Rozdział 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„A my tak łatwopalni biegniemy w ogień(...)

Tak śmiesznie mali, dosłowni zbyt"


 Minęły trzy dni. Dotąd nie spotkaliśmy żadnych przeszkód, cisza i spokój. Po prostu nuda. W czasie tej podróży mało było takich chwil, więc nie bardzo miałam, co ze sobą zrobić. Mimo to dzięki innocence Mirandy uparcie parliśmy dalej, mając czas na zaleczenie naszych ran.

Wieczorna bryza po raz kolejny pociągnęła mnie za włosy. Z dziobu przyglądałam się Laviemu, który z kartą w ręce opierał się o burtę wyraźnie zamyślony. Chyba mnie nie zauważył, a ja nie zamierzałam zwracać jego uwagi. To było zbędne, bo nie było słów, które mogłyby podnieść go na duchu. Zresztą nie czułam takiej potrzeby, żeby wchodzić w sferę jego powinności i uczuć. Jeśli jest na tyle mądry, sam się w końcu otrząśnie. Z Lenalee będzie podobnie.

Spojrzałam na ciemny horyzont. Potrzebowaliśmy jeszcze kilku dni, żeby dotrzeć do Japonii. Mieliśmy czas, żeby zregenerować siły i pomyśleć nad kolejnymi krokami. Nie wiedzieliśmy, gdzie szukać generała, jedyne wyjście to nadal podążać za Timcapym, który umiał określić położenie swego twórcy.

Poczułam obecność akumy. Ledwo zdążyłam się obrócić, gdy trzask ogłosił atak. Lavi zniknął w tumanie kurzu wzbitym przez złamany maszt. Dostrzegłam postać akumy o dość ludzkich kształtach, aktywowałam innocence i ruszyłam do ataku. Nie spodziewałam się, że z taką łatwością zostanę odepchnięta. Uderzyłam o deski.

Lavi wstał i zaatakował. Innocence Mirandy cofnęło jego obrażenia, więc mógł stanąć do walki. Jednak Płonąca Pieczęć nie zrobiła wrażenia na akumie, która odrzuciła rudzielca w żagle. Za chwilę zaatakowała ponownie i rozwaliłaby mu głowę, gdyby nie interwencja Kronikarza. Złapałam Laviego, nim uderzył o pokład, ześlizgując się z płótna.

– Dzięki – powiedział.

– Ogarnij się – prychnęłam.

W tym czasie akuma zdołała porwać Kronikarza ku niebu. Oboje z Lavim pognaliśmy za nimi. Chłopakowi udało się złapać dziadka. W tym samym momencie po trzonku młota dotarła do nas Lenalee.

– Wracajcie na statek. Ja się nim zajmę – poleciła.

– Nie możesz walczyć z nią sama! – wrzasnął Lavi. – Jest zbyt silna!

On sam nie mógł oddalić się bardziej od statku, jego rany zaczynały wracać. Lenalee nie posłuchała, rzucając się do walki. Wyglądało to dość imponująco, a jednak oberwała.

– Lenalee!

– Nic mi nie jest. Wracajcie i brońcie statku. Dogonię was – obiecała.

– Vivian. – Lavi spojrzał na mnie.

– Da sobie radę – stwierdziła. – Niech idzie.

– Zwariowałaś?! – wydarł się na mnie.

Nie zdołał dokończyć, Kronikarz odzyskał przytomność i powiedział:

– W chmurach jest ich więcej.

Wtedy nastąpił atak na statek. Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy wracać. Inaczej Lenalee nie będzie miała, dokąd wracać. Spojrzałam za nią tylko nieco niespokojna. Wiedziałam, całą rozpacz i złość przekuła w siłę i determinację. Może zginie, ale wreszcie odżyła. Te dni marazmu były dużo gorsze niż to teraz.

– Vivian?

– Wracamy – postanowiłam. – Robota czeka.

Nie było to takie proste. Nie widzieliśmy przeciwników, więc każdy nasz atak pudłował, do tego statek zaczął tonąć pomimo mocy Mirandy. Było źle, cholernie źle.

– Jak tak dalej pójdzie, naprawdę nas zatopią – powiedziałam do Laviego.

– Nie mogę ich namierzyć w ruchu.

– Dla mnie jest za wysoko. Rozrzedzone powietrze mi nie służy. Nie mogę oddychać.

– Spróbuj jeszcze raz.

Wzleciałam tak wysoko, jak tylko mogłam i odbiłam kolejny atak przeciwnika. Przy okazji dostałam rykoszetem w plecy, co niemal strąciło mnie do morza. Minęła chwila, nim ustabilizowałam lot, ale nadal byliśmy na przegranej pozycji.

Wzleciałam wyżej, niemal do chmur, w których ukrywały się akumy, ale musiałam zejść niżej, żeby złapać oddech. Nie byłam pewna, czy dam radę w takich warunkach wykonać chociaż jeden atak, nim spadnę nieprzytomna. Nie miałam też gwarancji, że ktoś mnie złapie, a nie uśmiechało mi się dzisiaj ginąć. Na to było za wcześnie.

– Vivian, zejdź! – Usłyszałam wołanie Laviego.

Chyba na coś wpadł, więc postanowiłam mu zaufać. Z gracją wylądowałam na pokładzie, który wrócił do właściwej pozycji. Młody kronikarz aktywował nową pieczęć, która rozgromiła chmury. Teraz widzieliśmy akumy. Lavi posłał na górę Krory'ego, który załatwił sprawę.

– Spójrzcie tam. – Wskazał jeden z marynarzy.

Na horyzoncie pojawił się snop światła. To tam walczyła Lenalee, więc bitwa musiała być naprawdę zaciekła. Dziewczyna jednak miała jakieś szanse w tej walce i oby wróciła niedługo na pokład.

Minęło trochę czasu, a Lenalee nadal nie wracała. Wróciłam spod pokładu akurat w chwili, gdy zaczęła się awantura. Lavi koniecznie chciał szukać dziewczyny i nawet Miranda próbowała go powstrzymać.

– Czy Lenalee nie jest naszą kamratką? – zapytał ze złością rudzielec.

– A kto ją ostatnio tak skrytykował? – rzuciłam, podchodząc bliżej. – Że to wojna i takie rzeczy się zdarzają.

– To inna sytuacja.

– Inna? – zakpiłam. – Jest tak samo, więc nie bądź hipokrytą. Najpierw powinieneś zadbać o siebie, ranny nie pomożesz Lenalee.

– Nic mi nie będzie. Puszczać.

– A czy ty nie jesteś naszym kamratem? – zapytała Miranda.

To pytanie sprawiło, że Lavi wyrwał się i z pomocą swojego innocence opuścił pokład ku przerażeniu kobiety.

– Pójdę z nim i zadbam, żeby ten debil wrócił – obiecałam.

Lavi mnie wkurzał, naprawdę. Nie rozumiałam sposobu jego myślenia. Najpierw mówi jedno, potem robi kompletnie coś przeciwnego. Żadnych konsekwentnych działań, jakby nie potrafił się na nic zdecydować. Drażnił mnie tym do tego stopnia, że po prostu musiałam coś zrobić i gdzieś wyładować złość.

Dogoniłam go w momencie, gdy moc innocence Mirandy zniknęła, a jego obrażenia wróciły. Wyglądał naprawdę źle.

– Naprawdę jesteś taki głupi? – zapytałam.

– Czemu za mną poszłaś, skoro Lenalee cię nie obchodzi? Ja pewnie też nie.

Nie odpowiedziałam. Czy była to hipokryzja z mojej strony czy po prostu nie potrafiłam stać i patrzeć na to, co przydarza się innym. Nie chciałam teraz o tym myśleć.

– Gdzie ona jest? Lenalee!!!

Wtedy z morza wyłoniła się akuma trzymająca jakiś wielki kryształ. Automatycznie złapałam za sztylet.

– Niedobrze. Nie mogę walczyć na powierzchni wody. – Usłyszałam Laviego.

– Ty jesteś Junior? – zapytała akuma. – Pomóż mi z tym. Ręce mnie bolą.

Na moment nas zatkało. Dopiero po chwili zobaczyłam, że w krysztale zatopiona jest jakaś postać.

– Lavi, to Lenalee. – Wskazałam.

– Draniu, co jej zrobiłeś?!

– To nie ja. To innocence tej dziewczyny. To boli, wiecie? Pomóżcie mi.

Lavi chyba też rozważał możliwość pułapki. To było dziwne, bo ta akuma zdawała się nie być w morderczym nastroju. Nie wyczuwałam od niej ani odrobiny żądzy mordu. Mimo to nie zamierzałam opuszczać gardy.

Wtedy pojawił się Timcapy i usiadł na głowie akumy, która przedstawiła się jako Chomesuke, akuma zmodyfikowana przez generała Crossa. W jej towarzystwie zabraliśmy Lenalee na statek, choć nadal nie opuszczaliśmy gardy. To nadal mogła być pułapka, choć Kronikarz potwierdził, że Cross rzeczywiście umie robić takie rzeczy. To ciekawe.

Ciekawe też było zachowanie innocence Lenalee. Jako typ wyposażeniowy powinien zostać uszkodzony w walce, której podjęła się dziewczyna, skoro przekroczyła możliwości synchronizacji, a tak z pewnością było. Lenalee powinna być martwa, a jednak żyła, a jej innocence ją ochroniło. To wzbudziło w obu kronikarzach pewien niepokój, którego nie potrafiłam rozgryźć, póki Chomesuke nie stwierdziła, że być może jest to innocence, którego szukamy – Serce. Oznaczało to, że Lenalee była w podwójnym niebezpieczeństwie. Jeśli Kreator się o tym dowie, wyśle wszystkie siły przeciwko nam.

– Nie mamy teraz na to czasu – powiedziała Chomesuke. – Przynoszę wiadomość od Mariana. Żyje. Dotarł do Japonii i w tej chwili zajmuje się swoją misją. W Edo znajduje się fabryka szkieletów dla akum, którą Marian ma zniszczyć.

– Pełno akum i Noah? – zapytał Lavi. – Mamy mu pomóc?

– Nie. Marian powiedział: „Jeśli nie dacie rady, zawróćcie. Japonia należy do Earla."

Mieliśmy więc naprawdę małe szanse, żeby wrócić stamtąd żywi. Nie mieliśmy wystarczająco sił, by mierzyć się z kolejnymi poziomami trzecimi, jak przeciwnik Lenalee, a w Edo pewnie jest ich cała masa. Przerąbane.

Rozmowę przerwał nam snop światła. W pierwszej chwili myślałam, że to atak wroga, ale to tylko innocence Lenalee. Kryształ wokół niej zniknął, za to nogi dziewczyny zostały pokryte znakami. Nie była w stanie wstać o własnych siłach. Przeforsowała się. W tym stanie będzie tylko zawadzać.

– Ruszajmy dalej – powiedziała. – Do Edo.

Nie odezwałam się. Wszyscy musieli sobie zdawać sprawę, że to naprawdę głupi pomysł. Na własne życzenie pchaliśmy się do jaskini lwa bezbronni i słabi. Do tego zdawaliśmy sobie sprawę, że okręt jest już w takiej ruinie, że są to jego ostatnie chwile. I załogi również.

Z pomocą Chomesuke dotarliśmy do wybrzeży Japonii dużo szybciej. Dalszą drogę mieliśmy odbyć w szalupie. Miranda musiała dezaktywować innocence, to wszystko było dla niej zbyt wiele. Gdy to się stanie, wszyscy ci ludzie zginą. Nie była na to gotowa.

Padał deszcz, gdy Anita wezwała nas na pokład. Prócz niej, zastaliśmy tam tylko Mahoję i trzech innych marynarzy, których imion nie znałam. Wyglądało na to, że jedynie im udało się przetrwać tę podróż. Reszta załogi świętowała pod pokładem. Chcieli spędzić ostatnie chwile z uśmiechem na ustach.

Wsiedliśmy do szalupy, lecz Anita nie ruszyła się z pokładu. Poprosiła jedynie Lenalee, by ta znów zapuściła włosy, które straciła w walce. To oznaczało tylko jedno – pożegnanie. Na naszych oczach obie kobiety zamieniły się w proch, a statek zatonął. Zostaliśmy sami. Nasz cel – Edo – był już niedaleko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro