Rozdział 74.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„To jest mój sen ten sen przeraża mnie...

W pokoju bez ścian zamykam się"


Obudziłam się w środku nocy z kolejnego koszmaru. Byłam mokra od potu, oddech miałam nierówny, w oczach łzy przerażenia. Do niedawna tkwiłam w przekonaniu, że ten etap życia mam za sobą, ale mocno się pomyliłam. Koszmary wróciły ze zwielokrotnioną siłą, zatruwając mi psychikę makabrycznymi obrazami tortur i śmierci tych, na których mi choć trochę zależy. Codziennie inaczej, a jednak tak samo. Od trzech dni budzę się w nocy i boję się ponownie zasnąć. Chwilami zastanawiam się, czy to tylko sny. Co jeśli zaczną się sprawdzać? Czy jestem w stanie powstrzymać rzeź?

Wstałam, poszłam do łazienki i opłukałam twarz zimną wodą. To mnie jednak nie uspokoiło. Widziałam się na kolacji z Lavim, ale postanowiłam sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Na bosaka wyszłam z pokoju i skierowałam się w głąb korytarza. Cicho otworzyłam odpowiednie drzwi.

Rudzielec spał w najlepsze, zdążył strącić kołdrę na podłogę. Dopiero teraz poczułam ulgę. Podniosłam pierzynę i przykryłam nią chłopaka, po czym wróciłam do siebie. Spojrzałam na zegarek – dochodziła czwarta nad ranem. Na dworze było jeszcze ciemno, w Kwaterze Głównej wszyscy spali, a ja nie byłam w stanie ponownie zasnąć. Postanowiłam pójść na salę treningową. W końcu, co mi szkodzi? Treningu nigdy dość.

Ubrałam się i poszłam na dół. Nawet nie włączałam światła, nie było mi potrzebne, bo i tak zawiązałam czarną szarfę na oczach. Chciałam skoncentrować się na pozostałych zmysłach. Trening przebiegał bez przeszkód, nie zwracałam uwagi na płynący czas. Wspomnienia nocy rozpłynęły się w kolejnych seriach cięć i blokad. Przestałam myśleć o czymkolwiek, słyszałam tylko własny, spokojny oddech i szelest ubrania, gdy się poruszałam.

Dopiero głód przypomniał mi o istnieniu reszty świata. Ściągnęłam opaskę i spojrzałam na zegarek na ścianie – minęła ósma. Wszyscy są pewnie już na śniadaniu, więc czas do nich dołączyć.

Gdy weszłam do stołówki, usłyszałam:

– Jest i śpioch. Wypomnę ci to, gdy będziesz się mnie czepiać.

– Ja nie spałam, Lavi, lecz trenowałam – odpowiedziałam pozornie obrażonym tonem.

– Tak, jasne. Trenowałaś z samego rana. To tylko Yuu jest do tego zdolny – bronił się.

– Nie nazywaj mnie „Yuu", głupi króliku – warknął Kanda.

– Skoro tak myślisz, to mnie jeszcze nie znasz. Każda pora jest dobra na trening.

Odebrałam swoje zamówienie i dosiadłam się do nich. Gdzieś na dnie pozostał jeszcze strach o tę garstkę ludzi. Żartowałam z nimi, śmiałam się, ale dość często łapałam się na pytaniu: po co tak właściwie to robię? Po co się do nich zbliżam, pozwalając im na to samo? Przecież wszyscy wiemy, że kiedyś to się skończy. Przestanę być egzorcystą i sprzymierzeńcem, a stanę się wrogiem, który bardzo możliwe, że osobiście ich zabije, jeśli oni nie zrobią tego pierwsi. To tylko gra, uśmiechy są maskami, pod którymi kryje się prawda.

– Vivian, nie śpij. – Usłyszałam Laviego.

Spojrzałam na niego, po czym się rozglądnęłam. Wszyscy patrzyli na mnie. Nie wiedziałam, o co chodzi.

– Szkodzą ci te nocne treningi – dodał rudzielec.

– Nie czuję się najlepiej. Idę się przejść – stwierdziłam.

Wyszłam mechanicznie, zostawiając wszystko, jakby przestało mnie interesować. Nie wzięłam nawet kurtki tylko tak, jak byłam poszłam na spacer po terenie wokół Kwatery Głównej. Padał deszcz, nic nowego w Anglii. Wiosna tutaj zawsze była bardziej szara niż zielona. Szłam przed siebie, nie zważając na mokre ubranie i chłód przenikający nawet kości. Przestałam panować nad sytuacją, to mnie przerażało. W każdej chwili mógł nadejść koniec, a tego nie chciałam. Nie w ten sposób i nie teraz, gdy mam jeszcze tyle pytań. Chciałam, żeby ktoś mi to wreszcie wyjaśnił. Czy to wszystko ma sens? Czy moje istnienie jest w porządku? Dlaczego jeszcze żyję, skoro mogę być dla nich tak bardzo niebezpieczna?

– Vivian! – Usłyszałam za sobą. – Vivian, poczekaj!

Zatrzymałam się i odwróciłam. W moją stronę biegł Lavi. Gdy zrównał się ze mną, zarzucił mi na mokre ramiona płaszcz.

– Chcesz się przeziębić? – zapytał.

Wzruszyłam ramionami. To nie było takie ważne, poza tym mój organizm nie takie rzeczy wytrzymywał.

– Vivian, co się dzieje? Tylko nie mów, że nic.

– Nic – odpowiedziałam.

Odwróciłam się, by pójść dalej, ale nie pozwolił mi na to, łapiąc za rękę. Spojrzałam na niego.

– Dlaczego znowu nic nie mówisz? Nawet Yuu nic nie wie. Coś się dzieje, bo inaczej nie łaziłabyś bez celu przez pół dnia w deszczu. Wracajmy, jesteś przemoczona. Rozchorujesz się, a tego ci chyba nie trzeba, co?

– Daj mi spokój, Lavi. To moje życie. Jeśli chcę je marnować w ten sposób, to nie twoja sprawa.

– Właśnie, że moja. Jestem twoim przyjacielem i martwię się o ciebie. Sądzisz, że zamydlając nam oczy, rozwiążesz wszystkie problemy?

– Żadne z was i tak ich nie rozwiąże – odpowiedziałam gorzko. – Nie chcę o tym mówić.

– Dobrze, nie musisz, ale chodź już stąd. Jesteś przemoczona, jeszcze złapiesz przeziębienie albo coś gorszego.

Jego dłoń odnalazła moją i pociągnął mnie w stronę budynku. Poszłam bez żadnych „ale", chłopak zaprowadził mnie do mojego pokoju.

– Przyniosę ci herbatę – powiedział i wyszedł.

Ściągnęłam z siebie mokre ubranie, rozwiesiłam je niedbale na kaloryferze i poszłam pod ciepły prysznic. Trochę mnie rozgrzał, ale nadal miałam beznadziejny humor, który nie pomoże mi się pozbyć Laviego. Do pokoju wróciłam w ręczniku i z mokrymi włosami. Rudzielec siedział na podłodze przy łóżku, na szafce stał kubek parującej herbaty. Gdy mnie zobaczył, wstał i wziął koc z łóżka.

– Co ty robisz? – zapytał. – Naprawdę się przeziębisz.

– Nic mi nie będzie – odpowiedziałam, gdy zarzucił mi na ramiona koc.

Posadził mnie na łóżku i włożył w dłonie kubek. Cały czas przyglądał mi się uważnie, jakbym była małym dzieckiem. Westchnął, gdy się nie ruszyłam.

– Pij – powiedział.

– Daj spokój. Nie musisz tego robić.

– Mam cię tak zostawić? Nie zmuszam cię do mówienia czegokolwiek, ale nie uciekaj przed nami. Wypij herbatę.

Wykonałam polecenie. Chłopak wziął z łazienki drugi ręcznik i zaczął wycierać moje włosy. Ktoś już tak kiedyś robił. I tak jak wtedy poczułam, że komuś na mnie zależy. Herbata zrobiona przez Laviego była pyszna. Nie wiem, co do niej dodał, ale trochę poprawiło mi to humor.

– Gdzie masz grzebień? – zapytał.

– W łazience, na półce przy lustrze – odpowiedziałam i dopiłam herbatę.

Pozwoliłam mu rozczesać moje kosmyki. Robił to delikatnie i z wyczuciem. Nie ciągnął niepotrzebnie za włosy tak, jakby nie był to pierwszy raz. Odłożyłam ciepły jeszcze kubek i ściągnęłam koc z ramion.

– O czym myślisz? – zapytał.

– Zastanawiam się, ilu dziewczynom czesałeś włosy – odparłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Jednej. Dawno temu.

– Jak dawno?

– To było, zanim przyszedłem do Zakonu. Przez jakiś czas mieszkaliśmy ze staruszkiem daleko stąd, obserwowaliśmy dość krwawy konflikt. W domu, gdzie wynajęliśmy pokój, mieszkała dziewczynka. Jej matka zginęła w czasie walk. Pewnego wieczoru przyszła do mnie ze splątanymi włosami i poprosiła o pomoc. Od tamtego czasu codziennie aż do wyjazdu pomagałem jej się czesać.

Uśmiechnęłam się lekko. Nigdy bym nie pomyślała, że rudzielec ma takie wspomnienia. Chyba go nie doceniłam. W końcu też kiedyś był chłopcem, dzieckiem i był inny. Odwróciłam się do niego i wyjęłam grzebień z jego dłoni. Patrzyliśmy sobie w oczy, milcząc. Pogłaskałam go po policzku. Wtedy otulił mnie z powrotem kocem i wstał.

– Przeziębisz się – powiedział.

Przekrzywiłam głowę, spoglądając na niego. Zachowywał się co najmniej dziwnie, nigdy tak nie reagował. Czyżby coś się zmieniło?

– Coś się stało, Lavi? – zapytałam.

– Nie – odpowiedział szybko.

– Nie kłam. Przecież widzę. Chodzi o to, że ci nie powiedziałam, co mnie trapi?

– Nie, po prostu... – przerwał. – Nieważne.

– Lavi, co się dzieje?

Przyciągnęłam go do siebie, żeby przypadkiem nie uciekł z pokoju. Widziałam, że coś go gryzie. Zagryzłam nerwowo wargę, oczekując odpowiedzi.

– Staruszek ma przede mną jakąś tajemnicę. Pracuje nad czymś i nic mi do tej pory nie powiedział. Coś się dzieje w Zakonie, coś złego.

Posadziłam go obok siebie, nie wiedząc, co mu odpowiedzieć. Miałam głupie przeczucie, że chodzi o szkatułę, więc i w pewnym sensie o mnie.

– Może to nic takiego – szepnęłam, przytulając się do niego.

– Sama w to nie wierzysz.

– Nie wiem, o co chodzi. Mogę się tylko domyślać, co się dzieje. Wydaje mi się, że nie powinniśmy się na razie tym martwić. Trzeba po prostu robić swoje.

– Pewnie masz rację.

Musnął mój policzek delikatnie ustami, jakby prosząc o pozwolenie na kolejne pocałunki. Wtedy odezwało się pukanie. Chłopak odsunął się jak oparzony. Do pokoju weszła Abba w pełnym mundurze. Od razu się do mnie przytuliła.

– Jadę na misję – powiedziała – z Mariem i Krorym.

– Uważaj na siebie, maleńka.

– Dobrze. Muszę iść.

– Do zobaczenia.

Dziewczynka uśmiechnęła się do Laviego i wyszła. Spojrzałam na rudzielca. Nadal był lekko zawstydzony, co wywołało u mnie rozbawienie. Zachowywał się jak nastolatek przyłapany przez rodzica na dwuznacznej sytuacji. Pogłaskałam go po włosach i się uśmiechnęłam.

– Naprawdę jestem taki żałosny, że wzbudzam śmiech? – zapytał.

– Nie opowiadaj bzdur. Po prostu nas zaskoczyła.

– Tobie udało się zachować zimną krew – mruknął niezadowolony.

– Bo się musiałam tego nauczyć. – Pocałowałam go w nos.

Przyciągnął mnie do siebie i całował coraz częściej. Powoli przesunął się na moją szyję, podobało mi się to, choć byłam pewna, że zaraz ktoś tu znowu wpadnie.

– Lavi, nie boisz się, że ktoś nas przyłapie? – szepnęłam.

– Abba pojechała, Yuu raczej tu nie zagląda, a Allen ma zajęcie. – Uśmiechnął się do mnie łobuzersko.

– A reszta?

– A co reszta mogłaby od ciebie chcieć o tej porze?

– Nie wiem. – Podniosłam się. – I to jest właśnie problem. Powinieneś iść.

– Skoro tak uważasz. – Wstał i wyszedł.

Westchnęłam ciężko przez własną głupotę. Sama nie rozumiałam, czemu go wyrzuciłam. Co z tego, że ktoś nas przyłapie? Jesteśmy dorośli i możemy robić, co chcemy. Nikomu nic do tego. Zresztą to nie byłby nasz pierwszy raz. Czemu więc? Nie mam pojęcia.

Zaczęłam szukać czystych ubrań. Przecież nie będę resztę dnia chodzić w samym ręczniku. Zapinałam bluzkę, kiedy usłyszałam kolejne pukanie – przeczucie mnie nie zmyliło. W drzwiach stanął Lavi. Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Nie chcę tak – powiedział.

Nie wiedziałam, o co mu chodzi. Chyba nie o sytuację przed chwilą. Podszedł do mnie i pocałował. Zaskoczył mnie tym.

– Lavi. – Złamałam pocałunek. – Przestań. Dobrze wiesz, że do niczego się nie zobowiązywałam. Nie rozumiem, w czym widzisz problem?

– W niczym.

Odsunął się ode mnie jak na rozkaz i podszedł do biurka, o które się oparł.

– Lavi, nie chodzi tylko o sytuację w Zakonie, prawda?

– Oni wszyscy myślą, że nikt się niczego nie domyśli – powiedział bezbarwnie. – Staruszek tłumaczy jakieś dokumenty, wciąż rozmawia z generałami. W tym wszystkim powtarza się wyrażenie „Anioł Zemsty". To chodzi o ciebie...

– Tego nie wiesz – przerwałam mu.

– Jestem tego pewny. Zrobią z ciebie przynętę, zginiesz przez nich.

Podeszłam do niego i objęłam go, starając się opanować szok wywołany jego słowami.

– Lavi, ufam generałom – powiedziałam cicho. – Nieraz uratowali mi skórę przed Leverrierem.

– Dla własnych celów – stwierdził gorzko.

– Nie, oni mi zaufali, dając szansę na życie. Jeśli o czymś nam nie mówią, to znaczy, że mają ku temu ważne powody. Jeśli nie potrafisz zaufać im, zaufaj mnie.

Kłamałam, ale rudzielec nie mógł tego wiedzieć. Nawet nie chciałam, żeby wiedział. Cokolwiek działo się w Zakonie z mojego powodu, skończy się dużo gorzej, jeśli jeszcze ktoś zostanie w to wciągnięty. A znałam już zbyt dobrze egzorcystów, by nie wiedzieć, że w przypadku kłopotów, będą próbowali mnie ratować. Przynajmniej niektórzy z nich. A to skończy się dla nich źle.

– A jeśli przez to zginiesz?

– Pogodziłam się już z tym, że mogę nie przeżyć końca wojny. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym żyć i być inna, ale taki już mój los. Jesteś moim przyjacielem i nie chcę, żebyś się niepotrzebnie o mnie martwił. Nie znamy przyszłości i nie powinniśmy się nią teraz zajmować.

– To zaczyna mnie przerastać – przyznał się.

– Mnie też. Czasem mam ochotę skończyć to jednym cięciem, ale przecież mam dla kogo żyć i walczyć. Chcę być z wami, dopóki mogę. Czasem życie nie jest proste, ale jeśli nie spróbujesz zmierzyć się z własnymi zadaniami, nie będziesz wiedział, czy potrafisz je rozwiązać.

Odwrócił się w moim ramionach i wtulił się we mnie. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, dając mu szansę, ale chyba nie potrafiłam inaczej. W końcu sama nie wiem, co się wydarzy.

– Chyba już pójdę – powiedział. – Do zobaczenia na kolacji.

Wyszedł, zanim zdążyłam powiedzieć choćby słowo. Chyba bał się, że zrobi coś nie tak i wszystko spieprzy. Kolejny już raz pomyślałam o wyjeździe z Zakonu, ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Za długie zapuściłam tu korzenie i wydawało mi się, że wyrwanie ich oznacza koniec mojego życia.

Pozapinałam resztę guzików i zeszłam do kuchni, gdzie spędziłam resztę dnia. Nie myślałam o tym wszystkim, skupiając się na rozmowie z Jerrym. Do siebie wróciłam dopiero późnym wieczorem, gdy kucharz skończył sprzątanie. Prysznic już sobie odpuściłam, umyłam zęby, przebrałam się i poszłam spać.

Jeśli liczyłam na spokojny sen, grubo się pomyliłam. Ocknęłam się z przerażenia, podnosząc się gwałtownie do siadu i ledwo powstrzymując się od płaczu. Po głowie chodziło mi tylko jedno słowo: „Abba". Próbowałam wytłumaczyć sobie, że to był sen, ale nie potrafiłam. Wstałam i pobiegłam do pokoju dziewczynki, musiałam wiedzieć, że to kłamstwo. Otworzyłam drzwi i mało nie krzyknęłam z bezsilności i wściekłości. Pokój był pusty. Opadłam bezradnie na kolana.

– Noah, co ty tu robisz? – Usłyszałam.

Obróciłam się gwałtownie. Tuż za mną stał Kanda, patrząc na mnie uważnie. Musiał usłyszeć, jak wychodzę z pokoju. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. W głowie kołatała mi się myśl, że Abba zginęła. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, sama nie wiem kiedy.

– Znowu te sny? – zapytał.

Pokiwałam głową, starając się opanować szloch.

– Abba jest na misji – powiedział spokojnie.

– A jeśli coś jej się stanie? Jeśli zginie?

– Nic jej nie będzie, Noah. Umie się o siebie zatroszczyć, a poza tym jest z Mariem. On nie da jej zrobić krzywdy. Uspokój się.

Jego głos nie był zagniewany czy zniecierpliwiony, jak można było się tego spodziewać, lecz bardzo spokojny, wręcz kojący.

– Jesteś pewny?

– Jestem. Czas wracać do łóżka. No już, chodź.

Wyciągnął do mnie rękę, ale się nie ruszyłam. Bałam się, że robi to wszystko, żeby mieć spokój albo dla jakiś swoich celów. Kanda pokręcił głową i pociągnął mnie za ramię, powodując, że wstałam.

– Nie bądź uparta, Noah. Zostanie tu nic ci nie da. Chodź.

Zaprowadził mnie z powrotem do mojego pokoju, nie mówiąc ani słowa. Zostawił mnie tu. Wiedziałam, że powinnam się położyć spać, ale nie potrafiłam. Z drugiej strony jednak może limit koszmarów na dzisiejszą noc wyczerpał się i mogę spać spokojnie. Jeśli nie spróbuję, nie dowiem się tego. Położyłam się i zamknęłam oczy, zasypiając.

Znów to samo. Nie wytrzymam tego. Powinien być obok, ale... Tak zszarganych nerwów nie miałam od dawna. Wyślizgnęłam się cicho z pokoju i otworzyłam sąsiednie drzwi.

– Nadal żyję. – Usłyszałam. – To był tylko sen.

Leżał na wznak na łóżku, patrząc w sufit. Wiem, co sądził. W jego oczach byłam żałosna, bo nie potrafiłam odróżnić jawy od snu.

– Idź rano do Komuiego – powiedział.

– Nie.

– Myślisz, że jak długo wytrzymasz? Musisz mu powiedzieć albo ja to zrobię – warknął.

– Nie musisz się o mnie martwić – mruknęłam.

– Nie martwię się o ciebie. – Podniósł się do siadu i spojrzał na mnie gniewnie. – Myślisz, że co? Że chodzi o ciebie? Jak tak dalej pójdzie, nie będziesz w stanie wykonywać misji, zwiększysz ryzyko przegranej. Będziemy mieć przez ciebie więcej roboty, a nas nie stać teraz na błędy.

Spuściłam głową ze zrezygnowaniem, nie odpowiadając na zarzuty. Nie wiedziałam, co mam robić.

– Mogę tu zostać? – spytałam cicho.

– Nie ma mowy.

– Kanda, proszę. Tylko dzisiaj. Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzać.

– Idź do siebie.

W jego dłoni pojawił się Mugen. Wiedziałam, że więcej rozmów nie będzie. Mogłam iść jeszcze do Allena albo Laviego, ale musiałabym tłumaczyć im, co się stało, a tego nie chciałam, więc wróciłam do siebie. Usiadłam na łóżku bez przekonania. Po chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich ubrany Kanda. Bez słowa wziął koc z łóżka i usiadł na podłodze pod szafką nocną. Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc, co się zmieniło w ciągu jednej chwili.

– Idź spać.

– Boję się zasnąć.

– To się przynajmniej połóż i nie utrudniaj. Nie każ mi żałować tej decyzji.

– Dziękuję.

Położyłam się grzecznie i zamknęłam oczy. Skupiłam się na oddechu Kandy, uspokajając się niemal całkowicie. W którymś momencie przyszedł sen – spokojny, odprężający i całkiem inny niż dotychczas.

Obudziłam się, gdy do pokoju wpadły promienie słoneczne. Kandy nie było, a o jego obecności świadczyła tylko kartka na szafce nocnej, według której miałam iść do Komuiego, bo Kanda zrobi to za mnie. Japończyk był w stanie spieprzyć całą sprawę, ale miał rację, dłużej tak nie pociągnę. Trzeba coś z tym zrobić.

Nie zamierzałam dać chłopakowi powodu do wykonania groźby, więc jeszcze przed śniadaniem skierowałam się do gabinetu Komuiego. Całe szczęście zastałam go nad dokumentami, które wypełniał.

– Coś się stało, Vivian? – zapytał zamiast powitania.

– Chodzi o to, że... – Zawahałam się, nie wiedząc jak przyznać się do problemu.

– Słucham.

– Mam problemy ze snem. Od kilku dni śni mi się śmierć poszczególnych egzorcystów, obrazy są tak realistyczne, że czasem nie wiem, co jest jawą, a co snem. Czy to może mieć związek z tym, kim jestem?

– Nie wiem jeszcze. Jadłaś już śniadanie?

– Nie.

– Więc idź. Potem pójdziemy do Hevlaski sprawdzić twoje innocence i całą resztę. Już cię tu nie ma.

Wykonałam polecenie, kierując się na stołówkę, gdzie panował codzienny rozgardiasz. Od samego wejścia Kanda pilnie mnie obserwował, chwilami próbował przewiercić wzrokiem. W końcu dotarłam do okienka.

– Co dla ciebie? – zapytał Jerry.

– Jajecznicę z warzywami, grzanki z bułki i kawę.

– Bez kawy. – Usłyszałam za sobą Komuiego. – Bo się uzależnisz.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego, uśmiechał się.

– Więc zielona herbata z cytryną – zadecydowałam.

– Już się robi. – Otrzymałam od kucharza serdeczny uśmiech.

– Będziesz mnie pilnować? – zapytałam Kierownika.

– Nie zamierzam. Przywiały mnie tu całkiem inne pobudki niż twoja skromna osoba.

– Taa, jasne. Uważaj, bo uwierzę. Nie chcę, żeby pozostali wiedzieli, a przynajmniej na razie.

– Przecież nic nie powiedziałem nikomu. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.

Spojrzałam na niego sceptycznie i odebrałam swoje zamówienie. Nie potrafiłam znaleźć optymizmu w zaistniałej sytuacji. Bez słowa poszłam do swojego stołu, przywitałam się ze wszystkimi i zajęłam jedzeniem.

– Coś dzisiaj milcząca jesteś – stwierdził Lavi.

– Nie mam ochoty na kłótnie – odparłam.

– Coś nie tak? – zapytał Allen.

– Nic. Jeden szczegół popsuł mi nastrój, ale to nie takie ważne. – Uśmiechnęłam się lekko.

– Na pewno?

– Tak, Allen. Nie martw się. Teraz was przepraszam, ale mam coś do załatwienia. Zobaczymy się później.

Dopiłam herbatę, odniosłam naczynia i wyszłam w asyście ich spojrzeń. Po kilku minutach spaceru zeszłam na najniższy poziom. Komui już na mnie czekał. Bez niepotrzebnych wstępów Hevlaska sprawdziła moje innocence – nic się nie zmieniło od ostatniej kontroli. Potem przeszłam całą serię badań, które były bardziej męczące niż niejeden trening z Kandą. Około południa Komui miał już pełne wyniki.

– Zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie uważnie – zaczął, co mnie wyraźnie przestraszyło.

Od tego zawsze zaczynały się problemy. Milczałam jednak, bojąc się tego, co za chwilę usłyszę.

– Od dłuższego czasu w twoim organizmie następują zmiany. Jako członek rodziny Noah prędzej czy później przejdziesz transformację. Nie wiem, co w tobie zmieni, ale wszystko, co się z tobą dzieje, to tego objawy. Nic na to nie poradzimy.

– Nie! – sprzeciwiłam się. – To trzeba zatrzymać! Ja nie chcę być Noah!

– Vivian, uspokój się, proszę. To jest nieuniknione. Bardzo powoli się zmieniasz, te sny, twoje humory, napady agresji czy ta sprawa z innocence spowodowane są budzeniem się twojej drugiej strony. Nic na to nie poradzisz.

Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. To wszystko było nierealne, wbrew naturze, tak nie może być. Przecież to wyrok!

– Nie chcę tego słuchać! – krzyknęłam. – Nie będę jedną z nich! Nigdy! Rozumiesz? Nigdy. Ja nie chcę, nie będę.

– Vivian, robimy wszystko, żebyś przeszła proces jak najłagodniej, może uda nam się go spowolnić.

– Przestań! Chcecie czekać, aż stanę się taka jak oni? A może wykorzystać do granic możliwości, zanim się mnie pozbędziecie?

– Vivian, prawda jest taka, że spodziewaliśmy się tego, odkąd przyznałaś się, kim jesteś. Pamiętaj jednak, że to ty decydujesz, kim jesteś, a nie inni czy geny.

– Nie wierzę – warknęłam. – Kłamiesz.

– Nie kłamię. Chcę ci pomóc.

– Więc powiedz mi, co mam robić, bo nie wiem. To mnie przerasta.

– Na razie się uspokój. Coś wymyślimy.

– Jasne – mruknęłam.

Wyszłam z gabinetu, trzaskając drzwiami. Pobiegłam do swojego pokoju, opadłam na podłogę i rozpłakałam się z bezsilności. Cholernej, znienawidzonej, upierdliwej i durnej bezsilności. Kim ja, do cholery, jestem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro