Rozdział 53.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I'll kill you

If I do something wrong"


Dni mijały spokojnie i leniwie. Zapomniałam, co znaczy niepewność, nieznane, niebezpieczeństwo, zmęczenie i jeszcze parę innych pojęć, które charakteryzowały misje. Jak na złość Komui nie chciał mnie nigdzie wysłać. Zaczęłam myśleć, że to jakaś kara. Nie wiedziałam tylko za co. Przecież jestem grzeczną dziewczynką.

Jak każdego ranka doprowadziłam się do porządku, zeszłam na stołówkę, odczekałam swoje po śniadanie i wygodnie rozsiadłam się pomiędzy Allenem a Lavim, a naprzeciw Kandy, który ostentacyjnie zignorował moje pojawienie się przy stole. Chyba ciągle był zły za zranienie w policzek. Nie była to jednak moja wina. Sam się podstawił.

Do stołówki przyszedł Komui. To znaczyło tylko jedno – nasz stół zaraz opustoszeje. Westchnęłam. Przyzwyczaiłam się już, że Kierownik omija mnie za każdym razem. Lavi zauważył mój smutek i, kładąc swoją dłoń na mojej, powiedział:

– Nie przejmuj się. Na pewno w końcu dostaniesz zadanie godne ciebie.

– Z wdzięcznością przyjmę każde zadanie. Nawet z Krorym czy Mirandą – szepnęłam z desperacją.

Komui wydawał się nie śpieszyć. Tylko dlatego, że priorytetem była kawa. Gdy Jerry napełnił kubek z króliczkiem czarnym, aromatycznym napojem, Kierownik raczył się odezwać:

– Kanda, Vivian, Allen, zapraszam do mojego gabinetu.

Rudzielec uśmiechnął się do mnie. Z radości pocałowałam go w policzek. Ku zdziwieniu wszystkich. Uchwyciłam nawet pełne dezaprobaty spojrzenie Kandy. Czyżby był zazdrosny?

Wzruszyłam ramionami i lekkim krokiem udałam się z pozostałą dwójką do gabinetu Komuiego na odprawę. Tu jak zwykle panował bałagan. Nie wiem, jakim cudem odpowiednie dokumenty trafiły do naszych łapek.

– Ogólnie rzecz biorąc, zadanie nie powinno zająć wam wiele czasu. Chyba, że wdacie się w niepotrzebne bijatyki. W oddziale azjatyckim czeka już poszukiwacz, który wprowadzi was w aktualne wydarzenia w Pekinie. Trochę tam niebezpiecznie ze względu na wybuchy powstań. Jeśli jednak będziecie trzymać się od tego z daleka, powinniście szybko wrócić. A teraz do rzeczy. W jednej z dzielnic poszukiwacze zauważyli dziwne, szklane kwiaty. Niby nikomu nie zawadzają, a jednak sporo akum się tam pojawia. Przejdziecie najpierw do Azji, a potem z poszukiwaczem do Pekinu, jasne?

Kiwnęliśmy twierdząco głowami. Dobrze wiedziałam, że z pozoru proste zadania wymagają sporo uwagi. Gdyby tak nie było, nie wysyłałby całej naszej trójki. Jesteśmy najsilniejszymi egzorcystami po generałach. Poza tym niestabilna sytuacja w Pekinie była problemem. Mogliśmy trafić w sam środek wojny domowej, a to nie sprzyjało zadaniu.

– Vivian, uważaj na siebie. – Usłyszałam.

Spojrzałam na Komuiego. W jego oczach była troska. Ostatnia misja o mało mnie nie zabiła. Kierownik mimo swego charakteru lenia dbał o nasze bezpieczeństwo, jak tylko mógł. Każda strata czy rana bolała go równie mocno jak nas. Nieraz nie spał po nocach, myśląc co by tu jeszcze zrobić, żebyśmy wracali w całości z misji. Ostatnio za bardzo martwił się o mnie. Wciąż były ze mną problemy: to wracałam pokiereszowana, to Leverrier na mnie dybał, to straciłam innocence i takie tam. Zawsze byłam trudnym człowiekiem i sprawiałam kłopoty, ale te czasem same przychodziły. Nie prosiłam o nie.

– Mój pech już się skończył. – Uśmiechnęłam się promiennie, jakby bagatelizując sprawę.

Kierownik ciężko westchnął. Nie miał do mnie siły. Byłam tak niezależna, że kpiną odpowiadałam na każdy przejaw troski. Wiedziałam jednak, że ma rację. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Akumy i Noah nie stanowią dla nas problemu. Mogliśmy z nimi walczyć. Jednak istniały istoty, z którymi nie potrafiliśmy dać sobie rady. Ich metody walki różniły się diametralnie od naszych. Innocence bowiem nie jest rozwiązaniem na wszystko. Niestety.

Poszliśmy się spakować i parę minut później pożegnaliśmy się z Komuim i Lavim. Nie obyło się bez tradycyjnej prośby Kierownika, żeby Kanda miał na mnie oko. Anioł stróż z piekła rodem. Żadne z nas się tym nie przejęło. Nie rozmawialiśmy o ostatniej misji, w raporcie zawarliśmy tylko suche fakty. Tego już nie ma.

W milczeniu przeszliśmy przez Arkę do Azji. Bak już tam na nas czekał. Oczywiście chciał znać szczegóły misji, coś wnieść w nasze zadanie. Zamknął się pod ostrym spojrzeniem Kandy. Przedstawił nam Lee, poszukiwacza. Chłopak miał z dziewiętnaście lat i był Chińczykiem. Uśmiechnął się do nas na powitanie.

– Nie mogłeś czekać na nas w Pekinie? – zapytałam. – Tak tracimy czas.

– Tam jest teraz zbyt niebezpiecznie. Musicie najpierw poznać aktualne realia – odpowiedział poszukiwacz i zaczął opowiadać.

Słuchaliśmy go uważnie. Z każdą chwilą byliśmy coraz bardziej przekonani o niebezpieczeństwach, które nam tam grożą: gwałty, morderstwa, walki uliczne – istna rzeźnia. Na nas zagrożenie może czekać podwójnie: obcy – tak nas będą postrzegać. Mam nadzieję, że mundur egzorcysty odstraszy przynajmniej część kłopotów.

Lee przeszedł z nami przez Arkę i poprowadził przez miasto. To już przysypiało, choć tylko teoretycznie. W nocy przecież na zewnątrz wyłaziło całe robactwo. Inna strefa czasowa trochę nas myliła – dla nas było rano, dla pekińczyków nadchodził wieczór. To sprzyjało różnorakim formom przemocy oraz wyjściu akum na żer.

Weszliśmy do jakiejś gospody. W środku umilkli, gdy nas zobaczyli: dwoje Europejczyków i Japończyk w strojach egzorcystów oraz poszukiwacz z zasłoniętą większą częścią twarzy. Przyglądali nam się uważnie.

– To zły pomysł, Vivian – mruknął Allen.

– Przestań. Zaufaj mi – odpowiedziałam.

Gdy usiedliśmy przy wolnym stole i zamówiliśmy jedzenie, sala straciła nami zainteresowanie. Po jakimś czasie pojawili się pozostali poszukiwacze ze świeżymi informacjami. Mówili dłuższy czas. W gospodzie było dość ciepło, więc ściągnęłam płaszcz i siedziałam w samej koszuli. Kątem oka obserwowałam otoczenie. Nie było wśród nich akum ani Noah, ale to nie znaczyło, że nie są niebezpieczni. Każdy powód do bitki jest równie dobry. Z ludźmi zawsze trudniej się walczy, żeby nie zabić ani nie zginąć.

Według poszukiwaczy było kilka miejsc, w których pojawiały się szklane kwiaty. Nie potrafili jednak jednoznacznie ustalić, gdzie to się zaczęło, a tam należało szukać innocence. Przeszukanie wszystkich miejsc zajmie nam sporo czasu. Akumy mogłyby wygrać. Wstałam.

– A ty dokąd? – zapytał Kanda.

Mój ruch wywołał lekkie poruszenie w sali. Nie ma to, jak bycie jedyną kobietą wśród mężczyzn.

– Zapłacić za obiad – odpowiedziałam lekko.

Przeszłam przez gospodę. Nikt nie rzucił jednak ani jednej wulgarnej uwagi. Woleli nie zaczynać z Zakonem. To cenna lekcja. Podeszłam do lady. Karczmarz odłożył wycieraną szklankę i szmatę. Zamknął nasz rachunek. Oparłam się bokiem o kontuar, obserwując drzwi. Za sobą miałam swoich towarzyszy, wiedziałam, że nie dadzą mi zrobić krzywdy. Gdy otrzymałam resztę, zapytałam:

– Gdzie znajdę najstarsze szklane kwiaty?

– Nie szukaj ich. Przynoszą nieszczęście – odpowiedział barman.

– Mojego nieszczęścia nic nie przebije, wiesz? To gdzie je znajdę?

– Idź do dzielnicy więźniów. Nie bierz Japończyka. Oni tam ich nie lubią. Najlepiej tam nie idź. Jesteś młoda. Szkoda cię.

– Dzięki za pomoc.

Odwróciłam się, by odejść, gdy drzwi się otworzyły. Stanął w nich rosły mężczyzna około trzydziestki o krótkich, czarnych włosach i równie ciemnych, małych oczach. Od razu poznałam, że jest mocno wstawiony. Jego głos też na to wskazywał, gdy powiedział:

– Ślicznotka pije dzisiaj na mój koszt.

– Chang, daj jej spokój – odezwał się barman.

– Zamknij się i polewaj – warknął nowo przybyły. – Ślicznotka pije ze mną.

Oparłam się o bar i pozwoliłam mu do siebie podejść. Kątem oka zauważyłam wściekłość na twarzy Allena. Nie cierpiał, gdy wokół mnie kręcili się faceci. Ta jego braterska odpowiedzialność.

– Nie będę z tobą piła – powiedziałam spokojnie.

– Nie potowarzyszysz mi? – zapytał.

– Nie dziś.

– Nalej jej.

– Nie. – Nadal byłam spokojna.

Chang wyciągnął rękę i odgarnął mi włosy z twarzy. Usłyszałam szuranie krzesła. Kątem oka zobaczyłam, jak Allen wstaje, Kanda złapał go za rękaw. Awantura nie była wskazana.

– Ta noc należy do nas, ślicznotko. – Ten pijany bełkot zaczynał grać mi na nerwach.

– Zostaw mnie w spokoju.

– Napij się ze mną.

– Na służbie nie piję.

– Kim jesteś, że masz służbę?

Wtedy Kanda wstał, podszedł do nas i podał mi płaszcz. Bez słowa się ubrałam. Pijak wybałuszył oczy na widok różanego krzyża n mojej piersi. Uniósł ręce, jakby chciał pokazać, że on niczego ode mnie nie chciał.

– Idziemy – powiedziałam do towarzyszy.

Ominęłam mężczyznę i wyszłam z pozostałymi. Gdy drzwi gospody zamknęły się za nami, pchnęłam Allena na ścianę i chwyciłam go za gardło. Spojrzał na mnie przerażony, nie spodziewał mojego nagłego ataku. Pozostali również.

– Następnym razem nie chcę widzieć takiego zachowanie. Sama dam sobie radę, a ty mogłeś tylko przynieść kłopoty, rozumiesz? – warknęłam.

Chłopak kiwnął głową. Puściłam go tak, jakby nic się nie stało. Przeszłam kilka kroków. Gdy mężczyźni się nie ruszyli, odwróciłam się do nich i powiedziałam do poszukiwaczy:

– Zaprowadzicie nas do dzielnicy więźniów, a potem spadacie.

Wszyscy poszukiwacze skinęli głowami, nadal będąc w lekkim szoku po moim ataku na Allena. Białowłosy był na mnie wściekły. Czułam to, nie mogłam mu jednak pozwolić, żeby w przyszłości zrobił coś takiego. Następnym razem może nie będzie miał go, kto przytrzymać. Wtedy narobi sobie kłopotów i mnie również. Dobro misji jest najważniejsze. Nie możemy się rozdrabniać.

Poszukiwacze w milczeniu poprowadzili nas w odpowiednie miejsce. Założyłam kaptur na głowę, ukrywając twarz. Lepiej, żeby postronni nie wiedzieli, że jestem kobietą. Nie wszyscy szanują mundur egzorcysty. Na ulicach było cicho. Za cicho. Czuliśmy napięcie miasta, lada chwila mogło wybuchnąć kolejne powstanie, kolejna rzeź. Jeśli znajdziemy się w jej środku, zadanie może się nie powieść. Uliczne dziwki, chowające się po kątach, obserwowały nas czujnym spojrzeniem, szukały łatwego zarobku. Miały jednak na tyle rozumu, żeby nie podchodzić. Im byliśmy bliżej dzielnicy więźniów, tym bardziej czułam obecność akum. Zastanawiałam się, czy nas ubiegły. Jeśli tak, musimy odzyskać innocence. Chyba, że to nie jego sprawka. Wtedy pozbędziemy się tylko demonów. Standard.

– To tutaj – odezwał się jeden z poszukiwaczy. – Na końcu tej ulicy stoi zrujnowany dom. Za nim w ogrodzie rosną szklane kwiaty.

– Spadajcie. Zameldujcie, że niedługo wracamy – odpowiedziałam.

Zostaliśmy w trójkę, nie licząc Linka. W niczym nam to nie przeszkadzało. Raźnym krokiem ruszyliśmy przed siebie. Cały czas byliśmy jednak czujni. Płaszcz działa jak czerwona płachta na byka. Trzeba uważać. Oko Allena uaktywniło się w momencie, gdy poczułam ostrzeżenie przekleństwa. Aktywowaliśmy innocence i rozdzieliliśmy się. Każde było odpowiedzialne za siebie. Poziomy 4 i 5 zaatakowały mnie jednocześnie, przed czym zasłoniłam się skrzydłami. Do szklanych kwiatów miałam jakieś pięćdziesiąt metrów, nie licząc długości domu. To nie zajmie dużo czasu. Ściągnęłam rękawiczkę, moc przekleństwa ukazała się w postaci białej poświaty wokół dłoni, wzmocniła mój atak. Okazało się jednak, że obie akumy są bliskie ewolucji i tylko je zraniłam. To nie był problem. Przez słabszą akumę przebiłam się parę chwil później. Poziom 5 zaczął mnie ścigać, jednak to ja byłam szybsza, więc wykorzystałam cień jednego z budynków i zaatakowałam znienacka. Akuma zniknęła. Nie przejmowałam się tym, co robią pozostali, świetnie sobie radzili. Jednak im byliśmy bliżej celu, tym więcej demonów się pojawiało. Nie dałam rady dostać się do ogrodu ponad budynkiem, za dużo ich.

– Kanda, Allen, odwróćcie ich uwagę! – krzyknęłam do towarzyszy.

Zniknęłam w cieniu, zanim odpowiedzieli. Zajęli się tym od razu. Akumy rozglądały się za mną, słyszałam, jak kłócą się pomiędzy sobą. To chyba jest w ich naturze, każdy poziom wyższy niż pierwszy, który notabene nie ma chyba własnego rozumu, wykłóca się z innymi akumami. Łatwo je do tego sprowokować. Tym razem egzorcyści nie dali im na to szans. Robili za przynętę, gdy mnie udało się przekraść do zrujnowanego domu. Trzymałam się z daleka od okien, nie byłoby dobrze, gdyby któryś z demonów mnie zauważył. Skradałam się w stronę ogrodu, musiałam bardzo uważać, bo sam budynek był pułapką: tynk sypiący się ze ścian i sufitu, luźne deski w podłodze, bałagan. Mimo ostrożności przeszłam tamtędy dość szybko. Drzwi do ogrodu zostały wyłamane z zawiasów. Przykucnęłam przy framudze i ostrożnie wychyliłam się, aby sprawdzić, co mnie czeka przy szklanych kwiatach. Na środku zobaczyłam innocence obleczone w pnącza, wokół rosły te dziwne rośliny. Wokół krążyły akumy, około sześćdziesięciu sztuk, poziomy 4 i 5. Jest źle. Sama sobie tu nie poradzę. Wyciągnęłam golema. Czasem się jednak przydają zwłaszcza, od kiedy są odporne na Arkę.

– Kanda, Allen, potrzebuję tu jednego z was – wywołałam ich.

– „Kanda jest bliżej." – Usłyszałam.

– Uważaj, ten dom się sypie – ostrzegłam go.

Nie wiem jednak, czy coś sobie z tego robił, zawsze musiał robić wszystko po swojemu. Czekałam, obserwując akumy. Innocence broniło się przed nimi, ale bariera mogła w każdej chwili puścić, a wtedy będziemy mieli więcej roboty. Usłyszałam ostrożne kroki Kandy, więc odwróciłam się do niego.

– Co jest? – zapytał.

– Sam spójrz. Jedno z nas musi pójść po innocence.

Przez chwilę nie odpowiadał, obliczając nasze szanse. Mogliśmy, co prawda, zaatakować intuicyjnie, ale czasem lepiej poczekać. Łatwo zginąć, działając na czuja, a to głupia śmierć i niegodna egzorcysty. Czekałam na jego decyzję. Wtedy jedna rzecz przykuła mój wzrok: bariera była dość wysoka, większość akum znajdowało się na wysokości pierwszego, drugiego piętra.

– Zajmę się akumami – szepnęłam.

Spojrzał na mnie, jakbym zwariowała. Nie musiał się o mnie troszczyć.

– Zobacz, na jakiej są wysokości. Mnie będzie łatwiej z nimi walczyć. Ty pójdziesz po innocence. Póki możesz, trzymaj się cienia.

Zanim zdążył zaoponować, ruszyłam do ataku. Obce innocence działało na równi na mnie jak na demony. Nie przejmowałam się tym. To problem Kandy. Moim były akumy. Wzbiłam się w powietrze i rzuciłam prowokacyjny atak w ich stronę. Część od razu odpowiedziało, a resztę zostawiłam Japończykowi, niech sam się martwi. Nie miałam czasu się nim zajmować. Niszczyłam akumy jedną po drugiej. Nie obyło się jednak bez drobnych zadrapań czy siniaków. W którymś momencie poczułam, jak ciepła posoka spływa mi z policzka, dotknęłam go. Długie cięcie o milimetry minęło oko. Wkurzyło mnie to, akumy nie powinny mnie oszpecać. Zniszczyłam winowajcę jednym cięciem. Innocence i przekleństwo reagowały na moje uczucia, im te były intensywniejsze, tym więcej mocy uzyskiwałam. Właśnie dlatego cały gniew, rozpacz i strach przelewałam w walkę. Nie dość, że pozbywałam się ich nadmiaru, to byłam skuteczniejsza. Lavi powtarza, że we mnie nie ma żadnych uczuć. Fajny pozór.

Usłyszałam upadające ciało. Odwróciłam się. Innocence ze środka ogrodu obroniło się przed Kandą, przy okazji niszcząc trzy akumy. Teraz ja byłam bliżej celu. Intuicyjnie uchyliłam się przed ciosem. Rzuciłam w napastnika odpowiednim atakiem.

– Masz za swoje – mruknęłam.

Wymieniliśmy się z Kandą spojrzeniami. Chłopak skupił na sobie uwagę akum, a ja podleciałam do bariery. Wtedy zaczęły się omamy wzrokowe. Nie wiedziałam, z której strony nastąpi atak. „Nie myśl o ciosie, który wykonujesz, tylko go wymierz" – powiedział mi kiedyś Christian w czasie treningu. Zamknęłam oczy i oczyściłam umysł.

– Noah, tnij kwiaty! – Usłyszałam.

To one były barierą. Podniosłam powieki i zapikowałam w dół, obcinając łodyżki roślinom. Działało. Jedna z akum zauważyła, co robię i puściła się w pościg za mną. Przedostała się za barierę, była szybsza, przez co wyprzedziła mnie o parę centymetrów. Skupiłam myśli na własnym innocence, „szybciej", musiałam wygrać. Gdy byłam jakieś pięć metrów nad ziemią, intuicyjnie obróciłam się lekko na bok, wiedziałam, że lądowanie będzie twarde. Warto było jednak. Pierwsza dosięgnęłam kryształu, uderzając plecami o ziemię. Dłonią uzbrojoną w sztylet obroniłam się przed atakiem akumy. Nie dała mi szansy wstać, więc walczyłam na leżąco. Niech mi nikt nie mówi, że treningi z Kandą są beznadziejne. Jedna z akum zamiast rąk miała szpikulce, ominęła mój obojczyk, ale trafiła w skrzydło. To zabolało i nie obyło się bez krzyku. Unieruchomiona byłam na łasce demona. W lewej dłoni nadal ściskałam zdobyty kryształ.

– Oddaj innocence, to nie będziesz cierpiała, egzorcystko – odezwał się stwór.

– Po moim trupie – warknęłam.

Celowała w moją szyję. Chciała, żebym się udusiła? Nic z tego. Nie dam się tak łatwo. Im była bliżej, tym łatwiej było mi ją dosięgnąć. Miałam jednak szczęście w nieszczęściu, bo o to Allen dołączył do nas w wielkim stylu. Akumy przebiły nim chyba cały dom, bo chłopak nie wyglądał najlepiej. Demon, który chciał mnie zabić, zawahał się, wykorzystałam tą chwilę i posłałam go do diabła. Wstałam i schowałam innocence. Musiałam mieć pewność, że jest bezpieczne. Kolejny atak połączyłam z iluzją Kandy. Tak byliśmy skuteczniejsi, nie było jednak czasu na synchronizację ataków. Wzleciałam ponad ogród, ignorując ból ranionego skrzydła. Za parę chwil nie będzie śladu po ranie. Kilka akum podążyło za mną. Wciąż było ich sporo, a przecież natłukliśmy dzisiaj tego draństwa. Nowe musiały pojawiać się co chwilę. Zabijałam te, które polowały na mnie.

Po kolejnym ciosie zobaczyłam, jak ranny Allen uderza o ścianę budynku. Nie podniósł się tym razem. Wszystko działo się jak na zwolnionym filmie. Widziałam, jak dwie akumy szykują się do ataku. Nie mogłam nic zrobić, byłam za daleko, za wysoko.

– Allen! – wrzasnęłam, jakby to coś dało.

Nie był w stanie wstać wystarczająco szybko. Zginie. Chciałam go osłonić, uratować, cokolwiek. Nic nie mogłam jednak zrobić. Zupełnie nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro