Rozdział 139.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Zabierz mi wrażliwość na bezbronnych, strach i ból, (...)

daj mi okruch swego chłodu

pozwól odkryć w sobie spokój"


Słońce ogrzewało twarz. Lekki wiaterek przynosił ożywczy chłód i szeleścił w gałęziach drzew. Słyszałam śpiew ptaków i skrzydełka owadów. Ten spokój był przyjemny, ale nie pasował do pogody, która obecnie panowała w Londynie. To musiał być sen.

Leżałam z głową na czyiś kolanach. Otworzyłam oczy. Najpierw zobaczyłam długie, białe pasma włosów. Przez moment miałam nadzieję na spotkanie ze Squalo, ale to był ktoś inny.

– To znowu ty. – Westchnęłam. – Czego chcesz?

– Przyszedłem cię pocieszyć.

– To możesz wracać do siebie – warknęłam. – Nie chcę twojego współczucia.

– Nie chciałem cię zdenerwować.

Odwróciłam się do niego plecami. Drażnił mnie. Miał przyjść, gdy będę wiedziała, na czym stoję i złamał tę obietnicę.

– Aniele, może cię to bardziej rozdrażni, ale powinnaś skupić się na tym, co było pomiędzy wami dobre. Po żadnym człowieku nie zostaje pustka – powiedział cicho.

Jego głos był łudząco podobny do Kandy, ale pozbawiony gniewu, wiecznego niezadowolenia i pretensji. Nawet mi się podobał.

– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam.

– Bo mieliście trochę czasu dla siebie. Nie mówię, że wystarczająco, ale niektórzy nie dostają nawet tyle.

– Mówisz o was?

Spojrzałam na niego. Miał smutne, trochę nieobecne spojrzenie. Dopiero teraz zrozumiałam, że pokochał Czternastą.

– Tak. Przed Trzema Dniami Ciemności rozmawialiśmy tylko raz. Wiedziałem, kim jest, ona nie. Widziałem jej fascynację, ale... Pewnie dobrze wiesz, jak to jest, gdy jest się ocenianym tylko po tym, skąd pochodzimy. Skreśliłem ją już na początku, a potem okazało się, że jest inna pomimo przyniesienia ludziom zemsty. Na wszystko było jednak już za późno.

– Zginęła – dopowiedziałam. – Na twoich oczach?

Kiwnął głową. Poczułam, jak wkłada palce w moje włosy i zaczyna się nimi bawić. Robił to w podobny sposób jak Squalo. Wspomnienie zabolało.

– Jak...? Co było dalej?

– Ze mną? – Kiwnęłam głową. – Owładnęła mną rozpacz, przeżyłem kompletne załamanie, wyrzekłem się swoich ideałów i pragnąłem zapomnieć. Każdy, kto stracił ukochaną osobę, tak reaguje. Potem jednak zrozumiałem, że moje życie nie skończyło się w tamtym momencie, że mam jeszcze kilka zadań do wykonania, a ją w sercu. Z czasem poukładałem swój świat na nowo. Trzeba było zostawić ludziom nadzieję nowego Niszczyciela Czasu, bo mój czas dobiegł końca.

– Mamy skończyć, co wy zaczęliście – domyśliłam się.

– Właśnie.

– Pragnę zapomnieć, że Squalo istniał. Nie jestem tak silna, jak ci się wydaje.

– Wszystko w swoim czasie.

Kiedy odwróciłam od niego spojrzenie, zobaczyłam wspomnienia związane ze Squalo. Niektóre sprawiały, że się uśmiechałam. Nie mogłam inaczej, jego pomysły dość często mnie rozbrajały. Odnajdywał sposoby, żeby ciężki dzień na chwilę przestał się liczyć. Byłam z nim szczęśliwa.

– Naprawdę chcesz to zapomnieć? – Usłyszałam.

– Nie gmeraj mi w głowie – mruknęłam.

– Aniele, chcesz zapomnieć o dniach, kiedy na twoich ustach był uśmiech?

– Nie wiem, czy potrafię z tym żyć.

– Potrafisz. Znajdziesz swój sposób i na to. To potrwa, ale uda ci się.

– Daj mi spokój.

– Odpocznij. Tu zło cię nie dopadnie, możesz spokojnie śnić.

Ułożyłam się wygodniej i zamknęłam oczy. Czułam, jak bawi się moimi włosami. To dawało poczucie bezpieczeństwa i ukojenie. Wszystkie negatywne uczucia odeszły, pozostawiając mnie w spokoju.

Przebudzenie wcale nie było takie łatwe. Żołądek domagał się uwagi, w ustach miałam sucho, a ciało w miejscach, gdzie zostałam zraniona, też dokazywało. Do tego jeszcze natłok wspomnień, myśli i uczuć. Może pustka byłaby lepsza, ale tego sama nie mogłam spowodować. Pozostała mi jedynie marna egzystencji na krawędzi.

Minęło pięć dni od śmierci Squalo. Od trzech tkwiłam zamknięta we własnym świecie rozpaczy w swoim pokoju, nie zwracając uwagi na próby karmienia mnie czy pocieszania. Z łóżka wstawałam tylko do łazienki, podnosiłam się, gdy dziewczyny zmieniały mi opatrunki, przez resztę dnia leżąc odwrócona do ściany. Przychodzili i mnie pilnowali – nie zwracałam na to uwagi. Czasem siedzieli, coś mówili. Czasem mnie przytulali, a czasem milczeli. W bólu trudno było mi docenić fakt, że byli obok, gdy tego potrzebowałam. To zresztą dla mnie pewna nowość. Do tej pory nie miałam nikogo, kto mógłby się mną zająć w takim momencie. Po prostu ich ignorowałam. Potraktowałam tak nawet Komuiego i Leverriera, którzy byli tu wczoraj. Nie wiem, czy sobie pomogłam, czy zaszkodziłam, ale póki co nadal żyłam. W innych warunkach byłoby to pocieszające. Nie teraz. Jedynie sen dawał trochę ukojenia, ale też nie do końca. Męczyłam się, gdy śnił mi się Squalo. Wspomnienia mieszały się z koszmarami pełnymi strachu, który towarzyszył mi tamtego dnia.

Wróciłam z łazienki, ale nie położyłam się od razu. Zatrzymałam się przy oknie. Było pochmurno, ale nie padało. Chociaż chwilę od trzech dni, to jednak mogło się szybko zmienić. Pogoda doskonale odzwierciedlała mój nastrój. Rozmowa z Niszczycielem Czasu niewiele dała. Owszem, dowiedziałam się odrobinę o nich, ale mojego bólu to nie ukoiło. Z tym musiałam poradzić sobie sama. Może nigdy nie pogodzę się ze śmiercią Squalo. Na razie mnie to paraliżuje, powstrzymuje przed próbą normalnego życia i odcina od reszty. Czy zmiana jest w ogóle możliwa? Kiedy umarła mama, nie do końca to pojmowałam, Mana starał się, żebym nie poczuła jej straty tak boleśnie. Gdy dowiedziałam się o jego śmierci, nie zareagowałam tak gwałtownie. Wspomnienie o nim było moim motorem napędowym na ulicy. Gdzieś w głębi duszy jednak wiedziałam, że już nigdy go nie spotkam. Mimo to z żadną z tych śmierci nie pogodziłam się do końca. Kilka miesięcy temu zginął Alex, za którego byłam odpowiedzialna. Rana do tej pory się nie zagoiła. Było jeszcze wielu ludzi, których odebrała mi śmierć. Przeżyłam to mniej lub bardziej, ale każda przyszła zbyt szybko i nagle, wyrywając kawałek mojego serca.

Usłyszałam pukanie, ale nie zwróciłam na to uwagi. Drzwi się otworzyły, ktoś wszedł do środka i postawił coś na stoliku nocnym.

– Przyniosłam ci herbatę, Vivian. – Usłyszałam Abbę.

– Nie chcę. Zabierz ją z powrotem i wyjdź – odpowiedziałam chłodno.

– A jeśli nie pójdę? – zapytała buntowniczo.

Wzruszyłam ramionami i wróciłam na łóżko. Nie chciałam herbaty ani niczego innego. Mój organizm i tak wytrzyma. Dał sobie radę z ranami, które zadał mi morderca Squalo, to tutaj też nie będzie problemu. To zresztą nie ma znaczenia.

Poczułam, jak Abba wślizguje się na łóżko i przytula do moich pleców. Ostatnio często tak ze mną leżała. Nie potrafiła do mnie dotrzeć. Nikt nie potrafił. Wymiana zdań sprzed chwili była moją pierwszą rozmową od trzech dni. Zamykałam się przed nimi, nie chciałam płakać im w rękaw, ale oni mnie nie zostawili. Cierpliwie znosili moją ignorancję i obojętność, co było nie lada wyczynem.

Abba zaczęła opowiadać o świecie za drzwiami. Komui postanowił symbolicznie pożegnać Squalo, poszukiwania zaś zostały zakończone bez żadnego efektu. Obaj przeciwnicy zniknęli, jakby w ogóle nie wpadli do rzeki. Może nigdy nie dowiemy się, jaki los spotkał ich ciała. Nie miałam ochoty schodzić do kaplicy. Jeśli mam się z nim pożegnać, chcę to zrobić sama, bez świadków.

W końcu dziewczynka zamilkła. Ciszę zakłócały jedynie krople deszczu uderzające o szybę. Działało mi to na nerwy, ale odpuściłam sobie awanturę, bo to nic nie da przeciwko aurze. Nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz, choć pewnie od razu by mnie zawrócili, albo ktoś by się uparł, żeby ze mną iść. Bezsens.

Drzwi otworzyły się bez pukania. Abba się podniosła, ja nie. Mnie to nie obchodziło, poza tym domyślałam się, kto przylazł.

– Mała, Tiedoll wzywa cię do siebie. – Usłyszałam Kandę.

Czyli się nie myliłam. On nigdy nie pukał, zachowywał się, jakby wchodził do swojego pokoju. Cały Japończyk.

– Już idę. Posiedź z Vivian – poprosiła.

Po chwili zostałam tylko z Kandą. Miałam nadzieję, że sobie pójdzie, zostawiając mnie jedynie z rozpaczą.

– Może się wreszcie ruszysz? – zapytał nieprzyjemnie. – To mu nie zwróci życia, a tylko zmarnuje twoje. Spójrz na mnie, gdy do ciebie mówię.

Nie zareagowałam na jego gniew. To nie była jego sprawa. Nie rozumie, więc niech się nie odzywa. Ja mu nie mówię, jak ma żyć.

Zbliżył się, odwrócił mnie do siebie i szarpnął za przód koszuli z niebezpiecznym błyskiem w oku. Obserwowałam go niczym ktoś obcy, a nie uczestnik wydarzeń.

– Noah, czy do ciebie cokolwiek dociera? Jesteś tu potrzebna. Nie tylko do biegania za akumami. Nie widzisz tego? Myślisz, że dlaczego tu siedzą? Co, możesz się teraz zasłonić wymówką, że nie masz już nikogo? Bo mnie się nie wydaje.

– Wyjdź – odpowiedziałam.

– Bo co? Bo zaczniesz krzyczeć? Nagadasz im bzdur o mnie? Proszę bardzo, może przynajmniej się ruszysz – warknął.

Odwróciłam spojrzenie. Zrezygnowałam z potyczki, mając nadzieję, że odpuści i sobie pójdzie.

– Noah, przestań uciekać przed nami. Jakbyś nie zauważyła, chcemy twojego dobra, ale na razie nam wszystko utrudniasz. Rusz się i zacznij żyć. Nie marnuj jego ofiary.

Miałam dość. Nikt przy mnie nie wspominał w ten sposób o Squalo. Nikt nie mówił, że to przeze mnie zginął, a ten drań przychodzi tutaj, wścieka się Bóg wie o co i przypomina mi o tym. Nie ma serca.

Pierwszy raz od trzech dni po moich policzkach spłynęły łzy. Nie potrafiłam ich powstrzymać. Kanda puścił mnie i wyszedł. Zwinęłam się w kłębek. Czy on zawsze musi tak bardzo ranić? Nie musiałam mi przypominać, że to moja wina. Wiem o tym zbyt dobrze, nigdy nie zapomnę.

Wszystko wróciło. Cały tamten poranek: przeciągłe spojrzenie Squalo, które do tej pory pozostaje dla mnie zagadką, powiew złowrogiego wiatru przerywający spacer z Abbą, każda sekunda z późniejszych wydarzeń. Przyszedł po mnie, choć wiedział, z czym to się wiąże. Znał przeciwnika i jego styl walki. Bał się. W oczach miał strach i niepewność. Nie wiedział, czy uda mu się przeżyć, ale przyszedł po mnie. Po dziewczynę, którą wzgardził, opowiadając, że była tylko zabawką w jego rękach. Nie walczył w pełni sił, bo musiał pilnować, żeby cios przeciwnika mnie nie dosięgnął. Uratował mnie przed runięciem do rzeki, przyjął na siebie cios, który mógł być moim ostatnim, a potem zostawił mnie z człowiekiem, którego nienawidził i traktował jak wroga. Squalo zawsze był zazdrosny o Kandę, od samego początku nawet, zanim coś się pomiędzy nami wydarzyło. Tolerowali się z trudem, wciąż walczyli ze sobą i rywalizowali. Squalo doszukiwał się zagrożeń nawet w prozaicznych gestach, czasem o tym nie mówił, ale nie dało się nie zauważyć. Jednak to właśnie Kandzie powierzył nade mną opiekę. Chyba nigdy nie dowiem się dlaczego. Wtedy już wiedział, że umrze. Pożegnał się ze mną, powstrzymał mnie przed zatrzymaniem go i poszedł na pewną śmierć. Tamtego jednak zabrał ze sobą, żeby ten cały Cesar nikomu już nie zrobił krzywdy. Szlachetny gest, ale wolałabym, żeby żył.

Ból uderzył we mnie ze zwielokrotnioną siłą. Było dużo gorzej niż pod Paryżem. Potrzebowałam jakiegoś znieczulenia, nawet krótkotrwałego. Muszę coś z tym zrobić, bo naprawdę oszaleję. Dziś mnie nikt nie powstrzyma. Nikt nie będzie ze mną siedział podczas kolacji, więc to dobry moment. Trzeba tylko wytrzymać jeszcze trochę czasu.

***

Kanda wracał do siebie po wieczornym treningu. Miał nadzieję, że dziewczyna w końcu zrozumiała i od jutra zacznie jakoś funkcjonować. Od trzech dni siedzi w zamknięciu i tylko żyje. Nic do niej nie dociera, ale przedtem udało mu się wywołać u niej jakąś reakcję. Niekoniecznie zależało mu na tym, żeby zaczęła ryczeć, ale może zacznie coś ze sobą robić. Byłaby to dobra wiadomość. Ciężko będzie dłużej przekonywać Leverriera od odwlekania decyzji, w końcu straci cierpliwość i będzie kłopot.

Dyskretnie otworzył drzwi do pokoju Vivian. Sprawdzał ją przy każdej okazji. Tak dla świętego spokoju. Nie sądził, żeby miała zacząć szaleć, ale lepiej mieć ją na oku. Zwykle nawet tego nie zauważała i leżała nieruchomo plecami do drzwi. Teraz jednak nie było jej w łóżku. Chłopak wszedł do pokoju i sprawdził łazienkę, ale bezskutecznie. Dziewczyna zniknęła.

– Kurwa – przeklął pod nosem.

Zbiegł na dół do gabinetu Kierownika, który przysypiał. Chłopak nawet nie zadał sobie trudu, żeby zapukać. Nie było na to czasu.

– Noah zniknęła.

– Sprawdzałeś w łazience?

– Tak. – Zignorował głupotę pytania. – Trzeba ją znaleźć, zanim narobi problemów.

– Kanda, po cichu. Sprawdź na zewnątrz, my się zajmiemy budynkiem. W razie czego możesz powiadomić nas przez golema.

Japończyk pobiegł najpierw na samą górę i wszedł na dach, ale nie zastał jej tam. Z pokoju zabrał płaszcz i ruszył na poszukiwania. Obawiał się, że wpadła na jakiś głupi pomysł i nie zdążą jej powstrzymać. Obiecał Squalo, że się nią zaopiekuje, a na razie jego działania nie dają efektów. Nie mogli teraz pozwolić jej umrzeć.

Biegał po lesie, sprawdzając każdy zakamarek, w którym mogłaby się schować, ale bezskutecznie. Zatrzymał się pod Kwaterą Główną i myślał nad tym, gdzie mógł ją jeszcze znaleźć. Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu.

Wtedy przypomniał sobie o wydarzeniach pod Paryżem. Tamtej nocy ją powstrzymał, ale dziś nic nie stało na przeszkodzie. Potrafiła wymknąć się niepostrzeżenie i mogła iść, gdzie chciała.

– Lepiej, żeby cię tam nie było, Noah – mruknął pod nosem.

Ruszył w stronę miasta, mając nadzieję, że dostanie przez golema informację, że się znalazła. Z łatwością odszukał bar, gdzie mogłaby być. Nie mylił się. Siedziała przy stoliku zastawionym butelkami po alkoholu i nie zwracała uwagi na dłoń wsuwającą się pod jej koszulę.

– Zabieraj łapy – rozkazał mężczyźnie.

– Bo co?

– Bo ci je połamię – warknął gniewnie. – Wracamy, Noah.

– Wracaj sobie sam – odpowiedziała.

Była kompletnie pijana i właśnie opróżniła kolejny kieliszek, nic sobie nie robiąc ze wściekłej miny Japończyka.

– Nie ma dyskusji – syknął i zapytał barmana: – Długo tu jest?

– Godzinę, może dwie.

– Co piła?

– Wszystkiego po trochu. Dobrze, że pan po nią przyszedł, bo jeszcze chwila i wydarzyłaby się tragedia.

Kanda miał tego świadomość. Rzucił na blat sakiewkę z pieniędzmi, nie troszcząc się o to. Podszedł do Vivian i zmusił ją do wstania, łapiąc za ramię. Drugą ręką ściągnął jej kurtkę z krzesła.

– Zostaw mnie.

Nie zwrócił uwagi na jej słowa. Puścił ją dopiero, gdy wyszli z baru. Spojrzał jej w oczy zasnute pijackim upojeniem.

– Co ty robisz, co? Mogli ci zrobić krzywdę.

– I co z tego? – Wzruszyła ramionami. – Mnie już wszystko jedno.

– To tak nie działa, Noah. Przestało boleć?

– Nie – przyznała.

– To jutro dołożysz sobie kaca. Chodź, bo Kierownik osiwieje przez ciebie.

Zarzucił jej na ramiona kurtkę, choć był pewny, że nie czuła zimna. Golem połączył go z Kwaterą Główną.

– Zguba się znalazła – rzucił i się rozłączył.

Szczegóły nie były takie ważne. Ruszyli w drogę powrotną. Vivian ledwo trzymała się na nogach. Jej organizm nie doszedł jeszcze do normy. Rany zagoiły się, ale nadal była osłabiona. Od trzech dni nic nie jadła, a teraz doprawiła się mieszanką alkoholi. To musiało się tak skończyć.

Kanda wziął ją na ręce. Wiedział, że nie będzie tego pamiętała, więc pozwolił sobie na trochę więcej niż do tej pory. Oszczędził jej nawet kazania na temat tego, co wyprawia.

– Powinnaś pójść spać – powiedział.

– Nie chcę zostać sama – odparła.

– Noah, to nie jest dobry pomysł.

– Proszę.

– Ale masz pójść spać – postawił warunek.

Kiwnęła głową, zgadzając się. Ściągnęła kurtkę i buty, po czym wsunęła się pod kołdrę, zostawiając miejsce Kandzie. Początkowo dzieliło ich kilka centymetrów, ale Vivian ułożyła głowę na jego torsie. Potrzebowała bliskości, a po pijanemu nie zwracała uwagi na to, do kogo się przytula.

Chłopak jeszcze długo nie spał. Czekał, aż zaśnie, potem słuchał jej spokojnego oddechu. Na razie wszystko było w porządku, ale co przyniesie nowy dzień?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro