Rozdział 84.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„I'm about to hunt you down through

The big black hole right behind you

And I'm about to cut your wings away"


Drzewa, drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. Po prawej, po lewej, z przodu i z tyłu też. Wszędzie drzewa. Ich korony zasłaniały niebo, które i tak zdążyło przybrać czarną barwę. Ani kawałka drogi czy domu. Cholerni poszukiwacze podali nam błędne wskazówki i zamiast spać w wygodnym łóżku w pensjonacie, musimy się przedzierać przez las.

Opadłam na ziemię niezdolna do kolejnych kroków. Miałam tego serdecznie dosyć. Cała misja od początku była skopana: złe rozpoznanie, wskazówki, które donikąd nie prowadzą, ani śladu innocence czy choćby kawałka akumy, żeby się wyżyć. Kompletna klapa.

– Noah, rusz dupę i idziemy. – Usłyszałam Kandę.

– Dzisiaj już dalej nie idę – zaprotestowałam.

– Wstawaj, do cholery.

– Nie. Jest późno, jestem głodna i zmęczona, a ty nawet nie wiesz, czy idziemy w dobrym kierunku. Nie ruszam się stąd ani na krok.

– Czy ty zawsze musisz znaleźć jakiś problem? – warknął.

Potraktowałam to jako pytanie retoryczne i nadal siedziałam na ziemi. Wyraz jego twarzy mówił wszystko – miał dość, a ja mu jeszcze dokładałam.

– Rusz się. Idziemy – mruknął.

– Ja się stąd nie ruszam.

– Doskonale. Zostajesz sama, bo ja nie zamierzam obozować w tym cholernym lesie.

– Świetnie. Przynajmniej nie będę musiała cię słuchać. Powodzenia w błądzeniu na oślep. Tylko później nie wracaj z głupim tłumaczeniem.

– Nie zamierzam.

Obrócił się i poszedł. Szybko zniknął między drzewami. Zostałam sama, ale to mi nie przeszkadzało. Przeniosłam się pod jedno z drzew z zamiarem zaśnięcia. Na jedzenie i tak nie mogłam liczyć,. Chodzenie po lesie w nocy było mało inteligentne, łatwo się zgubić, a przecież już nie wiedzieliśmy, czy idziemy w dobrą stronę.

Nagle temperatura obniżyła się gwałtownie, zamieniając mój oddech w obłoczek pary wodnej. Udało mi się zarejestrować obecność akumy, zanim mój organizm dosłownie zwariował. Zmiana temperatury sprawiła, że przez moment nie mogłam się ruszyć, a bezruch był bolesny, jakby przez mięśnie przeszedł rozżarzony pręt. To chyba nazywa się szokiem termicznym. Na szczęście nie byłam zwykłym człowiekiem i zaczęłam się dostosowywać do warunków.

Za długo. Oberwałam pociskiem akumy w brzuch, uderzyłam o drzewo za sobą i poczułam rozlewającą się po organizmie truciznę. W takich chwilach błogosławię pasożytnicze innocence i wysoką zdolność regeneracji Klanu Noah – moje ciało nie rozpadło się na kawałki, a jad został zneutralizowany. Wciąż jednak nie byłam w stanie walczyć. Odczołgałam się, jedno z drzew zostało przewrócone, więc osłoniłam się jego koroną.

Wróg nie odpuszczał, wywołał gęstą zadymę śnieżną, która pozbawiła mnie widoczności, a także częściowo możliwości słyszenia. Marzłam w tak szybkim stopniu, że nie byłam w stanie się zaaklimatyzować. Dodatkowo mój organizm czuł środek wiosny i ten nagły atak zimowej aury doprowadzał do szaleństwa.

Nie mogłam ciągle unikać starcia, zresztą w rzeczywistości nie byłam w stanie. Aktywowałam innocence i zmusiłam się do ruchu. Wzbiłam się w powietrze, wiatr utrudniał mi zadanie, śnieg przesłaniał widok. Wytężyłam jednak zmysły i uniknęłam kolejnego ataku. Przeszłam w kontrę, choć akuma wprawnie mnie unikała. Kontrolowała sytuację.

Prawie rozharatała mi brzuch w starciu, ale odsunęłam się w ostatniej chwili. Wtedy zaatakowała mnie inna siła. Czułam, jak cała energia ze mnie ucieka. Słabłam z chwili na chwilę. Opadłam na ziemię, starając się opanować reakcję własnego organizmu. Musiałam się przemóc i zniszczyć przeciwnika, a tak łatwo dałam się wciągnąć w pułapkę. Jak żółtodziób. Duma zamieni mnie w martwego egzorcystę.

Śnieg przestał padać i roztapiał się w zawrotnym tempie. Słyszałam słowa, ale nie rozpoznawałam głosów. Jeden chyba był kobiecy, nie miałam pewności. Przybyło wsparcie, choć nie wiem skąd i jakim cudem.

Druga akuma – ta, która pozbawiła mnie energii – wybuchła z głośnym trzaskiem. Odwróciłam się na plecy. Obraz rozmazywał się mi przed oczami, ale dojrzałam długowłosą sylwetkę.

– Squalo...

Obróciłam się na brzuch i wtuliłam w poduszkę, będąc jeszcze na pograniczu jawy i snu. Nie chciałam się budzić, wydawało mi się to nietrafionym pomysłem i kurczowo trzymałam się snu. Mimo to słyszałam głosy obecnych w pokoju egzorcystów.

– Dlaczego się nie budzi, tylko kręci? – Hikari.

– Działanie akumy pozbawiło ją energii. Albo ma koszmary. – Głos Laviego.

– Voi! Mnie bardziej interesuje, dlaczego ten sukinsyn zostawił ją samą! Mieli przyjść razem!

– Squalo, bądź cicho. Daj wypocząć Vivian – zbulwersował się rudy kronikarz.

W odpowiedzi szermierz zaczął coś mamrotać pod nosem, z czego wynikało, że jestem przez wszystkich traktowana jak księżniczka. Bardziej mnie jednak interesowała akuma. Nie rozumiałam, o czym mówi Lavi. Poza tym skąd się tu wzięłam? Jakim cudem oni tu są? Przecież mieli być we Włoszech na misji. Jedynym wyjściem na wyjaśnienie tego jest wybudzenie się z ostatków snu.

Odwróciłam się na plecy i otworzyłam oczy. Chciałam podnieść się do siadu, ale opadłam na poduszkę bez sił. Lavi usiadł obok mnie i położył dłoń na moim ramieniu.

– Nie wstawaj. Jesteś osłabiona.

– Co wy tu robicie? – zapytałam niewyraźnie.

– Na razie siedzimy. Pamiętasz, co się wydarzyło?

Próbowałam sobie przypomnieć zdarzenia ostatniej nocy. Przychodziło mi to z trudem, obrazy wyrywkowo pojawiały się w mojej wyobraźni.

– Pokłóciłam się z Kandą. Zgubiliśmy się. Nie chciałam iść dalej i zostałam. Potem... – Zawahałam się, nie znając odpowiedzi. – Nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam tylko przerażający chłód. Co się stało?

– Zaatakowały cię akumy. Jedna wzbudziła zimę, druga pozbawiła cię energii. Przyszliśmy w ostatnim momencie.

– A Kanda?

– Nie widzieliśmy go – powiedziała cicho Kiri.

Zamknęłam oczy. Ta misja przestała mi się całkowicie podobać. Wszystko było do bani, po prostu katastrofa.

– Gdzie jesteśmy?

– W wiosce, w której mieliście szukać innocence. Kwatera Główna straciła z wami kontakt, wasi poszukiwacze zostali zamordowani przez akumy i Komui zaczął się o was martwić. W końcu nie dostaliście danych.

Poderwałam się do siadu, patrząc na Laviego z zaskoczeniem.

– Dostaliśmy – powiedziałam. – Ci durni poszukiwacze tak nas pokierowali, że zgubiliśmy się w tym cholernym lesie.

Od razu wróciła mi energia. To było niemożliwe. Przecież, gdy ich zostawialiśmy, meldowali Kwaterze Głównej. Lavi się myli.

– Komui nagadał wam bzdur. Rozmawialiśmy z poszukiwaczami, a oni później z Kwaterą Główną.

– Nieprawda. Poszukiwacze zginęli w mniej więcej tym czasie, gdy byliście jeszcze w pociągu.

– O, cholera. Więc z kim rozmawialiśmy?

– Tego nie wiemy. Najwyraźniej zostaliście wciągnięci w pułapkę.

– Jaka jestem głupia, że też się wcześniej nie zorientowałam.

– Vivian, teraz to już nieważne. Odpocznij. Kiri, zostań z nią, proszę, a ja ze Squalo rozejrzymy się po okolicy. Może znajdziemy Yuu.

Chłopcy wyszli, miałam nadzieję, że znajdą tego idiotę. Położyłam się z powrotem i spojrzałam w sufit. Nie wiedziałam, co robić, z jednej strony chciałam działać, z drugiej nie miałam siły.

– Hikari, możesz zorganizować jakieś śniadanie? Ja tymczasem wezmę prysznic.

– Dobra. Tylko się nie zabij. Płytki w łazience są śliskie.

Wstałam z łóżka i ostrożnie przeszłam do drugiego pomieszczenia. Podłoga rzeczywiście była śliska, ale nie przejmowałam się tym. Wzięłam szybki prysznic, który mnie otrzeźwił. Poczułam się dużo lepiej. Chłód po ataku akum zniknął, został tylko niepokój związany z pułapką. Za poszukiwaczy przebrali się ludzie. Sporo o nas wiedzieli, nie dali poznać, że coś jest nie tak. Może akumy miały nas zaskoczyć i zabić, a może stały się przeszkodą. Pozostaje pytanie: gdzie jest Kanda?

Gdy wróciłam do pokoju, Hikari jeszcze nie było. Wyjrzałam przez okno. Dzień już dawno wstał, a w wiosce tętniło życie. Obserwowałam poruszających się ludzi i domy, z których większość była parterowa. Próbowałam dociec, co się tak właściwie wydarzyło, przejrzeć plan wroga. Nie miałam jednak pomysłu na rozwiązanie.

Usłyszałam otwierające się drzwi, Hikari wróciła. Spojrzałam na nią. Tacę ze śniadaniem położyła na drugim łóżku, gdzie pościel nie była tak zmiętoszona.

– Śniadanie – oznajmiła i zabrała się za jedzenie.

Usiadłam obok niej w milczeniu, sięgnęłam po kubek z kawą i upiłam łyk. Nie spieszyłam się, zresztą nie było po co. Zanim Lavi i Squalo wrócą, minie trochę czasu. Cisza mnie odprężała, przestałam się zastanawiać nad możliwościami misji, bo to do niczego nie prowadziło, a tylko zwiększało wątpliwości i niepokój.

– Vivian – odezwała się Kiri. Spojrzałam na nią pytająco. – Nie lubisz mnie, prawda?

– Długo przyzwyczajam się do ludzi – odpowiedziałam, chcąc zakończyć rozmowę.

– To nie to. Nie lubisz mnie, nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, a ja nie pragnę twojej nienawiści. Co mam zrobić, żebyś dała mi szansę?

– Szczerze mówiąc, to mam ci trochę do zarzucenia. Pamiętasz, jak mnie zaatakowałaś w stołówce?

– Pamiętam.

– Skończyło się to poważną rozmową z Komuim na mój temat. Wiem, kim jestem, nie trzeba mi tego sto raz powtarzać. Wszyscy widzą zmiany, które pojawiają się w moim organizmie czy zachowaniu. Nie są ślepi, ale do tamtej pory nikt nie zaczynał tego tematu. I wtedy pojawiłaś się ty, szturmem próbując zająć odpowiednio wysokie stanowisko w hierarchii. Zresztą nieważne, co chciałaś osiągnąć. Liczy się fakt, że przez ciebie wszyscy poznali całą prawdę, a ja nie miałam możliwości powiedzenia „nie". Nieważne, jak mocno będę się buntować, to i tak się pewnego dnia stanie. Jednak to nie oznacza, że chcę, by wszyscy o tym wiedzieli. Bez tego obserwują każdy mój krok.

Z kanapką w dłoni podeszłam do okna, chcąc uniknąć jej spojrzenia. To wspomnienie doprowadzało mnie do wściekłości. Gdybym nie potrafiła tego powstrzymać, rzuciłabym się na nią z chęcią mordu.

– Przepraszam. Nie chciałam ci wtedy zrobić krzywdy. Nawet nie przypuszczałam, że coś takiego się wydarzy. Nie wiedziałam też, że to dla ciebie takie ważne. Lavi próbował mi to wyjaśnić, ale jego słowa były zbyt niezrozumiałe.

– Twoje zachowanie też daje wiele do życzenia. Jesteś sztuczna, robisz do facetów maślane oczka. W Zakonie nie musisz niczego zdobywać w ten sposób. Nic im nie musisz udowadniać. No chyba, że za wiele się nie pomyliłam w ocenie.

– Nie masz rację. Ja po prostu... – Spojrzałam na nią. – W końcu jestem wśród podobnych mi ludzi. Po tym wszystkim przestałam uważać się za potwora, za dziwoląga. Nie potrafię tego dobrze określić, ale chcę być jedną z was.

– Więc przestań robić do wszystkich maślane oczka i zacznij być sobą. Tu nie musisz nikogo udawać. Może rzeczywiście źle zaczęłyśmy. Vivian Walker.

Wyciągnęłam do niej dłoń pierwsza, pozbywając się wszelkich urazów. W końcu sama wyszła z inicjatywą, przeprosiła za całe zamieszanie i była ze mną szczera. Czemu miałabym nie dać jej drugiej szansy? Uścisnęła moją dłoń, przedstawiając się:

– Hikari.

Uśmiechnęłam się do niej. Przez chwilę milczałyśmy, konsumując śniadanie. Kiri jednak nie wytrzymała ciszy, bo zapytała:

– Jak najlepiej dotrzeć do Kandy?

– Nie warto zaprzątać sobie nim głowy. Więcej przy tym nerwów stracisz niż to warte. W najlepszym wypadku uda ci się go skusić na jedną nocną przygodę, choć w to też wątpię.

– Nie o to mi chodziło. Kanda przypomina mi Shiroyana.

– Twój brat też był takim gburem?

– Nie. Raczej wyglądem i zachowaniem wobec ciebie i Abby. To jak się wami opiekuje. Chciałabym się z nim jakoś zaprzyjaźnić.

– Mnie nie pytaj. Wciąż jesteśmy na ścieżce wojennej i jakoś na to nie wygląda, żebyśmy z niej zeszli w najbliższym czasie.

– A jednak dobrze się rozumiecie.

– Może czasem. Chyba tylko ze względu na to, że dużo czasu spędzamy w swoim towarzystwie, choć niekoniecznie z radością. Jeśli chcesz, próbuj, ale uważaj, żebyś sama siebie tym nie skrzywdziła.

W tym momencie wrócili Squalo i Lavi. Ten pierwszy uśmiechnął się, widząc jedzenie. Rozsiedli się wygodnie na podłodze przy łóżku i zajęli śniadaniem. Usiadłam na parapecie okna i spojrzałam na chłopaków.

– Nie znaleźliście tego kretyna? – zapytałam.

– Nie. Żadnych śladów. Możliwe, że nadal błądzi po lesie. Znaleźliśmy za to coś innego – odpowiedział Lavi.

– Opowiadaj.

– Pod wioską są katakumby. Prawdopodobnie jeszcze ze starożytności, sądząc po stylu architektury. Wyglądają na dość spore. Myślę, że należy je przeszukać.

– Dobry pomysł. Może wyjaśnią przynajmniej cel naszej misji. Choć tyle dobrego. Skończcie jeść i idziemy.

– Ledwo wstała z łóżka i już się rządzi – mruknął Superbi.

– Słyszałam. Przestań narzekać. Nie mamy na to czasu.

– Vooi! Co ty sobie wyobrażasz?! Nie zamierzam cię słuchać!

– Zamknij się, rybko. Swoją energię przekieruj na misję, zamiast się pieklić – odpowiedziałam spokojnie, co go jeszcze bardziej wkurzyło.

W samą porę zareagował Lavi i zasłonił mu usta ręką, zanim zaczął zwyczajowy wrzask.

– Uspokój się. Będziesz się z nią kłócić, jak wrócimy do domu – powiedział rudzielec.

Straciłam zainteresowanie pieklącym się Superbim, zeskoczyłam z parapetu i założyłam płaszcz. Czas się ruszyć. Stłamsiłam nic nieznaczący płomyczek niepokoju. I bez tego mam, co robić.

Razem wyszliśmy z domku, w którym udało się wynająć pokoje. Pensjonat to nie jest, ale nie należy narzekać. W końcu łóżko wygodne, jedzenie dobre. Mieszkańcy nas obserwowali: jedni uważnie i podejrzliwie, inni ledwo zaszczycili spojrzeniem. Mimo to czułam niepokój, który nie był związany z obecnością akum czy Noah. To całkiem coś innego, ale za nic na świecie nie mogłam rozgryźć, co oznacza. Dyskretnie obserwowałam otoczenie, tak by nie niepokoić niepotrzebnie towarzyszy.

Lavi poprowadził nas do rumowiska, gdzie znaleźli zejście do katakumb. Zeszłam pierwsza jako, że najlepiej widziałam w ciemności. Znalazłam dwie pochodnie, które zapaliliśmy od zapałek. Powietrze było tu dość świeże, więc gdzieś musiało być drugie wyjście albo system wentylacji. Poruszaliśmy się ostrożnie, rozglądając na wszystkie strony. W końcu poczułam zapach oliwy albo innego łatwopalnego środka. W sali, do której weszliśmy, były koryta wypełnione jakimś płynem. Wystarczyło przechylić pochodnię i system oświetlenia rozbłysł.

– Nieźle – skomentowała Hikari.

– Nieźle to będzie, jeśli tu cokolwiek wartego naszej uwagi znajdziemy – odpowiedziałam.

Nawet jeśli ktoś to zbudował wiele setek lat temu, to służyło komuś obecnie. Oliwa nie mogła tu być tak długo, a poza tym nie widać śladów starzenia: żadnych pająków, pajęczyn czy nietoperzy. A to oznaczało tylko jedno – tu nie jest bezpiecznie i należy spodziewać się pułapek.

– Lepiej niczego nie dotykajcie – przestrzegłam ich.

– Vooi! A ty co możesz wiedzieć o tym miejscu?!

– Po pierwsze: zamknij mordę, rybo, a po drugie: użytkownicy tego miejsca raczej nie chcą gości. Myślisz, że dlaczego rumowisko nie zostało uprzątnięte? Taki niezły szermierz, a taki głupi.

– Vivian, Squalo, przestańcie. Chodźmy dalej. Coś mi mówi, że znajdziemy tu rozwiązanie naszego problemu – odezwał się Lavi.

Wzruszyłam ramionami i powiesiłam pochodnię na haku. Rudzielec zrobił to samo. Nie będą nam teraz potrzebne, bo cała reszta katakumb wyglądała na oświetloną.

– Idziemy? – zapytałam.

Lavi pierwszy ruszył w głąb podziemi, więc pozostali nie mieli wielkiego wyboru, gdy poszłam za nim. Przez dłuższy czas było słychać tylko nasze kroki i oddechy. Gładkie ściany kiedyś pewnie w barwie kamienia, z którego zostały zrobione, dziś świeciły czernią, co było trochę dziwne. Nie zastanawiałam się jednak nad kolorem korytarza, gdy doszliśmy do rozgałęzienia. Wtedy zatrzymaliśmy się.

– Na ile bezpieczne jest rozdzielanie się? – zapytałam.

– Sprawdzenie jednego korytarza, a później drugiego zajmie nam dużo czasu – odparł Lavi.

– Może powinniśmy zawrócić – zaproponowała Kiri. – Może tu wcale nie ma tego, czego szukamy.

– Mimo to musimy sprawdzić. To należy do naszych obowiązków – odpowiedziałam.

Wtedy usłyszałam cichy trzask, jakby ktoś poruszył starą dźwignią. W ułamku sekundy zobaczyłam opadającą ścianę dokładnie na środek korytarza. Odepchnęłam Superbiego i razem z nim przeleciałam pod drugą ścianę. Podniosłam się, gdy opadł kurz.

– No pięknie – stwierdziłam.

Byliśmy odcięci od Laviego i Hikari oraz od drogi powrotnej. Nerwowo poprawiłam włosy i spojrzałam na szermierza, który rozmasowywał ramię. Musiał nim uderzyć o kamień. Jego pech.

– Vooi! Co robimy?!

– Czekamy na rycerza na białym koniu, który nas uratuje – sarknęłam. – Przecież to oczywiste, że idziemy dalej.

– Oszalałaś?! Tam mogą być kolejne pułapki!

– Równie dobrze sufit zaraz może znaleźć się na naszych głowach. Jeśli tak bardzo tego chcesz, to siedź sobie tutaj i czekaj Bóg wie na co. Ja idę dalej.

Ruszyłam jedyną drogą, która była dostępna. Niepokoiło mnie to. Nagły obrót wydarzeń pasował bardziej do wyreżyserowanych ataków Noah. Nie czułam jednak ich obecności. Jeśli gdzieś się tu kręcili, to na tyle daleko, bym nie mogła tego wiedzieć. Akum jednak też nie było w pobliżu.

Usłyszałam za sobą kroki tej białowłosej pokraki. Spojrzałam na niego.

– Nie myśl, że mnie przekonałaś! Voi! Po prostu nie ma innej drogi!

– Oczywiście – skwitowałam.

– Gdy tylko pojawi się jakaś inna ścieżka, zostawię cię!

– Jasne. Nie kłopocz się tym. Najlepiej się zamknij, bo robisz echo.

Chwycił mnie za ramię i zatrzymał. Spojrzałam mu w oczy. Byłyby piękne, gdyby nie ta wściekłość. Chciałabym je zobaczyć lekko zamglone i pełne przyjemności. „Głupia" – skarciłam się w duchu. Nie czas na takie rzeczy.

– Vooi! Myślisz, że przebywanie w twoim cholernym towarzystwie jest mi na rękę?! Mamy jeszcze jedną sprawę do skończenia! To tyle, co nas łączy i nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich kpin!

Oswobodziłam ramię i odpowiedziałam:

– Nie przesadzaj, rybko. Najlepiej zachowuj się na tyle profesjonalnie, żebyśmy skończyli misję. Nie chcę, żebyś mnie lubił. Ja do ciebie też nie pałam sympatią, więc mała strata. I jeszcze jedno: nie drzyj się, bo głucha nie jestem. Koniec pieśni, a teraz idziemy.

Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie. Będę miała z nim ciężką przeprawę.

– Voooi! Nie nazywaj mnie „rybą"! – wrzasnął.

Nie zaszczyciłam go nawet spojrzeniem, choć miałam ochotę jeszcze mu dołożyć. To jednak nie miałoby zbytniego sensu. Zauważyłam, że Superbi nie przestaje, dopóki nie powie ostatniego słowa, więc spasowałam. Nie mam ochoty ogłuchnąć przez tę durną rybę. Nie moja wina, że rodzice nazwali go rekinem. To przecież ryba, więc nie wiem, o co mu chodzi.

Mamrotał coś pod nosem przez kolejne parę minut, po których się poddał jako, że nie reagowałam. Prawdopodobnie wkurzyłam go tym jeszcze bardziej, ale on mi też nieźle grał na nerwach. I to już od pierwszego spotkania, kiedy mało mnie nie zabił. Cholerny słabeusz i mistrz miecza jednocześnie. Ironia losu. Najsłabsze innocence w Zakonie i świetne umiejętności szermiercze.

Światło zgasło w momencie, gdy straciłam grunt pod stopami. Szybko upadłam, obijając się mocno o podłoże. Po chwili poczułam ciężar drugiego egzorcysty na sobie. Jęknęłam z bólu.

– Wstawaj, debilu – warknęłam.

Zsunął się ze mnie, klnąc pod nosem. Przez chwilę leżeliśmy obok siebie w ciemnościach. Chyba niczego nie złamałam, siniaki przecież zejdą. Rozejrzałam się w poszukiwaniu źródła światła, żeby cokolwiek zobaczyć. Podniosłam się powoli, dłonią oparłam się o ścianę.

– Żyjesz? – zapytałam.

– Tak. Co się stało?

– Nie wiem, ale czuję akumy. Bardzo niewyraźnie i nie potrafię określić kierunku, ale na pewno tu są.

– Trzeba było zostać na miejscu – warknął.

– A czy to ja kazałam ci iść za sobą? – zapytałam wściekle.

– A myślisz, że czyja to wina, że zamiast odpoczywać w Kwaterze Głównej, siedzę w ciemnościach z tobą?! Vooi! Gdyby nie ty i Kanda, miałbym spokój!

– Zamknij mordę, cholerna rybo! Umiesz się tylko tłuc i narzekać zamiast robić coś pożytecznego! Jesteś egzorcystą i wypełniasz swoje obowiązki! Pamiętaj o tym!

– Uganianie się za wami nie należy do moich obowiązków! Rozdzieliliście się i dałaś się wciągnąć w pułapkę! To jest twój profesjonalizm, którym się tak chwalisz dookoła?! A może dotyczy czegoś innego?!

– Przegiąłeś, pieprzona rybo! Nie pozwalaj sobie za dużo!

Miałam powiedzieć coś jeszcze, gdy usłyszałam cichy jęk. Superbi z pewnością tego nie usłyszał, nie miał tak wyczulonych zmysłów. Ruszyłam w stronę tego dźwięku, gdy tylko się powtórzył.

– Vooi! Dokąd?!

– Bądź cicho i chodź.

Nie miał innego wyjścia, jak poruszać się za mną. Szłam ostrożnie, nasłuchując jęków, które stały się głośniejsze, gdy się zbliżyliśmy. Wtedy poznałam, że ktoś właśnie usiłuje powstrzymać się od krzyku. Coś było nie tak, a dodatkowo poczułam obecność akum, która napierała na mnie ze wszystkich stron z zwielokrotnioną siłą. To zaczęło boleć, nierealny ucisk na organizm sprawił, że słabłam.

Nagle ściana się skończyła. Upadłabym, gdyby nie reakcja Superbiego, który szarpnął mnie za łokieć. Nie było to może miłe z jego strony, ale miałam wrażenie, że nie podniosłabym się o własnych siłach. W milczeniu weszliśmy w boczny korytarz. Stamtąd dochodziły jęki. Wtedy zobaczyliśmy światło padające z sali bądź innego korytarza parę metrów od nas. Poszliśmy tam.

– O, cholera. – Wyrwało mi się.

Stanęliśmy w progu niewielkiej, oświetlonej sali. Przez chwilę nasze oczy przyzwyczajały się do warunków. Po tym zobaczyliśmy widok straszny dla kogoś nieprzyzwyczajonego do krwi i tortur. Mnie samej zrobiło się jeszcze bardziej słabo. Naprzeciw nas bowiem wisiał Kanda cały w czerwonej mazi. Obok niego stał kocioł z ciemnym płynem wewnątrz. Bałam się zapytać, co jest w środku.

Moje kroki zwróciły uwagę Japończyka, który szarpnął się wściekle.

– Nie podchodź – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Praktycznie znikąd pojawiły się postacie w dziwacznych, białych szatach. Zaczęły się kręcić wokół nas. Przez moment myślałam, że to akumy, ale szybko okazało się, że są ludźmi. Kilka osób rzuciło się na mnie z łańcuchem i nożami. Sądząc po odgłosach, zaatakowali także mojego towarzysza. Skontrowałam, nie chciałam nikogo zabić, ale nie dawali mi wyboru przed silniejszymi ciosami. Ogłuszyłam ich i dzięki temu pozbyłam się przeciwników. Spojrzałam na Squalo, też poradził sobie z napastnikami. Odwróciłam się więc do Kandy, chcąc go ściągnąć i opatrzyć.

– Nie dotykaj. Krew akum.

– Nic mi nie będzie. Trzeba zmyć z ciebie to paskudztwo.

Mimo ukrycia przekleństwo zareagowało od razu, jakby to Kanda był akumą. Przez chwilę mocowałam się z łańcuchem. Gdy puścił, chłopak opadł bezwładnie, zatrzymując się na moim ramieniu. Posadziłam go na podłodze.

– Przydaj się na coś i rozejrzyj za wodą – warknęłam na Superbiego.

– Voi! A co ja jestem?! Przynieś, wynieś, pozamiataj?!

– Obejdzie się.

Przysięgam, że zrobię mu krzywdę. Irytuje mnie bardziej niż Kanda. Jeszcze, żeby był pomocny, ale po co? Zrób sobie wszystko sama.

– Wytrzymaj jeszcze chwilę – powiedziałam do Kandy i wstałam.

Zaczęłam rozglądać się za choćby odrobiną wody. Początkowo jednak nie znalazłam nic przydatnego: same rupiecie, papiery, księgi zapisane jakimś szyfrem. Po chwili dostrzegłam Mugen i podziurawioną koszulę Japończyka, po płaszczu nie było śladu. Wciąż nie widziałam śladu wody.

– Cholera – syknęłam.

Miałam marne szanse, że coś znajdę, a czas działał na naszą niekorzyść. Kątem oka spojrzałam na Kandę. Męczył się, a to znaczyło, że musieli go dość mocno wysmarować trucizną. Gdyby nie jego zdolności regeneracyjne, byłby już martwy.

Szukałam dalej mimo braku nadziei na sukces. Noga omsknęła mi się na czymś okrągłym. Okazało się to butelką wypełnioną przezroczystą cieczą. Odkręciłam ją i sprawdziłam, co jest w środku. Moje przypuszczenia okazały się prawidłowe. Woda. Szybko wróciłam do towarzyszy i zajęłam się Kandą. Zmycie krwi było dość proste z nawet tak niewielkim zapasem wody.

Podwinęłam rękawy, żeby ich nie zapaskudzić trucizną. Niespodziewanie Squalo złapał mnie za prawą rękę i zapytał:

– Co to jest?! Ty jesteś nienormalna!

– Puszczaj i odwal się – warknęłam.

Przez własną nieuwagę pokazałam im kawałek przekleństwa. W tym miejscu skórę miałam nienaturalnie czerwoną. Wyrwałam się Włochowi, patrząc na niego gniewnie.

– Może wyjaśnisz, po co robisz sobie takie rzeczy?!

– Kazałam ci zamknąć mordę. Czy to takie trudne do zrozumienia?

– Noah, Superbi, spokój. Później wszystko wyjaśnisz. Komui wie?

– Wie, a wy nie musicie.

Skrzywiłam się, czując obecność Noah w katakumbach. Kanda doskonale wiedział, co znaczy ten gest. Zdrętwiałą ręką chwycił Mugen, co wyglądało dość nieporadnie.

– Daj spokój – powiedziałam cicho. – Sami się nim zajmiemy.

– Kim, królewno? – Usłyszałam obcy głos.

Obróciłam się. Obecność akum gdzieś się już rozpłynęła, wyczuwałam tylko ich cholerną krew na Kandzie i w kotle. Bo zakładam, że właśnie tym jest ta rzecz. W wejściu stał wysoki Noah, którego nie znałam.

– Tobą, kimkolwiek jesteś – odpowiedziałam twardo.

– Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Sheryl Kamelot.

– Kamelot – powtórzyłam.

– Road na tym świecie jest pod moją opieką.

– Jakby to coś zmieniało. Mów, czego chcesz i spadaj, jeśli ci życie miłe. Wystarczy nam wrażeń i bez ciebie.

– Mówisz o moich pomocnikach? – zapytał rozbawiony. – Sekty są bardzo pomocne. Wiedziałem, że po niego przyjdziesz, choćby nie wiem co. Informacja już do ciebie szła, gdy twoi przyjaciele odnaleźli drogę do katakumb. Odwalili za mnie niezłą robotę. Resztę wystarczyło zostawić tym naiwniakom, których pokonaliście. Ludźmi tak łatwo kierować, wystarczy ich podpuścić.

Jego śmiech był wkurzający. Wstrętny manipulator, który myśli, że nas przechytrzył. Chyba nie wie, z kim ma do czynienia.

– Nie pierdol – warknęłam. – Myślisz, że sam dasz sobie z nami radę?

– Dwójką waszych przyjaciół zajmuje się właśnie Road. To ona spotęgowała uczucie, które towarzyszyło ci aż tutaj. Jesteś osłabiona, twój japoński przyjaciel też, a twój konflikt z białowłosym także wam nie pomoże. Jesteście na mojej łasce.

– Chyba kpisz. Naprawdę myślisz, że to ci coś da? Nie znasz nas, więc nie udawaj wielce mądrego.

– Jest jeszcze coś, co daje mi przewagę. Katakumby leżą centralnie pod wioską. Niedługo zapadnie noc, ludzie położą się do łóżek. Co by było, gdyby nagle podziemia się zapadły?

Miał nas w szachu. Cała wioska zginie, jeśli go skutecznie nie powstrzymamy.

– Czego chcesz?

– Twej zdrady Zakonu.

– Nie ma mowy.

– Nawet za cenę życia całej wioski? Dla pewności akumy dobiją rannych. Potrafisz z tym żyć, królewno?

W odpowiedzi zaatakowałam. Nie zamierzałam tracić czasu na jego ględzenie, stłumiłam w sobie obawy o życie Kiri i Laviego. Nie są już dziećmi, poradzą sobie. Poza tym rudzielec wiedział, jak działa ta mała szmata. Muszę skupić się na własnej walce. Odepchnęłam Squalo.

– Cofnij się z Kandą i mi nie przeszkadzaj. On jest mój – warknęłam.

Nie zawracałam sobie nimi głowy. To Sheryl był moim problemem. Odepchnął mnie gwałtownie w stronę kotła, w efekcie przewróciłam go i wpadłam w ciemną maź. Syknęłam z bólu, gdy poczułam ją na skrzydłach i odsłoniętym karku. Nie myliłam się, to krew akum. Jednak gdyby nie mundur, obrażenia byłyby znacznie większe.

Wstałam ostrożnie, uważając, by nie zanurzyć dłoni w truciźnie. Noah uśmiechnął się szeroko. To oznaczało kłopoty.

– Skoro wybrałaś, nie przeciągajmy. Wioska zginie, a wy razem z nią. Żegnaj, królewno.

Za nim pojawiły się drzwi nowej Arki, w które wskoczył, kłaniając mi się z szyderstwem. Za późno było z myślami: „co ja zrobiłam?" Ściany zaczęły drżeć, nie było dokąd uciec. Skoczyłam ku egzorcystom i pociągnęłam ich na ziemię, osłaniając ścianą skrzydeł z lichą nadzieją, że uda się któremuś przeżyć. Ostatnie, co pamiętam, to przeszywający ból w ramieniu, łoskot zapadającej się ziemi i ciemność. Potem była już tylko cisza i nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro