Rozdział 80.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Wsiadam w pociąg powrotny, ocieram jedną łzę

Ludzie są samotni, czy tego chcą czy nie"


Obudziłam się, gdy było jeszcze ciemno. Niedługo jednak wzejdzie słońce. Spałam z głową na ramieniu Kandy i jakoś mi to nie przeszkadzało. Przecież to nic złego. Chłopak smacznie spał, był taki spokojny bez wyrazu ciągłego niezadowolenia. Gdybym nie wiedziała, jaki jest naprawdę, zakochałabym się w nim. Jego jednak nie można kochać, to zbyt trudne i autodestrukcyjne. Taki typ.

– Budź się, Kanda. – Potrząsnęłam jego ramieniem.

Otworzył niemrawo oczy, przetarł je ręką i podniósł się do siadu. Rozejrzał się.

– Co jest? – zapytał.

– Zaraz będzie wschód słońca. Zawsze, gdy przyjeżdżaliśmy tutaj, budziliśmy się przed świtem, wychodziliśmy na plażę i czekaliśmy, aż wzejdzie słońce. Bardzo pięknie to wygląda. Szkoda przespać taką chwilę. – Uśmiechnęłam się lekko.

Pokręcił z dezaprobatą głową, ale się nie odezwał. Wiedziałam, co myśli. Łatwo było to odczytać. Byliśmy jak ogień i woda, co mnie się podobało, jemu już niekoniecznie, ale dogadać się potrafiliśmy. Przynajmniej czasem.

– Myślałem, że kochasz zachody słońca – stwierdził obojętnym głosem.

– Moja mama je kochała. Ja i Mana zawsze woleliśmy wschody.

W milczeniu obserwowaliśmy budzący się dzień. Uśmiechałam się lekko zwłaszcza, gdy przypomniałam sobie słowa Many, że takimi chwilami człowiek chce się dzielić tylko z bliskimi. Ciekawe, co by powiedział na ten widok. W końcu siedziałam na plaży z wrogiem, nawet spałam obok niego, jakbyśmy byli przyjaciółmi. Dziwny związek międzyludzki, ale czasem Kanda stawał się mi bliższy niż wszyscy inni. Sama nie wiem, dlaczego.

Wraz z pojawieniem się słońca zaczęło robić się cieplej. Promienie słoneczne łagodnie muskały mi twarz. Chciałam zatrzymać chwilę, zapętlić czas i zostać tak na wieczność. Niestety wszystko, co piękne, szybko się kończy. Usłyszeliśmy wołanie Piotra. Poczułam głód, więc wstałam. Kanda z braku lepszego rozwiązania pomógł mi zwinąć koce i poszliśmy do domu. Wszyscy już wstali, Hikari i Lenalee rozkładały ostatnie składniki śniadania, po czym usiedliśmy wspólnie do stołu.

– Nie zmarzliście? – zapytał Piotr.

– Nie, nie w takich warunkach się spało. – Uśmiechnęłam się.

Mina Allena powstrzymała mnie przed złośliwym komentarzem. Chłopak wyglądał, jakby zaraz miał się rzucić na Kandę i zabić go gołymi rękami. Jego wyobraźnia pewnie podsuwała mu coraz „lepsze" obrazy naszych domniemanych czynów, a zazdrość powodowała wściekłość. Zirytowało mnie to. Japończykowi mógł nie ufać, ale mnie chyba należy się odrobina zaufania. To już jest chore, zakrawa pod obłęd, a na to nie mogę pozwolić. Napiłam się herbaty, odstawiłam kubek i zapytałam:

– Allen, możemy porozmawiać na osobności?

Gdy się podniosłam, wstał, więc wyszliśmy na ganek. Jako że podążył za nami Link, zatrzymałam się i powiedziałam:

– Zostań tu. Będziesz nas stąd doskonale widział.

Inspektor wykonał moje polecenie, zeszliśmy na plażę. Dopiero tam spojrzałam Allenowi w oczy.

– Coś chcesz mi powiedzieć? – zapytałam chłodno.

– Nie podoba mi się, że on jest tak blisko – wypalił. – Vivian, jak możesz mu ufać po tym wszystkim, co ci zrobił? To było nierozważne.

– Jesteś za szczylowaty, żeby robić mi takie kazania. Gdybym miała choć cień podejrzeń, że Kanda jest dla mnie zagrożeniem, zareagowałabym. Nie jestem tak nieodpowiedzialna, jak sądzisz. Umiem o siebie zadbać, jasne?

Czułam, że za chwilę puszczą mi wszystkie hamulce i zrobię coś, czego potem będę żałować, ale Allen wkurzał mnie coraz bardziej postawą i miną niezadowolonego paniczyka.

– Twoja zaborczość – dodałam – zaczyna być większa niż twoje ego, a tej cechy nienawidzę u facetów szczególnie. Jeśli trzeba będzie, oduczę cię jej w najbardziej efektywny sposób i nie będzie to miłe.

– Mówisz tak, jakbym zrobił coś złego – odpowiedział.

– Nie widzisz problemu? Jesteś aż tak krótkowzroczny? Co cię w ogóle obchodzi, co robię i z kim?

– Jestem twoim bratem. Martwię się o ciebie.

– Martwisz? Zaborczość i zazdrość nazywasz zmartwieniem? Nie, Walker. Ty jesteś samolubnym samcem, którego szlag trafia, gdy zbliża się do mnie ktoś niepowołany, kogo ty nie chcesz. Mam tego dość i nie będę tolerować. Następnym razem nie zacznę od słów, zrozumiano?

Patrzył na mnie w milczeniu, zastanawiając się, jak mi odpowiedzieć. Byłam u kresu wytrzymałości jego zachowania i doskonale o tym wiedział. Zrezygnuje, czy będzie to ciągnąć w nieskończoność?

Milczenie chłopaka przeciągało się. Wygodne dać mi się wściekać, ale nie wpadał w skrajności. Odwróciłam się bez słowa i poszłam na spacer po plaży. Nie rozumiałam, o co tyle krzyku. Gówniarz nie musiał mi przypominać wybryków Kandy. O wielu nawet nie miał pojęcia, co mnie bardzo cieszyło. To nie jest jego sprawa, nie powinien się tym interesować, a jednak wściubia nos tam, gdzie nie powinien. On czy Czternasty? Czasem miałam wrażenie, że to mój ojciec przemawia przez jego usta. Czy dla niego jestem moją mamą? Ojcowska miłość? To skomplikowane dla większości ludzi, a co ja mam powiedzieć?

Porzuciłam ten temat. Tak będzie lepiej dla mojej psychiki. Wróciłam do domu Piotra, gdzie zastałam gospodarza i dziewczyny. Egzorcystki przyglądały mi się uważnie.

– Nie zabiłam go – powiedziałam chłodno. – Poczekam, aż mnie wystarczająco wkurzy.

– Co Allen ma do niego? – zapytał Piotr.

– Wyobraźnia mu szwankuje i wymyśla. Zresztą tak jest z każdym facetem.

– Przejdzie mu. Okres dojrzewania zawsze jest trudny.

– A ty co o tym wiesz? – zakpiłam. – Przecież nie masz własnych dzieci.

– Sam miałem kiedyś szesnaście lat.

– No, jasne. Dodaj fakt, że Allen jest egzorcystą, żyje w ciągłym niebezpieczeństwie i, jakby to powiedzieć, ma podwójną osobowość. Jakaś rada, panie mądry?

Uśmiechnęłam się zaczepnie. Piotr nie wiedział, że mój ojciec był Noah, a Allen ma fragment jego osobowości w sobie. Pasożytnicze innocence też nie pomaga w zrozumieniu motywów białowłosego.

– Może daj mu czas, żeby oswoił się z tą sytuacją. Dla niego to może być trudne. Wiesz, zostałaś mu tylko ty, a teraz...

– Stop, stop, stop – przerwałam mu. – Do czego ty zmierzasz, Piotr? Ty myślisz, że ja i Kanda... że coś jest między nami?

Spojrzałam na blondyna z politowaniem i zdziwieniem. Wnioski to mu nie wyszły.

– A nie? – zapytał zbity z tropu.

– Nie. Kanda to tylko mój kompan w walce. Nic więcej.

– Po jego wczorajszym zachowaniu można było pomyśleć coś innego.

– Piotr, nie mam ochoty rozmawiać o tej przerośniętej, japońskiej małpie.

– Dobra, sprawa między wami. Zanim jednak odejdziecie, chcę ci coś pokazać. Tylko się nie denerwuj.

W milczeniu poszłam z nim do sypialni. Po jego słowach poznałam, że chodzi o rodziców. Trochę się tego bałam, bo nie wiadomo, co tym razem wymyślił. Tamte wspomnienia bolały. Czternasty oszukał ich wszystkich i doprowadził do dzisiejszego stanu rzeczy.

– Jakiś czas temu znalazłem je w czasie sprzątania.

Z sekretarzyka wyciągnął jakąś kopertę i podał mi ją. Otworzyłam, w środku znalazłam zdjęcia. Na pierwszym byli moi rodzice.

– Pochodzą z ich pierwszego pobytu tutaj, zanim się jeszcze urodziłaś. Dalej są już te bez Nei.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Tego się nie spodziewałam. Gdyby dobrze poszukać, trochę pamiątek pozostało po Walkerach i mojej mamie. Pewnie przyjazd do rodzinnego miasta przyniósłby podobny plon, ale nie czułam się na siłach, by odbyć taką wyprawę.

– Zabierz je ze sobą – powiedział Piotr, wyrywając mnie z odrętwienia.

– Nie mogę. To twoje pamiątki.

– Pewnie słabo pamiętasz Manę i Annę, a Nei przecież nie znałaś. Ja ich obraz mam wyryty w pamięci i to mi wystarczy. A jeśli jeszcze czasem uda ci się tutaj zjawić, to będzie to szczyt marzeń. Zabierz je ze sobą. Choć tak mogę przybliżyć ci bliskich.

– Dziękuję. Możesz zostawić mnie na chwilę samą?

– Oczywiście.

Piotr wyszedł, zamykając drzwi. Kolana ugięły się pode mną, opadłam na podłogę i rozłożyłam na niej zdjęcia. Na wszystkich byli tacy szczęśliwi, radośni. Nic nie wskazywało na tragedię. Mój ojciec był bardzo przystojny, pasowali do siebie z mamą, muszę to przyznać. Gdybym mogła cofnąć się w czasie i na własne oczy zobaczyć, jak było naprawdę. Czy Nea naprawdę kochał moją mamę? Czy to wszystko było prawdą? Czy potrafiłby stworzyć taką ułudę i oszukać wszystkich wokół? Ile o tym wiedział Mana? Opowiadał mi wiele, ale część przemilczał, bo przecież nie wszystko jest przeznaczone dla uszu małej dziewczynki. Żałowałam tego. Teraz pojawiały się pytania, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć. To mogły być kłamstwa, a ja nie chcę iluzji normalnej rodziny.

Pozbierałam zdjęcia i schowałam je do koperty. W tym momencie drzwi się otworzyły. Odwróciłam się do intruza. Allen.

– Piotr powiedział, że cię tu znajdę. Wracamy do domu – powiedział cicho.

Spodziewałam się tego. Nie mamy tu już nic do roboty, a sytuacja nie pozwala na wakacje czy urlop. Walker przyglądał się mojej niewyraźnej minie z niepokojem.

– Coś się stało? – zapytał.

– Link, zostaw nas na chwilę – poprosiłam.

Mężczyzna wyszedł, nie sprawiając problemów. Jakoś nigdy nie wtrącał się w sprawy, które możemy chyba nazwać rodzinnymi.

– Piotr dał mi zdjęcia moich rodziców i Many, które znalazł. Wyglądają na nich na takich szczęśliwych. Straciłam ich na zawsze. Nie mam już nikogo.

Allen usiadł obok mnie na podłodze i wyciągnął mi kopertę z dłoni. Położył ją na dywanie i przytulił mnie.

– Masz mnie – szepnął. – Jesteśmy rodziną i to się nigdy nie zmieni. Przepraszam za rano. Nie chciałem cię zdenerwować.

Poczułam łzy płynące mi po policzkach. Wtuliłam się w niego, szukając odrobiny ciepła drugiego człowieka. Tak strasznie mi tego brakowało, ale czułam, że Allenowi też. Na co dzień uśmiechnięty, zadowolony z życia, uprzejmy, a jaki naprawdę? Dla ludzi był taki, jakim nauczył go Mana. Byłby dumny ze swojego małego, słodkiego synka.

– Dlaczego ludzie są tak bardzo samotni nawet wśród innych? – zapytałam szeptem.

Nie odpowiedział, bo nie wiedział jak. Nikt nie znał właściwej odpowiedzi na to pytanie, zawsze znajdzie się przecież ktoś, kto jest sam, choć otoczony ludźmi. To tkwi w nas głęboko, a egoizm nie pozwala obejrzeć się na innych.

– Noah! Kiełek! – Usłyszeliśmy zza drzwi.

Odsunęłam się od Allena, kopertę ze zdjęciami schowałam do kieszeni. Nikt więcej nie musi o niej wiedzieć.

– Chodź, bo Kanda gotów wpaść tu z Mugenem w łapie.

Chłopak uśmiechnął się na moje stwierdzenie. W jego oczach odbijała się moja twarz, na której nie było już widać śladu łez. Wstaliśmy i wyszliśmy z pokoju. Czekali na nas, niektórzy zniecierpliwieni.

– Co tak długo? – warknął Kanda.

– Robiliśmy to, czego ty nigdy nie dostąpisz – odparłam dwuznacznie.

– Akurat ci uwierzę. Nie z Kiełkiem.

– A co on gorszy?

– Kogo ty chcesz oszukać, Noah?

– To, co się głupio pytasz? – ucięłam dyskusję, uśmiechając się złośliwie.

– Typowy walkerowski charakterek – stwierdził Piotr.

– Udam, że tego nie słyszałam. – Wykrzywiłam się do niego, po czym dodałam: – Przyjedziemy, jak tylko uda nam się znaleźć trochę czasu. Uważaj na siebie.

– To wy na siebie uważajcie, dzieciaki. Całe życie przed wami. I nie zapominajcie o starym Piotrze.

Zmierzwił Allenowi włosy i przygarnął nas do siebie. Nie chciałam się z nim żegnać. Tak wiele pragnęłam powiedzieć, ale milczałam. Jedno wiem na pewno – nie zniosłabym jego śmierci spowodowanej przez naszych wrogów.

Wyswobodziliśmy się z jego objęć jednocześnie. Ogień i woda, dwie niepokorne dusze połączone nazwiskiem, opiekunem i mentorem, przekleństwem bycia egzorcystą i misją uratowania świata. Uśmiechnęłam się, nie chciałam odchodzić ze smutkiem i łzami. Przecież jestem silna i potrafię to powstrzymać.

– Nie martw się o nas. Damy sobie radę. Do zobaczenia.

– Do widzenia, dzieciaki.

Wyszliśmy w towarzystwie przyjaciół, Allen spuścił nos na kwintę. Zbliżyłam się do niego i jeszcze bardziej zmierzwiłam mu fryzurę.

– Nie smuć się. Jeszcze tu wrócimy, a Piotr będzie czekał. Obiecuję.

– Nie musisz. Szkoda, że nie mogliśmy zostać dłużej.

– Następnym razem.

Pozwoliłam, żeby się do mnie przytulił, nawet objęłam go ramieniem. Od razu usłyszałam komentarz Laviego.

– Słyszałam – odpowiedziałam.

– I co z tego? I tak słodko wyglądacie.

– A ciebie zaraz słodko będą zdrapywać z jakiejś ściany, jak się nie zamkniesz.

– Boże, nawet komplementu nie można głośno powiedzieć.

Przewróciłam oczami i roześmiałam się. Allen mi zawtórował. W ten sposób wróciliśmy do Kwatery Głównej. Zdjęcia schowałam do skrytki. Nie chciałam, żeby wszyscy o nich wiedzieli. Przeszłości nie da się zmienić, tęskniłam do tamtych czasów, ale musiałam żyć dalej. Miałam nadzieję, że potrafię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro