Rozdział 46.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Prosto w oczy nigdy proszę nie patrz mi 

i tak nie ufam ci, więc każde słowo, które padnie z twoich ust 

nie znaczy dla mnie nic 

cokolwiek w moim życiu zdarzy się 

niech nie obchodzi ciebie"


Obudził mnie zapach świeżo palonej kawy. Przez okno wpadały poranne promienie późnojesiennego słońca. Arthur kręcił się przy śniadaniu. Uśmiechnęłam się do niego na powitanie.

– Pewnie jesteście gotowi do wyjazdu – stwierdziłam, chwytając za kubek.

Pierwszy raz od kilku dni nie wypuściłam go z jękiem bólu.

– Tak. Mój mistrz zerwał nas o świcie. Czekają tylko, aż skończę pracę przy śniadaniu panienki.

– Mów mi po imieniu. Gdzie udajecie się dalej?

– Tego nie wiem. Elena prosiła, abym zapytał, jak twoja ręka.

– W porządku. Nie boli. Podziękuj jej za pomoc.

– Tak zrobię.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Tak, oczywiście.

– Czy Cross nie wykorzystuje was za bardzo?

– Nie. Co prawda pracujemy, czasem dość ciężko, ale wszystko jest w porządku.

Nie mówił wszystkiego. Nie wiem, czy Cross mu zabronił czy nie chciał go oczerniać. Nie patrzył mi w oczy. Ukrywał prawdziwą twarz swego mistrza. Gdybym go nie znała, uwierzyłabym w to. Cross jednak pokazał mi już swoje prawdziwe oblicze. Miałam o nim swoje zdanie i nie zamierzam go zmieniać. Bez względu na wszystko.

Chłopak wyszedł, wcześniej mi się kłaniając. Spokojnie zjadłam śniadanie i wyszłam. Motel w najgorszej części miasta świadczył tylko o tym, że Cross nie chce się wystawiać. Wcale mu się nie dziwię. Spotkanie z Nine byłoby dla niego kłopotliwe. Tak tylko ja wiedziałam, że żyje.

Zarzuciłam na głowę kaptur. Wolnym krokiem przeszłam przez miasto. To żyło swoim życiem, nie przejmując się w ogóle moją obecnością. „Lwia paszcza" też stała na swoim miejscu. Weszłam spokojnie do środka. Nie zwracałam uwagi na pracowników hotelu. Taras był oświetlony jasnym światłem słonecznym. Szybko dostrzegłam dwóch poszukiwaczy. Ciekawe gdzie trzeci? Ściągnęłam kaptur z głowy. Przy stoliku śniadaniowali Nine i Kanda. Pani generał odetchnęła z ulgą na mój widok. Toma usłużnie odsunął mi krzesło. Japończyk nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem.

– Martwiliśmy się o ciebie, Vivian.

– Niepotrzebnie, pani generał. Umiem o siebie zadbać.

Uśmiechnęłam się. Założyłam maskę codzienności, mimo że miałam wiele pytań i wątpliwości.

– Mimo wszystko. Całą noc nie dałaś znaku życia.

Tak to jest jak się nie nosi ze sobą golema.

– Po Bukareszcie lepiej nie chodzić nocą. Można nie wrócić – wyjaśniłam.

– Zjedz coś.

– Nie jestem głodna.

– Wszystkie akumy zostały wczoraj wytępione. Macie dzień wolny. Wykorzystajcie go na odpoczynek. Wieczorem ruszacie.

Skinęłam głową i poszłam do pokoju. Ściągnęłam z siebie ubranie i wzięłam prysznic. Spędziłam tam dłuższą chwilę. Myślałam o tym, co powiedział w nocy Cross. Miałam mętlik w głowie. Ile było w tym prawdy? Nie wiem. Nie ma nikogo, kto mógłby to zweryfikować. Czy warto zaufać zbuntowanemu generałowi? Przecież działa na własną rękę. Ale dlaczego miałby kłamać? Po co przedstawiałby Czternastego w lepszym świetle? Przecież wie, że nienawidzę własnego ojca. Żadne słowa tego nie zmienią. Cross dużo wiedział, mało mówił. Sygnalizował pewne sprawy. Te, o których nie chciał mówić. Albo nie mógł. Choć to pierwsze było bardziej prawdopodobne. Po co to robił? Chciał, żebym wiedziała? Sama musiałam się wszystkiego domyślać. To było w nim irytujące. Wkurzał mnie sposobem bycia. Jakby wszystko było mu wolno. Wszystko mu się należało. A jednak ciekawość nie pozwalała mi go zabić. Chciałam poznać wszystkie jego sekrety. Wiedza, jaką posiadał, dawała mi odpowiedzi na pewne pytania. Jednak znacznie więcej mi ich dostarczał po każdym spotkaniu. Przeklinałam dzień, w którym zobaczyłam go w Arce i pozwoliłam sobie na wybuch. Trzeba było załatwić go po cichu i zniknąć. Nie miałabym tyle problemów. Na myśl, że Cross chce brać za mnie odpowiedzialność, miałam ochotę ryknąć śmiechem. Zawsze zostawiał mnie z mnóstwem pytań. Musiałam odpowiedzieć sobie na nie sama. Może przy okazji znajdę sens własnego istnienia.

Wyszłam z łazienki owinięta w ręcznik. W końcu miałam trochę czasu dla siebie. Tylko teoretycznie, jak się po chwili okazało. Drzwi się otworzyły. Nie trudno zgadnąć, kto zaszczycił mnie wizytą.

– Nie wiesz, że się puka? – warknęłam.

– Gdzie byłaś całą noc? – Kompletnie zignorował moją uwagę.

– Nie twoja sprawa.

– Byłaś z nim – stwierdził, podchodząc bliżej.

– Powaliło cię? Niby z kim?

Nie podobał mi się jego ton. Tak jakby wiedział o wszystkim. W takim razie są tylko dwie możliwości. Albo mnie śledził, albo domyślił się. Mimo to nie dowie się prawdy. Nie z moich ust.

– Dobrze wiesz. Po ostatniej takiej nocy uparłaś się na podróż do Erfurt. Tym razem, co wymyślisz? – warknął.

– Mamy misję do wykonania. Idź odpoczywać, bo chyba w czasie ostatniej walki dostałeś zbyt mocno w ten swój głupi łeb – odpyskowałam.

– Nie odpowiedziałaś.

– Nie mam zamiaru się przed tobą tłumaczyć.

– Byłaś u niego?

– Niby u kogo? Kanda, mózg ci się przegrzał czy co?

– Cross.

Roześmiałam się. Nie zamierzałam dać mu przewagi ani prawdy.

– Doskonale wiesz, że ostatni raz widziałam go podczas bitwy w starej Kwaterze Głównej. Nikt nie wie, czy on w ogóle jeszcze żyje.

– Jasne – odpowiedział beznamiętnie. – Założę się, że twoje ubrania pachną nim.

– Co ty insynuujesz? – warknęłam.

Oparłam się o toaletkę. To był błąd, bo Kanda podszedł jeszcze bliżej, wpychając się bezczelnie w moją przestrzeń osobistą. Chciał kontrolować sytuację.

– Nie wiesz? – zapytał, uśmiechając się złośliwie.

Doskonale wiedziałam, o co mu chodzi. Drażnił mnie. Dobrze o tym wiedział. A to się może źle skończyć. Oczywiście dla niego.

– Wyjdź stąd i przestań gadać głupoty.

– Spałaś z nim?

Przegiął. Złapałam za sztylet i zaatakowałam. Zatrzymał moją rękę. Zacisnął dłoń na nadgarstku. Znowu wyprowadził mnie z równowagi. Co chce tym osiągnąć?

– Ciekawe. – Spojrzał na moje palce zaciśnięte na rękojeści. – Kilka ostatnich dni nie byłaś w stanie dobyć broni, a teraz atakujesz jakby nigdy nic.

– Bo dłoń mam sprawną.

– Wróciła do normy w ciągu jednej nocy?

– Czy to jest twoja sprawa? Ciesz się, że nie będę liczyć na twoją pomoc w czasie misji. A teraz się wynoś. Chciałabym się w końcu ubrać.

Puścił mnie i odsunął się na dwa kroki. Odłożyłam sztylet. Czekałam, aż zabierze się stąd. Na razie na to nie wyglądało. Spokojnie obserwował mnie, jakby liczył, że zobaczy jakiś ślad zbrodni, której nie było.

– Dziwne, że znikasz na całe noce i wracasz dopiero rano. Tak bardzo jesteście sobą zajęci, że czas się nie liczy?

– Wynoś się stąd. Wkurzasz mnie.

– Prawda w oczy kole? Kiedyś zarzekałaś się, że chcesz jego śmierci. Co się zmieniło, że teraz wolisz się z nim pieprzyć?

Uderzyłam go w twarz czerwona z gniewu. Nie dość, że insynuował coś takiego, to jeszcze jawnie mnie oskarżał.

– Jak śmiesz mówić coś takiego? Tobie się wydaje, że co? Nie masz prawa nawet tak myśleć.

– Bo co? – zapytał zaczepnie.

Świetnie się bawił. Nie wiem, do czego zmierzał. Szczerze, mam to gdzieś. Posunął się za daleko.

– Bo to nie jest twoja sprawa – syknęłam.

– Moja, nie moja. Jakie to ma znaczenie? Prowokujesz wszystkich, to masz.

– Nikogo nie prowokuję. Wynoś się stąd. Mam cię dość.

– Co się tak denerwujesz? Cross już taki jest, że żadnej nie przepuści.

– Nie masz dowodów, że spotykam się z kimkolwiek. A tym bardziej z Crossem.

– Więc czemu wymierzyłaś mi policzek?

– Bo jesteś chamski. Nie masz prawa insynuować mi takich rzeczy.

Uśmiechnął się pod nosem. Wydawało mu się, że wszystko mu wolno. Gdyby był święty, to może tak. Tylko, że świętością nie grzeszył. Wszystkich traktował jak gorszych od siebie. Kim on był, że miał takie prawo? Nikim. Nie szanował nikogo, więc na mój szacunek nie zasłużył.

– Nie będziesz mi mówić, co mi wolno, a co nie – odpowiedział.

– Wynoś się – warknęłam.

Miałam dość. Wypchnęłam go z pokoju. Trzasnęłam drzwiami tuż przed jego rozbawioną gębą. Odetchnęłam z ulgą. Pozbyłam się go. Podeszłam do toaletki i wzięłam do ręki sztylet. Za szybko się odkryłam. Nie myślałam wtedy o tym. Chodziło tylko o to, żeby dać mu nauczkę. Teraz nie da mi spokoju. Podróż do Krakowa będzie istną katorgą. Chciałabym być już po misji. Przydałby mi się spacer po lasku. Taki bez presji. Najlepiej samotny. Mogłabym to wszystko jakoś poukładać. Skąd ta pewność Kandy, że spotkałam się z Crossem? Przecież równie dobrze mogłam spiskować z Noah. Albo spotkać się z kimkolwiek innym. Skąd w ogóle pomysł, że to akurat Cross? Chyba, że skojarzył fakty. Przecież wiem, że ruszał rzeczy związane z moimi rodzicami. Erfurt i pensjonat prowadzony przez kobietę. Łatwo się domyślić. Tylko, po co te insynuacje, że śpię z Crossem? Tego to już kompletnie nie rozumiałam.

Ubrałam się spokojnie i usiadłam przy oknie. Nie chciałam już myśleć o Kandzie i motywach jego działania. To wprowadza jeszcze większy mętlik. Wystarczy, że będę go znosić przez całą podróż do Krakowa, a czort wie, co jeszcze przed nami.

Obserwowałam rynek Bukaresztu. Ludzie przechodzili obok siebie, nie zamieniając ani słowa. Każdy śpieszył się do własnego życia. Miał własne sprawy. Znieczulica tego miasta przerażała mnie. Z łatwością mogłoby zastąpić Edo jako stolica królestwa Kreatora. Przynajmniej mogłabym odesłać pewnego człowieka tam, skąd przyszedł. Byłby z nim spokój.

Chciałam być już w drodze, coś robić. Czekanie nigdy nie było moją mocną stroną. Pełna emocji i pytań szukałam ukojenia w ruchu. Gdy walczyłam, nie myślałam o tym wszystkim. Uciekanie od problemów i udawanie, że ich nie ma, nie sprawdza się na dłuższą metę. Nie miałam jednak wyjścia. Silne życie albo szybka śmierć. Nie ma czasu na rozklejanie się. Zastanawiać się nad sobą i innymi będę w Kwaterze Głównej. Po misji.

Moją uwagę przykuła dziewczynka, która bezskutecznie próbowała sprzedać choć jeden kwiat. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Jej podarta sukienka i niechlujnie ułożone jasne włosy skreślały ją dla społeczeństwa. Gdy lękliwie podeszła do jakiegoś faceta, dość dobrze ubranego, została brutalnie odepchnięta i obryzgana mieszanką przekleństw. Pokornie wróciła na swoje miejsce. Po chwili pojawiła się grupka chłopców. Byli od niej starsi. Typowi chuligani niemający konstruktywnego zajęcia. Obserwowali ją i otoczenie. Rozmawiali pomiędzy sobą, ustalając plan działania. Jeszcze minuta oczekiwania i zaczęli. Jeden z nich zasymulował kupno kwiatu – drobnej róży. Nie chciał zapłacić. Reszta podeszła bliżej. Przewrócili wiaderko, wylewając wodę. Kwiaty podeptali, a małą przegonili. Jej łzy wzbudziły ich śmiech. Nikt nie zwrócił im uwagi. Nikt nie pocieszył małej. Nikt nawet nie spojrzał na tę scenę. To tylko jedna taka sytuacja, ale tak naprawdę zdarzało się to każdego dnia. Codziennie ktoś przegrywał. Raz zarobek, a raz życie. Monotonia takiego istnienia pełnego cierpienia i upokorzenia była straszna. Niewielu udaje się stąd wyrwać. Bukareszt to tylko wierzchołek góry. Wszechobecne zło. Czy kilku egzorcystów jest w stanie je pokonać? Czy nie za wiele od nas wymagają?

Pukanie. Odwróciłam się do drzwi. Stanęła w nich generał Nine. Nieodłączna małpka siedziała jej na ramieniu. Patrzyłam na nią uważnie. Nie przyszła bez powodu.

– Wszystko w porządku, Vivian? – zapytała.

– Tak. Nie musi się pani martwić.

– Pytam, bo widziałam, jak wyrzuciłaś Kandę ze swojego pokoju...

– I byłam w ręczniku – skończyłam. – Myśli pani, że coś się wydarzyło.

– Po Zakonie chodzą różne plotki.

– Nieprawdziwe. Nic się nie stało. To tylko mała sprzeczka. Nic wielkiego. – Wzruszyłam ramionami.

– Jesteś pewna?

– Absolutnie. Nie wpłynie to na przebieg misji. Nie ufa nam pani?

– Ufam, ale misja jest naprawdę trudna. Nie chciałabym, żebyście się niepotrzebnie narażali.

– Nie będziemy. Dostarczymy przesyłkę w całości. Niech się pani nie martwi.

– Na pewno wszystko w porządku?

Skoro tyle razy pyta, nie chodzi tylko o sprzeczkę. Czułam, że Nine nie do końca ufa Kandzie. Chyba wiem, o co chodzi. Wszystko, co się wydarzy, ma swoje konsekwencje. Nawet, jeśli intencje były dobre.

– Tak – zapewniłam ją. – W doskonałym porządku. Przecież to normalne, że mam inne zdanie niż Kanda na pewne sprawy. To nie znaczy, że nie umiem z nim współpracować.

– Mam nadzieję. To będzie ważne podczas tej misji. Zwłaszcza, jeśli pojawi się ktoś z Klanu Noah.

– Zdaję sobie z tego sprawę. Postaram się nie zawieść.

– Byłoby dobrze, gdybyście oboje postarali się nie zawieść. Wspólnie.

– Tego obiecać nie mogę. Trudno decydować za niego.

– Odpoczywaj. Wyruszacie o zachodzie słońca.

– Tak jest.

Zostawiła mnie samą. Gdyby to był ktoś inny, pewnie bym się wściekła. Wobec niej zachowałam jednak spokój. Nie wiem, dlaczego. Może po prostu nasze drogi za rzadko się krzyżują. A może ujęła mnie jej troska o mnie i dobro misji. Nie ufała Kandzie. Obawiała się, że wydarzyło się coś, przez co spartolimy zadanie. Nawet gdyby, to nic takiego by się nie stało. Misja jest najważniejsza.

Zresztą nieważne. Wróciłam do obserwowania ludzi. Kiedyś robiłam to nagminnie. Lubiłam to. Dziewczynki już nie było. Jedynie rozsypane i podeptane kwiaty świadczyły o jej obecności. Chuligani kopali jakąś puszkę pomiędzy przechodniami. Zachowywali się tak, jakby nic się nie wydarzyło. Życie. Piekło na ziemi.

Wieczór nadszedł nieubłaganie. Leżałam wygodnie na łóżku i czekałam. Przymknęłam oczy. Nie, nie spałam. Oczy potrzebowały odpoczynku. Czeka mnie długa noc. I to niejedna. Pukanie przerwało ciszę.

– Proszę.

– Czas na nas.

– Zaraz zejdę.

Toma mnie nie pośpieszał, choć liczył się czas. Im szybciej dotrzemy do Krakowa, tym lepiej. I bezpieczniej. Spokojnie wstałam i naciągnęłam na siebie płaszcz, nie zapinając go. Zebrałam swoje rzeczy. Po chwili drzwi pokoju zamknęły się za mną. Zeszłam na dół. Przed wejściem do hotelu stał czarny powóz zaprzęgnięty w dwa gniadosze.

– Nie lepszy będzie pociąg? – zapytałam.

– Tam będzie wielu ludzi, którzy mogą zostać potencjalnymi ofiarami.

– Będziesz się tak grzebać? – warknął Japończyk.

– Uważajcie na siebie. Jesteście odpowiedzialni za szkatułę. Nie zgubcie jej. Musi dotrzeć w całości do waszego mistrza.

– Tak jest.

– Jeśli jesteście gotowi, ruszajcie. Szkoda czasu.

Wsiedliśmy do powozu. Szkatuła była odpowiednio zabezpieczona. Ruszyliśmy w noc. Co nas czeka? Tego nie wiem. Dopiero się o tym przekonamy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro