Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wardrain przez chwilę wyglądał, jakby niewidzialny miecz przebił mu trzewia. Mój mózg za to chyba zaliczył zwarcie. Przeniosłam ciężar ciała z jednej nogi na drugą, podczas gdy zaskoczenie spowodowane słowami Aurena, zmieniło myśli w mojej głowie w ciąg znaków zapytania.

- Dowódców? - powtórzyłam w stronę Iana.

Chłopak znowu spiął mięśnie żuchwy, przez co zaczęłam zastanawiać się, czy aż tak bardzo nie mógł znieść mojego spojrzenia.

- Nair i Morv są szefami grupy tutaj zwanej Krukami - wytłumaczył.

Mimowolnie spojrzałam na sygnet, który lśnił na palcu serdecznym mojego byłego psychologa, gdy ten postawił krok na przód.

- Nie mogę pozwolić ci opuścić obozu. - Valakhi pokręcił głową.

- Nawet jeśli stanowię zagrożenie dla twoich wychowanków?

- Trafiłaś tutaj, żeby poznać swoją naturę i zrozumieć jak nad nią panować. Bez kontroli jesteś zagrożeniem dla każdego, kto znajdzie się zbyt blisko ciebie.

- Dlaczego więc pozwoliłeś mi dzielić pokój z Mią? Jeść śniadanie razem ze wszystkimi? - Machnęłam w stronę głównego budynku, bardzo dobrze świadoma tego, jak uważnie jego źrenice śledziły każdy mój gest.

Nie wiedziałam nawet, czemu zaskakiwało mnie to, z jaką obojętnością kuzyni Aurenów gotowi byli ryzykować życie ludzi. Jeśli przelewane na nas wierzenia miały w sobie, chociaż kroplę prawdy, to przecież oni należeli do tych złych. Tych, którzy nienawidzili każdej żywej istoty.

- Nazwijmy to małym testem samokontroli - odpowiedział czarnooki.

Na chwilę zwątpiłam, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mi dane rozluźnić szczękę.

- Mogłam kogoś zranić! - wybuchłam.

Wiedziałam teraz, że dotyk Valakhich unicestwiał Demony, okazjonalnie i wbrew woli tworząc magiczne więzi. Co takiego zatem robił dotyk Mojry? Jaka na tym świecie była rola istot, o których do tej pory słyszałam tylko z mitologii? Moje dłonie stały się bronią, której działania i efektów nie pojmowałam, lecz przeczuwałam, że Wardrain dobrze wiedział, do czego byłam zdolna.

Pierwszy piorun przeszył kłęby chmur, które unosiły się daleko nad ukrytą między górami szosą. Grzmot zatrząsł zamarzniętą doliną, przyłączając się do drżenia, które zaczynało obejmować moje ciało. Byłam zła na Iana, Warda, Sarę, moją mamę, lecz to gniew na samą siebie sprawiał, że miałam ochotę ranić. Ten sam, który konsumował mnie, gdy trafiłam pod opiekę lekarki z Blackriver.

Miażdżące poczucie winy było jak nieustanne tonięcie w głębinach, do których zaciągnęły cię konsekwencje własnych decyzji. Moment przed wdarciem się wody do płuc, kiedy wciąż żyjesz, ale jedyne o czym możesz myśleć, to czekające w dole zimne i puste dno.

Zaciągnęłam się powietrzem, które mroziły unoszące się w nim czarne smugi, lecz zamiast tlenu moje żyły wypełnił gęsty szlam, którego serce nie miało siły pompować.

- Patrz na mnie. - Polecenie Warda sprawiło, że zamrugałam, na chwilę przeganiając zasłaniające wizję cienie.

- Wiesz, czym jestem? - Głos, który wydostał się z mojego gardła był zbyt niski, zbyt zachrypnięty, żebym mogła go poznać.

- Tak. - Valakhi postawił kolejny krok w moją stronę. - Mogę pomóc ci zrozumieć, płynącą w twoich żyłach moc, ale teraz musisz się uspokoić. - Wyciągnął dłoń, jakby chciał oswoić bezdomnego psa.

Znowu spróbowałam napełnić płuca powietrzem, ale niewidzialna siła nie pozwoliła mi wziąć porządnego wdechu. Kiedy wydałam z siebie żałosne rzężenie, Ian odwrócił się do mnie, wyciągając rękę, jakby myślał, że rzucę się na niego w poszukiwaniu ratunku.

- Liv - odezwał się.

Lęk w głosie Aurena połączony z ciepłem, które dosięgło mnie pod jego spojrzeniem, przeważył chwiejącą się w moim środku szalę. Poczułam, jak w ułamku sekundy wszystko we mnie zamarza. Zawładnięta przez mrok, który wylał się na śnieg niczym gęsta para, nie panowałam nad sobą.

Ian był zbyt blisko. Uderzyłam dłonią w gorącą pierś, posyłając chłopaka prosto na stojące parę metrów dalej drzewo. Auren wpadł na wąski pień, zrzucając tumany śniegu, które posypały się z posklejanych gałęzi na jego włosy i ramiona. W pierwszej chwili wyglądało na to, że uda mu się odzyskać równowagę, ale kiedy przycisnął rękę do piersi, nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

Kolana mojego byłego strażnika zaryły w śnieg, tym samym zrywając zaciskający się na mnie sznur.

- Nie ruszaj się - rzucił Ward, kiedy drgnęłam z miejsca.

Pioruny jeden za drugim rozerwały ciemne chmury. Błyskawice wędrowały coraz bliżej obozu, posyłając w stronę lasu podmuchy wiatru, które targały naszymi płaszczami, jakby chciały rozłożyć je do lotu.

- Mia! - Wychowawca spojrzał na ścieżkę za moimi plecami, przekrzykując chaos burzy. - Biegnij po chłopaków! Trzeba go wnieść do środka!

Dziewczyna musiała widzieć, co się wydarzyło, bo gdy spojrzałam w tył, jej szeroko otwarte oczy przeskakiwały między mną a Ianem. Pobladła twarz wyrażała czyste przerażenie.

- Już!

Głos Warda wyrwał ją z szoku. Mia puściła się biegiem w stronę głównego budynku, nie zważając na błyski i donośne grzmoty, które trzęsły ziemią pod naszymi stopami.

Nie wiedząc, kiedy znalazłam się bliżej Iana. Chłopak wciąż klęczał, ale jego zwieszona do przodu głowa powoli ciągnęła tors w stronę ziemi.

- Ian? - odezwałam się, niepewnie.

Auren nawet nie drgnął. Nie wyglądało też, żeby oddychał. Jego sylwetka zaczynała przypominać zamarzniętą formę spowitą cieniem, który zsyłały na nas chmury.

Nie. Nie chmury...

Cofnęłam się w pośpiechu, ciągnąc za sobą czerń, która wędrowała po śniegu jak złączone z moim ciałem wstęgi mroku. Zahaczyłam piętami o schowany pod puchem korzeń i runęłam w tył, szeroko otwartymi oczami zamiast nieruchomego Iana widząc otoczone nienaturalną ciemnością ciało mojej mamy.

Panika zwaliła się na mnie jak śnieżna lawina. Powinnam była zdążyć przyzwyczaić się do ciężaru, który tak wiele razy zgniatał moje żebra, ale kiedy otworzyłam usta, nie zdołałam wypełnić płuc powietrzem.

- Liv, oddychaj! - Dotarło do mnie przytłumione wołanie, lecz słowa Warda zdawały się oddalać z każdą sylabą.

Czy nie widział, że właśnie to próbowałam robić?

- Zamknij oczy. - Wychowawca znalazła się obok mnie. - Wyobraź sobie, że ciemność opada, wraca na swoje miejsce w twoich żyłach.

Spróbowałam zrobić, co mówił, ale mój mózg domagał się tlenu. Jedyne co widziałam pod zamkniętymi powiekami, to bezład przelewających się między sobą, czarnych plam. Tonęłam w smole, która zatykała usta i nos. Zalewała wnętrzności i oklejała serce.

Wdech.

Nagły rozkaz w mojej głowie sprawił, że wciągnęłam do płuc lodowate powietrze niczym pustelnik upragniony łyk wody.

Wydech.

Stanowczy, lecz spokojny ton jak dźwięk dwóch, znajomych nut, wypełnił mój umysł. Czas stanął w miejscu, kiedy posłusznie wykonałam kolejne polecenie.

Wdech.

Głosy Naira i Morva połączone w jedno brzmienie mosiężne i delikatne jednocześnie, rozeszły się po mojej czaszce. Ich wspólny baryton był niczym mruczenie, które słyszałam tuż przy uszach, i które sprawiło, że na chwilę zapomniałam, gdzie byłam.

To on pomógł mi wydostać się spod ciężaru, jaki zrzuciło na mnie moje własne sumienie. Rozejrzałam się, kiedy świat pojaśniał, ale prócz Warda i zastygłego na klęczkach Iana nie było z nami nikogo. Burza wciąż szalała nad terenem obozu, razem z podmuchami wiatru zabierając ze sobą słabą woń bzu, znowu przywołaną przez moją podświadomość.

- Jesteś silniejsza niż sądziłem. - Valakhi, który stał teraz o wiele bliżej, patrzył na mnie nieobecnym spojrzeniem. Takim, w którym niewypowiedziane obawy mieszały się z podziwem.

Wstałam w pośpiechu, gdy dobiegła do nas grupka chłopaków i bez zadawania pytań wzięła się za podnoszenie Iana z ziemi.

- Co mu zrobiłam? - zapytałam, kiedy Fergus i trójka pozostałych wychowanków minęła nas, niosąc nieprzytomnego Aurena w stronę największego budynku.

- Nie wiem. - Ward wyprostował się, chowając ręce za plecami. - Żaden Valakhi nigdy nie dotknął Aurena, a tym bardziej nie po przemianie.

- Nigdy? - wykrztusiłam.

- Nigdy - odparł, zerkając w stronę szalejących na niebie piorunów, jakby ich grzmoty mówiły mu coś, czego ja nie słyszałam. - Jeśli Anioł umrze zrobi się nieciekawie, ale zgaduję, że lepiej dla Iandriela byłoby, gdyby się nie obudził.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro