Rozdział 71.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I used to be my own protection

But not now

'Cause my path had lost direction"


– Vivian, Vivian, Kanda.

Powoli otworzyłam oczy, nie bardzo wiedząc, co tak właściwie się dzieje. Ta nagła senność była dziwna i jeszcze to uczucie, że coś jest nie tak. Zupełnie tego nie rozumiałam. Nade mną stała Abba ze strachem w oczach.

– Co się dzieje, maleńka? – spytałam.

Wskazała na mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że Kanda śpi, przygniatając mnie częściowo, a ja nadal krwawię. Co jest? Powinien opatrzyć moją ranę i wrócić na swoje miejsce. Taki miał przecież zamiar. Co się stało?

– Kanda, bęcwale, budź się – warknęłam.

Coś było bardzo nie tak, jak trzeba. Chłopaka ciężko było dobudzić, coś mruczał przez sen i wcale mi się to nie podobało. Czułam też czyjąś obecność i to niezbyt przyjaźnie nastawioną. W końcu Kanda odzyskał przytomność, marszcząc brwi, gdy na mnie spojrzał. Miałam coś powiedzieć, kiedy ruch powietrza i krzyk Abby zlały się w jedno. Odwróciłam spojrzenie. Dziewczynka próbowała wyrwać się chłopakowi o jasnoniebieskich jak letnie niebo włosach i żółtych oczach. Wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat, ale coś mi podpowiadało, że jest znacznie starszy. Uśmiechnął się do nas bezczelnie.

– Nie wyrywaj się, maleńka – powiedział rozbawiony.

– Tylko Vivian może tak do mnie mówić! – krzyknęła Abba.

– Vivian póki co ma inne zmartwienia niż ty.

– Puszczaj ją – warknęłam.

– Nie. Nawet jeśli mnie o to poprosisz. Nie radzę wam też próbować wstać, bo grawitacja na to nie pozwoli.

– Kanda, złaź.

Japończyk jednak nie był w stanie tego zrobić według zapowiedzi niebieskowłosego. Sama odczuwałam większy ciężar własnego ciała, ale to mi nie przeszkadzało w próbach uwolnienia się.

– Czego chcesz? Zostaw ją.

– Chcę jej krwi, by być wiecznie przystojnym. Twoja krew także pachnie apetycznie, ale wolę tą od niewinnych – wyjaśnił z głupkowatym uśmieszkiem.

– Wampir. – Prawie wyplułam to słowo.

– Nie jestem wampirem, bo musiałbym uważać na ich głupie zasady, a ja nie lubię być ograniczany.

W uśmiechu pokazał wszystkie zęby, kły rzeczywiście miał inne niż wampiry: krótsze, ale ostro zakończone. Auren próbował go zaatakować, na co tamten użył tej sztuczki z grawitacją. Abba krzyknęła, a ja czułam się bezsilna. Chłopak pochylił się nad dziewczynką, odsłaniając jej szyję. Nie mogę mu na to pozwolić. Nigdy w życiu.

Abba próbowała się szarpać, co nie dawało żadnego efektu. Chyba tylko siłą woli i dzięki adrenalinie zdołałam się podnieść. Rzuciłam się na intruza, odpychając dziewczynkę. Nie przeszkadzało mi, że krwawię. Niebieskowłosy złapał mnie za ręce, odwracając plecami do siebie.

– No, no, no. Godne podziwu, droga Vivian – syknął mi do ucha. – Jeszcze nikt tego nie dokonał. Musi was łączyć jakaś więź, skoro pokonałaś sen i grawitację.

– Nie zrozumiesz tego – warknęłam.

Szarpałam się z nim, odsuwając się od egzorcystów. Interesowało mnie tylko to, żeby się go stąd pozbyć.

– Noah, okno!

Zorientowałam się za późno, gdy zdążyłam go już pchnąć do tyłu. Pociągnął mnie za sobą, w locie zamieniając się ze mną miejscami, uchwyciłam jego szyderczy uśmiech. Jęknęłam, gdy uderzyłam o ziemię, poczułam, jak rozbite szkło wbija mi się w plecy. Nie wiedziałam, czy jestem cała. Niebieskowłosy upadł na mnie, szybko się jednak podniósł i nie wyglądał jak ktoś, kto właśnie zleciał z pierwszego piętra. Wciąż się uśmiechał.

– Twój przyjaciel na pewno po ciebie zejdzie – powiedział radośnie. – Musimy znaleźć dobre miejsce na pojedynek.

Złapał mnie za nadgarstki i zaczął ciągnąć po ziemi. Ból paraliżował mi ruchy, nie mogłam się uwolnić. Ludzie wokół odsuwali się z przerażeniem, nawet nie próbowali pomóc zakrwawionej dziewczynie tylko w męskiej koszuli ciągniętej przez niebieskowłosego szaleńca. Zostawialiśmy za sobą krwawy ślad, jakby miał być wskazówką dla Kandy. Zastanawiałam się, ile krwi jeszcze mi zostało. Wtedy chłopak się zatrzymał, podciągnął mnie do pozycji stojącej i „powiesił" na witrynie sklepowej, a dokładniej zanurzył moje dłonie i nadgarstki w szkle.

– Tu będzie dobrze – stwierdził. – To też jedna z moich zdolności – dodał, widząc moje spojrzenie na „więzach".

Poczułam jego język na brzuchu. Zlizywał lubieżnie krew z mojej skóry. Skrzywiłam się z obrzydzeniem, co go wyraźnie rozbawiło.

– Pyszna. – Oblizał wargi. – Na pewno nie tak jak tej małej dziewczynki, ale pyszna. To dzięki tej substancji, którą masz w ciele.

– Jesteś obrzydliwy – warknęłam.

– Wszystkie mówią mi, że jestem przystojny. Musisz mieć spaczony gust. O! – Spojrzał w szybę. – Twój przyjaciel przyszedł.

Podniosłam spojrzenie. Rzeczywiście Kanda zbliżał się do nas, za nim w pewnej odległości zobaczyłam Abbę z Aurenem. Japończyk zaatakował, ale atak przeszedł przez mężczyznę, nie robiąc mu krzywdy, i uderzył we mnie. Z mojego gardła wydostał się krzyk bólu. Niebieskowłosy zaśmiał się.

– Piłem jej krew – powiedział. – Wszystko, co mi zrobisz, odbije się na niej.

Rzucił się na Kandę, który starał się unikać starć fizycznych, co nie zawsze się udawało, a czego dowodem był ból, który rozdzierał mnie od środka. Wciąż krwawiłam, czułam się fatalnie. Za to agresor tryskał zdrowiem. Był dużo szybszy niż Kanda, z łatwością blokował jego ciosy, byłam pewna, że wygra i zabije Japończyka.

Wtedy pomiędzy nich wskoczyła dwójka w czarnych płaszczach: dziewczyna o platynowych włosach związanych w dwa niskie kucyki i blady chłopak o ogniście rudych włosach. Odepchnęli Kandę i zaczęli atakować agresora, poruszali się z szybkością i gracją. Chyba blokowali przepływ bólu między nami. Walka trwała tylko chwilę, niebieskowłosy przeleciał przez plac i uderzył w witrynę, na której mnie powiesił. Szkło puściło i wpadłam do środka budynku. Kolejne uderzenie sprawiło, że straciłam przytomność.

Otworzyłam oczy i wstałam. Nie czułam poprzedniego bólu. Rozejrzałam się uważnie. Pokój był dość spory, ale skromnie urządzony. W fotelu naprzeciw mnie siedział niebieskowłosy. Dopiero teraz przyjrzałam mu się dokładnie. Włosy miał związane w wysokiego kucyka, przydługawa grzywka zachodziła lekko na oczy, które już nie były żółte, ale czerwone. Cały czas się uśmiechał.

– Gdzie jestem? – zapytałam.

– W świecie Aleate – odpowiedział mężczyzna.

– Co to jest?

– Mój świat opętania. Te dwie gnidy pozbawiły mnie ciała. Muszę mieć nowe. Jesteś dziewczyną, ale to nic. Użyję twojego ciała do stworzenia sobie nowego, ale najpierw muszę cię zniszczyć.

Uniósł kielich i powoli wypił jego zawartość, obserwując mnie. Czerwone tęczówki ciemniały, aż stały się czarne. Wtedy się uśmiechnął.

– Pewnie zastanawiasz się, co piję. To twoja krew. A teraz trzeba się ciebie pozbyć.

– Myślisz, że tak łatwo się poddam? – zapytałam.

– Walcz, to się okaże.

Zaatakował. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Nie poddam się, bo on tego chce. To moje życie i moje ciało. Nie oddam ich bez walki. Nie pozwolę się zabić. Nie ma mowy.

***

Kanda nawet nie pamiętał, jak dotarli do pokoju w hotelu wskazanym przez blondynkę. Nie wiedział, kim są ani czego chcą. Vivian nie wyglądała najlepiej: blada cera, krew na całym ciele, pełno szkła w plecach i we włosach. Gdyby nie lekkie poruszanie się klatki piersiowej, można by pomyśleć, że nie żyje.

W pewnym momencie ciemnowłosa zaczęła miotać się po posłaniu, jakby ktoś ją zaatakował. Od razu zareagowała ta dziewczyna o intensywnie niebieskich oczach.

– Pił jej krew? – zapytała.

– Chyba tak. Co z nią?

Kanda nie wiedział, co się dzieje. To wszystko było jakieś dziwne: ten niebieskowłosy i jego atak, a teraz ta dwójka. Towarzysz blondynki wszedł do pokoju, niosąc torbę Vivian i resztę ich rzeczy.

– To wasze?

– Tak. Kim wy jesteście? Co tu się dzieje?

– Ten chłopak, z którym walczyłeś to jeden z demonów Arei. Ścigaliśmy go przez pół Anglii i dopadliśmy dopiero tu, w Leeds. Musiał was obserwować, bo inaczej nie atakuje. Najwyraźniej pił krew twojej przyjaciółki, bo powinien zdechnąć. Uwięził ją w Aleate i ją tam wykończy. Ona nie da sobie sama rady, wyciągnie z niej wszystko, co mu pomoże ją osłabić – wyjaśniła dziewczyna.

– Pomożemy jej? – zapytał rudzielec.

– Tak. Zabierz ich do drugiego pokoju. To nie jest przyjemny widok nawet dla egzorcystów.

– Chodźcie.

Kanda bez słowa wziął Abbę za rękę i poszedł za chłopakiem. Nie miał wielkiego wyboru. Usiadł przy oknie i pogrążył się w myślach. Blady rudzielec przyglądał się obojgu, nie mógł zrozumieć, kto pozwolił tej małej dziewczynce walczyć w terenie, powinna raczej uczyć się pod czujnym okiem swojego mentora. Jednak Czarny Zakon miał swoje zasady i nie powinien w nie ingerować. Poza tym Japończyk wyglądał na wściekłego, lepiej nie zaczynać z nim rozmowy.

Minęło kilka godzin w całkowitym milczeniu. Abba wdrapała się na kolana zamyślonego Kandy i zapytała:

– Co ona tak długo tam robi?

– Nie wiem – mruknął Japończyk.

– Ale Vivian będzie żyła, prawda? – Nie poddawała się.

– Nie wiem.

– Musisz wiedzieć.

– Ale nie wiem – warknął. – Przestań mnie wypytywać, bo nie wiem.

– Wyżywanie się na dziecku nie poprawi ci humoru – odezwał się rudzielec.

– Nie twoja sprawa. Lepiej powiedz, co ta dziewczyna tak długo tam robi – mruknął Kanda.

– Nie powinniście się martwić. Aislim jest najlepsza w opętaniach i z pewnością wyciągnie waszą koleżankę z łap tego Arei.

– Ile jeszcze jej to zajmie? – zapytała Abba.

– Najwyżej jeszcze do godziny, ale nie dłużej. Mniej wprawny Cień musiałby mieć kilka dni, ale Aislim jest najlepsza. Możecie jej zaufać.

Kanda nie wyglądał na przekonanego, ale nie odpowiedział. Już dawno powinni być w Kwaterze Głównej i przygotowywać się do kolejnej misji, a tak nie może nic zrobić. Abba nadal siedziała mu na kolanach i przyglądała się jego twarzy. Chłopak nie reagował, wiedział, że dziewczynka oczekuje od niego rozwiązania całej sytuacji. Była niespokojna o los Vivian, uważał to za normalne i już się przyzwyczaił do tego. Bardziej zastanawiało go to, kim jest ta dwójka i czemu im pomagają. Nie robią tego bez powodu – czuł to wyraźnie.

– Zack! – Usłyszeli krzyk zza drzwi.

– Zostańcie tu – rzucił chłopak i wyszedł.

Abba przekrzywiła głowę, spoglądając na Kandę pytająco. Japończyk skierował wzrok na drzwi do sąsiedniego pokoju. Był coraz bardziej niespokojny o los ciemnowłosej egzorcystki, nie rozumiał dlaczego blondynka zawołała chłopaka. Czyżby coś poszło nie tak?

Nie minęło kilka minut, gdy rudzielec wrócił i zaprosił ich do pokoju. Abba zeskoczyła z kolan Kandy i pobiegła do drugiego pomieszczenia. Japończyk powstrzymał się od gwałtownych ruchów.

***

Otworzyłam oczy. Czułam się wykończona. Walka z Areą była wyczerpująca, jeszcze nigdy nikt mnie tak nie zmęczył. Gdyby nie ta dziewczyna, Aislim, pewnie nie dałabym rady. Powoli wracałam do życia, słyszałam rozmowę.

– Vivian.

Uśmiechnęłam się do Abby, która objęła mnie delikatnie, nie wiedząc, w jakim jestem stanie. Przy mnie siedzieli Aislim i jakiś rudzielec, a w głębi pokoju dojrzałam Kandę, który skinął mi lekko głową.

– Szybko się obudziłaś – powiedziała Aislim.

– On rzeczywiście nie żyje? – zapytałam cicho.

Myśl, że znowu mógłby zaatakować Abbę, była nie do zniesienia. Nie mogłam tego tak zostawić, musiałam mieć pewność.

– Tak, nie martw się tym teraz. Trzeba cię opatrzyć. Zack, zorganizuj jakiś obiad.

– Jasne.

Rudzielec zniknął, zaś Aislim z małą pomocą Kandy wyciągnęła szkło z moich pleców i włosów. Wprawnie mnie opatrzyła, nie mówiąc zbyt wiele. Abba ochoczo podawała jej kolejne opatrunki czy maści, z których blondynka musiała się tłumaczyć pod zmarszczonymi brwiami Japończyka. W końcu sięgnęła po jakąś zieloną maść, która nawet mnie wydawała się podejrzana.

– Nie bój się – powiedziała do Kandy. – Muszę posmarować ranę zadaną przez Areę. Przy ugryzieniach często pozostawiają jad, który jest bardzo niebezpieczny. Może trochę zaboleć – zwróciła się do mnie.

Trochę to mało powiedziane – piekło jak diabli. Zacisnęłam zęby, żeby nie krzyknąć. Dopiero, gdy skończyła opatrywać tę ranę, przestało. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i stwierdziła:

– Wy z Czarnego Zakonu jesteście bardzo nieufni.

– Nadal nie wiemy, coście za jedni – odparł Kanda.

– Nie jesteśmy waszymi wrogami. To powinno ci wystarczyć.

– Mistrz mówi, że Kanda jest bardzo nieśmiały – odezwała się Abba.

Japończyk spojrzał na nią, jakby miał ją zaraz uderzyć, ale pozostał przy krótkim:

– Zamknij się, mała.

Uśmiechnęłam się lekko. Wszyscy dobrze wiedzieli, jak Tiedoll traktuje Kandę i jak chłopak na to reaguje.

– Maleńka, nie powtarzaj słów generała, bo Kanda gotów zamknąć się w sobie – powiedziałam rozbawionym tonem.

Wciąż jednak byłam słaba. Japończyk nie odpowiedział. W tym czasie wrócił Zack z obiadem. Zjedliśmy w milczeniu, a potem Aislim pomogła mi się ubrać, nie bardzo przejmując się obecnością mężczyzn w pokoju. Z godziny na godzinę czułam się coraz lepiej, Aislim i Zack zostali z nami do wieczora, tłumacząc się obowiązkiem sprawdzenia mojego stanu zdrowia. Kanda skontaktował się z Kwaterą Główną. Nie tłumaczył niczego, tylko zapytał o współrzędne bramy. Gdy nadszedł czas rozstania, Aislim powiedziała:

– Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy, Czarnoskrzydła.

– Może – odparłam wymijająco.

– Jesteś w stanie wstać?

– Oczywiście.

Przeliczyłam jednak swoje siły, wyczerpanie wzięło nade mną górę i musiałam skorzystać z pomocy Kandy, co raczej go nie cieszyło, ale nie dał tego po sobie poznać. Tamta dwójka zniknęła niczym cienie bez konkretnego pożegnania. Nawet nie zdążyłam im podziękować za pomoc.

Wsparta na ramieniu Kandy wróciłam do Kwatery Głównej z Abbą trzymaną za rękę. Byliśmy zmęczeni tą misją, prawie zapomniałam o konflikcie pomiędzy mną a Japończykiem. Za Arką chłopak wysłał małą pod prysznic i do spania. Komui na nasz widok przestraszył się.

– Vivian, co się stało? – zapytał.

– Nie teraz, Komui – odpowiedział mu Kanda.

W milczeniu zaprowadził mnie na górę do mojego pokoju. Trochę mnie to zdziwiło. Ta jego troska była co najmniej nie na miejscu. Trudno było to wszystko ogarnąć. Przetarłam oczy.

– Dlaczego to robisz? – zapytałam.

– Bo tak – odparł, wzruszając ramionami.

Odwrócił się do wyjścia, ale zatrzymał się w progu i dodał chłodno:

– Moje zadanie już dawno się skończyło. Mam nadzieję, że to jasne.

Wyszedł bez dodatkowych słów. Trochę mnie to nie przekonywało, ale Kanda zawsze był inny i postępował po swojemu. Trudno było go zrozumieć. Czy rzeczywiście zadziałała tu jego własna wola? Dlaczego? Przecież mógł mnie spokojnie zostawić w holu, żeby Kierownik się mną zajął. To bardziej w jego stylu, ale tego nie zrobił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro