Rozdział 67.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Between my pride and my promise

Between my lies and how the truth gets in the way

The things I want to say to you get lost before they come

The only thing that's worse than one is none"


Drzwi się otworzyły. Słyszałam każdy powolny krok. Ostrożnie zajrzałam zza lodowej przesłony. Dostrzegłam kawałek postaci. Przez moment robiłam wszystko, żeby mnie nie słyszał i starałam się uspokoić. Nie byłam pewna, czy to, co widzę, jest prawdą. Oczy mogły zostać oszukane, żebym przestała uciekać.

Postać zatrzymała się jeszcze dość daleko ode mnie. Musiał patrzeć na to, co mnie tak przestraszyło. Albo starał się mnie znaleźć, usłyszeć, dojrzeć. To mi jednak nie dawało spokoju. Rozbudzony promyk nadziei nie pozwalał mi zostać w ukryciu, ale wciąż się bałam. Walczyłam ze sprzecznymi uczuciami i w końcu zdecydowałam wyjść z kryjówki. Jeśli omamił moje oczy, to i tak nie ma wielkiego znaczenia, skoro ich zabił.

Z największą ostrożnością przeszłam pod stołem i wstałam naprzeciw niego. W jego oczach dostrzegłam zdziwienie, nie spodziewał się mnie tu, ale też niepokój i obawę. Zlustrował mnie spojrzeniem, czułam się przed nim naga i bezbronna, wzbierała we mnie rozpacz. Miałam się zerwać do ucieczki, gdy z jego ust padło:

– Noah.

To jedno słowo przesądziło. Pozwoliłam sobie na łzy ulgi, kolana odmówiły mi posłuszeństwa, opadłam na posadzkę obserwowana przez niego. Zbliżył się i przyklęknął przy mnie, chyba chciał mnie jakoś uspokoić, ale nie miał na to szans. Przylgnęłam do niego, chowając twarz w jego ramieniu. Palce zacisnęłam na jego plecach, bojąc się, że zniknie. To by mnie całkiem rozbiło i pogrążyło. To miejsce było przerażające bez bliskości kogoś znajomego. Wszystko przestało mieć znaczenie, nawet wzajemna nienawiść.

– Wstań. Musimy iść – powiedział cicho.

Uspokoiłam się i puściłam go, po czym wstałam. Miał rację, to się jeszcze nie skończyło. Trzeba stąd wyjść. Spojrzałam na Kandę, w jego oczach dojrzałam wiedzę o tym, co się stało. Odwróciłam wzrok, gdy zauważyłam gniew. Nic nie powiedział, nie musiał, wiedziałam, co myśli. Spojrzenie skierowałam na ciała. Musiał je pochwycić, bo powiedział:

– Oni żyją. Chodźmy.

Drzwi, którymi tu przyszłam, otworzyły się. Odwróciłam się powoli, choć wiedziałam, kogo tam zobaczę. Heikki wyglądał, jakbym go nie zaatakowała. Nie miał żadnych śladów po nożu nawet na ubraniu.

Poczułam, jak Kanda łapie mnie za ramię i odciąga. Pozwoliłam na to i po chwili stałam już za nim, wciąż obserwując oprawcę. Chyba tylko adrenalina trzymała mnie w przytomności, inaczej byłabym już nieprzytomna za strachu.

– To było głupie, ratsu – odezwał się Heikki. – Pozwoliłem ci żyć, a ty przyszedłeś odebrać moją własność.

– Nie przypominam sobie, żeby dziewczyna do kogokolwiek należała – odpowiedział Kanda.

– Masz ostatnią szansę, żeby wyjść z mego Pałacu w jednym kawałku.

– Wyjdę, ale z nią.

– Ona nigdzie nie idzie. Należy do mnie.

– Nie należy.

Spokój Japończyka był tylko pozorny, widziałam, jak spinają się jego mięśnie. Heikki sięgnął po miecz, jego klinga lśniła prócz miejsc, w których została zaschnięta krew.

– Odsuń się od niej – warknął blondyn. – Masz ostatnią szansę, ratsu.

Kanda przyjął to jak wyzwanie, bo złapał za rękojeść Mugenu.

– Odsuń się – polecił i ruszył do ataku.

Cofnęłam się do drzwi, którymi przyszedł. Obserwowałam ich pojedynek, był bardzo wyrównany, Heikki czasami wręcz przewyższał Kandę umiejętnościami szermierczymi. Z nerwów zagryzłam wargę do krwi, starałam się nie dopuścić do siebie myśli o tym, co będzie, jeśli Japończyk przegra. To się nie może wydarzyć.

Kanda ciął przeciwnika w brzuch i odepchnął go. Odwrócił się do mnie i zaczął ucieczkę, chwytając mnie za ramię. Poprowadził korytarzem, którym przyszedł. Nie obracałam się, żeby sprawdzić, czy jesteśmy ścigani, skupiłam się na dotrzymywaniu kroku egzorcyście, co z czasem stawało się coraz trudniejsze. Ostatnie nieprzespane noce, ucieczka przed Heikkim, jego atak na mnie, stres dały o sobie znać i pozbawiły mnie sił. W pewnym momencie potknęłam się i przewróciłam. Cicho jęknęłam, gdy chłopak pociągnął moją rękę, prawie ją wyrywając. Zatrzymał się i spojrzał na mnie. Podniosłam się do siadu, starając się uspokoić oddech.

– Nie mam już siły – szepnęłam, spuszczając wzrok.

Wiedziałam, że muszę wstać i kontynuować ucieczkę, Heikki może nas dogonić w każdej chwili. Nie byłam w stanie wykonać tego, czego ode mnie oczekiwano. Poza tym było mi cholernie zimno, na korytarzach panowała dużo niższa temperatura.

– Robisz się sina. – Usłyszałam.

– Zimno mi. Prędzej mnie zamrozi, niż pozwoli uciec.

– Nie panikuj.

Spojrzałam na niego zaskoczona tak spokojnym poleceniem. Czułam bijące od towarzysza ciepło. Zanim jednak się ruszyłam, ściągnął płaszcz i zarzucił mi go na ramiona.

– A ty? – zapytałam zdumiona.

– O mnie się nie martw. Wstań, musimy iść dalej.

Wtuliłam się w ubranie, od razu było mi cieplej i sytuacja zaczęła wyglądać odrobinę lepiej. Starałam się wykrzesać z siebie jeszcze trochę siły do ucieczki.

– A co z resztą? – zapytałam.

– Dadzą sobie radę. On ściga nas, nie ich.

– Nie wiedzą, że mnie znalazłeś.

– Nie martw się teraz o nich. To ciebie w pierwszej kolejności trzeba stąd wyprowadzić, a oni może znajdą sposób, żeby się go pozbyć. Chodź. – Wyciągnął do mnie rękę.

Jego opanowanie i racjonalizm uspokoiły mnie na tyle, że dałam się przekonać. Chwyciłam wyciągniętą dłoń i chwiejnie wstałam – stopy już miałam sine i trochę zdrętwiałe. Jeszcze trochę i odmówią mi posłuszeństwa.

– Butów ci nie dam – mruknął Japończyk.

– Twoich nie chcę – odparłam.

Miało wyjść ironicznie i wrednie, a wypowiedziałam to cicho, mrukliwie i jak jeden wielki kłębek strachu. Chłopak wzruszył ramionami, wziął mnie za rękę i pociągnął dalej. Nasze tempo zmniejszyło się z mojej winy, choć starałam się iść szybciej. Kanda obracał się tylko po to, żeby spojrzeć od czasu do czasu na mnie, jakby nie był pewny dłoni. Nie ufał też spojrzeniu, wokół nadal były tylko lustra, w których się odbijaliśmy.

Strach osłabł. Ufałam Kandzie. Może i kłóciliśmy się, wyzywaliśmy się i staraliśmy się wzajemnie pozabijać, ale to wszystko nie miało teraz znaczenia, mieliśmy wspólnego wroga, z którym musimy sobie poradzić. Jego płaszcz sprawił, że nie drżałam już tak z zimna, wciąż je czułam, ale myśli o zamarznięciu jakoś ustąpiły. Za to czułam działanie innocence i zdolności Noah, które starały się zmniejszyć obrażenia.

Skręciliśmy i weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Było duże i wypełnione książkami. Naprzeciw nas wisiał portret Heikkiego, pod nim stało biurko z ciemnego drewna. Kanda puścił mnie i zaczął się rozglądać. Podeszłam do obrazu. Na dolnej ramie zauważyłam plakietkę z napisem: „Hrabia Armo Heikki, urodzony 1610 i nieśmiertelny". Zadrżałam. To rzeczywiście był potwór, może nawet nie miał pojęcia o walce egzorcystów z siłami Kreatora, a mnie porwał z jakiegoś innego powodu.

Odwróciłam się do biurka. Leżała na nim otwarta książka. Wzięłam ją do ręki i zaczęłam przeglądać. Na jednej ze stron był plan jakiegoś budynku – mapa Pałacu.

– Kanda, mam mapę.

Chłopak podszedł, wyciągnął książkę z mojej dłoni i bezceremonialnie wyrwał stronę z planem. Skrzywiłam się, gdy wolumin upadł na biurko, ale nie odezwałam się na ten temat. Nie ma na to teraz czasu, a wykład o książkach może poczekać do powrotu do Kwatery Głównej. Zajęłam się przeglądaniem innych książek z biurka. Jedna z nich przykuła moją uwagę. Był to dziennik jakiegoś sługi, dość stary i pisany ozdobnym pismem, które trudno było mi odczytać w tym półmroku.

– „Nasz pan stał się Demonem Lodu i okrutnym tyranem..." – Udało mi się przeczytać, zanim książka została mi wyrwana. – Hej, co robisz? – Spojrzałam na Kandę.

– Nie mamy czasu marnować go tutaj – odpowiedział.

– Tam może być sposób na zabicie Heikkiego – zaoponowałam.

Podniosłam książkę i zaczęłam wertować strony w poszukiwaniu wskazówki. Odwróciłam się, gdy spostrzegłam ruch Kandy.

– Noah, nie mamy na to czasu – powtórzył mniej przyjemnie.

– Znalazłam. – Nie przejęłam się tym. – Posłuchaj: „Odkryliśmy sposób na zabicie lorda. To ogień. Jest tylko jeden warunek..." – Książka znowu została mi wyrwana.

Tym razem uderzyła o ścianę. Odwróciłam się ze złością do Japończyka, który chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę drzwi.

– Kanda – zaprotestowałam.

– Ogniem posługuje się królik. Widzisz go gdzieś tu? Bo ja nie. Idziemy.

Pozwoliłam mu się wyprowadzić. Teraz, z mapą byliśmy mniej zagubieni. Z lustrzanego korytarza weszliśmy do okrągłej sali o przezroczystobiałych ścianach. Usłyszeliśmy za sobą kroki, Kanda zmusił mnie do biegu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Heikkiego.

– Myślicie, że pozwolę wam uciec? – syknął pogardliwie.

– Nie zatrzymuj się. – Usłyszałam Kandę.

Wręcz czułam na karku oddech wroga. Wtedy poczułam, że tracę grunt pod nogami. Nie, to nie była żadna dziura. Zrozumiałam to, kiedy uderzyłam o podłogę. Heikki znów użył tej sztuczki, co na polanie. Kanda podniósł się obok i chwycił za miecz.

– Uciekaj stąd – powiedział cicho.

Usiadłam i spojrzałam na blondyna. Jego mina wyrażała zwycięstwo.

– Tak blisko wyjścia, a tak daleko. Jesteś głupcem, ratsu. Naprawdę myślałeś, że ją stąd zabierzesz?

Jego pogardliwy śmiech wypełnił salę. Kanda jakby nie zważał na te słowa, aktywował innocence, bo demon to już nie przelewki. Heikki też sięgnął po miecz. Zderzyli się z atakami, wciąż będąc na podobnym poziomie. To mnie przerażało, bałam się, że blondyn pokona Japończyka i go zabije.

Dopiero po chwili zauważyłam mapę na podłodze. Kanda musiał ją upuścić, gdy upadliśmy. Podniosłam kartkę i przejrzałam. Heikki miał rację, do wyjścia już niedaleko.

– Noah, spadaj stąd!

Spojrzałam na walczących. Nie używali już tylko stali, Kanda wyraźnie przegrywał. Wstałam i zaczęłam się cofać, obserwując pojedynek. Japończyk powoli przestał dorównywać przeciwnikowi. Został brutalnie podcięty i zaklęciem rzucony pod boczną ścianę.

– Kanda!

W sekundę zrozumiałam, że powinnam raczej martwić się o siebie, bo potwór zbliżał się do mnie, a ja nie miałam, jak się bronić. Cofałam się z sercem, które mało nie wyrwało się z piersi. Tak byłam przerażona. Upuściłam mapę i oparłam się o zimną ścianę – to pułapka, nie mam, dokąd uciec, a Kanda tym razem nie zdąży mnie ochronić.

Heikki wiedział o tym, na jego twarzy igrał uśmiech zwycięzcy. Przystanął bardzo blisko, wierzchem dłoni pogłaskał mój policzek. Zadrżałam z zimna, jakie otrzymałam.

– To było bardzo niemądre, kaunein. Powinnaś być posłuszna, a tak przysporzyłaś sobie i mnie zmartwień – powiedział bez emocji.

– Zostaw mnie – wyszeptałam.

Jego twarz zbliżała się do mojej z zamiarem pocałunku. Nie byłam w stanie nawet się ruszyć. Heikki nie spełnił swej groźby, bo został przecięty mieczem o szerokiej klindze – Boski Klaun. Allen i pozostali pojawili się nie wiadomo skąd w dosłownie ostatniej chwili. Wróciła mi energia i odskoczyłam na bok, gdy blondyn został zaatakowany.

– Zostaw ją w spokoju – warknął wściekle Allen.

On i Lavi z Krorym odciągnęli uwagę wroga ode mnie. Wykorzystałam to i podbiegłam do Kandy, któremu dziewczyny pomagały wstać. Był dość mocno poobijany, ale wiedziałam, że nie odpuści potworowi.

– W porządku? – zapytałam.

– Lenalee, wyprowadź ją stąd i uciekajcie do miasta – polecił.

– Dobrze.

Lenalee pociągnęła mnie za rękę i pobiegłyśmy w stronę sali wejściowej. Miranda dotrzymywała nam kroku. Wolałabym zostać, niepokoiły mnie odgłosy walki. Czułam, że chłopcy przegrają. Mimo to biegłam dalej, to mnie chciał, więc im dalej jestem, tym mamy większe szanse, że jednak się uda.

Zatarasował nam drzwi z miną pełną wyższości. Innocence się go nie imało, rany od razu znikały. Lenalee i Miranda ruszyły do walki, w jakiś sposób wiedziały, że ja nie dam rady atakować, więc starały się mnie chronić.

– Dziewczyny, uważajcie! – Usłyszałam Allena.

Lenalee odbiła do góry, Mirandę pchnęłam na ziemię, unikając spotkania z ognistym wężem, który ruszył na Heikkiego i... nawet go nie drasnął! Blondyn roześmiał się.

– Chcieliście mnie zabić w moim Lodowym Pałacu? Tu nic nie możecie mi zrobić, lapset!

Moich towarzyszy to nie zraziło, nadal atakowali. Dzięki temu Heikki odsunął się od wyjścia. Wstałam i cofnęłam się do sali wejściowej. Wsadziłam ręce do kieszeni munduru i natrafiłam na mój sztylet. Kanda musiał go zabrać ze sobą, ale chyba w tym wszystkim zapomniał o nim. Ostrożnie wyciągnęłam sztylet i złapałam go tak, żeby nie było widać. Byłoby niedobrze, gdybym znowu straciła broń. W mojej głowie zaczął klarować się plan działania. Musi się udać, po prostu musi.

Wtedy Heikki uderzył egzorcystami o ścianę. Przysypał ich lód, który oderwał się z sufitu. Przez dłuższą chwilę nie wstawali, co oznaczało kłopoty. Zaczęłam się cofać, ale blondyn szybko mnie dogonił i chwycił za ramiona. Staliśmy przez chwilę w milczeniu. Zlustrował mnie wzrokiem.

– Czemu osłaniasz ciało, które tak pragnę? – zapytał.

Ściągnął ze mnie płaszcz Kandy i rzucił go niedbale na ziemię, jakby był niepotrzebnym śmieciem. Zacisnęłam zęby ze złości. Nie miał prawa tego zrobić. Jego zimne dłonie dotknęły moich policzków.

– Nie.

Próbowałam się wyrwać, ale jego lodowate wargi ułożyły się na moich. Od razu zaczęłam tracić siły, ale walczyłam z utratą przytomności. Nie mogłam na to pozwolić, to wszystko zniweczy, a przecież trzeba go zabić.

– Zostaw ją! – Od krzyku Allena zadrżał cały pałac.

Zaatakował demona, który odepchnął mnie jak szmacianą lalkę. Nawet nie poczułam bólu uderzenia, najważniejsze, że wciąż byłam przytomna. Chwyciłam się myśli o pokonaniu Heikkiego i dzięki niej wstałam, na chwiejnych nogach dotarłam do bramy. Moi towarzysze skutecznie odciągali uwagę demona ode mnie, miałam szansę na doprowadzenie do zniszczenia blondyna. Drzwi jednak stanowiły barierę nie do przebycia w moim obecnym stanie. To koniec.

– Vivian, uważaj!

Młot Laviego przebił się przez lodowe wrota. Spojrzałam na nich, nie byli w stanie długo przeciwstawiać się wrogowi. Oni słabli, on wciąż czerpał skądś energię. Ode mnie zależy wszystko. Nie mogę zawieść. Przelazłam przez resztki wrót w sam środek śnieżycy. Na zewnątrz było cholernie zimno, nawet ja długo nie wytrzymam półnaga i wyczerpana na tym mrozie. Odwróciłam się do walczących.

– Hej, ty! – krzyknęłam. – Chcesz mnie?! To mnie złap!

Nie czekałam na odpowiedź. Miałam nadzieję, że wiedzą, jak to rozegrać dalej. Zaczęłam uciekać na najbliższe wzgórze. Było to bardzo trudne, śnieg ograniczał widoczność, kleił się do nagiego ciała i sukni, która mi strasznie przeszkadzała, plątała się. Co chwilę zapadałam się w świeżym śniegu. Było mi cholernie zimno, skóra wręcz płonęła bólem. Nie miałam wyboru, wierzyłam, że Laviemu uda się zabić demona, zanim ponownie położy na mnie łapska.

Odwróciłam spojrzenie, żeby zobaczyć, czy złapał przynętę. Szedł dość szybko, pogoda się go nie imała, a jego stopy miały oparcie. Nie to co ja. W ten sposób szybko mnie dogoni. Noga mi się zapadła i zsunęłam się parę centymetrów. Nigdzie nie było widać egzorcystów. Gdzie oni są? Podniosłam się resztkami sił i wspinałam dalej. Miałam nadzieję, że jestem wystarczająco widoczna w tej śnieżycy.

Nie dotarłam do szczytu. Poczułam lodowatą na ramieniu. Odwróciłam się. Wiedziałam, że to koniec ucieczki.

– Naprawdę myślałaś, że mi uciekniesz, kaunein? – zapytał z kpiną.

– Puszczaj – warknęłam.

Zaatakowałam ręką uzbrojoną w sztylet. Oberwał w policzek. Nie spodobało mu się to i uderzył mnie w twarz. Straciłam oparcie i przewróciłam się, zsuwając się kawałeczek po świeżym śniegu. Na oślep odsunęłam się jeszcze parę centymetrów, zaklinając w duchu Laviego, żeby zrobił, co do niego należy. Żarty się skończyły, Heikki nie zamierzał być ani trochę miły. Brutalnie szarpnął mnie do góry. Krzyknęłam z bólu, miałam dość, ale nie zamierzałam się poddać. Atakowałam intuicyjnie, co zmusiło go do puszczenia mnie.

Usłyszałam krzyki, albo wydawało mi się. Kątem oka dostrzegłam ognistego węża, który parł prosto na demona. Byłam zbyt blisko, by uciec na bezpieczną odległość, zostanę spopielona razem z wrogiem. Przed tym próbowali mnie ostrzec, ale za późno. Zamknęłam oczy, żeby tego nie widzieć.

Po kilku sekundach poczułam, że ktoś mnie obejmuje. To nie był Heikki, bo czułam ciepło ciała. Intuicyjnie wtuliłam się mocniej w niego, pozwalając się ochronić. Nadal nie podnosiłam powiek, poczułam ciepło wokół, ale nie zrobiło mi krzywdy. Demon spłonął z przeraźliwym wrzaskiem.

Po chwili było już po wszystkim, nawet śnieżyca ustała. Otworzyłam oczy i podniosłam się w asyście Allena – to on mnie osłonił przed atakiem Laviego. Na dole pod pałacem dostrzegłam pozostałych.

– Kamień z serca – westchnęłam cicho.

– Nigdy więcej tak nie rób. –Przytulił mnie do siebie.

Był taki ciepły, a ja zmęczona. Opuściły mnie ostatnie siły i bezwładnie zawisłam na ramieniu Allena. Chłopak wziął mnie na ręce, a jego biały płaszcz owinął się wokół mojego ciała, trzymając ciepło.

– Allen... – Nawet nie wiem, co chciałam powiedzieć.

– Nic już nie mów. Nie bój się. Jestem tutaj.

Te słowa słyszałam już gdzieś na skraju świadomości. Oparłam policzek o jego ramię i zasnęłam wykończona.

Pierwszą zmianą, którą zarejestrowałam, było ciepło – znak, że jestem w budynku, a nie na zewnątrz. Leżałam na czymś miękkim, słyszałam rozmowy. Z trudem otworzyłam oczy, gdzieś we mnie było jeszcze zmęczenie. Zobaczyłam jasny sufit. Podniosłam się na łokciach. Ten pokój to salon Jokinenów.

– Obudziłaś się już? – Usłyszałam pytanie.

Pochylała się nade mną drobna blondynka. Tarja. Leżałam na sofie przykryta kocem. Wokół siedzieli egzorcyści i nasz gospodarz popijający jakiś gorący napój.

– Długo spałam? – zapytałam.

– Nie. Zaraz przyniosę wodę i ciepłą herbatę.

Dziewczyna wyszła. Wciąż nie czułam stóp. Usiadłam i spojrzałam na nie – były zaczerwienione i zimne. Nadal miałam na sobie tę przeklętą suknię. Owinęłam się w koc. Egzorcyści przyglądali mi się uważnie. Tarja wróciła z miską z wodą. Wsadziłam do niej nogi.

– Zimna? – zapytałam.

– Na razie tak. Później będziemy dolewać cieplejszej, żebyś nie miała żadnych odmrożeń. Przynieść jeszcze jeden koc?

– Nie trzeba.

W salonie zalała mi herbatę świeżo grzaną wodą. Od razu zrobiło mi się cieplej. Zaczęłam przysłuchiwać się relacji Laviego.

– Jak długo nas nie było? – zapytałam.

– Dwa dni – odparł rudzielec. – Prawie całą noc zajęło nam dostanie się do Pałacu, a potem dzień cię szukaliśmy. Zostało nam teraz trochę nocy.

– Czemu tak w ogóle rzucił się na Vivian? – zapytał Allen.

– Chodzi o starą legendę o Demonie Lodu – odezwała się Tarja, zajmująca się moimi nogami. – Podobno Heikki zawarł pakt z diabłem, aby żyć wieczne. Potrzebuje jednak do tego syna zrodzonego z ciemnowłosej kobiety.

– Równie dobrze mógł wybrać Lenalee albo Mirandę – powiedział Lavi.

– Nie – odparłam. – On szukał kobiety. To jest słowo kluczowe.

Allen patrzył na mnie z niezrozumieniem. Tak samo Krory i po części Lavi. Pokręciłam głową.

– Byliśmy z Kandą w bibliotece czy gabinecie i widzieliśmy portret Heikkiego. Urodził się w tysiąc sześćset dziesiątym. Wtedy kobietą nazywano takie, które pierwszy raz mają już dawno za sobą.

Zobaczyłam szok na ich twarzach. Wiedziałam, o czym pomyśleli. Spodziewałam się tego pytania, które padło z ust Allena:

– Ale tym z nim...?

– Nie – skłamałam. – Zdążyłam mu uciec.

Jak zwykle tylko Kanda znał prawdę, ale się nie odezwał. Szczerze mówiąc, dopiero teraz przypomniałam sobie o tym, co się stało. Nie pozwoliłam sobie na uzewnętrznienie uczuć, choć chciałam to już z siebie zmyć, przebrać się w normalnie ciuchy i jak najszybciej zapomnieć.

Czułam się lepiej, zimno zniknęło z mego ciała, pozostawiając tylko wspomnienie.

– Mam przygotować kąpiel? Rozgrzeje cię.

– Gdybyś mogła. Mam jeszcze jedną prośbę: znajdziesz mi jakieś ubrania? Tak nie mogę wrócić do Zakonu.

– Nie ma sprawy.

Po kilku minutach Tarja zaprowadziła mnie do łazienki. W końcu ściągnęłam z siebie tę idiotyczną kieckę, która zbyt przyciągała męskie spojrzenia, a woda zmyła ze mnie wszystkie ślady. Od razu poczułam się lepiej. Włosy splotłam w luźny warkocz, ubrałam się normalnie i wróciłam do pustego już salonu. Wszyscy poszli spać, byli zmęczeni po misji, więc zasłużyli, a gospodarze poszli do swoich pokojów na spoczynek. W kominku przyjemnie trzeszczał ogień. Podeszłam do okna i spojrzałam na uśpione Kuusamo. Powoli zatopiłam się w przykrych myślach, nie potrafiąc już dłużej z nimi walczyć. Bałam się.

– Czemu im nie powiedziałaś? – Usłyszałam.

Odwróciłam się ze spokojem. Nie byłam zaskoczona pojawieniem się Kandy – chyba już się przyzwyczaiłam do jego pojawiania się w takich sytuacjach. Jakby to była jego sprawa, albo coś go obchodziła. Spojrzałam na niego. Stał parę kroków ode mnie i spojrzeniem szukał czegoś w mojej twarzy.

– Widziałeś, jak zareagowali, a byłoby jeszcze gorzej. Znam Allena. Zacząłby panikować, a to do niczego nie prowadzi. Co się stało, to się nieodstanie, prawda?

Minęłam go i usiadłam na dywanie przed kominkiem. Widok ognia dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Kanda ściągnął koc z fotela bądź sofy, bo po chwili położył mi go na kolanach. Otuliłam się nim. Chłopak dołożył do paleniska i również usiadł wpatrzony w płonienie. Obserwowałam jego profil.

– Kanda, a co jeśli ja... – Spojrzał na mnie. – A jeśli jego życzenie się spełniło?

– Czyje?

– Demona.

– Z twoim szczęściem to niemożliwe – odpowiedział.

Nie spodziewałam się po nim takich słów. Byłam pewna, że mnie okpi, wyśmieje albo rzuci jakąś uwagą, żebym tylko nienawidziła go mocniej, a on mnie wręcz pociesza. Jednak dzięki niemu wszystkie wątpliwości zniknęły.

– Dziękuję, że przyszedłeś – wyszeptałam.

– Nie miałem wyjścia. Kiełek nie dałby mi żyć.

Uśmiechnął się z kpiną, ale mnie to nie przeszkadzało. Przez chwilę patrzyłam mu w oczy, po czym oparłam się na jego ramieniu. Nic nie powiedział, więc odczytałam to jako przyzwolenie. Siedzieliśmy w ciszy, wpatrzeni w płomienie. Tak było dobrze, wszystko mogło przebrzmieć i zniknąć.

Obudziłam się, gdy ogień powoli dogasał. Leżałam wśród sterty poduszek ściągniętych z sofy i foteli i przykryta kocem. Ani śladu Kandy jakby nigdy go tu nie było, ale to niewątpliwie jego dzieło, bo kogóż innego? Nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.

Zegar na ścianie wskazywał późny poranek. Podniosłam się do siadu akurat, gdy drzwi się otworzyły. Stanęli w nich Allen, Lavi i nasz gospodarz.

– Wstałaś już? – zapytał Arttu.

– Na to wygląda. – Uśmiechnęłam się.

– I akurat musiałaś spać tutaj – odezwał się Allen.

– Tak wyszło. – Czyżby miał jakieś podejrzenia?

Gospodarz wszedł do salonu i zajął się paleniskiem. Zaczęłam sprzątać swoje legowisko.

– Zapraszam na śniadanie.

Fin poprowadził nas do jadalni. Tam zastaliśmy pozostałych. Dopiero teraz poczułam, jaka jestem głodna, więc od razu zajęłam się jedzeniem, słuchając rozmów towarzyszy. Spojrzałam na Kandę, który ledwo zauważalnie wzruszył ramionami. Niczego nie wyczytałam z jego twarzy. Trochę nie rozumiałam jego zachowania, nie było do niego podobne. A może to nie on? Tylko kto w takim razie? Zresztą nie ma to znaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro