naprawić. Może nie chcieliśmy. W dumie przecież nie powiedziałam mu, że tęsknię za dawną formą naszych walk. Nigdy mu tego nie powiem, bo nie zrozumie i znajdzie sobie dodatkowy powód do kpin. Nie pozwoli na powrót do dawnych czasów, zbyt wiele się zmieniło.

Może Lavi miał trochę racji, gdy mówił, że dla nas walka jest jak seks. Teraz stał się tylko rutyną, niechcianym obowiązkiem i przyzwyczajeniem. Skończyły się czasy ozdobników i podchodów. Walka o dominację nie jest już tym, co dawniej, teraz jedno musi podporządkować się drugiemu. Używamy wobec siebie siły, tylko się wzajemnie raniąc.

Tym razem walka przebiegała inaczej. Płynniej, delikatniej jak pierwsze kroki tańca. Czegoś szukał w naszych ciosach, było jak dawniej. Kolejne sekwencje zostały jednak przerwane, gdy w drzwiach pojawił się Lavi.

– A my się zastanawialiśmy, gdzie was wywiało.

– Chcesz czegoś konkretnego? – zapytałam, unikając ciosu.

– Generał Tiedoll kazał zawołać Yuu.

Kanda zrobił minę obrażonego dziecka, jak zwykle, gdy został wezwany przez generała, i poszedł bez słowa skargi. A było już tak dobrze, ale na tym właśnie polegała ironia losu. Nie skomentowałam tego, bo nie miało to żadnego sensu. Kontynuowałam przerwany trening obserwowana przez Laviego, który usiadł pod ścianą. Zastanawiało mnie to zachowanie.

– Nie wydarzy się nic, co by twoje kronikarskie oko musiało zobaczyć – mruknęłam parę chwil później.

– Nie mogę popatrzeć na walczącą dziewczynę? – zapytał.

– Podnieca cię to?

– Może – odparł z udawanym zastanowieniem.

Ta gra nigdy nam się nie nudziła, choć gdyby Kiri nas teraz usłyszała, byłaby awantura. Co innego przyjacielskie zaczepki, a co innego flirt i to tak bezpośredni.

– Chodź. Będzie ci łatwiej obserwować z bliska – zachęciłam.

Prosta pułapka, aby wciągnąć go w walkę. Nie ma możliwości, żeby nie zauważył. Bardzo bym się zdziwiła, gdyby tak się stało, ale na Laviego to tak nie działa. Zbyt dobrze się znaliśmy.

– Tu mi dobrze. Przypominam, że jestem tylko obserwatorem.

– Obserwatorem – parsknęłam. – Masz brata bliźniaka, który wymieniał się śliną z Kiri?

– Skąd ty...?

Momentalnie zrobił się cały czerwony. Ryknęłam śmiechem, nie mogłam się powstrzymać. To było tak ewidentnie widoczne, że nie sposób było nie zauważyć.

– Mogliście tego nie robić na korytarzu.

– Ktoś jeszcze widział?

– Wiem tylko o Allenie i Linku, ale na razie najwyraźniej słowa nie powiedzieli, skoro to dla ciebie nowość.

Chłopak się skrzywił. Rozumiałam, w czym rzecz, ze Squalo mieliśmy to samo. Odłożyłam broń i usiadłam obok niego. Nie minęła chwila, gdy poprosił:

– Nie mów nikomu.

– Wiesz, że prędzej czy później wszyscy się dowiedzą.

– Wiem, ale obawiam się, że staruszek nie będzie zachwycony. Co innego moje przelotne fascynacje, a co innego Kiri. Vivian, co ty byś zrobiła na moim miejscu?

– Na pewno nie całowałabym się w publicznym miejscu, gdzie każdy może cię zobaczyć – odparłam na pozór żartobliwie. – Nie wiem, Lavi. Wiesz, że moje sytuacja jest całkiem inna.

Nie chciałam mu powiedzieć prawdy. Dotrzymałby sekretu, to na pewno, ale nie chciałam się tym dzielić. To było tylko moje i Squalo, nie potrzeba nam tu jeszcze kogoś innego.

– Póki jesteś Lavim, możesz ją kochać, więc korzystaj z tego przywileju. Nie ma sensu martwić się jutrem. Może nie przyjdzie. – Uśmiechnęłam się.

– Może – westchnął. – Klan Noah znowu coś szykuje. Przynajmniej tak słyszałem.

– Pewnie kolejny atak na moją psychikę.

– Trzymasz się jakoś?

– Mam was. – Oparłam się o jego ramię. – Was nigdy nie zdradzę, choć nadejdzie czas, gdy moje serce pęknie i zostanie zalane czernią. Wszystko się zmieni, ja się zmienię. Wtedy jedyne, co będziecie mogli dla mnie zrobić, to mnie zabić.

– Nie możesz się poddać, Vivian.

– Ja się nie poddaję. Może wszystko wygląda dobrze, ale naprawdę jestem o krok od upadku. Gdyby nie inni, pewnie byłoby po wszystkim. Znów przestałam być samodzielna.

Milczał. Skoro był zaskoczony moimi słowami, dobrze się maskowałam. Powoli wychodziłam z dołków, ale jeden nieuważny ruch i runę w dół przepaści. To tylko moment. Nawet dłoń Squalo mocno mnie trzymająca nie była wystarczającym zabezpieczeniem. W każdej chwili może zniknąć i to mnie najbardziej przeraża.

– Przecież wiesz, że możesz na nas polegać. Musimy ci to ciągle powtarzać?

– Nie, Lavi. Po prostu chciałabym, żeby to się już wyjaśniło. Idę coś zjeść.

To było ewidentne kłamstwo, bo poszłam do Squalo. Był u siebie i przygotowywał się do misji. Przerwałam mu, gdy zapinał płaszcz. Rozpięłam wszystkie guziki, także te od koszuli.

– Voi, nie mam czasu.

– Wychodzisz w nocy bez pożegnania, a teraz nie dostanę nawet całusa? – odparłam obrażonym tonem.

Odwróciłam się od niego, zakładając ręce na piersi. Odrobinę przesadzał. Gdy ja wyjeżdżałam, najchętniej przedłużyłby przygotowania o czas, który poświęciłabym tylko jemu, a teraz wykręca się brakiem czasu? Co za palant.

– Oczywiście, że dostaniesz. – Objął mnie. – Nie gniewaj się. Nie chciałem, żeby Abba mnie zauważyła. Zostawiłem cię tylko na moment, który ona wykorzystała, więc poszedłem. Nie chcę stać między wami – zamruczał mi do ucha. – Jesteś zła?

– Może – droczyłam się z nim.

– A mogę się przeprosić? – Wszedł w tę grę.

– Spróbuj – zachęciłam go.

Odwrócił mnie do siebie i mocno pocałował. Aż mi nogi zmiękły.

– Nadal jesteś zła? – zapytał.

– Po takim „przepraszam" Królowa Śniegu stałaby się najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Uważaj na siebie.

– Przecież wiesz, że cię nie zostawię samej na dłużej, niż to konieczne.

Pozapinałam jego ubranie, słuchając tych zapewnień. Zawsze była obawa, że nie wrócimy z misji o własnych siłach. Takie życie egzorcystów. Mogliśmy tylko mieć nadzieję, że wszystko skończy się po naszej myśli.

– Przypomnę ci to, jeśli nie wrócisz. Mam nadzieję, że wylądujesz w najniższym kręgu piekieł, jeśli kłamiesz – obiecałam i pocałowałam go na pożegnanie.

Po chwili zostałam sama w pokoju, który stał się pusty i niegościnny. Brakowało jedynego istotnego elementu, który nadawał życiu jakiś sens. Bez Squalo nie przebywałam tu długo i poszłam zobaczyć, czy Kanda jest już wolny. Zawsze to lepsze zajęcie niż leżenie i patrzenie w sufit. Przynajmniej nie będę rozważać różnych możliwości dalszych wydarzeń.

Kanda był na swojej polanie. Nie przeszkadzała mu burza. Mnie zresztą też, więc dołączyłam do treningu. Było jak dawniej, choć coś w ruchach chłopaka nie dawało mi spokoju. Nie potrafiłam tego jednak określić, a rozmowa nie wchodziła w grę. Nic by mi nie powiedział. Zawsze się krył, jakby zlikwidował potrzebę wygadania się przed drugim człowiekiem. Czy był w ogóle ktoś, komu mógł w pełni zaufać? Chyba nie, skoro udaje samowystarczalnego. Słowa nie były dla niego czymś ważnym, więc rozmawialiśmy gestami i spojrzeniami, co jednak nie dawało w pełni odpowiedzi. Taki stan rzeczy musiałam po prostu zaakceptować.

Mokrzy, zmęczeni i głodni weszliśmy na stołówkę, nie zwracając wielkiej uwagi. Większość przyzwyczaiła się do naszego zachowania, jedynie poszukiwacze snuli teorie z kosmosu, ale tym nie należało się przejmować. Każdy miał własną prawdę i tego się trzymajmy. Wolne dni mogę spędzać, jak chcę, nawet ze swoim wrogiem zakonowym. Im nic do tego.

Następny ranek nie był już tak spokojny. I nie chodziło tu o ulewę za oknem. Jeszcze zanim skończyliśmy śniadanie, przyszło wezwanie od Kierownika, a to oznaczało tylko jedno – misję. Nie pozostało nic innego, jak dowiedzieć się o szczegółach i ruszyć skopać demonie tyłki.

– Waszym celem jest Bordeaux. Akumy namierzyły już innocence, które zsynchronizowane jest prawdopodobnie z jakimś człowiekiem.

– Pióro? – zapytałam znad dokumentów.

– Tak twierdzą poszukiwacze.

– Zdolności trochę podobne do moich – odezwała się Hikari.

– Tego nie możemy być pewni, dopóki nie przywieziecie użytkownika do Kwatery Głównej. Musicie bardzo uważać. Akumy łatwo nie oddadzą raz dorwanej zdobyczy.

– A my nie lubimy przegrywać – odparłam.

W Bordeaux też lało jak z cebra i nie wyglądało na to, żeby miało przestać w najbliższym czasie. Przemokliśmy już po kilku minutach, przemierzając wąskie uliczki w półmroku. Poszukiwacze śledzili dziewczynkę, która prawdopodobnie jest naszym celem, i teraz prowadzili nas do niej.

Weszliśmy pomiędzy budynki, których jakość mówiła sama za siebie – wyglądały, jakby za chwilę miały się stać brudnym gruzowiskiem. Tu z pewnością byli tylko ulicznicy, więc mogło być różnie. Do tego jeszcze akumy, których także jesteśmy coraz bliżej.

Z bocznej uliczki wpadła na mnie dziewczyna. Uderzyłam plecami o bruk, ale zareagowałam od razu, aktywując innocence i przewracając się tak, aby zasłonić nieznajomą przed atakiem akumy. Moi towarzysze też ruszyli do walki, która rozgorzała już po chwili na dobre.

Zanim dołączyłam do bitwy, przyjrzałam się dziewczynie, która ściskała w dłoni złamane, pawie pióro. Miała brudne, ciemnorude włosy, z których ściekała woda i szare oczy, które w nas wlepiała.

– To ciebie szukamy – stwierdziłam.

– Nie, wynoście się! – wrzasnęła.

Podniosła się i próbowała uciec. Nie mogłam jej jednocześnie trzymać i walczyć, więc pchnęłam dziewczynę w stronę poszukiwaczy.

– Zajmijcie się nią – kazałam.

Teraz mogłam zająć się swoją robotą. Od czasu do czasu tylko wyprowadzałam ataki wspólnie z Kandą. W ten sposób bardzo szybko pozbywaliśmy się ogromnych ilości akum. Dzięki temu i wsparciu pozostałej dwójki kilka chwil później mogliśmy odetchnąć.

Dziewczyna patrzyła na nas gniewnie, co oznaczało, że będą problemy. No cóż, niewielu było takich, którzy cieszyli się z bycia egzorcystą.

– Czego chcecie? – syknęła.

– Na początek się uspokój. Nie zrobimy ci krzywdy.

– A jeśli się nie uspokoję?

– To trudno. Podobno twoje pióro ma ciekawe właściwości. Prawda to?

– Nie oddam wam go.

– Nie chcemy samego pióra – odparłam. – Z tobą bardziej nam się przyda.

– Nie ma mowy!

– Ale nie krzycz. – Próbowałam ją uspokoić.

Wtedy wyrwała się poszukiwaczom i zniknęła w uliczce. Jednocześnie doszło do kolejnego ataku akum.

– Noah, Kiri, idźcie za nią – rzucił Kanda.

Demony zostawiłyśmy jemu i Krory'emu. Naszym celem była dziewczynka, która miała nad nami przewagę, bo znała wszystkie tajne skróty. Chwilami gubiłyśmy ją, ale nie na długo.

Wpadła do jakiegoś budynku. Zatrzymała się i spojrzała na nas. To było trochę podejrzane, ale wbiegłyśmy do środka za nią. Wtedy nóż wbił się w mój bok.

– Vivian!

– Odsuń się, Kiri.

Mimo bólu rzuciłam się na przeciwnika, którym był około dziesięcioletni chłopiec o szmaragdowych oczach tak brudny, że pozostałych jego cech nie mogłam dostrzec. Wydarcie mu broni i unieszkodliwienie go zajęło mi niecałą minutę.

– Ładnie to tak wysługiwać się młodszymi? – zapytałam dziewczynę.

– Puść mnie! – zapiszczał chłopiec. – Nie pozwolę ci skrzywdzić Abigail.

– Nie chcę skrzywdzić Abigail – odparłam. – Dlaczego tak sądzisz?

– Uciekała przed tobą.

– Bo się wystraszyła demonów.

– Nieprawda. To przed wami uciekałam – powiedziała ruda.

– Abigail, nie jesteśmy twoimi wrogami. Wysłuchaj nas, proszę.

Puściłam chłopca i obejrzałam zadaną ranę. Na szczęście nie była bardzo głęboka, ale nie mogłam mieć pewności, że nóż nie był brudny. Dzieciarnia obserwowała nas z niepokojem, a Kiri już rozkładała opatrunki, żebym się nie wykrwawiła.

– Nie ma mowy. Chcecie mnie oszukać. Nie pozwolę.

– Abigail, gdzie reszta twojej grupy? – zapytałam.

To miejsce wyglądało na dom jakiegoś gangu, ale było dziwnie puste. Nie zauważyłam nawet śladów egzystencji, co bardzo mnie zastanawiało. Patrzyłam na dziewczynę, pozwalając Kiri zająć się moją raną. Ruda patrzyła na nas z zaciętością na twarzy. Coś było nie tak. Chłopiec wtulił się w nią, rzucając nam niespokojne spojrzenia.

– Abigail – naciskałam.

– Nie ma ich – odezwał się dzieciak. – Zabrali ich.

– Kto?

– Nie będziemy ci się tłumaczyć.

– Ty to widziałaś, prawda?

Kiwnęła niepewnie głową. Teraz rozumiałam. Musieliśmy być bardzo ostrożni, bo dziewczyna psychicznie nie dała sobie rady z tym obciążeniem. Dodatkowo jeszcze innocence.

– Abigail, sytuacja wygląda następująco: akumy pragną twojego złamanego pióra i jeżeli ich nie powstrzymamy, ty i twój mały przyjaciel umrzecie. Twoje ciągłe ucieczki nam nie pomogą, rozumiesz?

– Nie chcę z wami iść.

– Na razie nie uciekaj. To wystarczy.

Opatrzona ubrałam się, czując akumy. Przysłano ich tu mnóstwo po jedną, młodą dziewczynę, która nadal była w szoku i we wszystkim widziała zagrożenia. Problem na problemie.

Pociski akum wpadły przez okno. Dzieciakom udało się uniknąć pierwszego, ale drugi uderzył chłopca. Nie zdążyłam do niego dobiec, gdy rozsypał się w proch. Abigail zaczęła wrzeszczeć i miotać się na wszystkie strony. Spoliczkowałam ją.

– Słuchaj nas, jeśli nie chcesz skończyć tak jak on! – wrzasnęłam na nią. – A teraz się odsuń.

Wreszcie się uspokoiła i mogłam skupić się na walce, do której dołączyli panowie.

– Kiri, miej na nią oko.

– Dobra.

Chyba wszystkie akumy z Bordeaux wpadły do tego magazynu, ale z drugiej strony przynajmniej nie będziemy musieli się uganiać za nimi po całym mieście.

Bok kłuł, rozpraszając mnie. Może właśnie dlatego oberwałam. Dla mnie nie był to taki problem – regenerowałam się, choć kolejne dwa ciosy nie cieszyły mnie.

– Vivian! – Usłyszałam Kiri.

Tuż pode mną stała Abigail. Na jej policzku zobaczyłam gwiazdę akumy. Było źle. Porzuciłam walkę i skupiłam się na uzdrowieniu dziewczynki. Udało się w ostatniej dosłownie chwili. Czułam, jak trucizna rozprzestrzenia się po moim organizmie, kolejny przyjęty pocisk akumy też nie pomógł. Opadłam na czworaki, powoli poddając się truciźnie.

– Vivian. – Tuż przy mnie pojawiła się Hikari.

– Zawołaj Krory'ego – wykrztusiłam.

Miałam niewiele czasu, zanim mój organizm przegra z trucizną. Gdy jest jej zbyt dużo na raz, też można się zatruć i zginąć.

– Krory!

Podniosłam spojrzenie na mężczyznę, który nie wahał się ani chwili. Wgryzł się w moją szyję i wyciągnął ze mnie truciznę, która dla niego była przecież motorem napędowym. Od razu poczułam się lepiej.

– Dzięki.

– Odsuńcie się – polecił i wrócił do walki.

Pozwoliłam, aby Kiri osłoniła nas dwoma słabymi akumami. Potrzebowałam chwili, aby dojść do siebie. Przez ten czas Kanda rozprawił się z większością demonów i razem z Krorym dobili resztę. Mogliśmy więc odpocząć.

– Żyjesz? – zapytał Japończyk.

– Jak widać. Gdyby nie nasza mała przyjaciółka, nie byłoby problemów.

– Gdzie ona jest? – zapytał Krory.

Rozglądaliśmy się wokół z uwagą, ale dziewczynki nie było. Musiała wymknąć się w zamieszaniu. A to spryciula. Westchnęłam ciężko, bo znowu będziemy musieli jej szukać.

– Akumy?

– Nie czuję, ale to nie wyklucza ich obecności gdzieś dalej.

– Musimy ją znaleźć – powiedziała Hikari.

– Najlepiej się rozdzielić – odparłam. – W ten sposób przeszukamy większy obszar.

– Masz tyle siły? – zapytała Kiri.

– Dam sobie radę. Zresztą to tylko piętnastolatka.

– Wszyscy macie być w ciągłym kontakcie – zarządził Kanda.

– To do dzieła.

Rozdzieliliśmy się i każde poszło w swoją stronę z golemem latającym tuż nad głową. Abigail sprawiała więcej problemów niż to wszystko warte. Wiele mogę zrozumieć, ale bez przesady. Tak się dziękuje za uratowanie życia?

Błąkałam się po uliczkach jakby bez celu. Deszcz nadal lał, ograniczając dodatkowo widoczność. Przy okazji zmywał ewentualne ślady. Abigail nigdzie nie było. Zresztą pozostali też na nic nie wpadli. Jedynie Kiri utyskiwała na pogodę, co było słychać przez radio aż za dobrze. Że też Kanda jeszcze nie kazał jej się zamknąć.

Usłyszałam jakiś niepokojący dźwięk. Jakby ktoś wciągał sznur na górę. Rozejrzałam się uważnie, przystając. Niewątpliwie ktoś mnie obserwował – to było bardziej niż pewne.

– Abigail, wyjdź – powiedziałam do powietrza.

– „Znalazłaś ją?" – Usłyszałam Kandę.

– Nie przeszkadzaj. Abigail, daj już spokój. Nie lubię zabawy w chowanego.

Atmosfera wokół wypełniła się aurą mordu i zapachem niemytych ciał. Instynkt ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem, więc złapałam za sztylet.

– Nie wyciągaj. – Usłyszałam ostry głos.

Z cienia wyszedł mężczyzna celujący do mnie z broni. Jego dłoń ani drgnęła, więc nie spudłuje. Puściłam rękojeść i powoli się wyprostowałam. Wokół pojawiło się jeszcze kilkunastu ludzi w różnym wieku i płci. Wśród nich stała Abigail.

– To na pewno ona? – zapytał mężczyzna z bronią.

– Tak. To ona je na nas nasłała. Mówiłam prawdę.

– No cóż, trafiłaś do złego miejsca – zwrócił się do mnie strzelec. – My tu nie lubimy takich jak ty.

– Nie wiem, co wam Abigail powiedziała, ale nie przybyłam się z nikim konfliktować – odpowiedziałam spokojnie. – Jestem...

– Wiemy, kim jesteś, szpiclu. Masz znak dziecka ulicy na twarzy, a to działa dodatkowo na twoją niekorzyść. Zdrajców się wiesza.

– Czekajcie. – Uniosłam ręce w obronnym geście. – Mylicie mnie z kimś. Abigail, co ty im powiedziałaś?

– Nie zabierzesz mnie – odpowiedziała.

Z tyloma przeciwnikami nie miałam szans. Skrępowali mi ręce z tyłu kawałkiem łańcucha i pociągnęli do jednego z budynków. A raczej w podwórze, gdzie na gałęzi drzewa wisiał przygotowany dla mnie stryczek. Pętla zrobiona była z drutu kolczastego. Uważali mnie za najgorszej maści zdrajcę i przygotowali adekwatną karę.

– Ej, mylicie się. – Próbowałam się sprzeciwić. – Abigail, wyjaśnij to – zażądałam.

Miałam niewiele czasu, żeby coś zrobić. To będzie bolesne, bez tego już jestem poharatana. Szarpanina nic nie dała. Siłą postawili mnie na starej beczce i założyli pętlę, która już teraz raniła. Nawet gdybym miała wolne ręce, nie byłabym w stanie jej ściągnąć bez uszczerbku na zdrowiu. Mogłam tylko czekać, aż się zaciśnie na tyle, na ile to możliwe i czekać, czy szybciej się wykrwawię, czy uduszę.

– Zostawcie ją!

Przybyli moi towarzysze. Najwyraźniej słyszeli wszystko przez golem-radio i ruszyli w tę stronę. W każdej chwili byli gotowi do ataku.

– Kolejni szpicle?

– Nie jesteśmy szpiclami, ale egzorcystami – odpowiedziała Hikari. – Pracujemy dla Kościoła.

– Kościół to chyba zapomniał o zwykłych ludziach. Nie jesteśmy mu nic winni. Abigail także.

– Abigail ma zdolności, które mogą nam pomóc. Akumy nie spoczną, dopóki jej nie zabiją. Tylko z nami będzie bezpieczna. Uwolnijcie naszą towarzyszkę. Nie przyszliśmy wam szkodzić.

– Ja nie chcę! – krzyknęła dziewczynka.

– Abigail, spokojnie – powiedział mężczyzna, który celował do mnie z pistoletu. – Grupa Abigail została wymordowana przez gang z innej części miasta. Przeżyła tylko ona i Mark. Gdzie on jest?

– Akuma go zabiła – odpowiedziała Hikari. – Nie każdego da się uratować.

– Więc została sama. Możemy wam ufać?

– Abigail otrzyma w Zakonie należytą opiekę. Będzie jej lepiej niż na ulicy.

Strzelec osobiście ściągnął mnie z zaimprowizowanej szubienicy. Odetchnęłam z ulgą, ale tylko na moment, bo poczułam akumę.

– Kanda!

Japończyk w lot pojął, o co mi chodzi i jednym atakiem zniszczył demona, zanim ten zdążył chociaż pomyśleć o ciosie. Roztarłam nadgarstki, patrząc na całą scenę.

– Uratowaliście nas, choć chcieliśmy cię zabić.

– Zabijanie akum to nasz obowiązek. Czas ruszać w drogę powrotną. Chodź, Abigail.

Dziewczyna pożegnała się i poszła z nami. W ciągu kilku kolejnych minut wróciliśmy do Kwatery Głównej, gdzie czekał już na nas Kierownik. Uśmiechnęłam się diabelnie pod nosem.

– Abigail, to Komui. Zajmie się twoim uszkodzonym innocence – powiedziałam i pchnęłam ją lekko w stronę mężczyzny.

Zadowolona z siebie ruszyłam na górę, żeby się opatrzyć i odpocząć. Po chwili dogoniła mnie Hikari.

– To było wredne – stwierdziła.

– Przez nią prawie mnie powiesili. Mów, co chcesz, ale zemsta jest słodka – odparłam.

– Dobrze mieć cię po swojej stronie.

Posłałam jej uśmiech i poszłam do siebie. Ściągnęłam zakrwawione ubranie, z pomocą lustra w łazience obejrzałam rany. Zawsze mogło być gorzej. Teraz trzeba się umyć i założyć czyste opatrunki.

Nie minęło dużo czasu, gdy w drzwiach łazienki stanął Squalo. Wrócił już ze swojej misji – na policzku miał plaster. Podeszłam do niego i dotknęłam tego miejsca.

– Powinnaś pójść do Sanatorium – powiedział.

– Nic mi nie będzie – odparłam.

Posadził mnie na podłodze i obejrzał rany. Odetchnął z ulgą, gdy stwierdził, że nie są zbyt groźne. Wykąpaliśmy się wspólnie, ale nic więcej – byłam za bardzo zmęczona, co Squalo zauważył i już mnie nie męczył dodatkowo. Opatrzył moje rany i zaniósł mnie do łóżka. Ułożyłam się wygodnie, opierając się o jego tors. Zamruczałam, gdy pogłaskał mnie po plecach.

– Jak kot – stwierdził.

– Koty lubią rybki – odparłam zaczepnie, choć oczy mi się kleiły ze zmęczenia.

– Moja kotka na pewno. – Roześmiał się. – Zjesz mnie?

– Na śniadanie – wymruczałam.

Parę chwil później zasnęłam mocno w niego wtulona i objęta jego ramionami. Czułam się przy nim bezpiecznie. Tak po prostu. Gdyby tak mogło być zawsze, świat byłby piękny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro