Rozdział 57.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Dlaczego Tobą rządzi gniew?

Przed samym sobą bronisz się,

gdzie się podziała tamta twarz

mądrego człowieka?"


Nadal stałam w tym samym miejscu i patrzyłam w drzwi, za którymi zniknął Kanda. Pozostali spoglądali raz na siedzącego pod ścianą zakrwawionego Spencera, raz na mnie, raz na drzwi i dwóch stojących tam mężczyzn. Obaj przyglądali mi się uważnie. Słyszałam oddech każdej osoby w sali – taka była cisza. Wszyscy czekali na rozwój wydarzeń. Abba przytuliła się do mnie mocniej, drżała. Bałam się, że się za chwilę rozpłacze. Przecież to tylko mała dziewczynka.

– Vivian, co tu się stało? – zapytał w końcu Komui.

Spuściłam wzrok, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Co miałam mu powiedzieć? I dlaczego ja? Jakbym była za to odpowiedzialna. Nie chciałam mówić, chciałam w końcu uciec. Wszyscy patrzyli na mnie, oczekując odpowiedzi. Mogli nie pozwolić Kandzie wyjść i z nim porozmawiać, choć to pewnie dla mnie zbyt niebezpieczne.

– Spencer zaczepił Abbę – odezwał się Lavi. – Yuu chciał mu dać nauczkę.

– Rozumiem – powiedział Leverrier. – To go jednak nie tłumaczy.

Zacisnęłam zęby, żeby się nie odezwać. Nie mogę, nie wolno mi nic powiedzieć. Rana na ramieniu zaczęła pulsować bólem. Nie uwierzą mi tylko jemu, nie wolno mi mówić.

– Abba, co powiesz na trening z nami na świeżym powietrzu? – zapytał Lavi. – Wyszło słońce.

Przeskoczył przez stół i przyklęknął przy nas. Wyciągnął do małej rękę, czekał w napięciu. Spojrzałam na niego. Starał się nas stąd jakoś wyciągnąć. Uchwycił moje spojrzenie i lekko się uśmiechnął, po czym całą uwagę przeniósł z powrotem na dziewczynkę. Ta nieśmiało podniosła wzrok na chłopaka, który posłał jej delikatny uśmiech. Tak jak wtedy. Abba z wahaniem wyciągnęła swoją dłoń, ostrożnie i z lękiem. Widziałam, jak ręka Laviego drży w oczekiwaniu. W końcu dziewczynka mu zaufała, podała dłoń i uśmiechnęła się. Po chwili przytuliła się do niego na parę sekund, by w mgnieniu oka znaleźć się na jego plecach i zacząć się śmiać.

– Hej, czy ja wyglądam jak koń? – zapytał rudzielec.

– Wio, koniku! – zawołała dziewczynka.

Zaczęli się śmiać. Uśmiechnęłam się do chłopaka. Wstał i zaczął udawać iście wyścigowego rumaka. Uważał, żeby jeździec nie spadł i złapał mnie za rękę.

– Ty też idziesz.

– Konie nie mówią – upomniałam go.

Zaczął rżeć, na co roześmiałam się. Pogonił pierwszy, za nim Auren, Lenalee i Allen. Link też już się ruszył. Podążyłam za nimi. W drzwiach zatrzymał mnie Komui.

– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak, Komui.

Kiedy chciałam odejść, chwycił mnie za rękę. Spojrzałam na niego. Przyglądał mi się uważnie, jakby chciał coś wyczytać z mojej twarzy.

– Komui, nie musisz się martwić. Abbie nic nie jest – zapewniłam.

Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale milczał. Puścił mnie i pozwolił iść. Wybiegłam na zewnątrz. Dzień był piękny, jak na końcówkę listopada. Rozglądnęłam się.

– Gdzie są wszyscy? – pomyślałam na głos.

Nie mogli przecież zniknąć. Długo nie byłam w budynku, więc nie odeszli zbyt daleko.

– Allen! Abba! – zawołałam, ale bez odzewu. – W chowanego się bawicie? Dzieciaki.

Westchnęłam. Pewnie gdzieś pogonili, jak to oni. Usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się gwałtownie i odetchnęłam z ulgą, widząc Laviego. Uśmiechnął się do mnie i przekrzywił głowę.

– Wszystko w porządku, Vivian?

– Tak, dlaczego pytasz?

– Ostatnio jesteś jakaś spięta. Wszyscy to zauważyliśmy. Allen chciał na ciebie poczekać, ale pewnie zaczęlibyście się znowu kłócić.

– Nie musicie się o mnie martwić. Gdzie reszta?

– Poszli zobaczyć, gdzie Yuu trenuje. Vivian, ja wiem, że coś jest nie tak. Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mówić.

– Lepiej, żebyście o pewnych rzeczach nie wiedzieli.

– Wiem, że to przez Spencera. Tam, na stołówce modliłem się, żeby Yuu go zabił. Do tej pory tego chcę. Sam bym to zrobił.

– Nie powinieneś tak mówić. – Złapałam go za ramiona.

– To dlaczego w to nie wierzysz?

Puściłam go i odwróciłam się od niego. Bałam się, że oczy mnie zdradzą.

– Trudno jest zaakceptować coś, czego się nienawidzi.

– Chciałbym ci pomóc, ale ty dalej mi nie ufasz.

– Lavi...

– Nie musisz mówić – przerwał mi.

Przytulił mnie. Odwróciłam się w jego ramionach i oparłam twarz o tors chłopaka. Przymknęłam oczy. Poczułam się bezpiecznie. Słuchałam bicia jego serca, przyśpieszyło, gdy mnie objął. Chciałam mu ufać. Żałował, że Spencer nadal żyje, chciał być jego oprawcą. Wiem, że gdybym mu powiedziała, poszedłby do niego i miałby przeze mnie kłopoty. Nie mogłam na to pozwolić.

Poczułam gwałtowne uderzenie. Upadłam na ziemię. Gdy otworzyłam oczy, obok mnie leżał Lavi, a pomiędzy nami Abba. Spojrzała na mnie cwaniacko.

– Co się kleisz do mojego konia? – zapytała.

– Sam się przykleił – odpowiedziałam.

– Dziewczyny się o mnie kłócą! – zawołał uradowany rudzielec.

Chwila zniknęła bezpowrotnie. Zaczęliśmy się gonić, Allen i Lenalee szybko do nas dołączyli. Podłe nastroje gdzieś zniknęły.

Usiadłam pod drzewem w lekkim oddaleniu, gdy ramię zaczęło o sobie bardziej przypominać. Obok mnie przystanął Link. Jak zwykle uważał, że jego pozycja nie pozwala mu na takie zachowanie, a był niewiele starszy od większości z nas.

– Znaleźliście Kandę? – zapytałam, przymykając oczy.

– Nigdzie go nie ma. Co się wczoraj wydarzyło?

Spojrzałam na niego uważnie.

– Skąd ci przyszło do głowy, że coś się wydarzyło?

– Znam Spencera dłużej niż ty, ale skoro nie chcesz mówić, to nie mów. Udawaj dalej, że nie ma problemu.

– Link.

– Obiecałem.

Zamilkliśmy. Na powrót zamknęłam oczy. Pozwoliłam, aby listopadowe słońce ogrzewało moją twarz. Wsłuchałam się w odgłosy wokół: ich śmiech, urywane oddechy spowodowane gonitwą, śpiew lasu. Wiatr gwizdał swoją symfonię wśród pustych gałęzi. Natura zamierała, a to przywoływało myśli o śmierci. To nie tak, że chciałabym umrzeć, choć w nocy to pragnienie było mi bliskie. Po prostu wiem, że wokół mnie ludzie zaczną umierać z mojej winy. Czuję to. Powinnam zostać chyba sama. Ściągam na innych tylko kłopoty. Już dzisiaj Kanda sobie nagrabił, Leverrier nie puści mu tego płazem. Powinnam sama rozprawić się ze Spencerem, pozbyć się go raz na zawsze, na oczach wszystkich. Wiem, jakby to się skończyło – wyrokiem. Muszę to skończyć.

Wyczułam czyjąś obecność tuż obok. To Lavi wyłożył się obok mnie i przyglądał mi się uważnie.

– Czego chcesz? – zapytałam.

– Znowu jesteś smutna.

– Allen zaraz znowu zrobi ci awanturę.

– Chrzanię to. Vivian, przestań już. Proszę. Nie broń się przed tym.

– Zrozum, Lavi. Możecie mnie przeze mnie kłopoty. Odpuść sobie.

Nie zważał na obecność Linka, nie zważał, że Allen nam się przygląda ani, że za chwilę uwagę na nas zwrócą Lenalee i Abba. Patrzył mi w oczy, czułam, co chce powiedzieć. Położyłam mu dłoń na ustach. Ściągnął ją i ucałował delikatnie.

– Nie zamierzam odpuszczać nawet, jeśli będę przez to cierpiał, dopóki widzę choć maleńką szansę na zwycięstwo.

Uniósł się na jednej ręce i nachylił w moją stronę. Jego usta ostrożnie musnęły moje. Rana była zbyt świeża, czułam obecność Spencera, jego bliskość. Odepchnęłam lekko Laviego i wstałam.

– Wybacz mi – szepnęłam.

Pobiegłam w stronę Kwatery Głównej. Do środka, pokonywałam kolejne schody, piętra, pomieszczenia i wpadłam na salę treningową. Nie było tu Kandy. Zastałam tylko Mariego. Przerwał trening, gdy mnie usłyszał. Staliśmy chwilę w milczeniu. Wiem, że słyszał mój przyśpieszony, urywany oddech, serce bijące w szalonym tempie, łzy kapiące na podłogę. Nie odezwał się jednak, czekał, aż sama coś powiem, aż się uspokoję.

– Mogę z tobą trenować? – zapytałam.

– Tak.

W ten sposób spędziłam resztę przedpołudnia. Marie to silny egzorcysta, ufałam mu w walce nawet jako przeciwnikowi. Cały czas jednak zastanawiałam się nad wieloma sprawami. Nad Kandą i Lavim. Ogień i woda, a jednak byli przyjaciółmi, jeśli można to tak nazwać. Japończyk chyba lubił ganiać po korytarzach za rudzielcem krzyczącym „Yuu". Inaczej już by to skończył. Co z nimi jest nie tak? Nic, to ja jestem problemem. Wiem to. Lavi za dużo oczekuje, nie rozumie, że nam nie wolno. Każda najmniejsza szansa na jego zwycięstwo równoznaczna jest z szansą na jego śmierć, a na to pozwolić nie mogę. Za bardzo go lubię. Tylko lubię. Nie ma w tym tego, czego on chce. Nie powinnam pozwolić mu się do mnie zbliżać. To mu tylko przeszkadza. Przecież ma zostać kronikarzem, obserwatorem, który nie może kierować się sercem. Musi być obiektywny, a uczucia tylko komplikują życie. Każdy z nas ma do wypełnienia zadanie. Nie mogę pozwolić, żeby przeze mnie Lavi zaprzepaścił te wszystkie lata nauki, poza tym nie chcę, żeby cierpiał. Nie zasłużył na to. Jestem świadoma, że Noah będą próbować mnie dorwać, wykorzystają każdą okazję, żeby zmusić mnie do współpracy, ukarać za zdradę krwi. Nie mam wyboru, muszę trzymać go z daleka od tego za wszelką cenę, nawet jeśli mnie znienawidzi. To by było najlepsze rozwiązanie.

Czasem jednak brakuje mi tego, co Lavi chce mi dać: poczucie bezpieczeństwa, możliwość ukrycia się w czyiś ramionach, zaufanie. Ufałam mu, ale nie potrafiłam powiedzieć tak wielu rzeczy. Nawet o poprzedniej nocy. W uszach wciąż miałam jego słowa o Spencerze, wiedziałam, że zabiłby go, przynajmniej próbował. Chciałam go przed tych chronić. Poza tym nie wiem, jakby się zachował wobec mnie. To chyba zbyt skomplikowane. Łatwiej mi milczeć przy Kandzie. On po prostu wie, niewiele mówi, pozwalając rozpłynąć się słowom, zaakceptować fakty. Sam wie, czym jest cierpienie. Czasem nie mam wyboru, teraz już muszę mu ufać. Groźba zdrady z jego strony jest zbyt poważna, nie mogę tłumaczyć wszystkiego Komuiemu. Poza tym kto by mi uwierzył w to wszystko? Może Kierownik owszem, ale Leverrier już nie. On tylko czeka na moje potknięcie. Wiem, że ma w biurku wyrok śmierci z moim nazwiskiem, czeka tylko na odpowiedni moment, żeby go podpisać. Spencer byłby dla niego niewinny, moje nocne eskapady zdradą. Nawet jeśli uwierzyłby w to, że Cross żyje, i tak oskarżyłby mnie o zdradę. Tylko dodatkowo wkopałabym zbuntowanego generała i nic by mi to nie dało. Tak tylko Kanda wie o wszystkim, a raczej części się domyśla. Przecież mu się nie spowiadam. Im mniej wie, tym lepiej dla niego i dla mnie, bo nie wygada. Pytanie, kiedy zażąda zapłaty i w jakiej formie.

Bardziej jednak martwi mnie Link. Wiedza zaczyna mu chyba ciążyć. Nie jest głupi, wie, że w nocy coś się wydarzyło i wiąże to z atakiem Kandy. Czuję to. Tylko, że Kanda nie zrobił tego dla mnie, lecz dla Abby. Ze mną to nie ma nic wspólnego. Chyba. Boję się, że Link poleci na skargę albo, co gorsza, coś mu się wypśnie przy Allenie. Przecież wszyscy widzą, jaki jest o mnie zazdrosny. Nieważne, kto się koło mnie kręci, mimo że wie, iż co rano wygłupiam się z Lavim, żeby mu zrobić na złość, dalej reaguje. Nie wiem, czy to wina braterskiej miłości czy wybudzenia się Czternastego. Mam nadzieję, że to pierwsze. Z tym sobie poradzę, gorzej z drugą opcją.

Zeszliśmy na obiad. Kandy nadal brak. Ukrył się gdzieś czy co? Na ścianie zostało trochę krwi Spencera. Starałam się nie zwracać na to uwagi. Po co jeszcze tym zawracać sobie głowę? Allen i Lavi kłócili się zaciekle. Nawet się nie przejęli moim wejściem, dopóki nie pojawiłam się przy stole.

– Lavi, możemy porozmawiać? – zapytałam.

– Vivian, przepraszam za tamto...

– Nie przepraszaj – przerwałam. – Chodź, musimy pogadać.

Pociągnęłam go za ramię. Posłusznie poszedł za mną. W drzwiach stołówki odwróciłam się i powiedziałam:

– Nawet nie próbuj podsłuchiwać, białowłosy Kiełku, bo możesz pożegnać się z pewną częścią ciała, a będę wiedziała, czy za nami poszedłeś.

Odpowiedział mi wściekłym wyrazem twarzy. Wiedział jednak, że nie rzucam słów na wiatr. Powinien zacząć mi ufać. Przecież nie pozwolę, żeby Lavi posunął się za daleko, poza tym chcę z nim tylko pogadać.

Wyszliśmy na zewnątrz. Pogoda się zmieniała – na niebie pojawiało się coraz więcej chmur, wiał zimny wiatr. Otuliłam się ramionami.

– Zimno się robi – stwierdziłam cicho.

Wtedy Lavi ściągnął sweter i zarzucił mi go na ramiona. Miły gest.

– Nie musiałeś.

– Ale chciałem. Oddasz mi, jak wrócimy do środka.

– Wybacz, że to tak dziś głupio wyszło. Pewnie Allen dał ci nieźle w kość potem.

– Da się przeżyć. Chyba za bardzo mnie poniosło. Po prostu nie mogę cię zrozumieć. Jesteś taka chłodna wobec mnie. Dlaczego nie potrafisz mi zaufać?

– Nie chcę, żebyś cierpiał.

– A Yuu może? – zarzucił.

– To nie tak.

– A jak? Może mi to łaskawie wytłumaczysz. Chcę w końcu wiedzieć, w czym on jest lepszy ode mnie.

Jego gniewny ton zaskoczył mnie trochę. Nie spodziewałam się, że zarzuci mi, że wolę Kandę. Przecież tak nie było. Gdybyśmy poznali się w innych realiach, z pewnością wybrałabym Laviego.

– Ja nie klasyfikuję ludzi na lepszych i gorszych – odpowiedziałam obrażonym tonem. – W tym nie ma ani twojej winy ani jego. Samo tak wyszło. Ufam ci, ale pewne sprawy wolałabym zachować wyłącznie dla siebie.

– A Yuu mówisz.

– Daj spokój z tym Kandą! – krzyknęłam. – On nie ma z tym nic wspólnego. Rozmawiamy o nas, nie o nim.

– Nie ma nas, bo ty na to nie pozwalasz. O wszystkim mówisz Yuu, mnie wyłączasz z własnego życia. Nie wiem dlaczego. Uważasz, że nie potrafię cię zrozumieć? Że tacy jak ja tylko krzywdzą?

– Lavi, to nie tak.

– Nie potrafisz mi wyjaśnić, więc rozmowa skończona.

Odwrócił się na pięcie i poszedł do środka.

– Lavi! – Nie zareagował.

Oparłam się o mur. Nie myślałam, że się tak wkurzy. Zależało mi na jego przyjaźni, nie chcę go krzywdzić, ranić. I tak wszystko robię źle. On wyciąga do mnie rękę, a ja ją gryzę jak wściekły pies. Dlaczego on nie potrafi zrozumieć słowa „nie"? Czy to takie trudne? Jak powiedzieć mu, że mi na nim zależy, ale nie dawać głupiej nadziei na miłość, której nie ma? Jak mam go zrozumieć? Przecież to głupie. Pokłóciliśmy się przez głupotę, przez to, że nie potrafimy się słuchać.

Wróciłam do środka. W drzwiach stołówki ściągnęłam sweter Laviego. Jego nie było. Podeszłam do naszego stołu.

– Gdzie rudzielec? – zapytałam.

Allen mnie zignorował. Pięknie, następny się obraża. W tym tempie przy kolacji nie będę miała, do kogo ust otworzyć.

– Razem z Mariem poszli do Komuiego – odpowiedziała Lenalee.

To oznaczało misję. Wybiegłam ze stołówki. Byłoby nie w porządku, gdyby wyjechał w złości. Bezsensowne jest pójście do Komuiego, najszybciej znajdę ich przy Arce. Pobiegłam więc tam. Ostatnia chwila.

– Lavi!

Odwrócił się i zatrzymał.

– Poczekaj na mnie chwilę – zwrócił się do towarzysza.

Podszedł bliżej. Zatrzymałam się tuż przed nim. Bieg przez Kwaterę Główną zmusił mnie do głębszego odetchnięcia. Wyciągnęłam w stronę chłopaka sweter.

– Zapomniałeś go odebrać.

Nie odezwał się. Nadal był zagniewany. Zrobiło mi się przykro, nie po to wyciągałam go na zewnątrz.

– Lavi, nie chcę, żebyś się na mnie gniewał w czasie misji. Przepraszam za tamto. Ja po prostu... – Położył mi dłoń na ustach.

– Nic więcej nie mów. Nie jestem zły na ciebie tylko na siebie, bom głupi. Nie chcę, żebyś mówiła tak, jakbym miał nie wrócić. A sweter na razie zatrzymaj. Wrócę po niego.

Musnął lekko mój policzek i poszedł. Po chwili razem z Mariem zniknął w Arce. Westchnęłam. Sweter będzie czekać u mnie w pokoju. Może wtedy uda nam się porozmawiać bez emocji. Powoli wróciłam na stołówkę. Mało kto jeszcze siedział. Zjadłam szybko i poszłam na górę po kurtkę, sweter położyłam w nogach łóżka. Nie zastanawiałam się długo. Zeszłam na dół i wyszłam na zewnątrz. Spacerowałam po lasku. Polana Kandy była pusta, nie miałam jednak ochoty na trening. Poszłam dalej, tak zaszłam nad rzekę. Jej szum trochę mnie uspokoił. Usiadłam na brzegu. I tak nie mam nic do roboty. Bez sensu psuć humor innym.

Po jakimś czasie nad rzeką pojawił się Allen. Sam. Link stoi pewnie w oddaleniu. Słyszałam, jak idą parę chwil temu. Początkowo udawałam, że go nie widzę. Przecież nie muszę mu się tłumaczyć.

W końcu na niego spojrzałam. Teraz on mnie ignorował. Patrzył w rzekę.

– Chodź tu, zazdrośniku – odezwałam się.

– Nie powinnaś siedzieć na ziemi. Jest listopad. Będziesz chora.

– Co ma być, to będzie. No chodź tu. Wkurza mnie to, że nie potrafimy ze sobą normalnie pogadać.

W końcu podszedł i usiadł obok. Przyglądał mi się uważnie. Wiem, że widział smutek i rozgoryczenie. Nie mogłam nic na to poradzić.

– Pokłóciliście się? – zapytał.

– Trochę. Nie przez ciebie. Allen, mam dość scen zazdrości. Wiem, że mnie kochasz i chcesz się mną opiekować, ale pozwól mi być samodzielną. To irytujące, gdy jeżysz się na każdego faceta, który na mnie spojrzy.

– A możesz mi zaufać?

Znowu zaufanie. Coś tak ważnego, a nie potrafiłam go okazać swoim bliskim. Niezbyt to zabawne, wręcz żałosne. Tak, wiem, jestem żałosna. Bałam się ich stracić. Im byli dalej, tym bezpieczniejsi. Szkoda, że oni tego nie rozumieją.

– Ufam ci – odpowiedziałam. – Ufam, ale nie potrafię pogodzić się z tym, że kiedyś staniesz się tym, którego nienawidzę za własne istnienie.

Przytulił się do mnie. Feralnie, bo lewe ramię zaczęło bunt, aż syknęłam z bólu. Chłopak odsunął się i spojrzał na mnie lekko przestraszony. Dotknął ranionego miejsca. Jestem pewna, że wyczuł pod ubraniem bandaże.

– Co to? – zapytał.

– Nic. Zagoi się.

– Możesz mi powiedzieć, kto i dlaczego? – Ostrożnie dobierał słowa.

– Jeśli ci powiem, będziesz miał kłopoty.

– Vivian.

– Jeśli obiecasz, że nie powiesz słowa i się nie wściekniesz.

– Obiecuję.

– Spencer.

– Dlaczego?

– Dla zabawy. Nie pytaj o więcej.

Przytuliłam się do niego i zagryzłam wargę. Nie chciałam już mówić, czułam łzy pod powiekami. To mnie wykończy. Nie chcę już tego. Pogłaskał mnie po włosach. Czuł, że stało się coś złego. Był wściekły, cały drżał ze złości. Obiecał, więc się uspokajał w moich ramionach, a ja w jego. Wiem, że cierpiał, gdy go odrzucałam, gdy kazałam mu spadać. Co jednak miałam zrobić? To nie takie proste być blisko z kimś, kto może stać się twoim wrogiem.

– Obiecuję, jak go zobaczę blisko ciebie, to zabiję – szepnął.

– Nie mów tak.

– Jesteś moją siostrą. Nie pozwolę cię więcej skrzywdzić. Nie mają do tego prawa.

– Odpuść Laviemu.

Odsunęłam się od niego. Przyglądał mi się uważnie. Usiadłam twarzą do jego boku.

– On... – zaczął.

– On mi nie zrobi krzywdy. Wiem, że zachowuje się jak dzieciak i wydaje się być nieodpowiedzialny. Wie jednak, że to tylko przyjaźń.

– Nie wydaje mi się – stwierdził.

– Co nie oznacza, że nie chce tego zmienić. – Uśmiechnęłam się. – Nie wymaga jednak ode mnie niczego na siłę.

– A Kanda?

Wściekli się czy co? Czemu wszyscy pytają mnie o niego? Halo, czy ja wyglądam, jakbym się w nim bujnęła? Nie wydaje mi się.

– A czy dał ci powody do niepokoju oprócz tamtego wydarzenia? – zapytałam spokojnie.

– Niby nie, ale metody jego działania są dziwne.

– Nie robi niczego, czego bym sobie nie życzyła. Taki już jest i raczej nikt go nie zmieni. Nie przejmuj się nim.

– Nie ufam mu.

– Zaufaj mi. Możesz?

– To trudne, gdy milczysz.

– Czasem w ciszy są wszystkie odpowiedzi.

Uśmiechnął się lekko i przytulił do mnie, uważając jednak na ramię. Wiedziałam, że to się skończy. Za dzień, za dwa, kiedy znowu zacznie bardziej przezierać przez niego Czternasty. Znowu będę miała go dosyć, a on będzie się denerwował, że nie chcę z nim rozmawiać. Beznadziejne życie.

Resztę popołudnia spędziliśmy razem. Do budynku wróciliśmy na kolację. Jak się spodziewałam, Kanda nadal się nie pojawił. Komui przyszedł nas o niego zapytać, sami byliśmy ciekawi, gdzie się podział Japończyk. Nie było go nigdzie. Nie sprawdzili tylko jednego miejsca, o nim jednak nie wspominałam. To słodka tajemnica moja i Kandy. Kierownik przyniósł też dobre wieści: Leverrier zabrał Spencera do Watykanu. Chyba wszyscy odetchnęli z ulgą.

Wieczorny trening na sali zakończył dzień. Abba długo nie mogła zasnąć. W końcu jednak udała się w ramiona Morfeusza. Posiedziałam przy niej jeszcze parę minut, żeby się upewnić, że wszystko w porządku. Potem poszłam do siebie po koc, cicho przeszłam na najwyższe piętro. Właściwe okno było uchylone, więc bez problemów weszłam na dach. Zimno. Wydawało się, że nikogo prócz mnie nie ma.

– Więc tu się ukryłeś – powiedziałam w stronę komina. – Wszyscy zaczęli się o ciebie martwić.

Z cienia wyszedł Kanda. Widziałam, że zdrętwiał od całodziennego siedzenia.

– Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – zapytał.

– Bo nigdzie indziej cię nie było. Sekretny pokój jest zamknięty, a nie wierzę, że Allen ci go otworzył.

– Po co przyszłaś?

– Pomilczeć.

Usiadłam i okryłam się kocem. Chłopak po chwili wahania opadł obok mnie. Żadne się nie odezwało. Wsłuchiwałam się w śpiew cykad, szelest wiatru i oddech towarzysza. Był spokojny, ale coś mi nie grało. Zrozumiałam to po chwili, gdy mu się przyjrzałam. Nadal był w tym samym ubraniu, co rano, więc musiało mu już dokuczać zimno. Zarzuciłam mu koc na ramiona i wstałam. Spojrzał na mnie uważnie. Czyżby się nie spodziewał po mnie takiego gestu? Za dobro dobrem, za zło złem.

– Nie będę ci przeszkadzać – stwierdziłam cicho. – Zgłoś się jutro do Komuiego. Może cię nie zabije.

– Chcesz znowu wracać sama?

– Leverrier zabrał przed kolacją Spencera do Watykanu. Poza tym tak go urządziłeś, że ledwo się rusza.

Odwróciłam się i zeszłam. Po chwili dołączył do mnie. W milczeniu wróciliśmy na nasze piętro. Pod drzwiami zwrócił mi koc. Weszłam do siebie bez słowa pożegnania. Nie musieliśmy nic mówić. Parę chwil później ułożyłam się do snu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro