Rozdział 78.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Trzeba przecież kochać coś, by żyć

Mieć gdzieś jakiś własny ląd

Choćby o te dziesięć godzin stąd"


Trenowałam zaciekle w zimnym deszczu, starając się o niczym nie myśleć. Nie było to takie proste ze świadomością, że na sali tłucze się Kanda z Hikari. Czerwonowłosa wkurzała mnie coraz bardziej. Niby taka chłodna, a ciągle kręci się wokół Japończyka. Nie, żebym była zazdrosna, ale ta mała we wszystko się wtrąca, zawsze musi dołożyć swoje trzy grosze, nawet jeśli nie ma pojęcia o sprawie. I ten wyrachowany, zimny uśmieszek. Jej się wydaje, że kim jest, że się tak zachowuje? Nikt nie będzie wokół niej skakać, bo dopiero od niedawna pracuje z nami. Taryfa ulgowa skończyła się po pierwszej misji. Ma szczęście, że w ogóle ją ukończyła. Niewiele brakowało, a straciłaby odnalezione innocence, niepotrzebnie naraziła się na niebezpieczeństwo. Głupia dziewucha. Myśl o niej doprowadzała mnie do szału. Powodowała, że moje ciosy stały się gwałtowniejsze, głębsze, pełne agresji i frustracji, ale wciąż precyzyjne, dokładne i przemyślane.

Deszcz ściekał z moich włosów, ubrania, twarzy. Chłodził rozgrzaną wysiłkiem skórę, przyjemnie szumiał w uszach. Zatrzymałam się w pół ruchu. Trwałam tak kolejne minuty, jednocząc się z naturą. Usłyszałam trzask pękającej gałązki. Po pozostałych odgłosach i wyraźnym zapachu unoszącym się w tym deszczu poznałam intruza.

– Czego chcesz? – zapytałam, nie odwracając się.

Nie odpowiedział. Jakie to typowe dla niego. Milczeniem kwitował każde swoje postępowanie tak, jakby nie było żadnego powodu. Był, każdy jego ruch dokładnie przemyślany miał swój cel i powód, nawet jeśli nie powiedział tego głośno.

– Znudziła ci się sala? – zapytałam.

Usłyszałam świst miecza. Uchyliłam się w ostatniej chwili, chwytając ponownie za sztylet i skontrowałam. W milczeniu wymienialiśmy ciosy. Nie przeszkadzało mi, że mam krótsze ostrze i muszę podejść do Kandy bliżej. Żadne nie miało zamiaru ranić drugiego, ten pojedynek był bezkrwawy, ale pełny brutalnej siły, agresji i nienawiści. Uderzona pięścią w brzuch zachwiałam się i cofnęłam, wypuszczając gwałtownie powietrze z płuc.

– Masz dość? – zapytał, uderzając mnie tępą stroną katany w plecy.

– Nie. – Uśmiechnęłam się łobuzersko.

Odskoczyłam, złapałam za najbliższą gałąź i wdrapałam się na drzewo.

– Co widziałeś w moich wspomnieniach?

To pytanie nurtowało mnie coraz bardziej, chciałam to wiedzieć, musiałam. Drażniło mnie, że wie więcej niż powinien. Wzruszył ramionami.

– Jak wygram, powiesz mi.

– Nie.

– Kanda, powiedz mi, coś tam widział.

– To nieważne.

– Ważne. Są rzeczy, o których nie powinieneś wiedzieć, a to było coś takiego.

– Zapomnij.

– Nie! To część mojego życia. Co to było? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?

– Złaź z tego drzewa i przestań marudzić.

Oparłam się o pień. Nie miałam ochoty tłuc się z nim w deszczu. Po co tu właściwie przyszedł? No tak, ta polana to jego miejsce ćwiczeń, to ja tu jestem intruzem. Westchnęłam, przywołując tamten obraz twarzy Kandy. Trudno było mi określić samej, czego mogło dotyczyć to wspomnienie.

– Pierwszy raz cię takiego widziałam: przyśpieszony oddech, nierówny rytm serca i oczy przerażonego dziecka. Drżałeś, a ja nie wiem, dlaczego.

– Uszczęśliwi cię to, gdy się dowiesz?

– Uspokoi.

– Zapomnij. To już przeszłość, nie powinnaś do tego wracać.

– Dlaczego?

Nie potrafił tego wyjaśnić albo nie chciał. Na jedno wychodzi. Czemu chce zachować to w tajemnicy? Czy to coś zmienia? Mam chyba prawo do kontrolowania tego, co wiedzą o mnie inni. Nie może mi tego nie powiedzieć, a jednak wciąż uparcie odmawiał odpowiedzi.

Zeskoczyłam z gałęzi i skierowałam się w stronę budynku, jednoznacznie dając mu do zrozumienia, że mam go dość. Usłyszałam jego kroki za sobą. Udawałam, że nie słyszę i weszłam do środka.

Gdy wróciłam do siebie, wzięłam prysznic i przebrałam się. Czułam pulsującą wściekłość na Kandę, tak łatwo podnosił mi ciśnienie. Nienawidziłam tego człowieka, ale przy nim czułam się mniej obca, samotna, daleka. To wkurzało mnie najbardziej. On kontrolował sytuację przez cały ten czas, ja się chwilami zapominałam, nie panowałam nad własnym życiem i przez to miał przewagę. Każdy inny wykorzystałby to do granic możliwości, okręcił mnie sobie wokół palca i w końcu zamienił w ładną zabaweczkę. Kanda miał jednak jakieś zahamowania, może zasady. Brał, co chciał, zwłaszcza ostatnio, ale nie przesadzał. Dlaczego? Kto wie?

Zeszłam na kolację. W stołówce było nieznośnie głośno i tłoczno. Starałam się nie zwracać na to uwagi, w końcu tak tu jest na co dzień, ale wściekłość jakoś nie chciała ustąpić. Było jeszcze gorzej, bo wzrastała, jakby ktoś ją specjalnie podjudzał. Odebrałam swoje zamówienie i skierowałam się do stołu. Skrzywiłam się nieznacznie, gdy zobaczyłam na swoim miejscu Hikari.

– Suń tyłek – mruknęłam. – To moje miejsce.

– Wokół sporo miejsca – odpowiedziała.

– To. Moje. Miejsce. Mam przeliterować? – warknęłam.

– Potrafisz? – zakpiła.

Złapałam ją za górę tandetnej kiecki z falbanami. Nosiła je, gdy nie musiała zakładać munduru. Szarpnęłam ją do góry i zapytałam:

– Czego nie rozumiesz w stwierdzeniu „to moje miejsce"? Jesteś tu nowa i chyba nie wiesz, że to ty musisz się dostosować a nie odwrotnie.

– A jeśli nie mam zamiaru?

– Nie obchodzi mnie to. Trzy zasady, które zapamiętasz, inaczej będziesz miała ze mną kłopoty. Pierwsza: schodzisz mi z drogi, druga: nie utrudniasz misji, trzecia: wara od moich spraw. Wszystko jasne?

Wtedy poczułam napór na głowę. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, niemal się nim dusząc. Moja dłoń puściła materiał. Czułam, jak upadam na podłogę, napór na wspomnienia był zbyt duży, nie potrafiłam mu się przeciwstawić. Znowu kolejne obrazy przetaczały się przez moja głowę z prędkością światła, to bolało. Pomiędzy nimi usłyszałam:

– Przestań!

Nie byłam w stanie zidentyfikować tego głosu, może sama krzyknęłam. Po chwili wszystko ustąpiło. Czułam się otępiała i zdezorientowana. Głowa ważyła chyba tonę i bardzo chciała się przepołowić. Poczułam, jak ktoś pomaga mi usiąść. Uspokajałam oddech.

– W porządku, Vivian? – Przy moim boku był Lavi.

Podniosłam wzrok na Hikari, stała dwa kroki ode mnie i obserwowała ze spokojem całą sytuację, jakby przed chwilą nie używała innocence. Błyskawicznie zaatakowałam, czerwonowłosa znalazła się na ścianie ze sztyletem na szyi. W jej oczach odbijało się moje mordercze spojrzenie.

– Czyżbyś nie słuchała Komuiego i Socalo? – wycedziłam przez zęby. – Egzorcysta nie używa innocence przeciw innemu egzorcyście.

– A co twoja broń robi na moich gardle?

– Uwierz mi, gdybym aktywowała innocence, byłabyś już trupem. Jeśli dowiem się, że majstrujesz w głowach egzorcystów, a tym bardziej spróbujesz znowu tej sztuczki na mnie, marny twój los. Mogę przypadkiem zapomnieć, że jesteś moim sojusznikiem.

Puściłam ją i oparłam się plecami o ścianę. Kręciło mi się w głowie, w krwi brakowało tlenu. Byłam przekonana, że zaraz zemdleję.

– Vivian, dobrze się czujesz? – Usłyszałam Laviego.

– Coś ty jej zrobiła? – Allen pojawił się u mojego boku.

***

Allen złapał omdlałą Vivian, ratując ją przed upadkiem. Dotknął jej czoła, było rozpalone. Z wściekłością spojrzał na rozcierającą gardło Hikari.

– Co jej zrobiłaś? Odpowiadaj.

– Nic takiego. Do tej pory takie rzeczy się nie zdarzały – odpowiedziała Kiri.

W drzwiach stołówki pojawił się Komui. Zmarszczył brwi, gdy zobaczył całą sytuację. Podszedł do Allena trzymającego Vivian na rękach. Pokręcił lekko głową.

– Kto potraktował ją innocence? – zapytał.

– Ja – odparła Hikari. – Nie chciałam zrobić jej krzywdy. Ja to już kontroluję, naprawdę.

– Spokojnie. To nie twoja wina. Vivian musi tylko odpocząć. Musicie pamiętać, że ona jest inna niż wy. Inaczej reaguje na obce innocence – powiedział spokojnie.

– Do tej pory takie rzeczy się nie zdarzały – zauważył Lavi.

– Vivian się zmienia. Nic nie jest wieczne. Musicie bardzo uważać. Kiri, nie używaj, proszę, swoich zdolności na Vivian. To może się dla niej źle skończyć.

– Przepraszam. Nie chciałam zrobić niczego złego.

– W porządku. Allen, zanieś ją na górę. Niech się wyśpi.

– Ma gorące czoło.

Komui uśmiechnął się.

– Pół dnia spędziła na deszczu, więc nie powinno cię to dziwić. Odporność Vivian nie wróciła jeszcze do normy, ale nie ma się czym martwić.

Allen kiwnął głową i w towarzystwie Linka zaniósł siostrę do jej pokoju. Ściągnął dziewczynie buty i troskliwie przykrył kołdrą, po czym wyszli. Martwiło go to. Vivian najwyraźniej udawała przed wszystkimi, że jest lepiej niż w rzeczywistości, a to może się źle skończyć. Tylko, że ona nigdy się nie nauczy w pełni im ufać.

***

Obudził mnie wschód słońca za oknem. Byłam we własnym pokoju, choć nie pamiętam, żebym wracała z kolacji. To przypomniało mi wczorajsze zajście na stołówce. Coś było bardzo nie tak. Nigdy wcześniej tak nie reagowałam na innocence, więc dzieje się coś złego.

Podniosłam się z łóżka i poczułam ból głowy. Zastanawiałam się, czy nie lepiej przespać reszty dnia, ale mogła czekać mnie jakaś misja. Lepiej być na nogach. Przeszukałam szuflady w poszukiwaniu jakiś środków przeciwbólowych, ale nic nie znalazłam. Najwyraźniej musiałam już wszystko zużyć. Trzeba będzie się przejść do Sanatorium po jakieś leki.

Poszłam pod prysznic, woda odrobinę złagodziła ból, ale wciąż był nieznośny, więc kroki skierowałam najpierw do Sanatorium. Wzięłam przeciwbólowe i poszłam dalej, na stołówkę. Nikt mi słowa nie powiedział. W końcu od czasu do czasu mnie też coś może boleć, a nie mam ochoty się tłumaczyć.

Na dole był względny spokój. Wszyscy jeszcze smacznie spali, więc panowała miła dla ucha cisza. Odebrałam zamówienie i usiadłam na swoim miejscu. Wpierw pożarłam dwie tabletki, popijając kawą. Całkowicie zignorowałam fakt, że nie powinnam tak robić. Moje życie, niczyja sprawa. Zjadłam spokojnie śniadanie, od czasu do czasu witając się z egzorcystami. Zauważyłam, że wszyscy obserwują mnie uważnie: część z lękiem, część ze zmartwieniem.

– Coś nie tak? – zapytałam. – Mam coś na twarzy czy co?

Jak na komendę odwrócili spojrzenie. Pokręciłam głową z niesmakiem. Jeśli nie chcieli mi nic powiedzieć, mogli to ukryć skuteczniej, a nie kombinować.

– Lavi, powiedz mi, o co wam wszystkim chodzi. Tylko szczerze. – Spojrzałam na rudzielca.

Przez chwilę poruszał ustami jak ryba bez wody, pewnie zastanawiając się, jak mi to wyjaśnić. Zwłoką zaczynał mnie denerwować.

– Lavi, przestań grać na czas. Chodzi o to, że wczoraj zemdlałam? Zdarza się najlepszym, ale to nie jest śmiertelna choroba. Jeszcze się nie wybieram na tamten świat.

Nie wyglądali na przekonanych. Czyżbym nie rozwiała ich wątpliwości? Dziwne. Do tej pory to wystarczało. Chyba, że... Zatrzymałam w połowie drogi dłoń z kubkiem.

– Nie chodzi o sam fakt, prawda? – zapytałam. – Wy boicie się mnie.

– Nie... To znaczy...

– Nie, Lavi. Nie tłumacz się – przerwałam mu. – Tego mogłam się spodziewać. W końcu musiało do tego dojść. Nie przejmujcie się.

Dopiłam kawę i podniosłam się, żeby wyjść. Jakoś nie czułam się tym urażona, w końcu zmieniam się w ich wroga. Brak zaufania i strach są tu jak najbardziej na miejscu.

– Vivian, to nie tak.

Lavi złapał mnie za rękaw. Spojrzałam na niego. W oczach miał niepewność i delikatną obawę. Westchnęłam.

– A jak? Wyjaśnij mi to, bo nie rozumiem.

– My cię nie odbieramy jak wroga, przecież nic się nie zmieniło. Chodzi o to, że nas to zaskakuje, jest inne i nie do końca to rozumiemy.

– Nie kłam. Jesteście przestraszeni, niepewni i oszukani. Nie pragnę, żebyście to zaakceptowali, ale przestańcie obserwować każdy mój ruch, jakbym miała zacząć zabijać.

Wyswobodziłam rękaw i poszłam. Na korytarzu spotkałam Komuiego. Jego wyraz twarzy dawał mi jednoznacznie do zrozumienia, że mam kłopoty. Zatrzymałam się i poczekałam na jego ruch.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Dobrze. Przedtem bolała mnie trochę głowa, ale po przeciwbólowych przeszło.

– Nie jedz tyle tabletek.

– Wiem, ale ostatnio każdy siniak bardzo boli. Nie mówiąc już o koniecznych uzdrowieniach. Już się przyzwyczaiłam, że wciąż coś nie gra. Taki już mój los.

– Wystraszyłaś ich wczoraj. Biegali do mnie co chwilę i pytali o ciebie. Nie do końca rozumieją, co się dzieje. Myślę, że powinniśmy im to wytłumaczyć.

– Nie. I tak to nic nie da. Nie chcę o tym mówić.

– Vivian, przecież wiesz, że to się i tak nie ukryje.

Westchnęłam. Doskonale wiedziałam, że Komui miał rację, ale bałam się ich reakcji.

– Chcesz wciąż uciekać? Kiedyś nie będziesz miała dokąd.

– Niech ci będzie – odpowiedziałam cicho.

To i tak nieuniknione. W końcu sami się dowiedzą, a wtedy może być jeszcze gorzej. Nie mam wyboru.

– Idź do mojego gabinetu. Ściągnę wszystkich.

– Komui, powiesz im?

Nie byłam pewna, czy potrafię to dobrze przekazać. Patrzyłam błagalnie na Kierownika, szukając w nim ratunku.

– Dobrze, ale musisz przy tym być.

Kiwnęłam głową i skierowałam się do jego gabinetu. Cholernie bałam się tej rozmowy, wyobraźnia podsuwała mi coraz to gorsze rozwiązania. Usiadłam na parapecie. Rzuciłam spojrzenie na bałagan, po czym skierowałam je za okno, przyglądałam się niebu. Było piękne, niebieskie, żadna chmurka nie burzyła tej harmonii. Myślałam, że mnie to trochę uspokoi, ale myliłam się. Wciąż czułam się niepewnie.

Przelotnie spojrzałam na egzorcystów, którzy weszli do gabinetu. Na końcu zjawił się Komui w towarzystwie Reevera i głównego lekarza Kwatery Głównej. Słuchałam ich bez przekonania. W końcu za każdym razem powtarzaliśmy tę samą kwestię. Do czego miało mnie to zaprowadzić? Nie mam pojęcia, tłukłam sobie do głowy, że muszę to zaakceptować, bo przecież jest nieuniknione. Obserwując twarze egzorcystów, zaczęłam denerwować się jeszcze bardziej. Czekał mnie lincz, byłam tego pewna. Szok, zdezorientowanie, wściekłość, nienawiść, niedowierzanie, gorączkowe pytania o szczegóły. Chcieli wiedzieć dosłownie wszystko. Nie zapytali jedynie o przewidywaną datę egzekucji.

Zeskoczyłam z parapetu i skierowałam się do drzwi. Czułam, że jeśli nie wyjdę, uduszę się powietrzem i atmosferą wewnątrz. Zatrzymał mnie głos Kandy:

– Próbujesz uciec?

Nie ociekał satysfakcją ani radością, nie był pełny nienawiści i wściekłości, lecz cholernie zimny i obojętny. Miałam ochotę podejść do niego i go uderzyć tylko po to, żeby usłyszeć w jego głosie choć nutę jakiegoś uczucia. Skwitowałam to jedynie krótkim:

– Nie twoja sprawa.

– Vivian, zostań.

– Nie mogę, Komui. To mnie przerasta.

Wyszłam, nie tłumacząc się dłużej. Drogę do pokoju przebyłam wyjątkowo szybko. Usiadłam pod drzwiami i czekałam. Nie wiem na co, chyba na zakończenie rozmów, na próby sforsowania drzwi, kpiny, wyzwiska, groźby, próby ukrócenia mojego życia. Nie czułam zupełnie nic, ta pustka wyżerała mnie od środka. Z jednej strony to strasznie bolało, z drugiej dawało ukojenie i jakieś dziwne uczucie wolności. Byłam świadoma, co mnie czeka. Zawsze to wiedziałam, choć odsuwałam w najdalszy kraniec świadomości. Śmierci nie da się oszukać, nie można jej uciec. Zwodzić tak, ale raz, drugi, a potem nie masz już wyboru. Znajdzie cię choćby na końcu świata, dopadnie w najmniej oczekiwanym momencie i już. Czekałam na nią ze spokojem, nie roztrząsałam, co by było, gdyby, pytań, na które nie ma odpowiedzi, rzeczy, których nie zdążyłam zrobić. Po co? To bezsensu, już gorzej się i tak nie poczuję, nie da rady.

Usłyszałam kroki – znak, że skończyli. Podniosłam się, podeszłam do lustra i zaczęłam się poprawiać. Skąd u mnie ten spokój? Przecież idzie śmierć. Pukanie.

– Wejść – powiedziałam cicho.

Drzwi się otworzyły, zobaczyłam ich w odbiciu. Smutek, próba pogodzenia się z prawdą, niepewność – czytanie z tych twarzy było dziecinnie proste. Palcami przeczesałam włosy, ostatni pewnie raz.

– Co zamierzacie zrobić? – zapytałam obojętnie. – Chyba nie przyszliście tylko na mnie popatrzeć.

– To nie jest twoja wina, że urodziłaś się jako córka jednego z nich – powiedział Lavi.

– Daruj sobie te wzniosłe słówka – zironizowałam.

– Nie mam zamiaru. – Podniósł głos. – Za każdym razem, gdy próbujemy powiedzieć ci prawdę, rzucasz sarkazmami, ironiami, gniewnymi wyzwiskami.

– A czym jest prawda, panie kronikarzu. – Odwróciłam się do nich. – Który nie powinieneś się z nami bratać? Prawda to czy ułuda? Adaptacja warunków obserwacji? Może zacznij od siebie, a dopiero potem naprawiaj światopogląd innych.

Wiedziałam, że boli go to oskarżenie, ale miałam to daleko gdzieś. W tym momencie mogłam każdemu wygarnąć jego grzeszki i kompletnie nie obchodziły mnie ich uczucia. Zachowywałam się jak zimna suka, jakby wszystko, co było wcześniej, było ułudą, iluzją, kłamstwem. Może tak właśnie było, może kłamałam ja, może kłamali oni, może jedna i druga strona. Czort wie.

– Nie jestem idealny – odpowiedział w końcu rudzielec. – Popełniam błędy jak każdy inny człowiek.

– Zwolnij, bo zaraz mi się tu oświadczysz. – Uśmiechnęłam się drwiąco.

– Nie zrobię ci tej przyjemności ośmieszenia mnie przed całą resztą, bo bronisz się przed tym, co chcemy powiedzieć.

Nie spodziewałam się, że odpyskuje. To zachowanie było dalekie od niego. Oparłam się plecami o lustro i założyłam ręce na piersi zaintrygowana tym dziwnym zjawiskiem, jakim niewątpliwie był wkurzony rudzielec.

– Może powinienem was wszystkich olać – kontynuował – ale tego nie robię. Ludzie popełniają błędy. Nikt nie jest idealny i ty też nigdy nie będziesz.

Zaśmiałam się paskudnie. Ewidentnie działała moja gorsza strona. Ta z ulicy, która nadrabiała miną, gdy było jej źle. Wracamy do starych schematów? Niech tak będzie.

– To akurat nie jest wielkim odkryciem, panie kronikarzu. – Kolejny sarkazm.

– Możesz dać sobie spokój z tymi jakże zabawnymi komentarzami? – wybuchł Allen. – Daj mu coś powiedzieć.

– Póki co jestem wolnym człowiekiem chyba, że o czymś nie wiem – odpowiedziałam całkiem poważnie. – Więc mi wolno.

– Przestańcie. – Lavi chciał nam przerwać nim na dobre zaczniemy. – Vivian, jeśli myślisz, że twoja ironia mnie zniechęci do rozmowy z tobą, mylisz się.

– Ależ ja cię wcale nie zniechęcam. To nawet ciekawe doświadczenie zważywszy, że nie wiem, co będzie dalej.

Dlaczego odrzuciłam ten styl bycia? Zrobienie z nich sobie wrogów to niezła perspektywa: spokój, cisza, nikt się nie wpieprza do mojego życia, nie jęczy, nie próbuje się zaprzyjaźniać, bo wie, że nic z tego. Stop, to już przerabialiśmy i nie wyszło. Śliniący się do mnie Lavi, do przesady przyjacielski Allen, przesłodzona Lenalee na początku listy i cała reszta odszczepieńców, z którymi chciałam żyć w zgodzie. Niestety wszystko szlag trafił. Nie jestem stworzona do życia rodzinnego, nigdy nie będę dobrą żoną i matką. Potrafię rozpieprzyć każdy swój związek, a tych można zliczyć na palcach jednej ręki. Powód jest prosty: nie ufam facetom i nie umiem się zaangażować. Koniec pieśni. Właśnie dlatego Lavi wciąż oczekuje na miejsce przy moim boku na stałe.

– Dalej będzie kiczowata obietnica, że to nic nie zmienia, że ci ufamy mimo wszystko i tak dalej – powiedział rudzielec, grając na moich zasadach. – Chyba, że w końcu ściągniesz maskę zimnej suki, którą nie jesteś i zaczniesz z nami rozmawiać jak dorosła. Masz wybór.

– Czemu zakładasz, że nie jestem zimną suką?

– Bo cię znam.

– Jakieś półtora roku. To naprawdę sporo zważywszy, że przez kilka pierwszych miesięcy ledwo wiedziałeś, jak się nazywam i nie mówię prawdy. Nie ufaj we wszystko, co słyszysz, bo szybko zginiesz.

– Nie jesteś tak dobrą aktorką. Może kiedyś byłaś zimną suką, ale tylko na zewnątrz. Nie zapominaj, że jestem kronikarzem i widzę więcej niż inni. I czytam między wersami.

– A to ciekawe. Chyba jednak literki ci się mieszają, bo gdy za każdym razem między wersami mówiłam ci, że masz spadać, robiłeś dokładnie przeciwne rzeczy.

Na moment zacisnął pięść, ale szybko się opanował. Chciałam wytrącić go z równowagi, patrzeć, jak się czerwieni, miota, obraca kota ogonem, a Allen go ściga.

– O tym już rozmawialiśmy – odpowiedział spokojnie. – Nie odciągniesz mnie od meritum.

– Ktoś tu dorósł. – Uśmiechnęłam się wrednie. – Jestem pod wrażeniem.

– Tobie też by dobrze zrobiło. Może przynamniej zaczęłabyś dostrzegać coś więcej niż to, kim był twój ojciec.

Poczułam się tak, jakbym dostała mocno w policzek. Nie pozwoliłam sobie jednak na gniew, to ja kontroluję sytuację, nie on.

– Uważasz, że jestem z tego dumna? – Nie udało mi się pozbyć chłodu z tonu głosu.

– Nie. Stwierdzam, że masz na tym punkcie lekkiego bzika. Ile razy byśmy do ciebie nie mówili, że to nie ma dla nas żadnego znaczenia, ty i tak do tego wracasz. To się staje nudne.

– Ty też się stajesz nudny. I wiesz co? Odpuść już sobie tą gadkę, bo i tak wam nie wierzę.

– Właśnie zaczęło mi się podobać granie wrednego sukinsyna, gdy spuściłaś z tonu. Wystarczyło zahaczyć o drażliwy temat.

Cholera, wpadłam w pułapkę, którą sama zastawiłam. Miecz obosieczny. Lavi chyba zapomniał, że ja się tak łatwo nie poddam.

– I co, panie kronikarzu? Myślisz, że wyprowadzisz mnie z równowagi, doprowadzisz do załamania emocjonalnego i w końcu wtłoczysz mi do głowy te ckliwe głupoty? Nie ma mowy. Może i jesteś doskonałym obserwatorem, ale pamiętaj, że ja jestem niezłą manipulatorką.

– Nie muszę cię załamywać, bo ty już jesteś załamana. Nie mów, że nie, bo to widać. Od kilku tygodni usilnie wszystkim wmawiasz, że jest dobrze. Okłamujesz samą siebie, a potem dostrzegasz maleńką dziurkę w murze i nie możesz przestać o niej myśleć. Walczysz sama ze sobą, utrzymujesz się w przekonaniu, że wszyscy cię nienawidzą, bo tak lepiej radzisz sobie z problemami. Uciekasz, bo tylko to potrafisz.

Czy on rozmawiał o mnie z Kandą czy jaka cholera? Umówili się, żeby mnie dręczyć czy co? Utrzymanie spokoju wymagało coraz więcej, w środku gotowałam się ze wściekłości.

– To moje życie i prowadzę je, jak chcę. Tobie nic do tego.

– Strzał w dziesiątkę. – Jego uśmieszek powodował, że chciałam mu przywalić. – Znowu zaczynasz. Łatwo cię rozgryźć...

– Teraz, gdy wszystko wiecie – przerwałam mu złowrogo. – Po co ta rozmowa i obłuda? Dobrze się bawicie? Polowanie na kulawego lisa, który nie może się bronić?

– Vivian, dość – powiedział Lavi głosem nie uznającym sprzeciwu. – Ściągnij na chwilę tę maskę, przestań próbować nami manipulować i wmawiać sobie głupoty. Pięć minut szczerości cię nie zabije.

Brak szansy na ucieczkę, chyba że przez okno, ale znając życie, nie odpuszczą mi tak łatwo. Miał rację, noszę maskę, a teraz nie mam już wyboru, bo w końcu i tak mnie złamią.

– Nie chcesz zobaczyć mnie bez maski – powiedziałam cicho. – No chyba, że zamierzasz drwić z człowieka, który stracił grunt pod nogami i dostał brzytwę zamiast liny.

– Nie, chcę, żebyś przez chwilę była prawdziwa.

– Nie, aż tak nie dam się upokorzyć. Gra skończona. Wynocha.

– Nie wyrzucisz nas teraz, gdy udało nam się z tobą wreszcie rozmawiać.

– Bo przez ostatni czas byłam niemową, tak?

– Jeśli chodzi o twoje problemy, to tak.

– Moje problemy, moja sprawa. Tobie nic do tego.

– Mylisz się. Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy przyjaciółmi.

– Wydawało ci się, a teraz zbieraj swoją ekipę prześladowców i wyjdź. Nie utrudniaj.

– To ty wszystko utrudniasz, Vivian.

– Lavi, dość. Doskonale wiesz, że za chwilę puszczą mi wszystkie hamulce i cię uderzę, na co mam piekielną ochotę.

– Więc to zrób i sobie ulżyj. Może kiedy się zmęczysz, pozwolisz sobie na słuchanie innych.

– Spieprzaj.

Odwróciłam się i oparłam czoło o lustro, zamykając oczy. Liczyłam, że w końcu sobie pójdą, ale byli bardziej uparci, niż się spodziewałam. Siłą powstrzymywałam się przed atakiem, potem będzie już tylko gorzej. Zawsze tak jest.

– Naprawdę chcesz oberwać? – zapytałam.

– Naprawdę nie zasłużyliśmy sobie na odrobinę zaufania i szczerości z twojej strony?

– Czasem wydaje mi się, że jestem zbyt ufna i szczera – stwierdziłam gorzko.

– Co w tym złego?

– Jeszcze się pytasz? – fuknęłam. – Do czego to doprowadziło? Dałam wam odrobinę siebie, a teraz jestem osaczona przez tych, których odważyłam się nazwać moją rodziną.

– Tylko dlatego, że się o ciebie martwimy. Inaczej nie chcesz z nami rozmawiać.

– Jutro mogę być waszym wrogiem.

– Jutro nie istnieje. Liczy się dziś i nic więcej. Poza tym to ty decydujesz, kim się staniesz. Nikt ci nie może tego narzucić. Nie jesteś swoim ojcem, a Vivian Walker, którą znamy i której ufamy, choć czasem jest to bardzo trudne. Pamiętaj o tym.

– Ta deklaracja jest pusta – odpowiedziałam bezbarwnie.

– Ludzie kłamią? – zapytał.

– Ludzi obchodzi tylko czubek własnego nosa.

– My nie jesteśmy normalnymi ludźmi. Nie zapominaj o tym. Może mamy własne cele, ale robienie sobie z ciebie wroga byłoby głupie i nierozsądne.

– A jeśli każą wam mnie zabić?

– Jak zasłużysz. – Wyczułam rozluźnienie w jego tonie. – Masz zamiar zmienić otoczenie, czy zacząć jakieś dzieło zniszczenia?

– Jedyny plan jaki mam, to obić ci pyszczek, pozbawić drugiego oka, wybić ci wszystkie zęby, obciąć język i jeszcze parę innych rzeczy – odparłam pełnym groźby głosem.

Specjalnie się nie odwróciłam przez parę następnych chwil, by uzyskać odpowiedni efekt. Gdy na niego spojrzałam, był niepewny moich intencji.

– Ale tego nie zrobię, bo inaczej nie miałabym kogo straszyć. – Odpowiedzieli mi śmiechem. – Szczerze mówiąc, to cieszę się, że nie próbujecie mnie zabić po tym, co usłyszeliście. Chcę wam ufać, ale to nie jest proste. Nie chcę być waszym wrogiem, pozwólcie mi jednak samej uporać z tą sytuacją. Nikt inny nie będzie za mnie żyć przecież.

Allen wyciągnął do mnie rękę, chwyciłam ją bez wahania. Życie nie jest proste, pełno w nim pułapek, zakrętów, wysokich gór, stromych zejść. Czasem jednak zdarza się kawałek prostej, gładkiej drogi, po której można przejść boso. Wtedy człowiek biegnie lekki, wolny i radosny. Nikt nie może żyć sam na świecie, choćby mu się wydawało to najrozsądniejszą drogą. Musi mieć dom, choćby gdzieś daleko. Kogoś, komu może spuścić łomot, komu może się poskarżyć i z kim może się powygłupiać, ale potrzebne jest też zaufanie. Muszę się go wreszcie nauczyć. To nie jest proste, zajmie mi jeszcze trochę czasu, ale jeśli teraz się poddam, zawiodę ich. Czy to, że za jakiś czas będę trochę inaczej wyglądała, coś zmieni? Czy to będzie miało znaczenie? Kim jest naprawdę Vivian Walker? Tego muszę się w końcu dowiedzieć. A może już wiem, tylko nie chcę się do tego przyznać? Kto wie? Czas przyniesie rozwiązanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro