XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Matka Ziemia kochała ludzi i chciała ich ocalić. Well oczyścił ich dusze, przygotował na ponowne wejście w życie, jednak te były zbyt delikatne i nietrwałe żeby mogła ot tak oblec je w nowe ciała. Nie była w stanie nawet wziąć ich w dłonie. - Lugia opowiadała, wędrując z bratem za rękę po ciasnym, ciemnym korytarzu. - Więc Chorst zesłał sowy a te w swoich szponach uniosły ludzkie dusze na księżycowe ścieżki.

Kiedy woda wyrzuciła ich na skraj jeziora, dziewczynka mogła wreszcie stanąć na nogach, on też wyłonił się z wody. Tyle, że nie był już sobą. Był Nadzieją, rozpoznała go, chociaż urósł odkąd go pochowali. Chodził już całkiem dobrze, jednak oboje czuli się bezpieczniej kiedy trzymała go za rękę.

Prowadził ją, bo sama ledwie widziała. Tutaj rytm był wyraźniejszy. Kiedy fala uderzenia przetoczyła się przez korytarze te nagle zaczynały błyszczeć feerią kolorów wydobywając na chwilę świat z ciemności. Ich światło przenikało ją, budziło coś co dotąd przewracało się niespokojnie we śnie, kiedy przychodziły do niej słowa.

Nie potrzebowała wiele czasu żeby zrozumieć, znała ten rytm.

- Dlaczego to serce bije tak wolno? - spytała w pewnej chwili.

- Bo umiera - odpowiedział beztrosko Nadzieja.

- Przecież Behemoty umarły dawno temu!

- I tak i nie... to trochę jak z mamą - oznajmił jej mały braciszek pokręcił głową.

Kolejne uderzenie serca jak grzmot zatrzęsło korytarzem. Feria światła trwała o chwilę dłużej i Lugia wpatrywała się w nią uporczywie. Coś było w tym blasku, trudne do dostrzeżenie kształty. Za każdym razem czuła że jest o krok od tego żeby dostrzec tam coś ważnego. Za każdym razem zostawała z bólem oczu i pytaniem w głowie. Gdyby nie mała rączka brata w jej własnej już dawno by się zgubiła.

- Well i Rar nigdy się nie dotykali. Jeden był wszystkim czym nie był drugi. Stali na przeciwnych skrajach istnienia: ciemność i światło, rozpacz i radość, duch i umysł. Gdyby kiedyś dotknęli swych dłoni świat ugotował się we wrzącej wodzie. A jednak łaknęli kontaktu, bo bez siebie nawzajem czuli się niepełni tak jak ich twory. Dlatego Chorst zawsze stał między nimi, przenosił blask Rara do ciemnego świata Wella, ukojenie Wella do rozgorączkowanego domu Rara. Ludzie za życia i po śmierci szli drogą Chorsta między światłem i ciemnością. Niezależnie od tego jak bardzo ciągnęło ich w jedną czy drugą stronę ich miejsce było pośrodku. Na promieniach księżyca podróżowały czyste dusze. Podróżowały do nieba między chmurami. Podróżowali przez gwiazdy na sam próg złotego dworu Rara.

Zrobiło się jej słabo, przez chwilę nawet wydawało się jej że upadnie, ale Nadzieja mocno uścisnął jej rękę.

- Widzisz je?

Domyśliła się, że pytał o obrazy w blasku.

- Behemoty podróżujące przez pustkę? Słabo.

- Czyli będę musiała ci to opowiedzieć.

Odchrząknął i poczekał na kolejną falę światła w której dostrzegła drobne kształty na tle bezkresu.

- Nasiona niosły w sobie życie ocalone z umierającego świata, głęboko w ich trzewiach za pomocą słów, liczb i białek zapisano wszystko co dało się tylko spakować. Byli tam też ludzie, uśpieni jak gąsienice w kokonach, by przespać nieskończoność drogi do nowego domu. Jednak nie było pewności czy ich nowy dom naprawdę istnieje. Więc podzieliły się na małe grupki i rozpierzchły na różne strony pustki - opowiadał Nadzieja, a Lugia patrzyła w jasność.

Widziała w niej błyszczące kształty kule wewnątrz kul, pulsujące elektrycznością dyski, zgasłe we śnie umysły. i ten jeden jarzący się i świadomy blaskiem.

- By nasiono leciało dalej potrzebny był pilot. Musiał być człowiekiem, bo wcześniejsze próby z mechanizmami nigdy się nie powiodły, a stawka była zbyt duża żeby teraz też narazić się na porażkę.

Zobaczyła ludzkie sparaliżowane ciało, nieruchome, zamknięte w wielkim statku sunącym przez pustkę, widziała umysł i pioruny którymi strzelał na wszystkie strony.

- Ale ludzie nie uczyli się na błędach. Są trzy sfery i tylko we trzy mogą być zdrowe i silne. Samo ciało doprowadziło do zniszczenia. Kiedy uwolni się sam umysł nie mogło być lepiej. Jednak tak właśnie zrobili bo w ten sposób najłatwiej było przeciwstawić się czasowi. Jak myślisz co się dzieje z umysłem wystawionym na setki, tysiące lat samotności w mroku?

Na to pytanie akurat znała odpowiedź.

- Zmienia się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro