Rozdział 79.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Już nie ma dzikich plaż,

Na których zbierałam bursztyny,

Gdy z psem do ciebie szłam

A mewy ósemki kreśliły"


Zadałam kolejny brutalny cios. Kanda zatrzymał się na najbliższej ścianie, w jego oczach dojrzałam odrobinę bólu. Uśmiechnęłam się sadystycznie. Sala treningowa zawsze była miejscem, które służyło mi do wyżycia się, pozbycia dodatkowej energii, uspokojenia wewnętrznego potwora. Na to jednak pozwalałam sobie tylko w pojedynku z Kandą, jedynym egzorcystą, o którego się nie bałam. Innym mogłam wyrządzić krzywdę, a tego nie chciałam. Druga sytuacja, kiedy zachowywałam się podobnie, to pole walki. Dla wrogów nigdy nie miałam taryfy ulgowej, to się nigdy nie zmieni.

Od pamiętnej rozmowy z Lavim minęło trochę czasu. Pogodzili się z tym, co się ze mną dzieje, a jako, że był to dla mnie temat tabu, nie rozmawialiśmy o nim. Przymykali oko na moje nastroje, fochy i najdziwniejsze zachowania. Czasem wyglądali tak, jakby nie myśleli o tym i to mi odpowiadało. Sama powoli zaczęłam akceptować fakt zmian w moim organizmie. Nie były widoczne, ale je odczuwałam. Nie zamierzałam oczywiście stać się Noah, ale nie buntowałam się przeciwko zmianom, póki nie były strasznie uciążliwe. Ważne, że innocence nadal ze mną współpracuje, to mnie odróżnia od naszych szaroskórych wrogów i tego się trzymajmy. Moja odporność wróciła do normy, chyba nawet się poprawiła. Czułam się świetnie i nie zwracałam uwagi na ból. Ba! ja go nawet nie czułam, nie licząc tego naprawdę silnego.

Nie przejęłam się otwieraniem drzwi, nic nie jest w stanie zdekoncentrować mnie, gdy walczę z Kandą. Japończyk potrafi wykorzystać mój najmniejszy błąd, nie mam u niego taryfy ulgowej i nigdy nie chciałam mieć. To nie byłoby tak zabawne.

Uskoczyłam przed ciosem z głupim uśmieszkiem na ustach. Nie mogłam się powstrzymać, to silniejsze ode mnie.

– I czemu się szczerzysz? – Usłyszałam tuż nad swoim uchem.

To był blef. Za późno go zauważyłam i upadłam pod brutalnym ciosem Kandy. Prąd przeszedł przez całe moje ciało, udało mi się jednak skontrować kolejny atak.

– Komui was woła – odezwał się w końcu intruz, którym była Hikari.

Musiała wrócić już ze swojej misji, skoro zaszczyciła nas swoją obecnością. Nadal była wkurzająca, ale już nie taka ponura. Czasem aż za bardzo tryskała energią.

– On to ma wyczucie – stwierdziłam, siłując się nadal z przeciwnikiem. – A dopiero zaczęliśmy się dobrze bawić.

– Nie moja wina – odparła.

– Mam nadzieję, że przynajmniej warto jechać – powiedziałam, sprzedając Kandzie kopniaka.

By było ciekawiej, dodatkowo go podcięłam i biedak wylądował obok mnie na podłodze. Nie przeszkadzało mu to jednak w kontynuowaniu walki, na co przystałam bez zastrzeżeń. Najwyżej Komui znowu się wścieknie.

– Poddaj się, Noah. Tym razem przegrasz, więc skończmy to.

– Nie ma mowy. – Uśmiechnęłam się. – Mówisz tak, jakbyś już przegrał, a ja chcę się jeszcze chwilę pobawić.

Drzwi znowu się otworzyły.

– Tak jak myślałem. – Komui. – Koniec tego bzdurnego pojedynku i za trzydzieści sekund widzę was w swoim gabinecie. Kiri, ty też przyjdź.

Jak na komendę zaprzestaliśmy walki, broń treningowa wylądowała na swoim miejscu, a my w towarzystwie Hikari udaliśmy się do bałaganu Kierownika. Zastaliśmy tam już Lenalee, Laviego i Allena z jego cieniem, oczywiście. Z biurka wzięłam teczkę z dokumentami, zajrzałam do środka i zamarłam.

– Coś nie tak, Vivian? – zapytał Komui.

– Nie, nie, nic. Możesz mówić – odpowiedziałam szybko.

Wiedział, że kłamię, ale już tego nie roztrząsał.

– Tym razem jedziecie pozbyć się akum, a nie szukać innocence. Waszym celem jest Jastrzębia Góra. Tam podzielicie się na dwie grupy i jedna z nich zajmie się okolicą tej miejscowości, druga będzie działać w środku. W waszym interesie jest podział. Macie pół godziny na przygotowanie i jazda.

– Co tak długo? – zapytał Allen.

– Kiri dopiero wróciła z jednego zadania. Musi mieć czas, żeby odpocząć, zjeść i się ogarnąć.

– Z nami się tak nie cackasz – mruknęłam.

Ledwo spojrzałam na zaskoczony wyraz twarzy Kierownika. Najwyraźniej nasz nowy nabytek okręcił go sobie wokół paluszka. Nie ma to jak zachowywać się po dziwkarsku. Zabrałam dokumenty i poszłam do siebie. Teczkę położyłam na łóżku, skierowałam się do łazienki i wzięłam szybki prysznic. W ręczniku rzuciłam się na łóżko i przestudiowałam dokładnie dane, próbując zająć się nimi całkowicie. To nie było takie proste. Wróciły dawno pochowane wspomnienia, a wraz z nimi tęsknota za bliskimi. Mimo to nie pozwoliłam sobie na łzy. Czeka mnie zadanie, muszę być silna i iść naprzód. Nic innego mi nie pozostało.

Ubrałam się, zarzuciłam torbę na ramię i zeszłam na dół. Pod Arką Hikari bezczelnie podrywała Laviego, zerkając co chwilę w stronę Kandy. Czyżby miała chrapkę na nich obu? Nasze stosunki nie były już tak napięte jak na początku, czasem nieźle się dogadywałyśmy, a czasem irytowała mnie bardziej od innych. Dużo zależało też od jej nastrojów. Początkowo ponura i odseparowana stała się częścią tego miejsca, nieźle grała, udawała kogoś, kim nie jest, żeby osiągnąć swoje cele. Okręcała sobie wokół palca poszukiwaczy i męską część personelu. Z drugiej zaś strony poszukiwała w nas czegoś, utraconego szczęścia.

W końcu pojawiła się reszta, więc nic nie stało na przeszkodzie, żebyśmy ruszyli. Tak też się stało. Od razu po wyjściu z Arki poczułam obecność wroga, przez co moi towarzysze aktywowali broń. W sumie oko Allena też podziałało jak alarm.

– Jaki podział? – zapytałam bez ogródek.

– Ty i Yuu idziecie razem, dobrze wam się współpracuje – zakomenderował Lavi.

– Nie nazywaj mnie moim imieniem, głupi króliku – warknął Kanda.

– Ja z nimi pójdę – oznajmiła Hikari.

– Dobra – rzuciłam. – Którą chcecie stronę?

– Miasto – odparł Allen.

– Bądźcie ostrożni. Kiri, mruk, idziemy.

Rozdzieliliśmy się i szybko znaleźliśmy się na terenie wokół miasteczka. Od razu pojawiły się akumy, więc wzięliśmy się do roboty. Zastanawiało mnie, dlaczego jest tu tyle demonów. Przecież w pobliżu nie ma innocence. Jaki jest tego powód? Zresztą nieważne. Moim zadaniem jest pozbycie się tych śmieci, a nie szukanie powodu ich obecności.

Walka zajęła nam resztę dnia, powoli przesuwaliśmy się w stronę plaży. Powietrze przesycone było zapachem morza, złapałam się na myśli, że tęskniłam za tym miejscem. Zabijając kolejną akumę, uśmiechnęłam się.

– Zabijanie sprawia ci taką przyjemność? – zapytała Hikari.

– Nie, ale pomyślałam sobie o czymś przyjemnym – odparłam, zadając kolejne ciosy.

Nie przeszkadzała mi rozmowa w czasie walki. Nieraz podczas pojedynków z Kandą na sali prowadziliśmy słowną potyczkę albo prowadziłam konwersację z Lavim. Kiri miała inaczej – musiała skupić się na tym, co robi, żeby wszystko poszło po jej myśli. Z każdą walką jednak mogła wkładać w to mniej energii, innocence coraz lepiej z nią współpracowało. Nikt nie musiał jej monitorować. Zasłaniała się sterowaną przez siebie akumą, a jako pasożyt była odporna na wirus.

Gdy ostatnia z akum została zabita, opadłam na piasek. Morze łagodnie szumiało, dając nerwom odpoczynek. Odetchnęłam głęboko, przymykając na moment oczy. Słyszałam kroki Hikari i Kandy, ale nie zareagowałam.

– Tęskniłam za tym miejscem – szepnęłam.

– Znasz je? – zapytała Kiri.

– Spędzałam tu wakacje z mamą i ojcem chrzestnym – wyjaśniłam. – Plaża jednak się zmieniła, nie jest już tak dzika jak dawniej.

– A czego spodziewałaś się po tylu latach? – mruknął Kanda.

– Nie psuj mi nastroju – odpowiedziałam. – Chodźcie, trzeba znaleźć pozostałych.

Ruszyliśmy brzegiem plaży w stronę zachodzącego słońca, choć do nocy pozostało jeszcze trochę czasu. Pozwoliłam sobie nie słuchać słodkiego trajkotania Hikari skierowanego do Japończyka i zatopiłam się we wspomnieniach. Chwilami wydawało mi się, że cofnęłam się w czasie i niedługo spotkam moich bliskich. Za to po kilku minutach marszu odnaleźliśmy pozostałych idących w naszą stronę. Wyglądali nieźle, trochę potargani, ale nic więcej. Uśmiechnęłam się. Nie czułam obecności akum na większej odległości, więc na dobrą sprawę mogliśmy wracać.

– Jak tam? – zapytał Lavi.

– Bułka z masłem.

– U nas też. Wiedziałaś, że Allen spędzał tu co roku kilka dni?

– Mana lubił to miejsce. Moja mama również – odparłam.

– To dlaczego żadne nie powiedziało ani słowa?

– Dawne dzieje – stwierdziłam. – Nie ma o czym opowiadać.

Wtedy za plecami usłyszałam:

– Anna?!

Odwróciłam się zaciekawiona. W naszą stronę podążał niebieskooki blondyn. Wydawało mi się, że skądś go znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć. Przyglądał nam się uważnie. Po chwili Allen zrobił kilka kroków w jego stronę.

– Piotr!

Wtedy sobie przypomniałam. Przyjaciel Many z czasów, gdy tu przyjeżdżaliśmy. Zawsze nocowaliśmy u niego. Nadal wyglądał tak samo, nawet uśmiech miał ten sam.

– Boże Święty, dzieciaki Walkerów – odezwał się ponownie. – Wianka, Allen.

Przytuliliśmy się do niego, wspomnienia wróciły z podwójną siłą. Piotr odsunął nas na długość ramienia i zlustrował dokładnie.

– Gdyby nie oczy, wypisz, wymaluj cała Anna. – Uśmiechnął się do mnie. – A ty coś zrobił z włosami, Allen?

– Długo by opowiadać – odparł białowłosy.

– Ty się za to nic nie zmieniłeś – powiedziałam.

– A jednak mnie nie poznałaś.

– Minęło tyle lat. Nie myślałam, że cię tu spotkam. Nadal masz domek na plaży?

– Nadal. I nie puszczę was nigdzie, jeśli do mnie nie zaglądniecie.

– Nasi towarzysze jakoś nie wyglądają na przeciwnych, ale na pewno są głodni.

– Więc chodźmy.

Poprowadził nas przez plażę. Przepytywał mnie i Allena praktycznie ze wszystkiego: jak żyjemy, co robimy, jak się odnaleźliśmy. Nic się nie zmienił, na jego twarzy gościł ten sam uśmiech, co wtedy. Dobrze było go spotkać. Udało mi się przepytać o niego. Nadal był zatwardziałym kawalerem, który niewiele potrzebował do szczęścia. Okazało się jednak, że okolica nie jest już taka jak kiedyś. W sezonie nie ma szans, żeby wejść na plażę czy molo. Wszystko zagarnęła jakaś bogata rodzina i samolubnie cieszy się tym miejscem. Łaskawie pozwolili Piotrowi zostać w jego domku. Nie był to duży budynek, cały z drewna, przytulny i wypełniony zapachem morza.

– Zostanę tu na zawsze – oznajmiłam.

– Jeden problem mniej – mruknął pod nosem Kanda.

Wystawiłam mu język jak mała dziewczynka. Niech wie, że słyszałam. Prychnął w odpowiedzi jak obrażony kot. Okręciłam się wokół własnej osi, na chwilę zapominając o wszystkich troskach.

– Mnie to nie przeszkadza – odparł Piotr. – Przynajmniej ten dom nie będzie taki cichy. Od ostatniego pobytu Many i Allena nie miałem gości.

– To dziś masz. Szkoda, że to tylko moment.

– Wianka, skończ z tą dorosłością, bo ci nie wychodzi. Dla mnie zawsze będziesz małą dziewczynką, która tu biegała z psem. A właśnie, gdzie te twoje sukienki?

– Już dawno z nich wyrosłam. Poza tym wygodniej walczy mi się w spodniach. Allen, bierz się za talerze. Trzeba przygotować kolację.

Wszyscy prócz Kandy zaoferowali pomoc. W ten sposób uwinęliśmy się z posiłkiem dość szybko i zasiedliśmy do wspólnego stołu. Czułam się dobrze, w końcu nikt mi nie mówił, co mam myśleć, mówić i robić. Byłam wolna. Uśmiech sam wskakiwał na moją twarz, egzorcyści obserwowali mnie jak niezwykłe zjawisko, a ja śmiałam się, widząc ich reakcję. Takiej mnie nie znali, to siedziało zbyt głęboko, by wyjść wcześniej.

– Ty naprawdę jesteś Anną – stwierdził Piotr. – Tylko oczy cię od niej różnią.

– Powtarzasz się – mrugnęłam figlarnie.

– Gdyby nie ten kolor, stwierdziłbym, że jesteś nieodrodną córką Many.

– Piotr, proszę cię. Nie zaczynaj tego tematu.

Humor od razu przestał mi dopisywać. Jak zawsze, gdy w rozmowie pojawiał się Czternasty.

– Nie mówię nic złego – bronił się. – Dla wielu mieszkańców tego miejsca byliście prawdziwą rodziną. Gdyby nie Nea...

– Dość! Nie chcę tego słuchać!

– Wianka.

– Mana jest martwy, moja mama też, nie mówiąc już o tym skurwielu. Nie chcę słuchać o tym, co widziałam. Myślisz, że byłam ślepa? Skończ ten temat.

– W miłości Many do Anny nie ma niczego złego.

***

Vivian wstała gwałtownie i wybiegła. Wszyscy spojrzeli za nią, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Przecież Piotr nie powiedział niczego nieprzyzwoitego ani czegoś, co mogłoby ją dotknąć. Blondyn westchnął.

– Co masz na myśli? – zapytał Allen.

– Mana od początku znajomości z Anną traktował ją jak największy skarb. Kochał ją ponad własne życie. Bracia Walkerowie byli bardzo do siebie podobni, mieli nawet takie same gusta, jeśli chodzi o kobiety. Zakochali się w Annie, a ona najprawdopodobniej pokochała ich obu – wyjaśnił Piotr.

– Więc dlaczego mama Vivian wybrała tamtego? – spytał Lavi.

Mieli jedyną okazję, żeby dowiedzieć się czegoś o rodzicach dziewczyny, która nie chciała o tym mówić. Dla niej ten temat był tabu.

– Mana należał do tego gatunku ludzi, którzy nie myślą o sobie. Zawsze ustępował Nei, nawet przy błahostkach. Zanim doszło do poważnej konfrontacji, Mana wycofał się, pozwalając Annie wybrać Neę. Uważał, że tak będzie najlepiej. Bardzo dbał o brata i ukochaną. Po zniknięciu Nei opiekował się Anną i Wianką, jakby były jego rodziną. Osobiście uważam, że Mana głupio postąpił, ale był zbyt uparty, żeby to odmienić.

– Mana miał romans z mamą Vivian? – zapytał Allen.

– Nie. Mana bardzo się pilnował, żeby nie zrobić czegoś głupiego i nie zmienić uczuć ukochanej. Po jej śmierci długo nie mógł sobie wybaczyć, że nie udało mu się jej uratować, chociaż wydaje mi się, że do końca swojego życia się tym gryzł.

Egzorcyści milczeli, przetwarzając te informacje. Każdy na własny sposób interpretował znaczenie słów Piotra, bali się urazić tym Vivian. W końcu Allen wstał.

– Porozmawiam z nią – oznajmił.

– Zostaw ją na razie – odparł Piotr. – Sama musi sobie z tym poradzić. Mana i Anna mieli to samo. Dajcie jej czas.

Humory jakoś się popsuły. Skończyli kolację w męczącym milczeniu pogrążeni w myślach. Potem dziewczyny pomogły przy sprzątaniu, Allen, Link i Lavi siedzieli w ciszy przy stole, a Kanda wyszedł na ganek. Teraz rozumiał wyraz twarzy Many Walkera ze wspomnienia Vivian. Obserwował dziewczynę siedzącą nad samą wodą. Nie zwrócił uwagi na obecność kogoś innego na ganku, dopóki nie usłyszał:

– Możesz zanieść Wiance koc? Noce potrafią być tu chłodne.

***

Wciąż byłam nabuzowana emocjami. Szum morza i zachodzące słońce nie potrafiły mnie ułagodzić. To zbyt wiele, samo wspomnienie o tym skurwielu doprowadza mnie do szału. Nie potrafię myśleć inaczej. Najgorsze jest to, że pewnie gruntownie przepytali Piotra o moich bliskich. Z tym nic nie zrobię, za późno, żeby się wracać. Poza tym zaczęliby te swoje gadki, a ja nie potrzebuję litości i współczucia.

Kroki Kandy były zbyt wyraziste, żeby ich nie słyszeć. Pozwoliłam mu podejść. W przeciwieństwie do reszty nie będzie gadać, jak mu przykro ani zaczynać tematu. On jeden uważa, że nie musi być dla mnie miły z tysiąca powodów. Ważne, że ma jeden, żeby mnie nienawidzić. Chyba za to go ceniłam. Dziwny powód do szacunku, ale przynamniej nie sililiśmy się na wzajemne uprzejmości.

Na moje kolana opadł zwinięty koc – z pewnością pomysł Piotra. Spojrzałam na Kandę, jego twarz nie wyrażała niczego.

– Nie obrażę się, jeśli ze mną posiedzisz – stwierdziłam. – Przynajmniej Lavi i pozostali będą trzymać się z daleka.

– Myślisz, że zrobisz sobie ze mnie tarczę? – zapytał chłodno.

– Myślę, że nie masz ochoty wracać do tej rozgadanej zgrai. Nie zamierzam cię prosić.

Odwróciłam spojrzenie na zachodzące słońce. Kanda miał wybór. Mógł zrobić, co chciał, a ja nie zamierzałam dawać mu satysfakcji myślą, że go potrzebuję. Nie powstrzymałam jednak uśmiechu w kąciku ust, kiedy usiadł obok. Głupi odruch, bywa. Rozłożyłam koc, szybko okazało się, że w środku jest drugi. Dałam go Kandzie.

– Nie trzeba – mruknął.

Drugi koc rozłożyłam więc na piasku za nami, a swoim się okryłam. Wiosną noce są jeszcze chłodne, nie zamierzałam jeszcze wracać do domu Piotra.

– Moja mama kochała zachody słońca – powiedziała cicho. – Zawsze siedziałyśmy na plaży i obserwowałyśmy horyzont. Wiem, marudzę.

– Tęsknisz za nią – stwierdził.

– Za Maną też. To był chyba zły pomysł przyjeżdżać tutaj. Wspomnienia stały się takie żywe, a tu wszystko się zmieniło. To miejsce jest już inne. Ja też się zmieniłam, a jednak wciąż jestem małą dziewczynką biegającą z psem i zbierającą bursztyny. Piotr wam o wszystkim powiedział?

– Pytali, to powiedział. Jakie to ma teraz znaczenie, gdy oboje nie żyją?

– Żadne prócz tego, że mogłam mieć normalną rodzinę. Być normalną dziewczyną i żyć w spokoju. Nie mam jednak żalu do Many. Chciał dla nas jak najlepiej, dbał o nas. Gdyby nie on, zginęłabym dawno temu. Był dla mnie bardzo dobry. Zastąpił ojca, który miał lepsze rzeczy niż odpowiedzialność za rodzinę.

– Najlepszym zdarzają się błędy.

Z kieszeni wyciągnęłam znaleziony wcześniej bursztyn. Był mały w kształcie połówki serca, jakby ktoś je złamał. Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu, zastanawiając się, czy ma jakieś znaczenie. Wcisnęłam bursztyn w dłoń Kandy.

– Na szczęście – wyjaśniłam. – Jeśli nie chcesz, możesz wyrzucić.

– Za bardzo ci o nich przypomina.

Kiwnęłam głową. Nie musiałam się tłumaczyć, nie przed nim. Znał mnie na tyle dobrze, że domyślał się moich reakcji, myśli i uczuć. Ironia losu. Potrafię zwierzyć się najgorszemu wrogowi, a przyjaciół ślę do diabła.

– Widziałaś, jak mordują twoją matkę – odezwał się niespodziewanie.

W pierwszym odruchu chciałam zaatakować, ale powstrzymałam się. Nie spojrzałam na niego, nie chcąc dać mu przewagi.

– Skąd wiesz? – zapytałam tylko.

– Z twoich wspomnień. To widziałem.

– Mnie tam nie było. Spałam, obudził mnie Mana i zabrał z mojego pokoju – powiedziałam twardo. – Nie ma innej wersji wydarzeń, rozumiesz?

Pozwoliłam włosom opaść na twarz, żeby ukryć łzy. Nie chciałam, żeby je widział. Gdy próbował odsunąć choć pasmo, uderzyłam go po ręce. Nie chciałam jego współczucia, litości, żadnych uczuć. Milczał, pozwalając mi dojść do siebie. Otarłam łzy i położyłam się na piasku, patrząc w gwiaździste niebo.

– Jeśli komuś powiesz, zginiesz w męczarniach – powiedziałam obojętnie.

– A komu miałbym powiedzieć?

– Dlaczego akurat to wspomnienie?

Nie odpowiedział. Kątem oka zauważyłam, że przygląda mi się ukradkiem. Chyba nie wiedział, jak ma się zachować. Każde słowo mogłoby go kosztować atak z mojej strony, a przecież nie o to chodziło. Poznał kolejną tajemnicę skrywaną na dnie serca. Nikt nie miał się dowiedzieć, a jednak on wie. Co gorsza wszystko widział, może poczuł to, co ja wtedy. Jak miałam to zrozumieć?

Położył się obok mnie, nadal milcząc. Nie było słów, które mogłyby coś zmienić w tym wszystkim. Noc się dopiero zaczynała, mimo to gwiazdy migotały. Ich widok łagodził mój gniew. Na moment zamknęłam oczy, wsłuchując się w szum morza i nasze oddechy.

***

Była tak spokojna, mimo że w środku drżała z gniewu. Widziałem to. Gdybym chciał ją tym zranić, udałoby się. Wypierała ten fakt z pamięci, sama siebie oszukiwała, zmieniając wspomnienie. Była tylko małą dziewczynką, nie powinna widzieć czegoś tak strasznego, a jednak z jakiegoś powodu zeszła na dół i oglądała okrucieństwo Klanu Noah. Właśnie dlatego tak ich nienawidziła. Odebrali jej wszystkich, których kochała. Przez chwilę zastanawiałem się, dlaczego w ogóle mnie to obchodzi? To nie ma ze mną nic wspólnego. Znam swoje obowiązki i nic mi nie przeszkodzi w ich wypełnieniu.

Oddech Noah wyrównał się i zwolnił, zmarszczka z jej czoła zniknęła. Dziewczyna zasnęła, musiała czuć się bezpiecznie. Uśmiechnąłem się lekko. Zawsze mnie zaskakuje. Nasze stosunki były co najmniej chore. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł w jednej chwili próbować zabić kogoś innego, rzucać wyzwiskami, a w drugiej tak spokojnie rozmawiać. Za blisko ją dopuściłem. W idealnym murze znalazła wyrwę i wykorzystała to, może nawet o tym nie myślała, po prostu to zrobiła. Teraz było za późno, żeby to odkręcić, nic nie da próba zniechęcenia jej do siebie. Nie mogę tego zrobić. Pochodzenie Noah wszystko komplikowało. Muszę być blisko niej, a jednocześnie trzymać ją na dystans.

Spojrzałem na nią, gdy oparła policzek na moim ramieniu. Ostrożnie poprawiłem koc, którym się okryła. Nie zamierzałem jej budzić ani nosić do domu przyjaciela ich rodziny. Noc na plaży nie jest taka zła. Nic się przecież nie stanie, a ja nie mam zamiaru słuchać, że spuściłem z niej oko. Niech śpi. Przynajmniej nie gada głupot, choć muszę przyznać, że czasem lubię ją słuchać. Ale tylko czasem. Zazwyczaj mówi od rzeczy albo próbuje coś udowodnić, choć nie wiem po co. Wszyscy wiedzą, jaka jest, a przede wszystkim ja mam taką wiedzę. Przede mną nic nie ukryje. Jesteśmy na siebie skazani, ale ona nie może się dowiedzieć, dlaczego. Dopilnuję tego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro