Rozdział 70.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„She was like April sky

Sunrise in her eyes

Child of light, shining star"


W Leeds było zimno, ale mnie to nie przeszkadzało. Bardziej irytowała mnie obecność Kandy, który snuł się za nami w milczeniu. Od wyjścia z Kwatery Głównej nie padło ani jedno słowo: on był jak zwykle milczący, mnie jeszcze zżerała wściekłość, a Abba dostosowała się do nas i też nic nie mówiła, choć nie spodziewam się, żeby którekolwiek zaczęło na nią krzyczeć. To był konflikt między nami i nikt nie powinien być do niego wmieszany.

Na naszej drodze pojawili się poszukiwacze, którzy badali tę sprawę. Zatrzymaliśmy się, pozwalając im zbliżyć się do siebie. Miałam nadzieję, że mają jakieś konkretniejsze informacje o innocence, a nie takie jak w dokumentach.

– Akumy działają w prawie całym mieście, ale dopiero wieczorami – odezwał się jeden z nich.

– A innocence? – zapytałam chłodno.

– Na pewno tu jest, ale nie jesteśmy w stanie określić jego pewnego położenia. Użytkownik pozostaje nieuchwytny, choć mamy kilku świadków, którzy go widzieli walczącego z akumami. Nie byli jednak w stanie określić jego wyglądu. Z ich zeznań wynika, że porusza się tak szybko, że widać było tylko kolorową smugę.

Myślałam, że zacznę na nich kląć, ale się powstrzymałam. To tylko bezwartościowe gnojki, które nie potrafiły dobrze przygotować nam zadania. Będziemy musieli radzić sobie sami.

– Coś jeszcze? – zapytałam.

– W tamtym hotelu możecie wynająć pokoje. – Wskazał poszukiwacz.

– Spadajcie – powiedziałam.

Spojrzałam na wskazany budynek, nie był taki zły, choć pałacem go nazwać nie można. Spojrzałam na towarzyszy i odezwałam się:

– Możemy się najpierw zameldować, skoro mamy czas do wieczora do wyjścia akum na żer.

– I co chcesz przez ten czas robić? – zapytał chłodno Kanda.

– Zabić cię – warknęłam. – A poważnie to się przygotować porządnie. Poza tym nie mam ochoty wciągać postronnych w tę wojnę. Mogłabym znów popełnić błąd.

Oczy mu pociemniały z gniewu, złapał mnie za mundur i przyciągnął do siebie, warcząc:

– Nie prowokuj mnie, jeśli nie chcesz kłopotów.

– Tłumaczę ci tylko motywy mojego działania, żebyś nie miał wątpliwości – odpowiedziałam chłodno, wyrywając się.

Odwróciłam się na pięcie, chwyciłam Abbę za rękę i skierowałam się w stronę hotelu. Zastanawiało mnie, co mu powiedział Tiedoll przed wyjazdem, że jest taki wściekły. Czyżby zjechał go za pomiatanie mną i zmusił do przeprosin? Po generale można się wszystkiego spodziewać, niby spokojny staruszek, ale jak się na coś uprze, to nie odpuści, wciąż mając tę swoją niewinną minę.

Wynajęliśmy pokój i, korzystając z okazji, że mamy czas, poszłam pod prysznic. Starałam się uspokoić i skupić na zadaniu. Ciepła woda spływała po moim ciele, rozluźniając mięśnie. Zastanawiałam się nad słowami Tiedolla. Czy to jest możliwe, że Kanda mnie polubił? Czy on potrafi kogokolwiek obdarzyć pozytywnym uczuciem prócz tolerancji? Czy to jest motyw jego postępowania? A może jest pusty i po prostu musi na kogoś zwalić własne błędy? Nie wiem, nie rozumiem. Chwilami oddałabym wszystko, żeby wiedzieć, co on tak naprawdę myśli. To by rozwiało wszelkie wątpliwości, ale nie mam takiej mocy, a on mi nie powie prawdy, stwierdzi, że mnie nienawidzi i tyle będzie wszystkiego. Nawet gdyby nienawiść była prawdą, poczułabym się lepiej, bo wiedziałabym na czym stoję. A tak Kanda kręci. To nie jest normalne, co on robi, raz pozwala być blisko siebie, raz wyciąga z człowieka wszystko, co może wykorzystać, a potem zachowuje się jak kat i znęca się nade mną psychicznie. Tylko tak można to nazwać.

Kiedy w końcu wyszłam z łazienki, rzucił mi nienawistne spojrzenie. Zignorowałam go i spojrzałam w okno, starając się wyczuć występowanie akum. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, ale chciałam spróbować, może nam to pomóc. Po chwili całkiem niespodziewanie poczułam bliską obecność wroga, przez co gwałtownie odsunęłam się od szyby. Odwróciłam się do towarzyszy, którzy nie wiedzieli, co się ze mną dzieje.

– W pobliżu są akumy – powiedziałam.

– Przedtem chciałaś czekać do wieczora – stwierdził Kanda.

– Przestań się czepiać! – krzyknęłam. – Nic ci się nie podoba! Cokolwiek bym nie zrobiła, jest źle! Może mam czekać, aż mi powiesz, co mam robić?!

– Nie kłóćcie się – odezwała się Abba, zanim chłopak mi odpowiedział. – Chodźmy zająć się akumami.

– Dobrze – odparłam, drżąc z gniewu.

Kanda nie miał wielkiego wyboru, więc poszedł za nami. Minęło kilka chwil wypełnionych naszym spacerem, po których nastąpił atak. Rozdzieliliśmy się i każde zajęło się częścią akum. Jak zwykle w takich sytuacjach uwalniałam emocje, dzięki którym byłam szybsza, niebezpieczniejsza i skuteczniejsza. Cała wściekłość na Kandę przelała się w ciosy, unicestwiając wrogów. Wzlatywałam coraz wyżej, ciągnąc za sobą akumy i wybijając je po kolei. Biały kruk wprawnie mnie omijał, pomagając mi w pracy, a jednocześnie nie zapominając o ochronie Abby.

Gdy odwróciłam spojrzenie, by na nią spojrzeć, zostałam brutalnie pchnięta na najbliższy budynek. Ściana ustąpiła i z gruzem wpadłam do środka. Poczułam ból połamanych żeber, pył wdzierał się do moich płuc, utrudniając oddychanie. Próbowałam wstać, ale bezskutecznie. Zostałam szarpnięta za włosy, nie obyło się bez mojego bolesnego jęku. Spojrzałam na agresora – akuma poziomu piątego. W jej oczach dojrzałam chęć mordu. Jeśli nie dam sobie rady, zginę, nikt mi nie pomoże.

Dopiero teraz zorientowałam się, że nie mam sztyletu. Zdławiłam narastającą panikę, ściągnęłam rękawiczkę i zaatakowałam mimo bólu. Dzięki temu oswobodziłam się, szybko odnalazłam broń i kontynuowałam walkę. Po chwili akuma była już tylko wspomnieniem. Nie czas jednak na odpoczynek. Usłyszałam rozpaczliwy krzyk Abby:

– Vivian, pomóż!

Wydostałam się tą samą drogą, którą się tu dostałam i zorientowałam się w sytuacji. Kanda był ciężko ranny, sądząc po ilości krwi wokoło, a przecież było jej coraz więcej. Nadal jednak próbował walczyć, żeby Abba nie została z tym sama, bo po prostu by sobie nie poradziła. Po ocenie błyskawicznie przedarłam się do nich, niszcząc po drodze kilka akum.

– Nie ruszaj się, idioto – warknęłam na Kandę.

Nie było czasu na kłótnie, więc, zignorowawszy własny ból, zajęłam się walką z wrogiem. W ten sposób szybko się ich pozbyłyśmy z Abbą. Wciąż jednak czułam obecność akum w pobliżu. Muszę się pośpieszyć. Spojrzałam na Kandę, który nadal krwawił. Przyklęknęłam przy nim, bardzo delikatnie dotykając rany.

– Zostaw mnie i idź szukać innocence – warknął.

– Zamknij się i siedź spokojnie. Nie masz nieograniczonej ilości krwi. Abba, w razie czego osłaniasz.

– Dobrze.

– Nic mi nie będzie – bronił się Kanda.

– Powiedziałam: zamknij się. W tym stanie nie możesz walczyć. Zbliża się wieczór, więc akum będzie więcej. Zginiesz przez własną lekkomyślność.

Zanim się ponownie odezwał, położyłam mu lewą dłoń na ustach, a drugą, już zabezpieczoną rękawiczką, ułożyłam na ranie, zamykając najbardziej krwawiące naczynia. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu bandaży, ale nic nie znalazłam. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że mundur był niedawno prany i nie wrzuciłam do niego żadnych opatrunków. Bez wahania ściągnęłam płaszcz i koszulę, którą pocięłam na pasy z braku lepszego pomysłu. Zarzuciłam na siebie mundur i zajęłam się Kandą. Prowizoryczny opatrunek wystarczy na powrót do hotelu.

– Dasz radę wstać? – zapytałam.

– Głupie pytanie – mruknął.

Przeliczył jednak swoje siły i musiał przyjąć moją pomoc. Rozejrzałam się uważnie, ale nigdzie nie dostrzegłam wrogów.

– Abba, wracamy. Uważaj.

Na szczęście obeszło się bez kolejnego starcia z wrogiem. Za drzwiami pokoju odetchnęłam z ulgą. Pozostało porządne zajęcie się tym kretynem. Wysłałam Abbę do łazienki po miskę z ciepłą wodą, a sama ściągnęłam z chłopaka zakrwawione ubranie i prowizoryczny opatrunek. Obejrzałam dokładnie jego rany, starałam się być delikatna. Złość jeszcze mi nie przeszła, ale nie chciałam sprawiać mu dodatkowego bólu. Abba wróciła z wodą.

– Coś jeszcze? – zapytała, patrząc na mnie wyczekująco.

– Nie, maleńka – odparłam, ustawiając miskę na szafce nocnej i wyciągając z torby apteczkę.

– Pomóc ci?

– Nie. Idź się wykąpać i zadbaj o Aurena. Niech nie straszy ludzi.

Mój suchy ton sprawił, że nie dyskutowała, tylko grzecznie wykonała polecenie. Wolałam, żeby jej tu nie było, kiedy będę leczyć Kandę. Usiadłam wygodniej na łóżku, ale przypomniałam sobie o czymś i sięgnęłam po torbę. Wtedy przez moje ciało przeszedł ból, dając o sobie znać przez grymas na twarzy. Nie przejęłam się tym, ściągnęłam płaszcz i założyłam świeżą koszulę, starając się nie patrzeć na ciemne ślady w miejscach złamań. Kanda jednak to zauważył.

– Nic mi nie będzie – odpowiedziałam na jego spojrzenie i zapięłam szybko guziki. – Nie martw się o mnie, lecz o siebie.

Bez słowa skargi zaczęłam zmywać krew. Robiłam to uważnie i delikatnie, żeby nie uszkodzić czegoś, przez co miałabym więcej roboty. Przestałam myśleć o własnym bólu czy nawet gniewie, najważniejsze były obowiązki, a ja nie mogłam zawieźć. Kolejna porażka nie wchodziła w grę.

Powoli woda w misce stała się coraz bardziej czerwona, a ja miałam lepszy wzgląd na ranę. Nie była aż tak paskudna, jak się wydawało, po prostu uszkodzonych zostało zbyt wiele naczyń krwionośnych.

Nieoczekiwanie Kanda chwycił moją dłoń w pół ruchu. Spojrzałam mu w oczy.

– Dlaczego to robisz? – zapytał.

– To mój obowiązek – odpowiedziałam sucho.

– Nie rozumiem. Mogłaś mnie tam zostawić i się nie przejmować.

– Kanda, zamknij sobie pysk – warknęłam rozdrażniona. – Przestań pytać się ciągle o to samo. To mój obowiązek. Koniec tematu.

Wstałam gwałtownie i podeszłam do okna, oparłam rozpalone czoło o zimną szybę. Musiałam się uspokoić, bo inaczej mogę zrobić coś głupiego, a tego nie chciałam.

– Ciężko się z tobą pracuje, więc nie utrudniaj mi tego – szepnęłam. – Skoro masz mnie pilnować, to chyba lepiej, żebyś był cały niż w kawałkach, nie uważasz?

Nie odpowiedział mi. Odetchnęłam głęboko i wróciłam do niego. Przyglądał mi się, milcząc. Zajęłam się leczeniem jego ran, nucąc Kołysankę, która zawsze mnie uspokajała. Zdolności Kandy sporo mi pomagały, nie musiałam aż tak bardzo uważać na własne siły tak, żeby chłopak był zdatny do użycia następnego dnia. Kiedy zostały niewielkie ślady ran, opatrzyłam go tradycyjnie. W tej samej chwili z łazienki wyszła Abba z Aurenem na ramieniu. Oboje lśnili czystością. Dziewczynka przetarła oczy, z pewnością była zmęczona po walce.

– Abba, idź spać – powiedziałam, zbierając się do wyjścia do łazienki.

– Mogę położyć się obok Kandy? – zapytała.

– Tak – odpowiedziałam, zauważając, że chłopak zasnął.

Wyniosłam się do łazienki, wcześniej sprzątając po opatrywaniu tego kretyna. Gdy spojrzałam w lustro, zobaczyłam siedem nieszczęść. Byłam blada, miałam podkrążone oczy, w których świeciła gorączka. Zaklęłam szpetnie pod nosem. Jeszcze tego mi brakuje. Miałam nadzieję, że się nie rozchoruję, a mój obecny stan wynika z przemęczenia. Ściągnęłam z siebie ubranie. Tam, gdzie żebra były złamane, miałam sińce koloru dojrzałej śliwki. Wiedziałam, że to się samo zaleczy w ciągu najbliższych godzin.

Wzięłam długi prysznic, ale znacznie krótszy od poprzedniego, opatrzyłam się, ubrałam i wróciłam do pokoju. Wszyscy już spali. Ostrożnie weszłam na łóżko i delikatnie pogłaskałam Abbę po włosach. Mogłam zająć drugie posłanie, ale nie zamierzałam jeszcze spać. Czuwałam przy nich, by być pewną, że wszystko jest w porządku.

Zastanawiałam się nad własnym postępowaniem wobec Kandy. Jest parszywym gnojkiem, który utrudnia mi życie, jak tylko może, liczą się dla niego tylko cele misji, a ja byłam jego najgorszym problemem. Nienawidziłam go z całego serca, chciałam jego cierpienia, a nawet śmierci, miałam dość jego gierek, wyzwisk, spojrzeń, które tylko utwierdzały mnie w jego nienawiści. Powinnam pozostawić go samemu sobie, nie pomagać mu, a zająć się własnymi ranami i Abbą, a jednak mu pomogłam i byłam dla niego delikatna, subtelna i uważna, choć dobrze wiem, że to nic nie zmieni w naszych wzajemnych stosunkach. Nienawiść pozostanie nienawiścią, wściekłość i rozgoryczenie nie znikną z mojego serca zasnutego smutkiem, strachem i niepewnością, a Kanda nie zmieni się w ciągu jednej nocy.

Przekleństwo wciąż mnie ostrzegało przed akumami, ale nie posłuchałam instynktu egzorcysty, który kazał mi się z nimi rozprawić, a pozostałam przy towarzyszach. Czasem trzeba wybierać to, co ważniejsze. Innocence da sobie radę, a pozostawienie tej śpiącej dwójki na pastwę losu byłoby bestialstwem. Nie chodzi o Kandę, bo ten mnie nie obchodzi. Ważna jest Abba. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby okrutny los mi ją zabrał. Wiedziałam, że o nią będę walczyć, jakby była moim własnym dzieckiem. Jest taka słodka i niewinna, w ogóle nie pasuje do tego świata twardej gry, brutalnego i okrutnego, w którym przetrwają tylko najsilniejsi. Powinna mieć kochających rodziców, przyjaciół w swoim wieku, pokój pełen zabawek, szafę wypełnioną kolorowymi sukienkami i szczęśliwe dzieciństwo pełne uśmiechu.

Los jednak nie jest łaskawy dla Abby. Zamiast rodziców ma dwoje zwariowanych, samozwańczych opiekunów: przeklętą Noah i egzorcystę o głazie zamiast serca, zamiast dzieciaków wokół ma egzorcystów, którzy zajęci są ratowaniem tego chorego świata, zamiast pokoju pełnego zabawek i kolorowych sukienek ma szarą celę na jednym z pięter Kwatery Głównej, przytulną tylko, gdy ludzi są w środku i mundur z różanym krzyżem, a szczęśliwe dzieciństwo zastąpiła najpierw ulica, a teraz ciągła walka o świat i przetrwanie. Ona jednak wciąż się uśmiecha, kocha, śmieje się i bawi, przytula, biega i się stroi. Świat jej jeszcze nie zniszczył, ale co będzie, gdy przegra kolejną walkę, straci kolejny kryształ albo ktoś umrze? Jak długo będzie się jeszcze uśmiechać? Kolejna przegrana, śmierć, rana. Zakon ją zniszczy, przestanie być małą dziewczynką, którą wszyscy kochają, a ja nic z tym nie zrobię. Nieważne, jak bardzo będę ją chronić, to i tak nic nie da, dopóki ta wojna się nie kończy.

Obudził mnie ból, tym gorszy, że nie mój własny, a Kandy. Innocence zaczęło domagać się odbicia za leczenie tego głupka. Powoli się podniosłam. Do tej pory spałam, obejmując Abbę, która wtuliła się w Japończyka. Oboje nadal byli pogrążeni we śnie, a ja nie zamierzałam ich budzić.

Ześlizgnęłam się z posłania i podeszłam do okna. Do świtu pozostało niewiele czasu, horyzont emanował już drobnymi oznakami wschodu słońca. Oparłam czoło o zimną szybę, przymknęłam oczy i pozwoliłam, aby innocence odebrało swoją zapłatę. Po chwili przestałam zwracać na to uwagę i błądziłam myślami w nieokreślonym kierunku. Cisza i spokój mogłyby trwać wiecznie.

Nic jednak nie jest dane na zawsze. Usłyszałam jego ruchy, ale nie reagowałam, chcąc opóźnić jak najbardziej kolejne starcie, na które nie miałam siły, szczerze mówiąc. Zatrzymał się tuż za mną.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Nie udawaj, że się martwisz – syknęłam.

– Pytam poważnie.

– Szukasz kolejnego powodu, żeby zrobić ze mnie winowajcę?

– Nie musisz mi ich dawać. Same się znajdują – odpowiedział przekornie.

Odwróciłam się do niego z gniewem i spojrzałam w te puste, czarne oczy, które starały się zajrzeć w moje wnętrze.

– Nie mam ochoty się z tobą kłócić. W ogóle to nie mam ochoty być tu z tobą, ale skoro muszę, to przynajmniej oszczędź mi słuchania, jaka to ja nie jestem. Ostatnio powiedziałeś już wszystko i nie musisz się powtarzać. A teraz wracaj do łóżka i korzystaj z odpoczynku, póki możesz, bo niedługo czeka nas kolejna bitwa z akumami.

– Teraz ty mi nie utrudniaj i mów, co ci jest. – W ogóle się nie przejął moimi słowami. Jak zwykle. – Przecież widzę ból w twoich oczach.

– To, co mnie boli, to moja sprawa – odparłam.

Chciałam wrócić do poprzedniej pozycji, ale mi nie pozwolił, łapiąc mnie za ramię. Rzuciłam mu gniewne spojrzenie, czego wydawał się nie zauważyć.

– Puść i przestań się wygłupiać – warknęłam.

– Nie skończyliśmy rozmowy – powiedział dobitnie.

– Skończyliśmy i przestań. Obudzisz Abbę, a ona potrzebuje snu.

Drugą ręką bardzo powoli przejechał po moim boku, jakby licząc żebra. Z łatwością znalazł złamania, ale nie próbował sprawiać mi bólu. Był delikatny i subtelny. Wciąż obserwował moje oczy, jakby czegoś w nich szukając.

– Przestań. Mam dość twoich gierek. Nie ufam ci już.

Na te słowa zbliżył się. Oparłam się o okno, nie mając, gdzie uciec. Nie wiedziałam, czego on chce.

– To błąd – odparł.

– Nie, przedtem popełniłam błąd, ufając ci, a ty to wykorzystałeś, a przecież jestem tylko zadaniem.

– Kto wie – odpowiedział wymijająco. – Skarżenie na mnie Tiedollowi było głupie.

– Co? Zemścisz się? Jakoś się nie boję. Przynajmniej zobaczę, jakim draniem jesteś naprawdę.

– Co i jak robię, to moja sprawa, a starcowi nic do tego.

– Tobie naprawdę wydaje się, że jesteś samowystarczalny – stwierdziłam. – Leverrier ma kolejnego idealnego kundla.

Przez moment myślałam, że mnie uderzy. Chciałam wytrącić go z równowagi. Tak się jednak nie stało. Zbliżył swoją twarz do mojej i szepnął:

– Leverrier nie stawia mi warunków.

Puścił mnie, a potem wrócił na łóżko bez ani jednego słowa. Znowu mętlik, on chyba lubi, gdy nie potrafię go rozgryźć. Spojrzałam na niego. Położył się wygodnie z rękami pod głową i mnie obserwował. Zastanawiałam się, co robić, gdy znów poczułam akumy. Spojrzałam przez okno, ale nic nie zauważyłam. To wcale nie oznaczało, że ich tam nie ma. Wiedziałam, że się ukrywają po kątach. „Czekać, nie czekać" – krążyło mi po głowie.

– Co tam widziałaś? – zapytał Kanda.

– Gdzie? Na zewnątrz?

– W pułapce Noah.

– A czy to takie ważne? – Wzruszyłam ramionami.

– Może – odparł.

Nie chciałam do tego wracać, wydawało mi się to zbyt straszne. Tylko dzięki temu, że wiedziałam, że to iluzja, udało mi się wydostać. Kandzie chyba też.

– Zapewne to, co ty – odpowiedziałam.

– Nie wiesz, co ja widziałem, więc dlaczego tak mówisz?

– Zgaduję. Dlaczego nagle cię to zainteresowało?

– Chcę wiedzieć.

– A ja chcę wiedzieć, jak się uwolnić od tego wszystkiego. Nie zawsze dostajemy to, czego pragniemy.

– I tak mi powiesz – stwierdził.

– Nie powiem. – Spojrzałam na niego przez ramię. – Nie muszę ci o wszystkim mówić.

– I myślisz, że mnie to przekona?

– Pomedytuj sobie. To ci lepiej zrobi niż ta durna dyskusja o czymś, co nie powinno cię interesować. Uspokoję cię jednak i zdradzę, że to nie było nic z twojej przeszłości.

– Chcę znać prawdę.

– To sobie chciej, a na razie się zamknij.

Zignorowałam go, obmyślając plan i podział walki. Nie znałam Leeds, ale wiedziałam mniej więcej, w jakich odległościach od nas są akumy. To była jakaś wskazówka, którą należało wykorzystać. Gorzej będzie z innocence, o którym nie wiemy prawie nic. Tylko, że tu jest i ma jakiegoś użytkownika, który świadomie lub nie walczy z akumami z tego, co wiemy od poszukiwaczy, ale gdzie go szukać, to nadal tajemnica.

Mijał czas, bardzo powoli i leniwie, a jedynym dowodem na to było wędrujące po niebie słońce. Milczeliśmy każde pogrążone we własnych myślach, choć Kanda wciąż mnie obserwował. Miałam złe przeczucia co do tej misji. Trochę to nielogiczne, że nic nie wiemy o innocence, choć poszukiwacze byli tu od kilku tygodni. Wyczuwałam pułapkę, ale dowodów na to nie miałam, więc się nie odezwałam. Pozostało czekać cierpliwie na rozwój wydarzeń, co mnie niezmiernie irytowało.

W końcu odezwał się we mnie głód – od wczorajszego śniadania nic nie jedliśmy. W milczeniu narzuciłam na siebie płaszcz i wyszłam z pokoju. Organizacja śniadania poszła całkiem gładko, więc po kilku minutach wróciłam i zaczęłam rozkładać posiłek. Przez ten czas Abba obudziła się, a Kanda poszedł pod prysznic. Wylazł stamtąd prawie ubrany, więc wskazałam mu tylko, żeby usiadł i zajął się jedzeniem. Skontroluję go później, choć to pewnie całkiem niepotrzebne. Jedliśmy w milczeniu, które zachowała nawet Abba, spoglądając to na mnie, to na Japończyka.

– Vivian, nadal jesteś zła? – zapytała, gdy dopijałam kawę.

– Na ciebie nie byłam zła – odpowiedziałam.

– Ale na Kandę byłaś.

– Maleńka, to sprawa między mną a nim, więc proszę cię, nie zajmuj się tym.

– Dobrze.

Wiedziałam, że się martwi, bo boi się, że jej świat się rozpadnie i nic już nie będzie takie samo. Była małą dziewczynką, która ułożyła sobie wszystko tak, jak jej odpowiada, a my to niszczymy swoimi walkami. Trudno było mi wytłumaczyć Abbie, dlaczego tak jest, sama tego do końca nie ogarniałam, a co ona mogłaby na to powiedzieć.

Westchnęłam nieznacznie i zajęłam się ranami Kandy, po których zostało tylko parę blizn. Owinęłam go jednak bandażem tak na wszelki wypadek. Na jego spojrzenie odpowiedziałam:

– Wszystko jest w porządku, ale nie ściągaj jeszcze opatrunków. Znając ciebie, znowu dasz się trochę pokroić, więc nie szarżuj. Pamiętaj, że moja moc też jest ograniczona.

– Nie musisz mnie leczyć – odparł.

– Tak, lepiej dać ci się wykrwawić – zironizowałam.

Pokręciłam głową i poszłam do łazienki. Na szczęście żebra się już poskładały – jedyny plus bycia córką Czternastego. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się. Po powrocie do pokoju spakowałam torbę – coś mi się wydaje, że już tu nie wrócimy. Teraz moim jedynym bagażem były bandaże i materiały opatrunkowe, co wcale nie przeszkadzało mi w walce.

Podzieliłam się swoimi odczuciami w sprawie akum z pozostałymi. Musieliśmy być czujni i gotowi w każdej chwili. Po wyjściu z hotelu przekonaliśmy się, że się nie pomyliłam – czekał nas dzień wypełniony walką. Trzymaliśmy się możliwie razem, nie chcąc się pogubić. Przy okazji szukaliśmy innocence – czułam, że jesteśmy blisko.

Popołudniu zaczął padać rzęsisty deszcz, prawdziwe oberwanie chmury, utrudniając nam walkę. Wpadliśmy do jakiegoś parku. Przez ulewę nie byłam w stanie dojrzeć towarzyszy, ale wiedziałam, że są w pobliżu. Słyszałam ich oddechy i odgłosy walki. Skupiłam się jednak na własnych przeciwnikach, którzy nie odpuszczali ani na chwilę. Zacinający deszcz i drzewa wokół stały się ich sprzymierzeńcami. Starałam się wyrwać z kręgu akum, ale każda próba kończyła się porażką. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby te pokraki tak dobrze ze sobą współpracowały.

– Noah, górę masz wolną! – Usłyszałam.

Wystarczyło udać, że zamierzam tamtędy uciec, a akumy poderwały się do lotu. Za to ja wykorzystałam lukę tuż nad ziemią i zanurkowałam w nią, zanim się zorientowały. Dzięki temu mogłam zacząć je efektywnie niszczyć. Po paru minutach została tylko jedna uprzykrzona piątka. Jej bronią był potężny miecz, który jednak szybko wytrąciłam z rąk demona. Jakiś ruch za plecami zwrócił moją uwagę, przez co akuma chwyciła mnie za szyję i wrzuciła do fontanny, przytrzymując pod wodą, która wdzierała się do moich płuc. Nie mogłam oddychać i szarpałam się bezradnie, patrząc na zadowolonego wroga. Gdy przemknęło mi, że się utopię, akuma rozprysła się, a moją wyciągniętą rękę ktoś chwycił i mnie wyciągnął. Opadłam na mokry chodnik, krztusząc się i plując wodą z fontanny. Telepałam się z zimna, ale oddychałam i to się liczyło.

– W porządku? – Usłyszałam Kandę.

– Tak. Dzięki.

Pomógł mi wstać. Pozbyliśmy się wszystkich akum, więc z tym był spokój. Nie czułam obecności wroga, a w ręce Kandy dostrzegłam kryształ, który po chwili schował do kieszeni. Nie rozumiałam jak to możliwe, ale na razie nie byłam w stanie o to zapytać. Było mi zimno.

– Auren, znajdź jakieś miejsce, gdzie będzie mogła wyschnąć – zakomenderował Kanda.

Po chwili Abba poprowadziła nas do piętrowego domku, trochę zaniedbanego i opuszczonego, ale zamkniętego. Japończyk próbował dostać się do środka, w końcu nadal lał deszcz, zbliżał się wieczór, a ja byłam przemoczona i telepałam się z zimna.

– Czego tu chcecie? – Usłyszeliśmy złowrogo nastawiony głos.

Spojrzałam na obcego mężczyznę, który przyglądał nam się podejrzliwie.

– Próbujemy wejść do środka – warknął Kanda. – Nie widzisz, że jest przemoczona?

– Domek ogrodnika jest pusty i zamknięty do maja.

– To akurat wiem.

– Kanda, spokojnie – odezwałam się. – Może pan nam pomóc?

– Macie szczęście, że mam dziś klucze. Idźcie na piętro, tam jest zawsze cieplej. Twój przyjaciel może rozpalić w kominku. Jak dobrze poszukacie, znajdziecie koce, ale na cuda nie liczcie.

– Dziękujemy.

Otworzył drzwi i wpuścił nas do środka, zostawiając klucz i odchodząc do swoich obowiązków. Weszliśmy na piętro, Kanda rozpalił w kominku tym, co było pod ręką, a Abba znalazła jakiś koc.

– Torba też jest mokra? – zapytał Japończyk.

– Nieprzemakalna.

Mała wyglądała na zmęczoną, było tu trochę chłodno, więc koc zostawiłam jej. Po chwili Kanda przykrył ją jeszcze własnym płaszczem.

– Masz się w ogóle w co ubrać?

– Nie.

Nie rozumiałam, o co mu chodzi, przecież ubrania mogą schnąć na mnie. Chłopak ściągnął z siebie koszulę.

– Masz i się przebierz.

Nie miałam siły się z nim kłócić. Poszłam do drugiego pomieszczenia, które okazało się być czymś w rodzaju łazienki i ściągnęłam z siebie mokre ubrania. Wydusiłam z włosów wodę i na bieliznę założyłam kandową koszulę. Po powrocie ułożyłam ciuchy tak, żeby się wysuszyły, a sama usiadłam blisko ognia. Abba już spała, cały dzień walki ją wykończył, sama też nie czułam się najlepiej, nie mówiąc już o zimnie. Kanda natomiast medytował w spokoju z zamkniętymi oczami albo zasnął na siedząco.

Skuliłam się i objęłam kolana rękoma. Cały czas drżałam z zimna, żałując, że nie mam się do kogo przytulić. Do Kandy nie chciałam po tym, jak mnie traktował. Poza tym szybko kazałby mi się odsunąć.

Czas mijał nam w idealnej ciszy przerywanej tylko naszymi oddechami i trzaskiem ognia. Momentami jednak czułam obecność kogoś jeszcze, ale tłumaczyłam sobie, że to pewnie ogrodnik urzęduje na dole, więc ignorowałam wątpliwy jak dla mnie niepokój. Najważniejsze, że to nie akuma ani żaden z Noah.

– Noah, ty krwawisz. – Usłyszałam.

– Nic mi nie jest – zaprotestowałam, choć też zauważyłam strużkę krwi spływającą spod koszuli na podłogę.

Najciekawsze było to, że nie pamiętam, żebym została zraniona w brzuch ani żebym zauważyła jakieś rany, gdy się przebierałam. Czy to możliwe, żebym wtedy nie zwróciła na to uwagi? Przecież do tej pory czułam się dobrze.

Kanda podszedł do mnie i próbował dotknąć rany, na co nie pozwoliłam.

– Odwal się. Nic mi nie jest – warknęłam.

– Uspokój się. To trzeba opatrzyć.

– Dam sobie radę – sprzeciwiłam się.

Mocnym ruchem pchnął mnie do pozycji leżącej, drugą ręką przytrzymując moje kolana. Gdyby nie to, że Abba śpi, nawrzeszczałabym na niego. To wcale nie jest przyjemne być na czyjejś łasce. Próbowałam się bronić, ale złapał mnie za ręce i pochylił się nade mną.

– Uspokój się i nie utrudniaj – powiedział, patrząc mi w oczy.

– Sama się opatrzę – mruknęłam.

– Przestań.

Powoli rozpiął dolną część koszuli i dotknął lekko rany. Na palcach została mu krew.

– To wygląda poważnie – powiedział.

– Wcześniej jej nie było.

– Uważaj, bo ci uwierzę.

Nie odpowiedziałam, czując senność. Miałam gdzieś, co miał do powiedzenia na ten temat. Bardzo powoli traciłam przytomność, przechodząc w krainę abstrakcyjnych snów. Ostatnie, co było realne, to przeczucie, że coś jest bardzo nie tak, ale nie zdołałam tego zakomunikować Kandzie. Świat pogrążył się we śnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro