Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To jest... twój dom? - zacięłam się.

Nie wiedziałam, na czym zatrzymać wzrok. Chciałam podejść do kamiennych półek, przyjrzeć się tajemniczym księgom i jednocześnie przejść dalej, tam gdzie kształty wysokich rzeźb podświetlał blask świec. Dwa posągi wzniesione po obu stronach ołtarza przedstawiały anioły, tego mogłam być pewna. Nawet z tej odległości widziałam wyraźnie rozpostarte skrzydła, uniesione wysoko ku górze, jak zatrzymane w czasie na chwilę przed poderwaniem do lotu.

Stara posiadłość na obrzeżach Blackriver nie bez powodu przypominała ruinę w pośpiechu przywróconą do życia. Miała służyć pilnowaniu samobójczej nastolatki, która jakimś cudem przeżyła atak demona. Ian tak naprawdę mieszkał w zamku z innego wymiaru.

- Przedsionek. - Chłopak poprawił obojętnie.

W blasku świec jego tęczówki wyglądały na wypełnione miodem, kiedy podszedł bliżej regału, do którego zdążyła zaciągnąć mnie ciekawość.

- Sara... - zaczęłam, mozolnie domyślając się prawdy. - Nie jest twoją matką.

- Nie. - Przystanął obok.

Chociaż wciąż dzieliło nas parę kroków, równie dobrze mógł właśnie ściskać mnie w ramionach jak rozgrzane imadło. Po tej stronie Zasłony bijąca od niego aura, usilnie próbowała stopić mi skórę. Tylko siła woli trzymała mnie w miejscu.

- Czy, to nie ci potępieni powinni płonąć od środka? - zapytałam, próbując zachować obojętną minę.

Mój Stróż uniósł jedną brew, ciągnąc ku górze kącik ust, tak jak to robił za każdym razem, gdy przekomarzaliśmy się między sobą. Nasza relacja zawsze zdawała się szczera i nawet zaczęłam myśleć, że łączyła nas przyjaźń. W rzeczywistości byłam tylko obiektem do obserwacji.

Zacisnęłam usta. Ian musiał domyślić się kierunku, w którym powędrowały moje myśli, bo jego twarz spoważniała.

- Potępienie to pustka. Wieczne gnicie w samotności - odpowiedział.

Uniósł wzrok na jaśniejący nad nami witraż. To wtedy zauważyłam, że nie przedstawiał on wyłącznie skrzydeł i promieni. Wzory stanowiące tło ozdobnego szkła, przypominały języki ognia.

- Płomień oznacza siłę, zdolną tworzyć, niszczyć i budować na nowo. Jego światło symbolizuje nadzieję, a ciepło bliskość, bez której nie byłoby życia - wyjaśnił.

Złote migotanie zatańczyło między jego palcami, kiedy uniósł dłoń. Drobinki złączyły się ze sobą, tworząc kulę światła. Ta podleciała wyżej, wirując powoli w smugach blasku, które wymalowało dookoła miniaturowego słońca delikatną orbitę. Moje oczy załzawiły, buntując się przed tym widokiem, ale nie odwróciłam wzroku. Patrzyłam w skumulowane przede mną światło, próbując poczuć, to o czym mówił Ian - nadzieję.

Dotyk chłodu na policzkach sprawił, że zamrugałam. Nagle cień zdusił ogień i w następnej chwili światłość zamieniła się w zamknięty w kuli skrawek nocnego nieba. Gwiazdy zamigotały kolorami polarnej zorzy, lecz ich refleksy zaraz zniknęły przysłonięte ponurą chmurą, która spłynęła na posadzkę i wycofała się w stronę swojego pana.

- Poruszające. - Nair podszedł bliżej.

Wyciągając ręce z kieszeni pozwolił, by cienie odnalazły jego dłonie i wróciły na swoje miejsce w żyłach Upadłego.

- Czym jesteście? - odezwałam się cicho, nie mogąc opanować lęku, który cały czas ostrzegał mnie przed ponurą dwójką.

Ian musiał pojąć, że trzymanie tajemnic było zbędne, skoro wkrótce i tak miałam skończyć w trumnie. Odsunął się i oparł plecami o kolumnę, podczas gdy głos Naira przyćmił blask świec.

- Czymś bez czego nie istniałoby światło.

Zmarszczyłam brwi, bo dwójka zdawała się być całkowitym przeciwieństwem blasku. Zerknęłam na ukrytego w cieniu Morva, którego oczy błysnęły złowrogo, kiedy ten odwzajemnił moje spojrzenie.

- Przypominacie demony - odparłam, wreszcie mówiący głośno, to co przez cały ten czas majaczyło z tyłu mojej głowy.

W przeciągu ostatnich tygodni, w ukrytej na wzgórzu bibliotece przeczytałam wiele zapisków o wrogich bytach. Głównie dotyczyły one pomniejszych demonów, jak opisywał to ich autor. Zdarzały się jednak rozdziały o mroczniejszych istotach, które tak na prawdę pokraczne i powykrzywiane, potrafiły przybierać bardziej ludzkie formy. Ponure sylwetki otoczone kłębami nigdy nie opadającego popiołu.

- Hm - mruknął Nair, po czym odwrócił się i pokierował w stronę ołtarza.

Ruszyłam za nim, kątem oka dostrzegając, że Morv wkroczył w strugę światła, która spływała na posadzkę zza jednego z pierwszych witraży. W tej samej chwili znajdujące się za oknami słońce, przysłoniły chmury, a płomienie świec, zafalowały na niewyczuwalnym wietrze.

- Niegdyś wszyscy należeliśmy do rodu Aurenów - odezwał się ten przede mną. - Rasy, którą widzący nazwali Aniołami - dodał, wpatrzony w odległe posągi.

Mimowolnie przywołałam w pamięci obrazy odzianych w biel i skąpanych w świetle skrzydlatych istot, które dotąd były dla mnie tylko czymś w rodzaju współczesnego mitu.

- Gdy pojawił się człowiek, staliśmy się stróżami w świetle dnia i sługami w cieniach nocy. Naszym zadaniem było strzec śmiertelników.

Przeszywające spojrzenie Naira przeskoczyło na moje oczy.

- Przed czym?

- Przed nimi samymi.

Dotarliśmy przed potężne posągi strzegące ołtarza, gdzie wyznaczona świecami ścieżka wiodła dalej, przecinając marmurowe podwyższenie prosto ku kolejnemu przejściu. Światło nie rozjaśniło ukrytego na końcu katedry tunelu, którego czerń zdawała się gęstnieć w odpowiedzi na obecność braci. Po przybierającym na sile chłodzie poznałam, że Morv powoli doganiał naszą dwójkę.

- Ale zanim pierwsza iskra dała początek Światłu. - Nair odwrócił się w moją stronę. - To Ciemność rządziła w nieskończonej pustce. - Jakby na wspomnienie własnego imienia muskający jego skrzydła dym, zastygł. - Dopiero, gdy powstało pierwsze życie, Ciemność i Światło stały się sobie równe - powiedział. - Jak Dzień i Noc, Ogień i Lód.

Odwrócony tyłem do ołtarza z nowej perspektywy zbadał skąpane w świetle świec wnętrze katedry. Powędrował wzrokiem po niezliczonych regałach i setkach świec, podczas gdy Morv dołączył do nas, powolnym krokiem kierując się ku obrazowi, który wisiał po prawej stronie od podwyższenia. Wielkie malowidło przedstawiało sielski i dość zwyczajny krajobraz zielonej doliny, ani trochę nie pasujący do otaczającego go gotyku. Mężczyzna przyjrzał się mu uważnie, jakby pośród traw i kwitnących w oddali drzew, widział coś czego ja nie potrafiłam dostrzec.

- Ciemność miała nieść ukojenie - kontynuował Nair, znowu odnajdując moje spojrzenie. - Ale ludzie zaczęli widzieć w niej samotność i grozę. Potwory, które sami przywołali do życia.

- To dlatego upadliście? - Odważyłam się zapytać.

Nie byłam pewna, czy to irytacja, czy może coś innego przyciemniło tęczówki Upadłego, ale gdy ten usiadł na znajdujących się za nim stopniach, wszelkie emocje na powrót zniknęły z jego spojrzenia.

- Kiedy gwiazdy zaczęły gasnąć, a noce utonęły w mroku, to samo stało się z nami - potwierdził, rozsiadając się na marmurze jak na najwygodniejszej kanapie.

Jego rozluźnione skrzydła przypominały teraz opadającą w dół kamiennych stopni pelerynę. Taką, której krańce przecinały skórę przy najmniejszym dotknięciu. Morv nie wyglądał na równie zrelaksowanego. Chociaż poruszał się powoli, na pozór zainteresowany otaczającymi go szczegółami, jego nieustannie zaciśnięte pięści ani trochę nie pomagały mi uspokoić bicia serca.

- Czym są demony? - zachrypiłam.

Spróbowałam przekonać ślinę, ale moje wnętrzności zdawały się powoli wysychać. Nair spojrzał na mnie tak, jakby on też zastanawiał się, jak długo jeszcze dam radę ustać na nogach.

- Demony to ścierwa, które wypełzły z Mroku - powiedział. - Byty, które lubią posługiwać się potępionymi duszami.

- Czego chcą? - drążyłam. - Mojej śmierci? Tak jak Raum?

Skrzywiłam się, bo imię czerwonookiego smakowało na moimi języku jak spaleniazna.NNajwyraźniej mieszaniec był tak obrzydliwym wynaturzeniem, że nawet potwory z najczarniejszych czeluści pragnęły go zabić. Tylko skąd wiedziały o moim istnieniu?


Drgnęłam, kiedy rozbawiony pomruk Morva, schłodził dzielące nas powietrze. Upadły odwrócił się, ale na jego twarzy nie było ani cienia uśmiechu.

- Śmierci? - powtórzył.

Odruchowo postawiłam krok w tył, gdy drgnął z miejsca. Nie wiedząc czemu myślałam, że Nair stanie między mną a swoim bratem tak, jak to robił w przypadku Iana, ale kiedy na niego spojrzałam, Upadły nawet nie mrugnął. Przyglądał się mi oczami pełnymi lodu, podczas gdy jego bliźniak powoli zmniejszał dzielącą nas odległość.

- Nie przed Śmiercią ukrywała cię matka - oznajmił Morv.

Cofnęłam się w stronę kolumny, próbując kątem oka dostrzec Iana. Jego postać powinna była wyróżniać się w półmroku, ale wyglądało na, to że chłopak został daleko w tyle.

- Przed... kim? - zapytałam.

Upadły zatrzymał się, zanim zdążyłam wejść w stojące za mną świece. Kiedy rozluźnił pięści, instynkt podpowiedział mi, że przyszła pora zakończyć pogaduszki i zacząć uciekać.

Wątpiłam, żeby starczyło mi sił nawet na trucht, ale kiedy rzuciłam się do ucieczki, mój bieg szybko przeszedł w sprint, jakbym oddała kontrolę nad ciałem komuś innemu. Komuś, kto wcale nie stał jedną nogą w grobie.

Dopóki nie runęłam na marmur, jak wór ziemniaków.

Brutalne spotkanie z posadzką wycisnęło z moich płuc całe powietrze. Gdy zaczerpnęłam zduszony oddech, przywitał mnie on kłującym bólem, przez który pociemniało mi przed oczami. Czy właśnie potknęłam się o własne nogi?

Usłyszałam, że ktoś biegnie z drugiego końca katedry. Odkleiłam twarz od posadzki, żeby zobaczyć Iana i jego wypełnione ogniem oczy. Chłopak rozłożył skrzydła, jakby chciał wzbić się do lotu, ale wtedy macki czarnego dymu wystrzeliły spod jego stóp i zacisnęły się na nadgarstkach Anioła. Gwałtownym szarpnięciem zatrzymały go w miejscu.

- Nie ważcie się jej tknąć - wysyczał, walcząc z cieniami ciągnącymi go ku podłodze.

Płomienie świec buchnęły ku górze ostre jak kolce, żeby zaraz przygasnąć, gdy nogi Iana poddały się mrocznej sile. Chłopak upadł na kolana, a wtedy jego zaciśnięte pięści zapłonęły żywym ogniem, jednak i on zaraz zgasł zduszony otchłańczym dymem.

Przez cały czas próbowałam wstać, ale coś przyciskało moje kostki do posadzki. Dałam radę unieść się nieco na zgiętych łokciach, kiedy ponura postać przeszła obok mnie. Włosy i skrzydła Iana pojaśniały jak oblane promieniami słońca, gdy Morv zatrzymał się tuż przed nim. Upadły uniósł dłoń, a wtedy chłopak znieruchomiał.

- Zostaw go! - Nie mogłam być świadkiem kolejnej śmierci.

Tęczówki Iana zapłonęły mocniej, gdy spojrzał na dłoń zbliżającą się w stronę jego twarzy. W ostatniej chwili cofnął głowę, jakby nie wierzył, że Morv rzeczywiście zamierzał chwycić go pod brodę. To wtedy zaskoczenie w jego oczach uświadomiło mi, jak duże znaczenie musiał mieć dotyk w świecie, do którego należeli.

Upadły zacisnął palce, ale nie cofnął ręki. Zamiast tego uwolnił spomiędzy nich strużkę dymu, która musnęła policzek Iana, wędrując w stronę jego karku. Pełne żaru oczy błysnęły w ostatniej próbie uwolnienia się z sideł cieni, aby w następnej chwili zgasnąć jak zdmuchnięta świeca.

- Ian! - Wbiłam palce w marmur, żeby podciągnąć się żałosne parę centymetrów do przodu.

- Ciii. - Głos Naira na chwilę uciszył łomotanie mojego serca. - Trochę sobie pośpi.

Przetoczyłam się na plecy, kiedy ten stanął nade mną z dłońmi w kieszeniach i oczodołami tak ciemnymi, że wyglądały na całkiem puste.

- Wstań - rozkazał.

Macka uwolniła moje kostki, ale gdy chciałam użyć mięśni, nie miałam siły nawet ugiąć nóg. Dałam za to radę unieść w stronę Upadłego środkowy palec.

Nair zaśmiał się krótko. Mimo że niski i gardłowy dźwięk ten wcale nie brzmiał jak obietnica cierpienia. Jego pokryta czarnymi żyłami dłoń, rozciągająca nade mną wstęgę cienia, była ostatnią rzeczą, którą pamiętałam.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro