Rozdział 27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Uciekać jest najłatwiej chociaż nie masz gdzie

wszędzie pełno Twoich miejsc

jeszcze jesteś z nami"


Nim otworzyłam oczy, wiedziałam już, że jakoś się wywinęłam. Znowu jakimś cudem uniknęłam śmierci, choć nie czułam się jakoś dobrze. Szpitalny zapach i poczucie otępienia lekami sprawiały, że ciężko było mi dopasować wszystkie fragmenty układanki w całość. Wiedziałam tylko, że przeżyłam i nie zagraża mi już bezpośrednie niebezpieczeństwo.

Powoli uchyliłam wciąż ciężkie powieki sklejone snem. Sala była dość jasna, zza okna docierało do niej światło popołudniowego słońca. Rozejrzałam się nieco nieprzytomnie i chwilę trwało, nim odkryłam, gdzie byłam. Sanatorium. Wróciliśmy do domu.

Poderwałam się gwałtownie, przypominając sobie o Allenie. Nie miałam pojęcia, czy udało mi się mu pomóc i teraz rozglądałam się nerwowo dookoła, choć każdy mięsień wył o litość, jakbym nie ruszała się wieki.

– Vivian, połóż się natychmiast.

Matron znalazła się przy mnie w ciągu chwili i stanowczym gestem ułożyła z powrotem na posłaniu, patrząc na mnie z dezaprobatą, pod którą ukrywała się zwykła troska.

– Czy wy naprawdę nie możecie choć trochę na siebie uważać? – marudziła kobieta. – Jesteście tylko ludźmi, nie jakimiś nadnaturalnymi bytami.

– Co z Allenem? – zapytałam nieco chrapliwie.

Matron spojrzała na mnie surowo, ale zaraz westchnęła.

– Nic mu nie będzie – oznajmiła spokojnie. – Ocaliłaś mu życie własnym kosztem. Gdybyś była zwykłym egzorcystą, nie odratowalibyśmy cię. Dlaczego jesteś taka lekkomyślna, Vivian?

Nie odpowiedziałam. Matron mówiła coś jeszcze, ale nie słuchałam jej przytłoczona ulgą, że udało mi się uratować Allena. Nie bardzo wiedziałam, kiedy aż tak się do niego przyzwyczaiłam, ale nie chciałam go stracić. Ta myśl była paraliżująca.

Matron zostawiła mnie samą, kiedy dotarło do niej, że w ogóle jej nie słucham. Zdaje się, że wspomniała coś o tym, że powiadomi Komuiego o moim przebudzeniu. Cóż, bura mnie nie ominie. Kierownik był w tym wszystkim nudny, doskonale wiedziałam, co usłyszę na ten temat i aż się bałam, co wymyślił, żebym więcej się tak nie narażała. A ja nie czułam wyrzutów sumienia. Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Allen w jakiś sposób był dla mnie ważny, więc nie chciałam pozwolić mu umrzeć. Do tego był egzorcystą, a moje innocence mogło go ocalić. Przecież właśnie dlatego wciąż mnie tu trzymają – byłam użyteczna.

Właśnie, innocence... Uniosłam się nieco ostrożniej niż poprzednio, ale na stoliku przy łóżku ani nigdzie w pobliżu nie widziałam srebrnego sztyletu, z którym nigdy się nie rozstawałam. Pamiętałam moment, kiedy Mikk próbował go zniszczyć, ale byłam pewna, że samo innocence nie zostało uszkodzone. Poczułabym to. Czyżby jeszcze nie naprawiono mojej broni? Bez niej czułam się jak bez ręki, do tego drugie innocence słabo nadawało się do bezpośredniej walki. Nie byłam pewna własnego ciała, zresztą rękę nadal miałam złamaną, więc tym bardziej stanowiłam łatwy cel, gdyby ktokolwiek chciał mnie teraz dopaść. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wiedzieć, że jest w Zakonie co najmniej kilka osób, które z chęcią skorzystałyby na mojej słabości.

Nie musiałam długo czekać na wizytę Komuiego. Był wyraźnie zły o moje zachowanie, widziałam to w jego postawie, lecz nie zamierzałam przepraszać. Mógłby przestać się aż tak mną przejmować. To by było dla niego zdrowsze.

– Jak się czujesz? – zapytał, siadając na krześle przy łóżku.

– Bywało lepiej, ale najwyraźniej nie czeka mnie jeszcze spotkanie z kostuchą – odparłam. – I zanim zaczniesz kazanie, drugi raz zrobiłabym to samo.

– Domyślam się – mruknął. – Wątpię, żebyś kiedykolwiek zaczęła mnie słuchać, Vivian. Nawet z wiedzą, że jest was mało, ty i tak będziesz się narażać i robić, co ci się żywnie podoba, mając w nosie własne życie i moje rozkazy. Nie powstrzymuje cię nawet myśl, że inspektor Leverrier tylko czeka na nasze potknięcie.

– Jestem tym, kim jestem. Nie zmienisz tego, Komui – odparłam butnie. – Poza tym gdyby nie ja, Allen byłby martwy.

– Za to jest żywy i wściekły. Zdajesz sobie sprawę, jak wiele bólu zadałabyś jemu i reszcie, gdybyś zginęła?

Zaczyna się gra na moich uczuciach. Szczerze tego nienawidziłam w Kierowniku. To, że ich akceptowałam, że pozwoliłam sobie nieco spuścić gardę w ich obecności, nie oznacza jeszcze, że jesteśmy razem na zawsze i na wieczność. Nie zapominałam, że jestem pieprzoną córką ich wroga, prawdopodobnie pieprzonym Kluczem, od którego mogły zależeć losy tej wojny. Krwawej wojny, która z łatwością może pozbawić każdego z nas życia. Czemu miałabym się do nich przyzwyczajać, skoro miałabym ich stracić? Zbyt wiele razy przez to przechodziłam.

– A co mnie to obchodzi? – zapytałam.

– Vivian, nie mam nastroju na twoje gierki – syknął. – Bądź poważna.

– Jestem. To ty zaczynasz z jakąś sentymentalną gadką, a fakty są takie, że zaatakowali nas Noah i dzięki temu, że podjęłam ryzyko, obyło się bez trupów. Naprawdę chcesz mi robić o to pretensje?

Komui przez chwilę chciał coś chyba powiedzieć, ale cokolwiek to było, zachował to dla siebie. Może i lepiej, nie miałam siły się z nim kłócić o takie głupoty. Zrobiłam, co zrobiłam, wielkie mi halo.

– Kiedy naprawicie moje innocence? – zapytałam, skoro nie zamierzał się odezwać.

Skrzywił się.

– To zależy od spotkania z Hevlaską – odparł.

– Nie rozumiem. Co Hevlaska ma z tym wspólnego?

Nie podobało mi się, do czego ta rozmowa zmierza. Otępienie odpuściło i zaczęłam czuć, że coś jest nie tak, choć nie byłam w stanie wskazać źródła tego niepokoju. Pamiętałam doskonale ten moment, kiedy straciłam przytomność. Trzask jakby szkła, choć wiedziałam, co to naprawdę było. Mimo to miałam nadzieję, że nie jest aż tak źle.

Komui przez chwilę nic nie mówił i to działało mi jeszcze bardziej na nerwy.

– Komui, co się stało? – warknęłam. – Wyduś to z siebie.

– Twoje innocence zostało mocno uszkodzone – powiedział w końcu. – Na ten moment nie jesteśmy w stanie określić dokładnego poziomu zniszczeń, więc czekaliśmy, aż się obudzisz. Jak tylko poczujesz się lepiej, spotkasz się z Hevlaską i wtedy będziemy mogli powiedzieć coś więcej.

– Przecież...

– Vivian, zdajesz sobie sprawę, jak bardzo obciążyłaś swój organizm i innocence w Petersburgu? – zapytał poważnie, a ja nie potrafiłam odpowiedzieć. – Naprawdę miałem nadzieję, że doszłaś do siebie po działaniach Centrali, ale twoja synchronizacja nadal nie wróciła do dawnego poziomu, choć walczyłaś, jakby nic się nie zmieniło. Walka z Tyki Mikkiem, którą niemal przegrałaś, a potem leczenie poważnych ran Allena... To musiało się tak skończyć.

Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Udało mi się ocalić swoje innocence przed Noah, żeby zniszczyć je samodzielnie? To brzmiało jak chory żart, choć Komui nie wyglądał, jakby było mu do śmiechu.

– Możemy spotkać się z Hevlaską teraz? – zapytałam.

– Czujesz się na siłach?

– A czy to ważne? – warknęłam. – Zamierzasz mnie trzymać w niepewności przez kolejne dni albo tygodnie w obawie czego tym razem? Nogi mam sprawne, mogę chodzić.

Bałam się, cholernie się bałam werdyktu, ale gorsza była niepewność. Potrzebowałam odpowiedzi już teraz, natychmiast. Przecież...

– Dobrze, lekarz cię obejrzy, ubierzesz się i pójdziemy na dół – postanowił.

Chciałam się kłócić dalej, ale spojrzał na mnie tak, że pozwoliłam na to ustępstwo, choć serce miałam w okolicach ściśniętego ze strachu gardła.

Gdy w końcu dotarliśmy na dół, czułam, jak oblewa mnie zimny pot. Wiedziałam, że traciłam kontrolę nad sytuacją, ale cała reszta była dla mnie zakrytą kartą. Mimo to starałam się grać twardą i niewzruszoną tym, że lada chwila przylezie po mnie Leverrier ze swoimi pomagierami, a ja nie będę miała żadnej karty przetargowej, by przetrwać w Czarnym Zakonie.

Hevlaska nie zareagowała na moje pełne niepokoju spojrzenie. Nie słuchałam zupełnie, o czym rozmawiają z Komuim, a ja starałam się nie okazywać zniecierpliwienia.

– Jeśli jesteś gotowa, zaczynajmy – powiedział do mnie stwór.

– Bardziej nie będę – mruknęłam.

Procedura była ta sama, co przy naszym pierwszym spotkaniu po moim dołączeniu do Zakonu, jak i tym niedawnym, kiedy odzyskałam zdrowie po truciźnie zafundowanej przez Centralę. Nie obawiałam się Hevlaski, nie była moim wrogiem, choć za każdym razem ilość innocence, którą przechowywała w swoim ciele, nieco mnie przytłaczała.

Wsunęła mi do dłoni odłamek, który do tej pory tkwił w sztylecie. Czułam, jak czyste innocence parzy moją skórę, ale postanowiłam to wytrzymać. Mimowolnie przymknęłam oczy, chcąc chociaż odrobinę się rozluźnić.

– Pięć... Dziewięć... Trzynaście... Osiemnaście... Dwadzieścia – odliczyła Hevlaska, a ja miałam nadzieję, że usłyszę kolejne liczby. Tak się jednak nie stało. – Twoja synchronizacja wynosi dwadzieścia procent, Vivian.

Stanęłam na pomoście na miękkich nogach, czując niewidzialną pętlę zaciskającą się na gardle. Udało mi się ochronić własne innocence, nie straciłam go, lecz w tej chwili było kompletnie bezużyteczne.

– Jak długo potrwa naprawa uszkodzeń? – zapytał Reever, który nam towarzyszył.

– To zależy od samej Vivian. Tym pasożytniczy może się leczyć wraz z jej ciałem, wyposażeniowy należy na nowo przekuć, lecz to wszystko musi potrwać.

– Jakby nie było, Vivian na razie pozostanie wyłączona z walki. Nie mogę wypuścić z Zakonu egzorcysty, który nie obroni się samodzielnie – orzekł Komui, spoglądając na mnie. – Rozumiesz, Vivian?

Brakowało tylko, żeby powiedział, że to konsekwencje mojego nieodpowiedzialnego zachowania. Czekałam na to, by spuścić ze smyczy rosnącą wściekłość, ale jak na złość Kierownik nie dodał ani słowa wpatrzony we mnie. Czekał na moją reakcję, a ja wiedziałam, że w tym momencie został podpisany na mnie wyrok. Nawet jeśli mnie nie zabiją, mogłam pożegnać się z wolnością.

– Wracam do siebie – wydusiłam w końcu.

– Vivian...

– Wracam do siebie – powtórzyłam, spoglądając na niego gniewnie. – Nie waż się mnie powstrzymywać, Komui.

Wypuściłam z dłoni innocence, które zdążyło wypalić naskórek na wewnętrznej stronie, choć nawet ten fizyczny ból nie potrafił przebić się przez wściekłość i bezsilność, które czułam. Odłamek uderzył o podłogę, nie odwróciłam się na ten dźwięk, lecz ruszyłam przed siebie. Kotłowało się we mnie tak wiele emocji, że byłam pewna, że mnie rozedrą. Nie pozwoliłam im jednak wybuchnąć na korytarzu, nie chcąc, by ktokolwiek zobaczył moją porażkę.

Nerwy puściły mi dopiero w pokoju. Przewróciłam biurko, pozwalając łzom płynąć, zacisnęłam poparzoną dłoń na ustach, by zagłuszyć wrzaski wydzierające się z mojego gardła. Byłam skończona. Bez sprawnego innocence moje życie nie miało żadnej wartości, mogłam po prostu umrzeć. Wszystko, czym do tej pory byłam, pękło z hukiem.

Nie wiem, jak długo to trwało. Nie próbowałam nawet liczyć czasu, choć łzy w końcu przestały płynąć, pozostawiając mnie w odrętwieniu. Siedziałam pod ścianą głucha na wszystko dookoła. Nic już nie miało znaczenia.

Nie zareagowałam na pukanie, nie podniosłam też głowy, gdy ktoś odważył się wejść do środka. Czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Jeśli zamierzali mnie zabić, i tak nie miałam, jak się obronić.

– Vivian?

Głos Laviego brzmiał niepewnie, więc pewnie wszyscy już wiedzieli. Usiadł obok mnie bez zaproszenia, lecz nadal nie podnosiłam głowy.

– Martwiliśmy się o ciebie – powiedział. – Dobrze, że w końcu odzyskałaś przytomność.

Uniosłam na niego spojrzenie, nie do końca rozumiejąc, do czego zmierza. Przyglądał mi się zaniepokojony.

– Komui ci nie powiedział?

– Czego znowu mi nie powiedział? – zapytałam cicho, mając dość sekretów.

– Byłaś nieprzytomna ponad tydzień. Lekarze nie byli pewni, dlaczego i czy się w ogóle ockniesz – wyjaśnił. – Chociaż podejrzewam, że gdyby generał Tiedoll nie przyszedł nam z pomocą, Tyki by cię zabił. Allen dostał, bo chciał iść ci z pomocą. Koniec końców to ty uratowałaś jego.

Wzruszyłam ramionami. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie w obliczu tego, że straciłam kontrolę nad innocence?

– Byłaś u Hev, prawda? – zapytał.

Pokiwałam głową, czując, jak na nowo zalewa mnie rozpacz. Lavi chyba to dostrzegł, bo przyciągnął mnie do siebie i przytulił.

– Pamiętasz, Lenalee też się to zdarzyło – powiedział cicho.

– Ja nie jestem Lenalee – mruknęłam. – I nie mam tyle czasu co ona. Bez innocence jestem bezwartościowa dla Zakonu. Jestem tylko córką Czternastego, być może mitycznym Kluczem, choć nie mam pojęcia, gdzie może być Serce. Zero ze mnie pożytku.

– Jak na taką wojowniczkę, strasznie szybko się poddajesz – odparł. – Nie straciłaś innocence, a synchronizację zawsze można odzyskać. Z pewnością Komui już planuje ci trening, jak tylko poczujesz się lepiej, a twoje rany się zagoją.

– Skąd u ciebie ten optymizm, króliku? – zapytałam.

– To realizm i znajomość ludzi, którzy tutaj mieszkają. A twój argument z Leverrierem też mnie nie przekona, bo Komui nie da cię tak łatwo zamknąć.

Naburmuszyłam się na ten jego lekki ton i odsunęłam się, żeby spojrzeć mu w twarz. Jak na bezstronnego obserwatora był bardzo pewny siebie i zaangażowany we wszystko, co robili egzorcyści. Nie do końca potrafiłam go rozgryźć, choć podejrzewałam, że po prostu łaknął towarzystwa innych. To akurat potrafiłam zrozumieć, bo też miałam chwile, kiedy potrzebowałam towarzystwa ludzi, choć różnie się to potem kończyło.

Obserwował mnie uważnie pojedynczym okiem. Miałam ochotę ściągnąć mu przepaskę z drugiego i odkryć ten sekret, ale gdy tylko uniosłam dłoń, złapał ją delikatnie i obrócił do siebie tak, by móc zobaczyć zabliźniające się oparzenie.

– To nie wygląda dobrze – powiedział.

– Zrośnie się – odparłam beznamiętnie.

Przez moment chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie. Nachylił się nade mną i musnął wargami moje usta. Nie oponowałam. Tym razem było mi wszystko jedno, bylebym nie musiała myśleć o tym wszystkim. Konsekwencje też zostawiłam na później. Jak zawsze.

Było dość wcześnie, gdy wyślizgnęłam się cicho z łóżka. Nie odwracałam spojrzenia, choć wątpiłam, żeby na widok Laviego zalały mnie wątpliwości. Odejście z Czarnego Zakonu teraz będzie łatwiejsze, choć wiedziałam, że czeka mnie już tylko ulica. Zostać tu jednak nie mogłam, za duże ryzyko, że dojdzie do najgorszego scenariusza. Jeśli mam zdechnąć, to na własnych warunkach.

– A ty gdzie się wybierasz? – Usłyszałam, gdy przechodziłam przez salę wejściową.

Odwróciłam się i spojrzałam na Allena, któremu na nowo towarzyszył Link. Spencera w tym momencie bym nie zdzierżyła.

– Odchodzę – oznajmiłam najspokojniej, jak potrafiłam. – Nie ma tu już dla mnie nic do roboty.

– Jak to odchodzisz? – zapytał Allen wściekłym tonem. – Najpierw się narażasz, a teraz stwierdzasz, że odchodzisz? W takim stanie? Czyś ty do reszty zwariowała?!

– Nie mam ci nic do powiedzenia, Walker.

– Komui o tym wie?

Jemu tym bardziej nie miałam nic do powiedzenia. Postanowiłam zignorować chłopaka, choć podejrzewałam, że zaraz pół Zakonu zacznie mnie ścigać. Trudno, jakoś to przeżyję. A jeśli mnie zabiją, tanio skóry nie oddam.

– Vivian, Komui chce się z tobą widzieć – oznajmił Reever, który właśnie wyłonił się z korytarza.

Skąd wiedział, gdzie mnie znaleźć? Czyżby wrzaski Allena słyszała już cała Kwatera Główna? Świetnie, jeszcze tego mi trzeba.

– Nie zamierzam z nim rozmawiać. Na razie.

Nie spodziewałam się, że Allen złapie mnie za łokieć i pociągnie w przeciwnym kierunku. Pewnie bym się wyrwała, gdyby nie to, że użył ręki, w której miał innocence. Na nic zdały się moje groźby, chłopak zupełnie mnie nie słuchał, za to zaciągnął do gabinetu Kierownika.

– Słyszałeś, co ona chce zrobić? – wybuchł, nie zważając ani na porę dnia, ani na obecność dodatkowej osoby, którą był Kanda.

Co do tego ostatniego miałam złe przeczucia.

– Uspokój się, Allen – poprosił Komui. – Vivian, poświęć mi chwilę, proszę.

Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem i chyba nikt mu nie musiał tłumaczyć, że właśnie próbowałam opuścić Czarny Zakon.

– Nie mam ci nic do powiedzenia, Komui – oznajmiłam. – Wszystko skończone.

– Vivian, rozumiem twoje rozgoryczenie, ale to nie jest tak, że nie odzyskasz już kontroli nad innocence – powiedział spokojnie. – Nie wiem, jak długo to potrwa, ale regularne treningi pomogą.

– Oczywiście – sarknęłam. – Czy ty masz mnie naprawdę za idiotkę, Komui?

– Poddajesz się, Noah? – zakpił Kanda.

– Ciebie to nie dotyczy, więc się zamknij – warknęłam.

– Poddałaś się – stwierdził z satysfakcją. – Wolisz zdechnąć w jakiejś norze, niż walczyć. A niby się nie poddajesz.

Zacisnęłam zęby. Kanda nie miał prawa mnie krytykować. Co go to w ogóle obchodzi? Darzy mnie jedynie nienawiścią, z pewnością byłoby mu lepiej, gdyby mnie nie było, więc po co ta gadka?

– Vivian, pozwól sobie pomóc. To nie zdarzy się z dnia na dzień, ale wciąż jest realna szansa na odzyskanie sprawności twojego innocence – odezwał się ponownie Komui, chcąc zapobiec kłótni bądź mordobiciu. Albo obu. – Nie straciłaś go na zawsze.

– Jest jeszcze Leverrier – przypomniałam.

– Wciąż jesteś egzorcystą, ale jeśli teraz odejdziesz, nic nie powstrzyma Centrali przed polowaniem na ciebie. Chcesz całe życie uciekać? Masz chociaż gdzie odejść?

Tu mnie miał. Nie miałam, dokąd iść. Czarny Zakon w tej chwili był jedynym schronieniem, jakie miałam, a bez sprawnej broni nie mogłam się bronić ani przed Krukami Leverriera ani przed Klanem Noah.

– Chcesz odzyskać innocence? – zapytał Komui.

Patrzył na mnie z wyczekiwaniem, mając nadzieję na prawdziwą odpowiedź. Bałam się tej deklaracji, by się znów nie zawieść, ale czy ucieczka będzie lepszym rozwiązaniem?

– Chcę – powiedziałam.

– Więc zróbmy to. – Komui uśmiechnął się zadowolony. – Odzyskamy twoje innocence, Vivian.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro