Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nastała noc. Drzewa uwolniły się od zalegającej na nich warstwy śniegu, a wiszący wysoko na niebie księżyc wreszcie wyjrzał zza chmur, razem ze światłem lamp oświetlając drogę w stronę śpiącego miasta. Nim dotarliśmy do pierwszych zabudowań, SUV skręcił w boczną drogę, która wiodła na szczyt wzgórza aleją potężnych sosen. Zazwyczaj po zmroku włączały się tutaj pojedyncze lampy. Pomagały one przegonić ciemność, która gęstniała pod gałęziami starych drzew. Tymczasem droga wyglądała na kompletnie zapomnianą, tak samo jak czekająca na jej końcu posiadłość.

Światła samochodu dosięgły szarych murów, które w świetle księżyca wyglądały na jeszcze bardziej popękane, niż zapamiętałam. Blask odbił się od strzelistych okien, uciekając przed czyhającą w środku ciemnością. Brudne po wrześniowych deszczach szyby razem z zarośniętym trawnikiem potwierdzały fakt, że od dłuższego czasu nikt nie dbał o porządek na posesji. Opuszczone wzgórze zmieniło starą posiadłość Aniołów w siedlisko cieni.

Gdy samochód stanął pod stopniami, które prowadziły do drzwi wejściowych, Nair wyłączył silnik i zgasił światła. Bracia opuścili swoje fotele, całkowicie obojętni na mrok, który otoczył nas jak chmara nietoperzy.

- Co jeśli natkniemy się na Demona? - spytałam, dołączając do nich przy schodach.

Świaodomość, że czerwonoocy kręcili się po Blackriver wypełniała mnie mieszanką emocji, która szarpała nerwy znacznie bardziej niż sam strach. Potwory z otchłani powinny były gnić w wiecznej pustce, lecz zamiast tego zaczęły wyłazić na wolność i zatruwać życie normalnych ludzi.

Nair przesunął się, żeby zrobić mi miejsce między sobą a bratem. Spojrzał na mnie, jakbym właśnie zadała niezbyt mądre pytanie.

- Pójdziemy do twojego pokoju, będziemy zaplatać sobie warkocze i rysować pentagramy - odparł całkowicie poważnie.

- Ścierwo przestanie istnieć, zanim zdążysz policzyć ile ma kończyn - wyjaśnił Morv ewidentnie uodporniony na poczuciem humoru brata.

Gdy ruszył w górę schodów, bliźniak odzwierciedlił jego kroki niczym odbicie lustrzane. Valakhi poruszali się identycznie w rytm melodii, która w mojej głowie brzmiała, jak dźwięki zapowiadające przybycie głównego złoczyńcy w filmie. Zaczęłam przebrać nogami, trzymając się swojego miejsca między ramionami, które w innym świecie dźwigały ciężar ogromnych skrzydeł.

- Ile ma kończyn?

Spojrzałam na Morva, a dokładniej na kolczyki zdobiące jego lewe ucho. Trzy, małe, srebrne pierścienie lśniły w świetle księżyca niemal równie mocno co oczy mężczyzny.

- Przedostanie się przez pieczęć Hellhirm i przejście przez Zasłonę, poważnie zniekształca większość Demonów - wytłumaczył. - Tylko te silniejsze zachowują swoją pierwotną postać.

To dlatego ilustracje, które znajdowałam, przeglądając zapiski pod posiadłością, za każdym razem przedstawiały dziwaczne kreatury, niektóre bardziej inne mniej ludzkie, ale wszystkie wyraźnie zdeformowane. Demony, które docierały do świata ludzi często przypominały też zmutowane zwierzęta. Nigdy nie natknęłam się jednak na rysunek cienistej postaci o czerwonych ślepiach albo rogatego i odzianego w zbroję bytu jak te, które widziałam po drugiej stronie Zasłony.

Gdy pokonaliśmy ostatni stopień, podmuch jesiennego wiatru uprzedził nas, że ktoś zaglądał do posiadłości. Chłodne powietrze wdarło się do ciemnego przedsionka uchylając przed nami drzwi, których cichy zgrzyt brzmiał jak kolejna przestroga.

Nair jako pierwszy przeszedł przez próg. Morv jak zwykle puścił mnie przodem, przez co znowu musiałam zająć miejsce w strumieniu przepływającego pomiędzy braćmi mroku. Sądziłam, że zachowamy czujność w razie, gdyby w ciemnościach czaiło się jakieś straszydło, ale Valakhi na przedzie pomaszerował przez posiadłości z dłońmi w kieszeniach, zmieniając ponure wnętrze w wybieg na pokazie mody.

- Piwnica? - Spojrzał przez ramię, gdy dogoniłam go na wysokości salonu.

- Skąd wiecie, że ukryłam część rysunków? - zapytałam w odpowiedzi.

Chociaż wcale nie wskazałam odpowiedniego kierunku, Nair pokierował się w stronę korytarza bez okien, który teraz wyglądał jak prawdziwy tunel wgłąb podziemnego bunkra.

- Przeczucie - mruknął w pustkę.

Wnętrze gotyckiego pałacu pozostało nietknięte. Meble i wszelkie ozdoby wciąż stały na swoich miejscach, mimo to ciężko było uwierzyć, że w posiadłości jeszcze tak niedawno mieszkały istoty, w których żyłach tętniło płynne światło. Gdyby nie cichy szum i gwizdanie wiatru poczułabym się jak w grobowcu. Przeciąg pachniał wilgocią i kurzem osiadłym na niegdyś wypolerowanych powierzchniach, wymazując z pamięci zapach nagrzanego w słońcu drewna i czarnej herbaty, którą tak często parzyłam sobie, gdy nie mogłam spać.

Pomimo totalnych ciemności, które panowały na tyłach posiadłości, wyraźnie widziałam wzory zdobiące dywan pod naszymi stopami, tak samo jak sylwetkę idącego przede mną Naira. Włosy Valakhiego lśniły nieobecnym blaskiem księżyca, jednocześnie muskane przez stróżki cieni, które znikały i pojawiały się, jakby istniały tylko w mojej głowie.

- Moje rysunki są aż tak ważne? - zapytałam, gdy dotarliśmy przed zakręcające do wnętrza ziemi, wąskie zejście.

To, że z moich ust niemal nieustannie padały wyłącznie pytania, nie podobało mi się równie mocno co świadomość, że gdzieś tam w dole mógł czaić się na nas Demon.

- Twoje rysunki są wyjątkowe. - Nair bez wahania postawił stopę na pierwszy wąski stopień, mimo że każdy następny coraz głębiej zanurzał się w ciemność gęstą jak smoła.

Niewiele osób miało okazję zobaczyć, co rysowałam. Zazwyczaj działo się to przez przypadek. Wtedy moje dzieła przeważnie określone były mianem dziwnych lub niepokojących. Jeśli Valakhi nazywał je czymś wyjątkowym, bez wątpienia z tym co przełamałam na papier, było coś bardzo nie tak.

Nie zwlekałam, kiedy Nair zniknął za zakrętem. Cały czas czułam na sobie spojrzenie Morva, który jak zwykle idąc za mną zmienił się w bezszelestną zjawę. Nie tylko z jego powodu ostatnim razem, gdy pokonywałam schody do piwnicy, miałam wrażenie, jakbym brodziła w ciemnościach masowego grobu. Mrok, który wtedy przepływał między braćmi nie miał w sobie nic przyjaznego. Tym razem jednak zdawał się być trochę bardziej sojusznikiem niż wrogiem.

Stój.

O mały włos nie trafiłam stopą w odpowiedni stopień, kiedy głos Morva wdarł się do moich myśli. Z sercem w gardle złapałam mocniej poręcz, zastygając w miejscu, w tym samym momencie, gdy dotarła do mnie woń, od której kiedyś błyskawicznie dostałabym migreny. Smród starych petów był tak silny, że instynktownie wstrzymałam oddech.

Co to? Nawet w myślach mój głos musiał brzmieć, jakbym mówiła przez nos.

Morv znalazł się tuż za mną. Zostań z tyłu.

Przycisnęłam plecy do metalowej barierki, gdy przechodził obok, odruchowo zaciągając się zapachem lawendy. Nie wiedząc czemu od dziecka bardzo wyczulona byłam na otaczające mnie zapachy, przez co te gorsze doskwierały mi dwa razy bardziej. Zwłaszcza, takie które przypominały wyziewy nałogowego palacza.

Kiedy postać Morva zniknęła w ciemnościach, usłyszałam, jak Nair otwiera drzwi pogrzebanej na wzgórzu biblioteki. Zawiasy zazgrzytały cicho, jako jedyne zakłócając ciszę. Nawet moim krokom po kamiennych stopniach nie towarzyszył najmniejszy szmer.

Powoli zeszłam niżej, by móc odnaleźć wzrokiem wejście do biblioteki. Bracia właśnie znikali po drugiej stronie, na chwilę przysłaniając słabą poświatę, która wydobywała się z wnętrza piwnicy. Wsłuchana w ciszę, dałam radę przez chwilę posłusznie czekać w ciemnościach, lecz coś cały czas popychało mnie na przód, a raczej przyciągało bliżej Valakhich.

Gdy stanęłam w progu biblioteki zdałam sobie sprawę, że źródłem delikatnego blasku były jarzące się w oddali lampy. Te same, które miesiąc wcześniej wyznaczyły nam drogę w stronę komnaty z lustrami. Falujące w nich płomyki światła nigdy nie zgasły.

Nair i Morv podeszli bliżej alejki, której wąskie regały przypominały rzędy na polu kukurydzy. Bracia wiedzieli, gdzie ukrywało się źródło smrodu, bo gdy tylko stanęli twarzą w twarz z cieniami kłębiącymi się między półkami, ciszę przerwał pisk, który przypominał warkot i skrzek kilku głosów naraz.

- Wyłaź. - Nair nie brzmiał, jakby był pod wrażeniem.

Zrozumiałam co powiedział, mimo że Valakhi odezwał się w języku hebrajskim. Na jego słowo regały zadrżały, a moje serce stanęło. Nawet opadający w powietrzu kurz zastygł, kiedy coś poruszyło się w ciemnościach. Usłyszeliśmy kolejny tym razem niższy pomruk, który dotarł do nas z głębszej części biblioteki. Zastałe powietrze poruszyło się wreszcie, razem z nieprzyjemnie ciepłą bryzą niosąc najgorszy odór, jaki kiedykolwiek czułam.

Eghedok. Bracia pomyśleli w tym samym momencie.

Wtedy w mroku przed nami błysnęły czerwone ślepia. Nie jedna para ani dwie. Sześć.

Gdy Valakhi znaleźli się bliżej mnie, zdałam sobie sprawę z tego, że weszłam do biblioteki, zamiast trzymać się w bezpiecznej odległości.

- Żałosne anioły - wycharczał obcy głos. - Weszliście prosto w zasadzkę.

Paraliżujący strach na chwilę zacisnął się na mnie jak lodowe szpony. Adrenalina zaszumiała w uszach, gdy zaczęłam zastanawiać się, jakimś cudem mielibyśmy poradzić sobie z sześcioma Demonami na raz. Panicznie próbowałam przypomnieć sobie porady z zapisków, które czytałam przy sąsiednim biurku, kiedy rozbawiony pomruk Naira przerwał ciszę.

- O nie... - Chciał udać przerażenie, ale jego ton był zbyt monotonny.

Poczułam na dłoniach dotyk zimnego dymu, który uleciał spod płaszczy Valakhich, gdy ci odgrodzili mnie od potworów. Bibliotekę zalała czarna mgła, a wtedy kakofonia przeraźliwych wrzasków i pisków zagłuszyła dudnienie mojego serca. Byłam wdzięczna, że nie widziałam, co działo się przed nami, kiedy krzyki zastąpił gruchot łamanych kości i towarzyszące im jęki, które brzmiały jak upiorny chór, od którego jeżyły się włosy na karku.

- Nie jesteście Upadłymi... - wycharczały zaskoczone głosy w idealnej synchronii.

Był to dobry moment, żeby poćwiczyć samozaparcie i powstrzymać ciekawość, ale te trzy słowa zburzyły mój plan.

Wychyliłam się. Przesunęłam wzorkiem po strugach mroku, które sunęły przy posadzce w kierunku bosych stóp stojącej kawałek dalej postaci... a raczej zlepka ciał. Zdążyłam policzyć trzy pary powykręcanych nóg, kiedy czerwone ślepia jedynej głowy z wyraźną twarzą błysnęły w moją stronę. Przełknęłam podchodzącą do gardła żółć, gdy Demon uśmiechnął się szeroko, odsłaniając zgniłe zęby.

- Mieszaniec - zachichotał i zawarczał jednocześnie.

Mój widok musiał dodać mu determinacji, bo w następnej sekundzie cała nasza trójka została odepchnięta przez podmuch smrodu i gorąca. Bracia niemal natychmiast odzyskali równowagę, tylko ja nie dałam rady utrzymać się na nogach. Runęłam na plecy z szeroko otwartymi oczami skupionymi prosto na stworze, który skoczył w moją stronę. Poskładany z ludzkich ciał Demon wyglądał, jakby wygrzebał się spod zgliszczy spalonego domu.

- Mój Pan czeka! - wydarł gębę.

W jednej chwili Morv znalazł się między nami. Biblioteka pociemniała i znowu strzeliły kości. Demon wypluł czarną juchę, kiedy tworzące go ciała zaczęły wysychać i wykręcać się, niczym podpalane węże. W akompaniamencie wrzasków przechodziły w chmurę czarnego pyłu, która zaraz znikała zasysana do wnętrza dłoni, stojącego przede mną Valakhiego.

Gdy wreszcie zapadła cisza, miałam wrażenie, że słychać w niej było bicie mojego serca. Nie potrafiłam poruszyć mięśniami walcząc z szokiem i nudnościami, lecz kiedy Morv powoli odwrócił się w moją stronę, zapomniałam o widoku Demona.

Valakhi miał całkowicie czarne, pozbawione białek oczy.

- Zostań z tyłu - powtórzył po hebrajsku wcześniejsze polecenie. - Teraz zrozumiałaś, co powiedziałem?

Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Jego spojrzenie zdawało się pochłaniać każdą iskrę światła, jaką w sobie nosiłam. Każde dobre wspomnienie i myśl. Pustka w bezdusznych oczach przywołała czarne pioruny, które wyłoniły się w okolicach skroni Morva, wspięły na jego brodę, zahaczając lekko o dolną wargę Valakhiego.

- Czym jesteście? - szepnęłam.

Nawet Demon poznał, że bracia nie byli Upadłymi. Komu w takim razie powierzyłam swój los poprzez zakazany dotyk i naiwne myśli?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro