Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Korytarz oświetlało wyłącznie światło księżyca, wpadające przez niewielkie okno, którego oblodzona szyba odstraszała chłodem. Przechodząc obok spojrzałam w stronę lasu, gdzie mrok kłębił się zupełnie tak, jakby linia drzew stanowiła granicę, której nawet on nie mógł pokonać. Z jakiegoś powodu zaśnieżona polana wyglądała na miejsce niedostępne dla uwięzionych w ciemnościach dusz.

W ślad za białym warkoczem, który odbijał srebrzysty blask jak drogowskaz, weszłam do niewielkiego pomieszczenia na końcu korytarza. Oświetlona przez miniaturową zorzę polarną łazienka, była dość przytulna w przeciwieństwie do reszty chaty. Jasne łuny unosiły się przy suficie, oblewając wnętrze ciepłym światłem. Ich odbicie majaczyło na tafli wody, która niemal przelewała się w ustawionej na środku pomieszczenia, wielkiej bali.

Wiedźma znowu machnęła dłonią, a wtedy kąpiel zaczęła parować i nagle nie mogłam wyobrazić sobie piękniejszego widoku. Zdolna pomieścić kilka osób drewniana wanna, zajmowała niemal całą podłogę. Staruszka musiała często gościć skrzydlatych wędrowców.

- Dziękuję - rzuciłam, kiedy ta chciała ulotnić się bez słowa.

- Nie zasypiaj. - Usłyszałam w odpowiedzi, zanim drzwi zamknęły się za mną z cichym skrzypnięciem.

Wolałam nie myśleć o tym, że jej słowa zabrzmiały jak ostrzeżenie. Nie czekając, aż Upadłym odwidzi się pomaganie mi w powrocie do sił, dałam radę na chwilę zmusić skrzydła do zniknięcia po to, żeby wyskoczyć z ubrań, ale gdy tylko stanęłam w wodzie, nowe przedłużenie mojego ciała pociągnęło mnie w dół.

Poczułam się jak kostka lodu wrzucona do gorącej herbaty. Westchnęłam z ulgą, zanim moja głowa nie zniknęła pod powierzchnią wody. Miałam tyle miejsca, że gdybym chciała mogłabym położyć się na dnie bali. Rozluźniłam każdy mięsień i wstrzymując oddech zwolniłam też pracę serca, które potrzebowało odpoczynku równie mocno, co moje plecy.

Gdy uniosłam powieki, unosząca się przy suficie zorza, spod powierzchni wody wyglądała jak prawdziwy płomień. Jeszcze przed chwilą jaśniejsze smugi przeszły w czerwień, która lizała ciemne drewno jak rosnący pożar...

Wyskoczyłam na powierzchnię, rozchlapując wodę na wszystkie strony, bo widok zorzy nawiedził mój umysł przebłyskami szkarłatnych ślepi, przez które za każdym razem cofałam się do chwili, w której straciłam wszystko.

Wzięłam głęboki wdech i z zaciśniętymi powiekami odgarnęłam włosy z twarzy.
Wydech. Wdech. Wydech.

W takich sytuacjach zawsze starałam się skierować myśli na inny tor. Spojrzałam więc przez ramię na zaostrzone pióra, które ociekały wodą nad moim barkiem. Powinnam była czuć się nieswojo, patrząc na skrzydła wyrastające z moich pleców, ale zamiast tego miałam wrażenie, jakbym odzyskała utracone kończyny.

Nie raz śniłam o lataniu, dopóki wszystkie senne wizje nie zostały zastąpione w mojej głowie przez koszmary. Może, to dlatego uwielbiałam wpatrywać się w niebo. Przestworza, najlepiej pozbawione słońca, razem z krajobrazami najwyższych górskich szczytów były moją ulubioną scenerią. Nawet drzewa pnące się wysoko ku chmurom, budziły we mnie niewyjaśnioną tęsknotę.

Wzięłam kolejny, głęboki wdech walcząc z niewidzialną pięścią, która zgniatała mój mostek i wróciłam myślami do chwili, w której naprawdę unosiłam się w powietrzu. Może Ponury Żniwiarz i krwawy księżyc były tylko halucynacjami, ale dobrze pamiętałam siłę wiatru uderzającą o moje skrzydła.

Miałam ochotę zaśmiać się z samej siebie. Czułam żal, że nigdy nie będzie mi dane wzbić się w powietrze, zamiast myśleć o tym, co czekało kogoś takiego jak ja w Ravenrock.

Kara za bycie mieszańcem. Kara za igranie z istotami, od których powinna była trzymać się jak najdalej.

Moje dłonie zdrętwiały na myśl o Upadłych, ale dotknięcie Naira i Morva w niczym nie przypominało kontaktu z prześladującymi mnie zmorami. Zamiast chłodem pochodzącym z zakopanej głęboko w ziemi trumny, obecność dwójki wypełniała powietrze... życiem.

Czy właśnie tym były błyskawice w ich oczach?

Według Iana ogień symbolizował siłę, bez której nie istniałby świat ludzi, ale czy, to nie pioruny pomogły rozpalić pierwsze ognisko?

Nabrałam ochoty, żeby znowu przyjrzeć się burzy otaczającej źrenice Upadłych. Zrozumieć, co oznaczała energia, która przepłynęła przeze mnie pod ich dotykiem.

Mamy się przyłączyć? Głos Naira wciął się w moje myśli.

Odruchowo spojrzałam w stronę wciąż zamkniętych drzwi, kiedy zorza pociemniała, a razem z nią wypełniająca balę woda. Zanurzyłam się głębiej, gdy rozbawiony pomruk zawibrował w otaczającym mnie powietrzu. Morv pewnie chętnie sprawdziłby na jak długo potrafiłam wstrzymywać oddech.

Wynocha z mojej głowy. Wysyczałam mentalnie, przeskakując wzrokiem po spowitych cieniem ścianach. Czy bracia słyszeli każdą moją myśl?

Świadomość posiadania intruzów we własnej głowie wypełniała mnie jednocześnie lękiem i gniewem, jednak ciemność, którą ciągnęli za sobą bliźniacy różniła się od tej, do której przez całe życie budziłam się po niespokojnych snach. Nie skrywała ona upiornych kształtów, które promieniowały nieznośnym chłodem. Chociaż potrafiła poruszać się jak żywa, było w niej coś uspokajającego.

Zejdź do piwnicy.

Głos Naira na chwilę całkowicie zdusił blask, żeby zaraz ulotnić się, gdzieś w zakamarki mojego umysłu, a wtedy zorza znowu rozjaśniła mrok.

Potrzebowałam chwili, żeby znowu zmusić skrzydła do zniknięcia, tak jak pokazał mi to Upadły. Ignorując rosnący ból głowy, ubrałam się w swoje ciuchy. Zapowiedź migreny przypomniała mi, że moje ciało potrzebowało paliwa, a umysł odpoczynku, na który nie miałam czasu. Myśli skakały między obrazami ostatnich wydarzeń, próbując poukładać wszystko w logiczną całość. Bez skutku.

Z ciężkimi powiekami skupiłam się na dotarciu do piwnicy, co w tym momencie mogło być tak samo trudne jak przeprawa przez zamarznięte pustkowia. Po ciepłej kąpieli wędrujący przy podłodze chaty chłód, przypominał arktyczne podmuchy, które zmieniały mokre włosy na mojej głowie w sople lodu. Myślałam, że sam sweter da radę ogrzać mnie we wnętrzu chałupy, ale cała drżałam, już zanim ciężar skrzydeł znowu przyłączył się do torturowania mojego ciała. Byłam zbyt słaba, żeby utrzymać je schowane za zasłoną nowo nabytej mocy.

Nie rozumiałam, w jaki sposób ubrania, które miałam na sobie pozostawały całe, pomimo tego, że z moich pleców raz za razem wyrastały i chowały się opierzone kończyny. Była to jednak najmniej istotna kwestia.

Dotarłam do salonu, gdzie szukając podparcia, chwyciłam się stojącego przy kominku fotela. Ciepło zorzy od razu otuliło mnie jak wełniany koc, który wisiał na trzeszczącym oparciu i sprawiło, że przymknęłam powieki. Nie miałam czasu na sen. Próbowałam upomnieć samą siebie, ale choć mentalnie odwróciłam się w stronę salonu, fizycznie moje czoło wciąż spoczywało mi na przedramieniu. Gdzie było te cholerne zejście do piwnicy?

- Tutaj. - Nair odezwał się z drugiego końca pomieszczenia.

Jego obecność ocuciła mnie na tyle, bym mogła unieść głowę. Odepchnęłam się od oparcia, ale gdy obróciłam tułów, nogi zapomniały zrobić to samo. Przeklęłam w myślach, kiedy zimna dłoń chwyciła moje ramię, ratując przed utartą równowagi. Nagle bardzo świadoma otoczenia, skupiłam wzrok na zwężonych źrenicach Upadłego.

- Potrzebuję snu - powiedziałam, usprawiedliwiając swoją niezdarność. Oparłam plecy o fotel i przełknęłam ślinę w próbie zwalczenia suchości w ustach.

- Nie możesz zasnąć. - Nair odsunął się, chowając dłonie w kieszeniach spodni.

- Czemu?

- Tutaj sen nie jest tym samym, co w świecie żywych. - Sięgnął w stronę stojącego obok nas stolika. - Zwłaszcza dla kogoś takiego jak ty – dodał, chwytając stojący tam dzbanek.

Przelał przezroczystą ciecz do mniejszego naczynia, które podsunął w moją stronę.Woda. Wzięłam kubek i zamoczyłam usta, żeby niemal jęknąć z ulgą, gdy pierwszy łyk spłynął mi do gardła.

- Co się stanie jeśli zasnę? - zapytałam, niechętnie odrywając wargi od krawędzi.

- Potępieńcy zaczną polowanie na twoją duszę.

Gdy Upadły odszedł w stronę okna, zauważyłam otwarty w podłodze pod parapetem właz. Zejście do piwnicy.  Nair pokazał bym szła przodem, tak jakby jego słowa wcale nie zamroziły mnie w miejscu.

- W końcu nie będę potrafiła dłużej walczyć ze zmęczeniem - zaprotestowałam.

Szwędające się po otaczającym nas lesie zjawy, zamajaczyły przed moimi oczami. Trudno było zapomnieć bijący od nich gniew i głód.

- Więc lepiej się pospieszmy. - Upadły postawił krok w tył, czym dał mi do zrozumienia, bym zaczęła przebierać nogami.

    Skrzydła poważnie utrudniały utrzymanie równowagi w drodze po wąskich stopniach ku rozjaśnionemu przez srebrzyste światło dołowi. Dopiero, gdy pokonałam kamienne schody, mogłam unieść wzrok i rozejrzeć się po ukrytej pod podłogą przestrzeni.

Przestronna i wysoka piwnica przypominała przedsionek grobowca. Oświetlona nienaturalnie srebrnymi płomieniami pochodni, wystrojem przypominała salon nad naszymi głowami, jednak tutaj hebanowe meble z dala od źródła światła znikały na tle równie ciemnych ścian. Liczne regały dźwigały ciężar zlewających się z nimi przedmiotów, które pewnie przykułyby całą moją uwagę, gdyby nie rysującą się na ich tle, pozbawiona koszuli postać Morva.

Upadły stał na środku piwnicy przy niewielkim, okrągłym stole, wyglądając przy tym jak cholerna rzeźba. Był smukły, ale zdecydowanie nie brakowało mu mięśni. Pasujące do siebie tatuaże tworzyły na napiętej na nich, jasnej skórze misterne wzory, które tylko podkreślały to, jak groźnie wyglądała pokryta nimi sylwetka. Te przypominające gałęzie piorunów, wędrowały od nadgarstków aż po kark, żeby znikać pod tatuażem, który zdobił pierś Upadłego.

Sierp księżyca umiejscowiony na środku jego mostka, zdawał się pochłaniać światło. Otaczały go wzory, które przywodziły na myśl żłobienia, jakimi w mojej wyobraźni ozdobione byłyby wrota piekieł. Cienkie linie i ostre krawędzie morderczych ostrzy tworzyły przypominające krwiożerczą roślinę ornamenty. Niczym strzała przecinały brzuch Morva w kierunku pępka, nad którym znikały razem z zakończeniem czarnego grotu.

Związane w wysoki kucyk włosy Upadłego odsłaniały równie śmiertelne oblicze. Gdy jego srebrne oczy błysnęły w moją stronę, mimowolnie postawiłam krok w tył.

Uciekłam w bok, by nie wypaść na idącego za mną Naira, kiedy Sliga wyłoniła się zza regału, uchylnego jak ukryte w ścianie przejście. Wiedźma podeszła do stołu i rozwinęła na nim kawałek skóry, w którym ukryte były nieznane mi narzędzia. Gdy zaczęła układać je w odpowiedniej kolejności obok stojącego przy niej Morva, coś długiego i spiczastego zalśniło niczym szklane żądło.

- Jedz - nakazała, nie patrząc w moją stronę.

Moja uwaga przeskoczyła na krzesło, które znajdowali się po drugiej stronie blatu i postawiony przed nim głęboki talerz. Jego zawartość parowała w chłodnym wnętrzu, zmuszając mnie bym przełknęła ślinę. Byłam wygłodniała jak dzikie zwierzę.

- Zupa. - Nair zrównał się ze mną, trzymając w dłoni kubek z wodą. Ten sam, który myślałam, że zostawiłam na górze. - Prawie zjadliwa - skomentował.

Wiedźma mruknęła coś pod nosem, pozornie skupiona na przelewaniu czarnej cieczy ze szklanego flakonika do mniejszego naczynia, kiedy zawartość niesionego przez Naira kubka wystrzeliła prosto w niego. Upadły nawet nie drgnął, gdy chłodna woda chlusnęła mu na pierś. Mrugnął tylko powoli, spoglądając na swoją przesączoną koszulę.

- W miarę zjadliwa - poprawił się.

Ku mojemu zaskoczeniu w jego oczach nie było gniewu ani nawet irytacji. Wykrzywiając usta w delikatnym uśmiechu, postawił kubek na regale obok i zaczął rozpinać guziki.

- Mogę dać mu po łbie - zaproponował Morv, patrząc w dół na sięgająca mu do łokcia staruszkę.

- Dla twojego brata znajdę większą igłę.

Mówiąc to, Wiedźma zamoczyła czarny szpikulec w przypominającym metalowy kieliszek naczyniu. Odwróciła się w stronę stojącego przy niej bliźniak. Ten skrzyżował ręce na piersi, odsłaniając tym samym bok i znajdującą się na jego żebrach świeżą bliznę, która wyglądała jak... ślady zębów.

W tym czasie Nair powiesił koszule na jednym z kołków, wystających z desek pod schodami i chowając dłonie do kieszeni, oparł się o ścianę bliżej dwójki. Zbudowany był dokładnie tak jak jego brat. Nawet pokrywające go tatuaże wyglądały identycznie do tych na ciele Morva. Tylko ścieżki podobne do sieci żył rysowały na jego skórze swój własny niepowtarzalny wzór.

Zajęłam przygotowane przy stole miejsce, manewrując skrzydłami między oparciem krzesła. Usiadłam, nie tylko dlatego, że burczenie w moim brzuchu próbowało zatrząść fundamentami chaty. Chciałam skupić na czymś wzrok.

Na szczęście moje skrzydła były znacznie mniejsze od tych, które miałam okazję podziwiać na plecach dwójki. Swobodnie zmieściłam się między stołem a krzesłem. Opierając łokcie na blacie, pozwoliłam barkom odpocząć nieco od ich ciężaru. Spojrzałam w dół na stojące przede mną danie, które wyglądało dokładnie tak jak zupa pomidorowa.

- Rzygacze robią się cholernie pewni siebie - skomentował Nair, kiedy staruszka zaczęła... tatuować bliznę na żebrach Morva?

- Potępieńcy potrafią gryźć? - zarejestrowałam.

Ziejące pustką paszcze straszydeł, bez dwóch zdań były pozbawione zębów. Musiałam potrząsając głową, żeby przegonić wspomnienie spływającego z nich szlamu.

- Ich sługusy lubią kąsać - wyjaśnił Nair.

Sługusy. Czy tak właśnie nazywali tych, którzy padli ofiarą potępieńczej choroby?

- Ludzie, których zarażają? – dopytałam.

Nair kiwnął potwierdzając moje słowa, a wtedy wspomnienie dwójki, na którą natknęłam się w lesie, wykręciło mi wnętrzności. Wolałam nie myśleć o tym, jak skończyłby się mój los, gdybym nie dała rady uciec.

- Zarażonych robi się coraz więcej, a każdy kolejny jest bardziej zdziczały od poprzedniego - mruknął drugi, zupełnie niewzruszony ukłuciami szerokiej igły.

- Według władz sytuacja jest pod kontrolą. - Wyprostowałam plecy. - Chorzy wracają do zdrowia...

- Aureni mają talent do ukrywania prawdy.

Oczy Morva zdawały się ciemnieć za każdym razem, gdy odnajdywałam ich spojrzenie. Uciekłam wzrokiem niżej, obserwując, jak z każdym ukłuciem wiedźmowej igły po jego skórze ślizgała się stróżka dymu. Jeszcze przed chwilą szepczący ją, czerwony ślad ludzkiej szczęki powoli znikał, a znajdujące się pod nim czarne wzory wracały na swoje miejsce.

Ilu mieszkańców Blackriver padło ofiarą potępieńców? Na jak wielu musieli natknąć się bracia w otaczających miasto lasach, że jeden z nich zdołał pozostawić na Morvie odcisk swoich zębów?

- Byłem... rozkojarzony - wytłumaczył Upadły.

Przyszywając spojrzeniem moje źrenice, pozwolił mi domyśleć się, kto według niego ponosił za to winę. Nair powiedział, że to trop potępieńców doprowadził ich do posiadłości na wzgórzu, ale czyżbym ja też zostawiała za sobą ślad?

- Słyszycie każdą moją myśl? - zapytałam, orientując się, że znowu nie byłam sama we własnej głowie.

Morv opuścił ręce, kiedy Wiedźma odsunęła się od jego boku. Usiadł na taborecie, który czekał tuż za nim, ale zamiast odpowiedzieć posłał mi tylko kolejne pochmurne spojrzenie, po czym odchylił głowę, pozwalając staruszce przyjrzeć się swojej szyi. Wciąż wyraźny odcisk dłoni migotał na niej przytłumionymi w półmroku refleksami, ale kruczoczarne drobinki widoczne były tylko w tych miejscach, w których moje palce dotknęły czarnych wzorów zdobiących bladą skórę mężczyzny.

Staruszka odwróciła się do stołu, by zamoczyć igłę w atramencie, po czym zbliżyła ją w stronę mieniącego się śladu. Nie musiałam zgadywać, żeby wiedzieć, że tatuaże na ciałach Upadłych nie były zwykłą ozdobą, tak samo jak odcisk mojej dłoni, który zakłócił ich wzór. Nie spodziewałam się jednak tego, że gdy szpic dotknie skóry Morva, poczuję, jakby ktoś przyłożył do mojego gardła rozgrzane ostrze. Zacisnęłam pięść na rączce łyżki, zbyt zaskoczona, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, kiedy Starucha wprawiła igłę w ruch.

- Rubieże Blasku. Miejsce, w którym się znalazłaś jest źródłem wszelkiej równowagi - odezwała się. - Ludzie nazywają tę stronę Krainą Umarłych, ale gdyby nie ona, to w świecie śmiertelnych nigdy nie zaiskrzyłoby życie. - Głos Wiedźmy stał się łagodniejszy, zamyślony nad obrazami, które przewinęły się w jej myślach. – Rządzących tu mocy nie da się okiełznać, kontrolować... Zwłaszcza tych najmroczniejszych.

Wędrowała igłą powoli, nakłuwając każdą migoczącą drobinkę, a ja miałam wrażenie, jakby to moją skórę właśnie dziurawiła. Wkrótce odcisk na skórze Morva zniknął pod cienką warstwą dymu, który zdawał się unosić znad czarnych tatuaży. Starucha jeszcze przez chwilę pracowała igłą, aby zaraz odsunąć dłoń i pozwolić, żeby mroczna magia skończyła to, co ona zaczęła.

Wytarła narzędzie o skrawek czarnego materiału, który leżał pośród innych przyborów i tajemniczych sakiewek. Kiedy spojrzała na mnie zamglonymi oczami, zamarłam, niczym sarna zastygła przed zbliżającymi się w jej stronę światłami.

- Istoty po tej stronie Zasłony dobrze wiedzą, by nie igrać z energią, która przepływa między wszystkim tym co żywe i martwe.

Zacisnęłam usta, pamiętając gniew w oczach Naira, kiedy ten dopadł do mnie po tym jak uciekłam. Przełknęłam ślinę. Piekący ból zaczął ustępować, lecz w jego miejsce pojawił się strach. Gdybym wiedziała, że Śmierć postanowi dać mi jeszcze trochę czasu, nigdy nie odważyłabym się dotknąć Upadłych.

- Co zrobiłam?

Moje zaciśnięte na łyżce palce pobielały. Wiedziałam, czułam gdzieś w głębi siebie, że jeden dotyk wystarczył, aby zmienić bieg ścieżki, którą pisał mi los.

Morv rozruszał kark i zauważyłam, że pod odpowiednim kątem, choć znacznie słabsze niebieskie refleksy na jego szyi wciąż odbijały napotkane światło. Krzywy uśmiech poruszył zastałymi mięśniami jego twarzy, kiedy ten nie patrząc na mnie wstał z krzesła i odszedł na bok.

- Rubieża Blasku to kraina dwóch rodów. – Tym razem odezwał się Nair, kontynuując słowa Wiedźmy. – Aureni żyją po stronie światła i symbolizują odrodzenie. Valakhi to uosobienie ciemności i symbol śmierci. Dzieli nas rzeka Skier, a razem z nią całkiem inne tradycje i obyczaje. – Zajął zwolnione miejsce.

Starucha na nowo zamoczyła igłę w atramencie i zaczęła nakłuwać jego szyję. W przeciwieństwie do Morva, Nair nie odwrócił wzroku. Postanowił spojrzeniem wiercić dziury w moich oczach. Tym razem nie powstrzymałam się przed przyłożeniem dłoni do piekącego miejsca na szyi.

Nie mogłam zapominać, że Upadli i Anioły... Valakhi i Aureni różnili się od siebie jak lód i ogień. Podczas gdy Ian nie miał problemu z dotykaniem ludzi, a nawet jego aura działa tak, by przyciągać do siebie tych najbardziej zmarzniętych, najbardziej słabych i potrzebujących, to dwójka, która porwała mnie spod jego opieki miała siać lęk, przypominać o potępieniu czekającym na wszystkich tych, którzy pozwolą, by zagnieździł się w nich mrok.

- Co zrobiłam dotykając was? – zapytałam po raz kolejny.

Patrzyłam w oczy Naira, w których teraz ciekłe srebro krążyło wokół rozszerzonych źrenic, tworząc wir, przed którym nie było ratunku.

- Valakhi nie dotykają nikogo, z kim nie łączą ich żadne więzi... albo z kim nie chcą, by ich one połączyły - odpowiedział mi.

- Więzi? - Niemal pisnęłam, kiedy silniejsze ukłucie bólu, znowu spróbowało ukarać mnie za brak zdrowego rozsądku.

Zacisnęłam i rozluźniłam szczękę. Jedyne co mogłoby nas połączyć to wzajemna nienawiść. Dwójka balansowała na granicy obojętności i wrogości, ale wystarczyło niewielkie szturchnięcie, bym poznała ich prawdziwą naturę. Nie łudziłam się nawet, że chcieli mi w jakiś sposób pomóc. Byłam tylko dziwadłem, które musieli dostarczyć do więzienia w górach.

Wiedźma odwróciła się do stołu, żeby znowu wytrzeć igłę, po czym zakręciła buteleczkę z atramentem, a gdy przesunęła dłonią nad naczyniem, do którego wcześniej przelała smolistą ciecz, ta wyparowała w smugach czerni. W tym czasie mężczyzna oparł plecy o oparcie krzesła. Skrzyżował ręce na piersi i uniósł brodę, oceniając malujące się na mojej twarzy emocje.

Spróbowałam przybrać obojętną minę, spoglądając na jego szyję, gdzie pod szlakami czarnych piorunów krył się ślad mojej dłoni.

- Jesteśmy tutaj, bo chcieliście ukryć jej istnienie - odgadłam.

Wir w oczach Naira zastygł, gdy ten nachylił się, żeby oprzeć przedramiona na stole i spojrzeć prosto do wnętrza mojej czaszki. Srebrzyste płomienie pochodni zmalały przytłumione przez mrok, który wyjrzał z zakamarków piwnicy.

- Jeśli wygadasz się komukolwiek o tym, że nas dotknęłaś... Będziesz tego bardzo żałować - zagroził.

Uśmiechnęłam się krzywo, bo do tej pory Śmierć stała po mojej stronie. Pochyliłam się, nie bacząc na zamykającą się wokół nas ciemność. Determinacja wypełniła mnie moim własnym żarem, który pod dotykiem cieni buchnął fioletowym płomieniem.

- Dochowam sekretu - odparłam. - Ale tylko jeśli powiecie mi, kim był mój ojciec, czemu moja mama musiała uciekać i czego chciał Raum.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro