Rozdział 94.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

„Kogo widzisz gdy przechodzisz obok mnie

tak bardzo wiedzieć chcę

czy jestem małym dzieckiem, które błądzi wciąż

czy widzisz jeszcze coś"


Białowłosi szli ostrożnie drugą odnogą. Korytarz ozdobiony był arrasami i obrazami, nie słyszeli nic poza własnymi oddechami i krokami. Allen dziwnie czuł się bez Linka. Przyzwyczajenie dało o sobie znać nieznośnym niepokojem, że czegoś brakuje. Wędrowali już bardzo długo, mijali jakieś puste sale i dotąd nic się nie działo.

Weszli do kolejnej sali, a raczej salki. Nie było tu ani odrobiny światła, więc Allen ściągnął świeczkę z kandelabru, aby oświetlić pomieszczenie. Wśród kurzu i pajęczyn dostrzegli jakiś kształt, który okazał się nieprzytomnym Lavim. Minęła chwila, zanim go docucili. Rudzielec złapał się za głowę. Niewątpliwie miał na niej sporego guza.

– Gdzie Vivian i Kanda? – zapytał Allen.

– Nie mam pojęcia. Szliśmy korytarzem. Wydawało mi się, że na jednym z obrazów poruszają się oczy. Dotknąłem go, a on się odwrócił jak ukryte drzwi, a potem... Potem była ciemność.

Squalo pomógł mu wstać i wrócili na jasno oświetlony korytarz. Walker niespokojnie obracał spojrzenie w kierunku, z którego przyszli.

– Voi! Nawet o tym nie myśl – ostrzegł go Superbi. – Powinniśmy iść dalej.

– Squalo ma rację. Są świetnymi egzorcystami. Dadzą sobie radę. Poza tym są razem.

– I to mnie martwi najbardziej.

– Daj spokój, Allen. To profesjonaliści, a rękoczyny to ostatnie, o czym by teraz pomyśleli. – Po czym dodał, widząc jego nieprzekonaną minę: – Allen, Yuu ją chroni.

– W ten sposób?

– Czasem wydaje mi się, że gdyby nie Yuu, Leverrier już dawno skazałby Vivian na śmierć.

– Ruszcie się – mruknął Squalo. – Nie ma czasu, żeby się teraz nimi zajmować.

Lavi pokiwał głową, więc Allen musiał odpuścić. Poszli dalej, sprawdzając każde pomieszczenie, ale dotąd nie znaleźli niczego prócz pajęczyn i kurzu.

Ostrożnie weszli na schody, które mimo wieku nadal były solidne i bezpieczne, jeśli nie liczyć, że strome. W każdej chwili jednak egzorcyści spodziewali się pułapki. Nie wierzyli, że na cały zamek jest tylko jedna, w którą wpadł Lavi. Cisza ich niepokoiła, sprawiała, że wyobraźnia podsuwała im dziwne obrazy tego, co może się tu kryć. Wystarczył głośniejszy dźwięk, aby drgali nerwowo i oglądali się wokół siebie.

Kolejny korytarz nie różnił się niczym od tych na dole. Także był oświetlony, a w blasku świec cenie wyglądały nierzeczywiście i niebezpiecznie. Posuwali się powoli i ostrożnie, sprawdzali boczne sale w większości pogrążone w mroku. Korytarz skończył się sporymi, dębowymi drzwiami. Otworzyli je z trudem i ostrożnie weszli do środka, zabierając wcześniej świece. W mroku nie byli w stanie dostrzec rozmiarów i przeznaczenia komnaty. Usłyszeli ruch i sięgnęli po broń. Posuwali się ostrożnie, starając się nie robić hałasu. W pewnym momencie Allen potknął się o coś i przewrócił się z głośnym trzaskiem, upuszczając świecę. Lavi podał mu dłoń, aby wstał, a tymczasem Squalo zamachnął się na coś z mieczem. Klinga uderzyła o coś metalowego, w blasku dostrzegli ostrze. Rudzielec doświecił i zobaczyli przed sobą Kandę.

– Voi! To ty – warknął Superbi.

Niespecjalnie przepadał za Japończykiem, więc niezbyt cieszył się na jego widok. Rozdzielili miecze, patrząc na siebie nieprzychylnie.

– Gdzie Vivian? – Lavi rozglądał się gorączkowo.

– Nie mam pojęcia.

Kanda wyciągnął mu świecę z ręki i przeszedł parę kroków, żeby zapalić pochodnię. Kolejne zapaliły się samoczynnie, więc chłopaków trochę oślepiło światło. Jednak dzięki temu mogli obejrzeć salę, w której się obecnie znajdowali. Była obszerna ze ścianami przyozdobionymi zakurzonymi proporcami, zardzewiałymi, tępymi już mieczami, tarczami obłożonymi zgniłą skórą.

– Sala rycerska – stwierdził Lavi.

– Co to znaczy, że nie masz pojęcia, gdzie jest Vivian? – zapytał Allen.

– To, co słyszysz. Weszliśmy do jakieś sali, zrobiło się ciemno, a potem zniknęła. Nie wiem, gdzie jest. To zamczysko jest jak labirynt i pułapka w jednym.

– Nie martw się, Allen. Vivian da sobie radę. Pewnie teraz idzie jakimś korytarzem i złorzeczy na nas wszystkich.

– Voi! Nie zastanawia was, że do tej pory nie widzieliśmy ani jednego okna? – zapytał Squalo.

– Może ten cały lord Arisja naprawdę był stuknięty. – Lavi wzruszył ramionami.

– Tak albo był wampirem – warknął Squalo.

– Niewykluczone. To by tłumaczyło, dlaczego nikt stąd nie wraca.

– Vivian jest sama – rzucił Allen zaniepokojonym tonem.

– Nie, na pewno nic jej nie jest. Zresztą nawet gdyby Arisja był wampirem i grasował po zamku, nie zrobiłby krzywdy egzorcyście. – Lavi starał się, aby jego tłumaczenie było w miarę sensowne.

– A jeśli...

– To będziemy mieć jeden problem mniej – warknął Kanda. – Będziemy tu tak sterczeć cały dzień?

– Yuu, ty chyba nie masz serca.

– Nie nazywaj mnie „Yuu", durny króliku. Wampiry nie istnieją.

– Żebyś się nie zdziwił – mruknął Lavi.

– Nie powiesz mi, że w nie wierzysz. Podobno jesteś kronikarzem, a wampiry to bajki.

– Dla twojej wiadomości, ignorancie, spotkaliśmy kilka miesięcy temu wampira. Przypomnij sobie fiestę w Buenos Aires i chłopaka, z którym Vivian tańczyła tango. To był wampir.

– Jasne. A ja jestem wilkołakiem.

– Jak mi nie wierzysz, zapytaj później Vivian. – Oburzony kronikarz wzruszył ramionami i począł rozglądać się uważnie po sali.

– Powinniśmy iść dalej i poszukać innocence – stwierdził Squalo.

Przez moment żaden z nich się nie ruszył. Lavi obserwował ściany, mając nadzieję, że gdzieś tam jest innocence. Dopiero gdy Superbi szturchnął go lekko, ocknął się z tego odrętwiania.

– Tą stroną nie pójdziemy. – Lavi wskazał drzwi, przez które przyszli. – Musi być inne wyjście, którym przyszedł Yuu.

– Nie nazywaj mnie „Yuu" – warknął Japończyk i wskazał część sali za sobą. – Tędy. Weźcie pochodnie, bo tam jest ciemno.

Poprowadził ich przez pomieszczenie. Rozglądali się z uwagą i ostrożnością, jakby coś miało zaraz ich zaatakować. Nie usłyszeli żadnego obcego dźwięku, nic nie wyskoczyło z mroku, tylko cienie poruszały się niespokojnie na ścianach. Drugie drzwi były dużo mniejsze, mało reprezentatywne i na wpół otwarte tak, jak zostawił je Kanda, zaś korytarz za nimi był jasno oświetlony.

– Ciemno? – warknął Squalo. – W mózgu ci ciemno.

– Naprawdę myślisz, że chciałoby mi się was oszukiwać? – zapytał Japończyk.

– Przestańcie. To nie ma teraz znaczenia. – Lavi przyjął rolę mediatora, zanim dojdzie do rękoczynów. – Idziemy. Trzeba znaleźć Vivian i innocence.

Ruszył pierwszy, chcąc zakończyć jałową dyskusję. Pozostali poszli za nim, nie odzywając się bez potrzeby. Nie wiedzieli, jak długo wędrują, ani czy ma to jakiś cel. Trudno było im określić, gdzie szukać kryształu. Zamek z pewnością miał sporo zakamarków, a każdy mógł być kryjówką. Nie rozdzielali się, zresztą nie musieli, bo korytarz się nie rozwidlał, a każdą salę sprawdzali wspólnie, żeby niczego nie przeoczyć. Trochę dziwiło, że tak potężny budynek ma tak mało pomieszczeń. Wydawało się, że więcej jest ukrytych albo ściany są puste. Wszystko było oświetlone, jedynie niektóre salki owładnięte zostały przez mrok, ale tak płonęły pochodnie.

Weszli w kolejny korytarz i zatrzymali się osłupiali. Jakieś trzydzieści metrów od nich była ściana z oszkloną wnęką, a w niej wisiała Vivian. Egzorcystka miała zamknięte oczy, z tej odległości nie widzieli, czy oddycha, ale mieli nadzieję, że tak.

– Vivian. – Allen pierwszy odzyskał głos.

Nagle ruszył biegiem przed siebie, nie zważając na nic.

– Kiełek, stój!

Wszystko działo się w ułamku sekundy: Allenowi dosłownie grunt osunął się spod nóg, chłopak nie zdążył nawet krzyknąć, gdy poczuł, że upada. W tym momencie Kanda rzucił się do przodu i chwycił Walkera za kołnierz munduru, zatrzymując go nad dołem. Zachwiał się niebezpiecznie, ale utrzymał równowagę i po chwili wyciągnął chłopaka na bezpieczną część korytarza.

– Bezmyślny szczeniak – warknął, patrząc w dół.

Dno pułapki gęste było od zaostrzonych pali, na których można rozerwać niejedno ciało. Gdyby Allen tam wpadł, byłby już martwy albo dogorywałby przebity.

Walker też rzucił okiem na pułapkę i mruknął:

– Dzięki.

– Po to masz mózg, żeby go czasem używać – odparł gniewnie Japończyk.

– A jak się teraz dostaniemy do Vivian? – zapytał Lavi. – Zgaduję, że zapadnię można zamknąć tylko z tamtej strony.

– Po gzymsie. – Wskazał Kanda.

Rzeczywiście pod prawą ścianą został cienki kawałek podłogi szerokości około dwudziestu centymetrów, po którym można było spróbować przejść na drugą stronę dołu. Allen od razu wstał.

– Nigdzie nie idziesz, a na pewno nie pierwszy – warknął Japończyk. – Dość problemów narobiłeś.

Sam ruszył na początku. Walker za nim, a Lavi i Squalo czekali, aż dezaktywują pułapkę. Bardzo powoli posuwali się przed siebie, po chwili weszli już na bezpieczny teren. Na wszelki wypadek Kanda nadal był czujny.

– Po lewej stronie jest uchwyt – poinstruował go Lavi.

Japończyk dezaktywował wilczy dół, więc pozostali dwaj mogli bez obaw przejść. Allen tymczasem szukał sposobu na uwolnienie siostry, ale nie było żadnej dźwigni czy zamka.

– Odsuń się.

Kanda uderzył łokciem o szybę, która roztrzaskała się w drobny mak. Dziewczyny już nic nie utrzymywało w niszy, więc bezwładnie opadła. Allen uchronił ją przed upadkiem.

***

Powoli odzyskiwałam przytomność. Czułam mdły smak na języku i w żaden sposób nie mogłam się go pozbyć.

– Vivian, Vivian, ocknij się.

Otworzyłam oczy. Nad sobą zobaczyłam pochylonego Allena. Na jego twarzy pojawiła się ulga.

– Gdzie jestem? – zapytałam.

– W zamku Arisja. Pamiętasz, jak się tu dostałaś?

Powoli podniosłam się do siadu, przypominając sobie wydarzenia po rozdzieleniu się. Spojrzałam na pozostałych, którzy stali w milczeniu niedaleko nas. Wzrok zatrzymałam na Kandzie.

– Co ty wcześniej kombinowałeś, co? – zapytałam. – Mówi się do ciebie, a ty nic.

– O co ci chodzi, Noah?

– O komnatę, w której zrobiło się ciemno. Mówiłam do ciebie, a ty nic. Ani się zatrzymać, ani łaskawie odpowiedzieć.

– To ty zniknęłaś. Nawet cię nie słyszałem.

– Ta, jasne – warknęłam.

– Możesz nie wierzyć. Nie mam pojęcia, gdzie się podziałaś, a ty oczywiście dałaś się złapać. Wystarczy spuścić cię z oka, a ty już.

Wstałam gwałtownie ze wściekłością. Jak zwykle obraca kota ogonem i próbuje udowodnić moją winę. Nie pozwolę na to.

– Uspokójcie się. – Głos Laviego powstrzymał mnie przed atakiem. – Te mury źle na nas wpływają. Za bardzo się kłócimy.

– Innocence? – zapytałam.

– Możliwe, ale to nie tłumaczy, dlaczego chce nas zabić.

Spojrzałam uważnie na rudzielca, nie wiedząc, o czym on mówi.

– Byłaś przynętą. Allen o mały włos nie wpadłby w wilczy dół – wyjaśnił.

Oparłam się ostrożnie o ścianę, żeby nie spotkała nas kolejna niespodzianka. Jego słowa mnie zastanowiły. Według Komuiego tylko egzorcyści mogą wejść do środka i to ma być wpływ innocence, ale jeżeli ten zamek to naprawdę jedna wielka pułapka na nas? Ale jeśli Arisja rzeczywiście był egzorcystą, to po co stworzyłby coś takiego?

– A może to ma nas sprawdzić – powiedziałam powoli. – Przecież równie dobrze mogłabym być martwa i nadal was przyciągnąć tutaj.

– Możliwe, ale nie możemy być tego pewni.

– Wiesz, Lavi, wolałabym nie myśleć o opcji, w której czeka tu na nas Kreator ze swoją świtą.

– Ale ani ty ani Allen nie czujecie akum.

– Nie, ale ktoś tu musi być oprócz nas. Sama się przecież nie zamknęłam w gablocie, drzwi za nami też nie zatrzasnęły się ot tak.

– Może sam Arisja – zakpił Kanda.

– Chyba jego szkielet – mruknęłam.

– Zawsze może być wampirem – drwił Japończyk.

– Niewykluczone. – Wzruszyłam ramionami. – Tylko dlaczego jeszcze nikogo z nas nie pogryzł?

– Następna, co wierzy w wampiry.

Spojrzałam na nich pytająco, bo słowa Kandy trochę mnie zaskoczyły.

– Zastanawialiśmy się, jakie jest prawdopodobieństwo, że Arisja był stuknięty. Tu nie ma ani jednego okna. No i Squalo wysunął tezę, że jest wampirem.

– To była ironia – warknął Superbi. – Czy to ma jakiekolwiek znaczenie, czy był stuknięty czy nie?

– W tym zamku wszystko ma znaczenie – powiedziałam dobitnie. – Skoro są tu pułapki, to musimy uważać na każdy krok. Jeżeli rzeczywiście mamy do czynienia z dziełem szaleńca, to musimy być podwójnie czujni. Ukryty przeciwnik jest najgorszą rzeczą, która może się przydarzyć, bo nie wiesz, na ile go stać.

– A jeśli to wampir? – zapytał Allen.

Kanda prychnął z dezaprobatą.

– To by tłumaczyło czyjąś obecność. Poza tym w końcu się ukaże.

– Wampiry nie istnieją, idioci.

– Kanda, weź schowaj ten swój ciasny światopogląd. Wampiry nie istnieją tak samo jak pożeraczka dusz, która mnie mało nie zabiła w Krakowie, lub demon, który próbował wypić ostatnią kroplę krwi Abby.

– Noah... – zaczął.

– Zresztą spotkaliśmy przedstawicieli ich rasy w Buenos, a teraz koniec tej dyskusji. Trzeba znaleźć innocence.

– Rozdzielamy się? – zapytał Lavi.

– Ja dziękuję za takie rozwiązanie – stwierdziłam. – Wystarczy mi wrażeń.

– Tak, będziemy marnować czas – warknął Kanda.

– Wolę marnować czas, niż wpaść w kolejną pułapkę albo zastanawiać się, gdzie jesteście i w ilu kawałkach – odpowiedziałam gniewnie.

– Vivian ma rację. Lepiej zadbać o bezpieczeństwo – poparł mnie Lavi.

Mina Allena także skłaniała się ku temu rozwiązaniu, Squalo był obojętny, co będzie dalej. Młody kronikarz miał rację – odkąd weszliśmy do zamku, coś się z nami dzieje. Do tej pory nie zdarzyło się, żeby Superbi nie wtrącił swoich trzech groszy do dyskusji, a teraz milczy. Czy to poszukiwane innocence coś z nami robi?

– Idziemy? – zaproponowałam.

– W którą stronę?

– W lewo – zadecydowałam.

Nikt się nie sprzeciwił, tylko Superbi odwrócił głowę, jakby nasłuchiwał, ale trwało to ułamek sekundy, więc już nie pytałam. Ruszyliśmy przed siebie z wyczulonymi zmysłami pomni przygód, które już nas spotkały. Uważaliśmy na każdy krok, nie dotykaliśmy ścian i obserwowaliśmy otoczenie.

Korytarz był krótki, po zakręcie szybko dotarliśmy do drzwi, które kończyły naszą wędrówkę. Pomieszczenie za nimi okazało się biblioteką średniej wielkości o ścianach wypełnionych książkami, ze stołem do czytania na środku. Wszystko pokryte było kurzem, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Sala oświetlona niestałym światłem pochodni wydawała się nierzeczywista jak wyciągnięta z jakieś bajki. Oglądaliśmy ją ostrożnie, nie chcąc uaktywnić kolejnej pułapki.

– Te tomy nie powinny istnieć – odezwał się Lavi.

Spojrzałam na niego. Stał przed jednym z regałów z jakimś opasłym woluminem na wpół wyciągniętym z półki.

– Lavi, mieliśmy niczego nie ruszać – skarciłam go. – A jak uaktywnisz jakieś cholerstwo?

– Ale, Vivian...

– Nie. – Byłam konsekwentna w swych działaniach. – Tylko nie próbuj mi wmówić, że innocence jest w którejś z książek.

– To nie byłby głupi pomysł – mruknął kronikarz.

– Vooi! Chyba nie myślisz spędzić tu reszty dnia?

– A już myślałam, że ci mowę odjęło – skomentowałam słowa Squalo.

– Zamknij się! – warknął na mnie.

– Dobrze, już dobrze. Wracając do książek, skoro Arisja chciał ukryć innocence, to z pewnością w zamku zbudował odpowiednią komnatę dla kryształu. Bez sensu tu siedzieć, trzeba iść dalej.

Lavi spojrzał ze smutkiem na regały, ale bez ociągania podążył za chłopakami. Zostałam krok z tyłu, bo czułam wyraźnie, że nie jesteśmy sami. Nie potrafiłam tego jednak udowodnić, więc milczałam. Wróciliśmy tą samą drogą, przeszliśmy obok gabloty i poszliśmy drugą odnogą korytarza.

– Noah, nie zostawaj w tyle.

– Idę, przecież idę. I tak nie mam, gdzie odbić.

Szliśmy przed siebie w nerwowym oczekiwaniu. Zrównałam się ze Squalo, na którego twarzy zobaczyłam potwierdzenie moich obaw.

– Też to czujesz, prawda? – odezwałam się cicho.

Spojrzał na mnie uważnie.

– Skąd wiesz? – zapytał.

– Może nie znam się na aurach i tego typu sprawach, ale czuję, kiedy jedna istota chce zrobić krzywdę drugiej, a tak jest teraz. Coś w tych murach pragnie naszej śmierci.

– Pytanie, co to jest?

– Tego nawet na ulicy nie uczą.

Zmarszczył brwi zdezorientowany. Zachichotałam mimo wszystko.

– Nie wiedziałeś, że połowę życia spędziłam na ulicy?

– Nie interesuję się innymi – powiedział z wyższością.

– Błąd. Należy znać pewne fakty z życia osoby, której chce się zrobić na złość.

– Żal mi faceta, który zechce się z tobą związać. Będzie musiał mieć nerwy ze stali – mruknął.

– Kobieta, która cię wybierze, też nie będzie miała łatwo. Zapewne będzie głucha, ślepa i niema, bo inaczej nie wytrzyma z tobą długo – odparłam ze złośliwym uśmiechem.

Wkurzyłam go, bo sięgnął po miecz. Miałam odskoczyć, gdy w naszą stronę odwrócił się Kanda.

– Może byście tak przestali? – warknął. – Nie czas na głupoty.

– Dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się tak i prowadź.

Ruszył przodem, mrucząc coś pod nosem, co zapewne było przekleństwami pod naszym adresem. To obce innocence działało na nas coraz gorzej, byliśmy podenerwowani, łatwiej dochodziło do spięć i wybuchów gniewu. Chwilami wydawało mi się, że opadam z sił, choć przecież nic się z moim ciałem nie działo.

Korytarz doprowadził nas do spiralnych schodów. Innej drogi nie było, więc ostrożnie ruszyliśmy po nich na górę wieży. Przez cały czas czułam się obserwowana, choć nie było skąd – płaskie ściany nie dawały możliwości obserwacji przez kogoś z zewnątrz. W pewnym momencie zatrzymałam się i odwróciłam. Chłopcy tego nie zauważyli, więc światło pochodni oddalało się z każdym ich krokiem. Nie zwracałam na to uwagi i odwróciłam się w kierunku, z którego przyszliśmy. Nasłuchiwałam, bo wydawało mi się, że ktoś za nami idzie. Trwałam tak chwilę. Nie zastanawiałam się nad tym, że nadal pozostawałam w świetle pochodni. Niespodziewanie ktoś złapał mnie za ramię. Ledwo powstrzymałam się od wrzasku.

– Co ty wyprawiasz, Noah? – Usłyszałam. – Po cholerę zostajesz w tyle?

Spojrzałam na niego, wyglądał na wściekłego. W sumie wcale mu się nie dziwię, też nie chcę dodatkowych kłopotów, ale to nie daje mi spokoju.

– Cały czas mam wrażenie, że ktoś nas śledzi. Usłyszałam kroki, więc się zatrzymałam – wyjaśniłam.

Staliśmy chwilę w bezruchu, reszta przyglądała mi się uważnie. Kanda zmarszczył brwi, a w jego oczach pojawiła się dodatkowa irytacja.

– Nic nie słyszę – orzekł.

– Ja też już nie – przyznałam. – Pewnie intruz został spłoszony.

– Albo ci się wydawało – odparł.

– No tak, Pan Doskonały nie popełnia błędów – mruknęłam pod nosem.

– A może ty się po prostu boisz – zarzucił mi Squalo.

– Zamknij się, głupia rybo – warknęłam. – Tu coś jest, obserwuje nas i chce zabić. Czuję to, a jeśli wy nie, to wasz problem.

Ruszyłam na górę, wymijając ich wszystkich. Nie wiem, czy nie rozumieli czy jaki grzyb, ale to nie ja tu popełniam błąd. Jakaś groza czyhała na nasze potknięcie i niekoniecznie miała związek z innocence.

Wkrótce schody się skończyły i stanęliśmy w ślepym korytarzu.

– I co teraz? – zapytał Lavi.

Skądś jednak dochodziło powietrze, bo płomienie pochodni bez ustanku tańczyły swoim tajemnym tańcem. Rozejrzałam się uważnie, ale nie zauważyłam żadnych wnęk czy ukrytych przejść.

– Ten zamek jest dziwny – stwierdził rudzielec. – Wydawał się duży na zewnątrz, a jest tak mało korytarzy i pomieszczeń.

– Musi mieć system drugich, ukrytych korytarzy – odparłam.

Z jego dłoni wyciągnęłam pochodnię i obejrzałam dokładnie niskie sklepienie. W pewnym momencie płomień ugiął się.

– Są i drzwi. – Dotknęłam „sufitu", który okazał się pomalowanym na ciemno drewnem.

– Lepiej się odsuń – odezwał się Allen.

Cofnęłam się o parę stopni, a oni zaczęli mocować się z drewnem, które jak na złość nie chciało puścić. Trwało to dobrych kilka minut, aż się poddali.

– Jeszcze uwierzę, że otwierają się do dołu – mruknął zniesmaczony porażką Lavi.

– A może potrzebny jest klucz – odparłam.

– Tak, jeszcze klucza będziemy szukać – warknął Kanda.

– Skoro nie możemy się tam dostać, w środku musi być coś cennego – powiedziałam spokojnie.

– Pytanie, czy to innocence – odezwał się Allen.

Chyba poczuli się zniechęceni, ja natomiast złamałam zasadę niedotykania ścian i zaczęłam szukać wskazówki do otwarcia komnaty nad nami. Gładka skała była wilgotna, ale nie posiadała żadnych nierówności ku mojemu żalowi. Zupełnie nic. Przeklęłam pod nosem, patrząc na schody. Zrezygnowane spojrzenie skierowałam na sufit w kręgu świateł.

Wtedy tuż za granicą wyznaczoną przez płomienie dostrzegłam dźwignię. Zeszłam po schodach i stanęłam tuż pod nią. Było jednak za wysoko, żeby sięgnąć ręką.

– Vooi! Co ty wyprawiasz?

Zignorowałam zaczepkę i aktywowałam innocence. Miałam podlecieć, gdy poczułam ból pleców w miejscu, gdzie wyrastały skrzydła. Jęknęłam, opadając do siadu.

– Vivian. – Allen znalazł się obok mnie. – Co jest?

– Innocence – odpowiedziałam cicho, krzywiąc się. – Coś jest nie tak z innocence.

– Dezaktywuj je – polecił Lavi.

Gdy skrzydła zniknęły, poczułam się lepiej. Spojrzałam na pozostałych, patrzyli na mnie z uwagą, pewnie myśląc, że to kolejny objaw wybudzania się mojej drugiej strony.

– Lepiej? – zapytał Allen.

– Tak, teraz tak.

Coś się poruszyło za granicą świateł, Allen aktywował innocence i zawył z bólu, łapiąc się za lewe ramię. Pozwolił broni się dezaktywować, a przed nas wskoczyli szermierze. Nie trudno było zrozumieć, że z innocence dzieje się coś złego i nie należy go teraz używać. Nie wiadomo, jak zareaguje typ wyposażeniowy, skoro pasożytniczy buntuje się przed użyciem. Im to jednak nie przeszkadzało, mogli walczyć stalą. Oświetlili jeszcze kawałek klatki schodowej, ale nic nie zobaczyli. Kanda spojrzał na mnie pytająco. Nic nie słyszałam, więc pokręciłam głową. Opuścił Mugen, po chwili Squalo poszedł w jego ślady.

– Co to mogło być? – zapytał Japończyk.

– Albo człowiek albo inna bestia – stwierdziłam. – Bez sprawnego innocence mamy problem. Allen i Lavi w ogóle nie będą mogli walczyć.

– Jeśli dotyczy to też typu wyposażeniowego.

– Nie łudź się, rybko. Jak coś oddziałowuje na innocence, to nie ma znaczenia typ i egzorcysta staje się bezbronny.

– Czyli nie ma tu innocence?

– To może być jego wpływ. Nic nowego. Innocence potrafi próbować nas zabić w przeróżny sposób: pola siłowe pod wodą, anomalie pogodowe, nagina do swej woli zwierzęta albo rzeczy martwe, a czasem nawet opętuje zwykłych ludzi. W ten sposób się broni – wyjaśniłam i dodałam: – Podsadź mnie.

– Co?

– Podsadź mnie. Przecież stąd nie dosięgnę. Żaden z was też nie da rady.

Squalo dość opornie współpracował, ale udało mi się chwycił dźwignię i zwolnić mechanizm blokujący przejście. Zamek zazgrzytał, pewnie nikt go od dawna nie otwierał. Przynajmniej teraz nawet sam Lavi był w stanie podnieść pokrywę. Ostrożnie wszedł pierwszy.

– Uważajcie – ostrzegł nas.

Szarmancko pomógł mi wejść, choć nie wymagało to jego interwencji, ale niech może się wykazać. Nic mi to nie szkodzi. Za mną na górę wskoczyli pozostali.

Okrągła sala oświetlona była tylko odrobiną światła wpadającego do środka przez mały otwór w ścianie. Było to pierwsze okno, jakie widzieliśmy w tym zamczysku. Jednak większość pomieszczenia tonęła w mroku. Na środku jakieś trzy kroki od nas zobaczyliśmy kamienną skrzynię sporych rozmiarów. Razem z Lavim podeszłam bliżej, żeby się temu przyjrzeć.

– To sarkofag – powiedział Lavi.

– Co?

– Jesteśmy w krypcie.

– Żarty sobie stroisz? – warknęłam. – Grobowiec w wieży?

– Sama spójrz. – Wskazał na wygrawerowane słowa.

Zbliżyłam pochodnię do płyty i przeczytałam: „Lord A. Arisja 1203–1287".

– Jest i pan zamku. Sztywny od siedmiuset lat – mruknęłam. – No chyba, że chcecie to jeszcze sprawdzić.

– Gdyby był wampirem, nie kazałby wstawiać sobie marmurowej trumny. Chyba.

– Nie wiem, Lavi. Nie znam się na wampirach.

Sarkofag przestał mnie interesować na rzecz okna. Podeszłam do niego i wyjrzałam na zewnątrz. Na dole ciągnął się las zakończony skarpą. Najciekawsza jednak była skała mniej więcej na środku przepaści, do której prowadziły liny, zapewne w beznadziejnym stanie. Czy to coś znaczyło? Całość zagadki była jeszcze dziwniejsza niż na początku.

– Dlaczego zadał sobie trud budowy grobowca na wieży? Przecież to niedorzeczne. – Usłyszałam Allena.

– To coś musi oznaczać – odparł Lavi. – Nie słyszałem o takim przypadku. Zwykle krypty znajdowały się w podziemiach.

– No chyba, że naprawdę był szaleńcem.

– Albo. – Odwróciłam się do nich. – Nawet po śmierci chciał mieć baczenie na swoje włości.

– Fakt, te ziemie mogły do niego należeć, ale nadal nie rozumiem sensu ustawiania akurat tutaj grobowca.

– Lavi, rusz tą swoją kronikarską makówką. Grobowiec lorda, jedyne w zamku okno, pułapki i jakiś strażnik, który dybie na nasze życie.

– Pilnują innocence – odpowiedział. – Ale dlaczego okno? Innocence jest poza zamkiem? To bezsensu. Po co budowałby zamek-pułapkę?

– Wszyscy wiedzieli, że Arisja miał jakiś skarb, coś bardzo cennego. Zamek mógłby odwrócić uwagę od prawdziwej kryjówki.

– No to nigdy go nie znajdziemy – jęknął Lavi.

– Niekoniecznie. Z pewnością gdzieś jest wskazówka do drogi do innocence. Arisja przecież wiedział, że kiedyś pojawią się tu ludzie, którzy zrobią z nim to, co trzeba, więc zostawił dla nas znaki.

– Noah, nie masz żadnego dowodu na ukrycie innocence poza zamkiem – odezwał się Kanda.

– Ale brzmi nieźle. – Uśmiechnęłam się.

– Idiotka.

– Idziemy szukać dalszej drogi czy czekamy, aż Arisja otworzy sobie grobowiec? – zapytałam, nie przejmując się wściekłością Japończyka.

– Możemy wracać tylko tą samą drogą. Sprawdziliśmy już wszystko i nic – odparł Allen.

– Nie poddawaj się tak szybko. Zamczysko jest zbyt duże, żebyśmy zdążyli je już całe przeszukać. Chodźmy.

Wróciliśmy na klatkę schodową i ruszyliśmy powoli na dół. Nikt z nas nie odzywał się niepotrzebnie, starałam się nie zwracać uwagi na oddalone kroki gdzieś tam. Brzmiały zbyt złowróżbnie i niepokoiły dodatkowo. Nie chciałam straszyć pozostałych, w końcu nadal nie wiedzieliśmy, z kim lub z czym mamy do czynienia.

Doszliśmy do piętra, z którego wchodziliśmy do krypty na wieży. Tuż za załomem ściany były schody prowadzące w dół.

– Ja ich tu nie pamiętam – odezwał się Lavi.

– Ja też – dodałam, podchodząc do pierwszego stopnia. – Przedtem ich tu nie było.

– Ktoś chce, żebyśmy tam poszli – powiedział Squalo.

– Mamy inny wybór? – zapytałam.

– Tam może być to, czego szukamy. Szkoda się cofać – dorzucił Lavi.

Postawiłam pierwszy krok. Nic się nie wydarzyło, więc powoli zaczęliśmy wędrówkę w dół. Szybko okazało się, że niżej nie ma światła. Widziałam w ciemności, ale wolałam się cofnąć i pozwolić iść chłopakom z przodu. Oświetlali drogę, dzięki czemu mogłam skupić się na wypatrywaniu zagrożenia. Póki co trwała niczym niezmącona cisza.

Schody poprowadziły nas do kolejnego ciemnego korytarza. Rozglądaliśmy się na wszystkie strony, oglądaliśmy ściany w poszukiwaniu kolejnych drzwi do sal albo innych dróg. Przez to też zostałam krok z tyłu.

– Nic tu nie ma – odezwał się Allen, a jego głos potoczył się echem na kolejne metry.

– Cicho – syknęłam.

Pokręciłam z niezadowoleniem głową, echo zagłuszało niektóre dźwięki i nawet ja nie mogłam ich wychwycić. Szliśmy dalej w milczeniu i trochę już podenerwowani tą zabawą w ukryte skarby.

Usłyszałam ruch tuż za sobą. Nie zdążyłam się odwrócić, gdy zostałam zaatakowana.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro