Rozdział 130.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„It's the fear

Fear of the dark

It's growing inside of me

That one day will come to life"


Na jednym ataku się nie skończyło. Rozdzielił mnie z chłopakami, żeby nie przeszkadzali. Odskakiwałam przed kolejnymi ciosami, wyczuwając, że coś się w nim zmieniło. Zrozumiałam to, gdy odparłam jego atak. Był poważny. Do tej pory zawsze się ze mną bawił, teraz potraktował walkę serio. W ten sposób zagonił mnie w kozi róg. Nie miałam już, dokąd uciec.

– Nie spodziewałaś się mnie.

Z jego twarzy nie schodził uśmiech, który tak mnie irytował. Zachowałam jednak spokój, emocje mi tu nie pomogą.

– Szczerze mówiąc, to zastanawiałam się, kiedy ktoś z was znowu się pojawi – odparłam. – Przecież tak lubicie mnie dręczyć. Sprawia wam to czystą przyjemność.

– Mylisz się, królewno. My ci tylko udowadniamy, co jest dla ciebie najlepsze.

– Sama o tym zadecyduję – warknęłam.

Westchnął teatralnie, ale mimo to uśmiechał się dalej. Czy on naprawdę ma mnie za idiotkę? Żadne ich słowa nie zmienią moich uczuć. Noah są moimi wrogami. Zawsze byli i zawsze będą.

– Królewno, ty nadal nie rozumiesz. Należysz do naszej rodziny. Powinnaś być z tego dumna, a nie zadawać się z egzorcystami, którzy traktują cię jak śmiecia. Są przy tobie, póki jesteś im potrzebna. Potem cię zabiją.

– Przestań pieprzyć, Mikk. Wy chcecie tego samego. Jesteście siebie warci. Egzorcyści, Noah, a tak naprawdę jedno pragnienie, żeby zrobić ze mnie dodatek wojenny. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – wysyczałam.

Zaatakowałam go frontalnie. Odparł atak, choć uwolniłam się z pułapki. Nie sądziłam jednak, że zdoła chwycić mnie za nadgarstek i wykręcić boleśnie rękę, posyłając na kolana. Sztylet potoczył się po ziemi, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Syknęłam z bólu, gdy wzmocnił uścisk.

– Widzisz, królewno, z Zemstą to jest tak, że jest potężna, ale tylko wtedy, gdy w jej krwi płynie chęć pomsty. Normalnie nie masz ze nami szans. Pogódź się z tym – wyszeptał mi do ucha.

– A jeśli tego nie zrobię? – zapytałam butnie.

– Będę musiał cię zabić – odparł spokojnie. – A bardzo bym tego nie chciał.

– Na pewno – zakpiłam. – Wiesz, Tyki, wiem już, kim jesteś naprawdę. A może Joido. Ja też się wielu rzeczy uczę. Nie tylko rozpaczy, do której doprowadzacie mnie przy każdym spotkaniu. Noah Przyjemności... Cóż za przewrotny przydomek? Do niedawna myślałam, że chodzi ci tylko o przyjemności cielesne, ale ty uwielbiasz sprawiać ból. Myślisz, że nie wiem, dlaczego zabijasz w ten sposób? Uwielbiasz patrzeć na twarze swych ofiar wykrzywionych bólem, gdy ich wnętrzności znikają i nic nie mogą z tym zrobić. To cię wprawia w ekstazę.

– Mówisz o własnych doświadczeniach? – zapytał spokojnie. – Może i zraniłaś Wisley'a, ale po powrocie miał wiele ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Takiego zbuntowanego Noah jak ty trzeba trzymać bardzo krótko, bo ty działasz, zamiast myśleć o konsekwencjach swej zemsty. Moglibyśmy nasłać wszystkich twych wrogów na ciebie i spokojnie patrzeć, jak popadasz w szaleństwo, bo zemsta w twej krwi to szaleństwo. Im bardziej jesteś szalona, tym potężniejsza. I bardziej nas pociągasz.

Chciałam się wyrwać, ale nie pozwolił na to. Drugą ręką złapał mnie za szyję i przyciągnął do siebie. Przez to byłam w potrzasku. Nie mogłam liczyć na pomoc, bo Lavi i Kanda walczyli właśnie z Sherylem i akumami. To jednak jeszcze nie koniec tej walki.

– Lepiej się poddaj, królewno. Dziś i tak wrócisz z nami, więc po co mielibyśmy cię krzywdzić? Tylko dzięki temu możesz ocalić ukochanego, który i tak cię zdradza. Myślisz, że mu wystarczasz? Że nie podejrzewa cię o zdrady z Kandą?

– To są nasze sprawy. Tobie nic do tego – warknęłam. – Zresztą wszystkie twoje słowa są jednym, wielkim kłamstwem. Nie wierzę w ani jedno.

Roześmiał się paskudnie. Była w tym ukryta groźba śmierci Squalo. To sprawiło, że krew we mnie zawrzała. Nie pozwolę bezczelnie grozić moim bliskim. W ten sposób nie zrobią ze mnie wariatki. Nie pozwolę. Wolną ręką wymierzyłam mu cios w oko. Dzięki swej zdolności uniknął go, ale mimo wszystko poluźnił uchwyt. O to mi chodziło. Wyrwałam się, chociaż z trudnościami, i odskoczyłam. Aktywowałam innocence, podnosząc z ziemi sztylet. Uniknęłam kolejnego ataku i wtedy zaczęła się prawdziwa walka.

To była kontynuacja pojedynku z Lille, choć teraz było inaczej. Wiele rzeczy się zmieniło, ale to nie miało większego znaczenia. Wiedziałam jedno: jeśli go nie pokonam, nie zabiję, on to wykorzysta. Zniewoli mnie, doprowadzi do szaleństwa, skrzywdzi moich bliskich. Na to pozwolić nie mogłam. Zbyt wiele od tego zależało, żebym tak po prostu mu uległa.

Jednocześnie przebiliśmy się przez obronę przeciwnika. Poczułam, jak jego cios ześlizguje się po moich żebrach. Nie pozwoliłam jednak, żeby pogłębił ranę, odskakując. Tym samym pozbawiłam się okazji do bezpośredniego ataku na jego serce. Kiedyś zrobiłabym to bez wahania, dziś już mam, dla kogo żyć. Squalo czeka na mój powrót, zbyt długo byliśmy rozdzieleni. Nie mogłabym teraz zginąć.

– Boisz się? – zakpił.

– Dorastam. Zginąć jest łatwo, a tam na mnie czekają.

– Nikt nie czeka – odparł.

Doskoczył do mnie w dwóch ruchach i pchnął na ścianę najbliższego budynku. Starałam się go odepchnąć. Bezskutecznie. Znał mój styl walki na tyle, aby przewidzieć kolejne ciosy i starannie ich unikał. Poczułam jego usta na szyi. A więc jednak zabawa. Możemy grać, ale na moich zasadach.

Puściłam go, co było lekkim zaskoczeniem. Wytrąciłam przeciwnika z równowagi, bo spojrzał na mnie zdziwiony. To był ten moment – prezent dla mnie za pomysłowość. Dwa ciosy jednocześnie dotarły do jego nosa, skutecznie go łamiąc, i krocza. Musiał mnie puścić. Dołożyłam cięcie wzdłuż pleców i dopiero wtedy skontratakował. Wymienialiśmy kolejne ciosy, chcąc zdominować przeciwnika. Nie zwracałam już uwagi na jego głupie uśmieszki i spojrzenia, którymi mnie obdarowywał. Nawet słowa, które szeptał mi do ucha, gdy udało mu się do mnie zbliżyć, nie miały znaczenia. Były kłamstwem utkanym z moich lęków. Nie dałam się zwieść. Złościło mnie jednak to, że tak wiele wiedzą. Klan Noah nie ma oporów przed wywleczeniem wszystkich moich brudów na światło dzienne. Zrobią to prędzej czy później, pogrążając mnie przed całym światem. O wielu rzeczach wolałam nie mówić, niektóre już mnie nie obchodziły tak bardzo, ale nadal mogły mi zaszkodzić. Wiedzieli o tym. Może właśnie Sheryl opowiada Kandzie i Laviemu o moich sekretach, których znać nie powinni. Na to nie mam wpływu. Dla Noah to zabawa, ale też sposób na przeciągnięcie mnie na swoją stronę. Nie mogłam jednak pozwolić opanować się strachowi. Przez moment wyrwałam się własnemu szaleństwu i racjonalnie postanowiłam stanąć twarzą w twarz z tym, co po sobie zostawią. I tak pewnego dnia stracę to wszystko, ale przynajmniej nie zarzucę sobie, że o to nie walczyłam.

Uderzyłam plecami o ścianę budynku. Głową zresztą też i to na tyle mocno, że zamroczyło mnie na chwilę. Idealny moment dla Tykiego, by zostać panem sytuacji. Powstrzymał go jednak głos Sheryla:

– Tyki, wracamy.

Mikk skrzywił się wymownie, ale nie przyszli po to, by walczyć z nami na poważnie. To też była gra. Planowali to tak, aby pętla zacisnęła się na mojej szyi do tego stopnia, by nie było już wyjścia.

– On i tak na ciebie nie czeka – oznajmił Noah Przyjemności i wycofał się.

W milczeniu obserwowałam, jak znikają w bramie Nowej Arki i ześlizgnęłam się po murze. Poczułam zmęczenie i ból odniesionych ran. Bardziej dotkliwe jednak były jego słowa nawet, jeśli to kłamstwa. W sumie Squalo mógł być obecnie na misji, ale to nie oznacza, że nie tęskni.

– Vivian! Jesteś cała?

Obok mnie pojawił się Lavi z rozwichrzoną fryzurą i drobnymi zadrapaniami. Uśmiechnęłam się lekko.

– W porządku.

– W porządku? – powtórzył. – Jesteś ranna.

– Tylko odrobinę.

– Uciekli na dobre? – zapytał Kanda.

– Tak. To była tylko zagrywka, żeby nas czymś zająć. Możemy wracać do domu.

– Najpierw trzeba cię opatrzyć – sprzeciwił się Lavi.

– Dobrze, już dobrze.

Wstałam z jego pomocą. Nie było ze mną tak źle, jak mogłoby się wydawać. Gdy tylko dołączyli do nas Fari i Peter, wróciliśmy do domu Felfeliego. Tam poszukiwacz zajął się organizacją naszego powrotu, a Lavi mnie opatrzył.

– Sheryl coś wam powiedział? – zapytałam.

– Nic, o czym byśmy nie wiedzieli. – Uśmiechnął się Lavi, owijając mnie bandażem. – Żadnych istotnych faktów, które skłoniłyby nas do zabicia cię.

– Bawią się – westchnęłam.

– Chcą cię doprowadzić do szaleństwa, żebyś zaczęła bezmyślnie zabijać. Zemsta jest okrutna i bardzo niebezpieczna.

– Wydaje im się, że będą mogli cię kontrolować – odezwał się Kanda. – To miecz obosieczny.

Odwróciłam spojrzenie na jakiś punkt na ścianie. Być może Japończyk miał rację. Czy dla szalonej Zemsty będzie miało znaczenie, kogo zabija? Już zna smak krwi Klanu Noah. Zabiła pierwszego Noah Przyjemności, pewnie też innych, a takie wspomnienia zawsze pozostawiają ślad. A może znają konsekwencje i mają w tym ukryty cel? Nam pozostają jedynie domysły w tej kwestii.

– Zemsty nikt nie potrafi opanować – wyszeptałam. – Spada na człowieka nagle, zaślepia wszelkie zmysły, tłumi rozsądek. Liczy się tylko ona i jej smak, którego nie można zapomnieć. Jest największą zarazą, jaka spadła na ludzi.

Pukanie oznajmiło wejście Fariborza. Spojrzał na mnie dość dziwnie i zapytał:

– Nie krępuje cię to?

– Przyzwyczaiłam się – odparłam, zakładając koszulę. – To zresztą naturalne, gdy podróżuje się z samymi mężczyznami.

– Kobieta nie powinna być tak bezwstydna.

– Wstydu musiałam wyzbyć się już dawno. Razi cię to? Trudno. Możesz mnie skreślić, nic mnie to nie obchodzi. Umiecie tylko rzucać kamieniami. Nikt nie spytał, czy miałam jakiś wybór – warknęłam.

– Zawsze jest jakiś wybór.

Zapięłam guziki, wzięłam płaszcz i ruszyłam do drzwi. Gdy miałam się z nim minąć, zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy.

– Uwierz mi, Fariborzu Felfeli, czasem nie ma, choć bardzo byś tego pragnął. Nie zrozumiesz tego, bo przecież jesteś dobrym człowiekiem, a dobrych nie dopada zło. Poczekam na zewnątrz.

– Jedzenie jest gotowe.

– Nie jestem głodna.

Wyszłam przed dom i usiadłam na ziemi w ocienionym miejscu, opierając się o mur i przymykając oczy. W ten sposób wpadłam w półsen nadal świadoma otoczenia, ale z niego wyłączona. Czułam, jak coś wewnątrz mnie próbuje wyrwać się na wolność. Było mi jednocześnie bliskie i dalekie. Trochę mnie przerażało, choć wiedziałam, że nie ma się, czego bać, bo to wciąż jestem ja. Musiałam jedynie poukładać swoje sprawy, wtedy wszystko będzie dobrze. Kluczem do wszystkiego jest zrozumienie samej siebie. Wtedy będę mogła zadecydować o tym, co dalej.

– Vivian.

Drgnęłam nerwowo, wybudzając się z tego stanu. Obok mnie stał Lavi i przyglądał mi się uważnie.

– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytał.

– Tak. Stało się coś?

– Wracamy. Musimy zdążyć przed otwarciem bramy.

– Idę.

Nadal na mnie patrzył, gdy wstawałam i dołączyłam do nich. Nie rozumiałam, o co mu chodzi. Czyżbym coś zrobiła?

– Co jest? – zapytałam, gdy wyszliśmy z wioski.

– Nic.

– Nie kłam, Lavi.

– Po prostu coś mi się wydawało. – Uśmiechnął się.

Porzuciłam temat, czując, jak przekleństwo znów się rozrasta. Nie zwracałam na to zbytniej uwagi, zdążyłam się już przyzwyczaić. Nawet już tak nie bolało.

Gdy weszliśmy do Arki, upał zniknął. Uśmiechnęłam się pod nosem, przeczuwając, że w Londynie znowu pada deszcz. Nie myliłam się. Słyszałam krople uderzające o szyby. Komui uśmiechnął się na nasz widok.

– Witajcie w domu – powiedział.

– Nareszcie.

– Voi! Ileż można na ciebie czekać? – Usłyszałam.

Z cienia wynurzył się Squalo. Słowa Tykiego przestały mieć znaczenie. Były kłamstwem, które miało zasiać w moje serce niepokój. Rozpłynął się w jednym spojrzeniu kochanych oczu. Wpadłam na niego i pozwoliłam się rozwiąźle pocałować. Tęsknił. Czułam to w każdej komórce skóry, którą dotykał. Zbyt długo byliśmy rozdzieleni, pozostawieni w niepewności o los tego drugiego, rzuceni przeciwko wyznaniom, które mogły wszystko zmienić. Kompletnie zapomnieliśmy o obecności innych ludzi. Na szczęście Kanda nie zapomniał.

– Noah, zanieś innocence na dół – warknął.

Spojrzałam na jego skrzywioną minę i pomyślałam o tym, co Lavi powiedział w Isfahanie. Czy to był właśnie tego przejaw czy może zwykła złośliwość, żeby nam przerwać chwilę radości z powrotu? Teraz nie byłam tego taka pewna.

– Wiem o tym – odparłam, kładąc palec na ustach Squalo, żeby nie zaczął awantury. – Nie musisz przypominać mi o rzeczach oczywistych.

– Nie byłbym tego taki pewny.

– Więc cię o tym zapewniam. Nie mam jeszcze problemu z pamięcią i pamiętam, jakim wrzodem na tyłku jesteś. Chodź, Squalo. Szkoda mi na niego czasu.

Wzięłam ukochanego za rękę i ruszyłam w kierunku schodów. Moim uszom nie uszła jednak uwaga Japończyka:

– Hevlaska jest na dole.

Odpuściłam sobie ripostę i tylko gestem wskazałam mu, co o nim myślę. Dureń, który uwielbia sprawiać innym ból. Kanda nie potrafi kochać i nigdy się tego nie nauczy. Woli niszczyć życie innym. Tylko to do niego pasuje.

Poszliśmy do Hevlaski, żeby mieć to już z głowy. Znając życie, lada chwila zaczną mnie gonić z raportem, bo przecież nikt inny nie może go napisać, ale to na razie nieważne. Po drodze niektórzy pytali „jak było?", jakby to była jakaś wycieczka krajoznawcza. Chciałam już tylko odpocząć i zasnąć w ramionach Squalo, ale skutecznie mi to opóźniali.

Na szczęście Strażniczka Innocence była inna. Odebrała ode mnie kryształ bez żadnych ceregieli. Spotkanie z nią przyniosło mi jakiś spokój. Uśmiechnęłam się na pożegnanie i poszliśmy do mnie.

– Dobrze być już w domu – stwierdziłam, zamykając za sobą drzwi.

– Więcej nie puszczę cię tak daleko – zamruczał mi do ucha Squalo.

Zamknął mnie w swoich ramionach i wiedziałam, że zbyt szybko nie wypuści. Jakbym chciała je opuszczać. Było mi za dobrze. Zamruczałam cicho, gdy przejechał dłonią po moim ciele.

– Co to jest? – zapytał, dotykając śladu na szyi.

– Miałam scysję z Tykim. Nie martw się, odpłaciłam mu za to stalą.

– Ta rana też od niego?

– W końcu jesteśmy wrogami. Nie martw się. Prócz ciebie nie ma nikogo. Musiałby mnie do tego zmusić.

Ściągnął ze mnie ubranie i bandaże. Obejrzał ranę, sprawdzając jej stan. Uśmiechnęłam się lekko. Złapałam go za rękę i pociągnęłam do łazienki. Odkręciłam wodę, nie zważając na to, że jest ubrany.

– Vooi! Przestań się wygłupiać!

Zaczęłam się śmiać. Miał przy tym taką głupią minę. Niespodziewanie pchnął mnie lekko na ścianę i mocno pocałował. Poczułam, że robi mi się gorąco, jakbym znowu była w Persji. Tym razem jednak to od środka podnosiła mi się temperatura. Sprawił to jeden, mokry rekin. Jak? Nie mam pojęcia.

– Już myślałam, że boisz się zamoczyć – zakpiłam, gdy odzyskałam oddech.

– Woda to mój teren, więc sobie uważaj.

– Jesteś u mnie – odpowiedziałam butnie i pocałowałam go.

Przejęłam kontrolę i ściągnęłam z niego przemoczone ciuchy, rzucając je na podłogę. Nie będą mu potrzebne do rana. Jeśli do tego czasu nie wyschną, coś się wymyśli. Chwilowo ważniejsze jest to, co się stanie teraz. Musimy nadrobić sporo czasu.

Obudziłam się zlana potem i wystraszona. Sen był zbyt przerażający i realny, żebym mogła nadal spać. Po ciemku odnalazłam ramię Squalo i potrząsnęłam nim. Obudził się prawie od razu. Poczułam, jak mnie przytula. Był taki ciepły i spokojny. Pogłaskał mnie po włosach.

– To był sen – wyszeptał.

– Boję się.

– Jestem tutaj. Zawsze będę. Obiecuję.

– Nie obiecuj czegoś, czego nie możesz być pewny.

Wtuliłam się w niego. Nie pytał o treść koszmaru. Nie chciał wiedzieć, bo mógł się domyśleć. Przecież zawsze przeraża mnie to samo.

Poczułam jego usta na swoich. Przez moment obawiałam się, że senna mara powtórzy się w rzeczywistości, ale tak się nie stało. Ciepło jego ciała nie zniknęło, słyszałam jego oddech i bicie serca, które przyśpieszało z każdym pocałunkiem. To nie był sen. Był tutaj, obok mnie. Nigdzie się nie wybierał.

Wgramoliłam się na jego kolana, nie przerywając pocałunku. Czułam, jak błądzi dłońmi po moim ciele, nawet bandaż mu nie przeszkadzał.

– Sprawię, że zapomnisz o wszelkich koszmarach – wyszeptał mi do ucha.

Tylko przez moment zastanawiałam się, co on kombinuje. Przewrócił mnie na łóżko i bardzo szybko doprowadził do stanu, w którym ciężko było mi zachować ciszę nocną. Kretyn nie liczył się z konsekwencjami, ale nikt jakoś nie wpadł z awanturą. Po wszystkim przytuliłam się do niego.

– Druga runda jutro – szepnęłam. – Ale gdzieś, gdzie nikt cię nie usłyszy.

– Jak sobie życzysz, moja piękna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro