Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Burza rozszalała się na dobre. Gdy weszliśmy do głównego budynku pioruny, co chwila przeszywały niebo, rozjaśniając wnętrze spowitej cieniem kantyny. Z każdym potężnym gromem wiatr uderzał w drewniane ściany, trzęsąc szybami w oknach i napierając na dach. Odsłonięty strop trzeszczał przeraźliwie nieprzygotowany na skumulowany nad naszymi głowami gniew natury.

Iana zaniesiono do pomieszczenia na dolnym poziomie, gabinetu obozowej pielęgniarki, jak mniemałam. Jej rolę musiała pełnić Elizabeth, bo gdy w ślad za Wardem weszłam do niewielkiego pokoju, kobieta już tam była. Stała pod ścianą jak najdalej od wąskiego łóżka, na którym leżał Auren i przyglądała się chłopakowi pozbawionymi emocji oczami.

Nie trudno było zauważyć, że zamieszkujące Rubieże Blasku rody nie pałały do siebie sympatią. Łączył ich raczej kruchy rozejm, który najprawdopodobniej właśnie zerwałam.

Zamknęłam za sobą drzwi, mimo że prócz nas na parterze nie było nikogo. Elizabeth zdążyła wysłać wychowanków z powrotem do swoich pokoi.

Ian wyglądał, jakby spał, lecz już od progu wyczułam, że ciepła aura, która go otaczała, ostygła. Auren ledwo mieścił się na wąskiej kozetce. Jego koszulka była mokra od śniegu, który zdążył stopić się na cienkim materiale, twarz bledsza niż zazwyczaj. Obawiałam się podejść bliżej niepewna, czy otaczające mnie powietrze nie pogorszyłoby jego stan.

– Dlaczego powiedziałeś, że lepiej dla Iana, żeby się nie obudził? – Spojrzałam na Warda, który choć odwrócony w moją stronę, zapewne prowadził właśnie niemą rozmowę z żoną.

– Pioruny nad naszymi głowami nic ci nie mówią? – Jego brwi drgnęły do góry, żeby opaść razem z drwiącym uśmieszkiem, który wykrzywił oszpecone usta mężczyzny na widok mojej skołowanej miny. – Iandriel nie powinien był się do ciebie zbliżać. Nie tylko ze względu na moc, której nie kontrolujesz. Mam rację?

Teraz to Elizabeth wyglądała na zaskoczoną. Gdy przyjrzała się mi uważnie, po jej coraz szerzej otwartych oczach poznałam, że powoli orientowała się, co jej mąż miał na myśli.

– Nair i Morv należą do tych, dla których istnienie mieszańca to obelga dla naszych rodów – odezwał się wychowawca na widok moich zaciśniętych ust. – Powinnaś być martwa z chwilą, z którą tamta dwójka wyczuła twoją aurę.

Nie wątpiłam w jego słowa. Moje pierwsze spotkanie z braćmi wciąż budziło we mnie wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony podziw, jakiego nigdy wcześniej nie czułam, z drugiej instynktowny lęk. Coraz lepiej rozumiałam jednak strach w głosie Iana i jego obronną postawę tamtej nocy.

– Oni też wiedzą, kim jestem – odparłam, próbując wyjaśnić litość bliźniaków.

Domyślałam się, że Valakhi nie zabili mnie przy pierwszej, możliwej okazji, bo od początku myśleli, że zaraz zrobi to czas. Potem zobaczyli moje rysunki i coś się w nich zmieniło. Nie bez powodu pędziliśmy na północ, jakby znalezienie się w obozie widzących na czas, mogłoby pomóc mieszańcowi przeżyć przemianę.

– Być może to, że otrzymałaś dar Mojry tłumaczy, dlaczego dowódcy Kruków, postanowili przywieźć cię tutaj – Wardrain nieświadomie zgodził się z moimi myślami. – Jestem jednak bardzo ciekawy, dlaczego z chwilą, z którą Auren znalazł się zbyt blisko ciebie, cała dolina poczuła gniew moich szefów…

– A ja jestem bardzo ciekawa, dlaczego z taką obojętnością narażasz bezpieczeństwo swoich podopiecznych – rzuciłam.

Miałam już dość szczątkowych odpowiedzi i nieustannego zwodzenia. Na moich oczach odgrywało się coś, czego nie rozumiałam, a co odnosiłam wrażenie, miało zbyt wiele wspólnego z tym kim byłam.

W oczach Warda pojawił się cień, który zepchnął emocje mężczyzny, gdzieś bardzo głęboko w otchłań jego umysłu.

– Nie myśl, że opieka nad widzącymi to szlachetna misja dobrych serc. – Skrzywił się, jakby ostatnie słowa zapiekły go w język. – Nie jest to dla nas żadna przyjemność ani tym bardziej powołanie.

Nie zaskoczyła mnie jego odpowiedź. Cały czas przeczuwałam, że Valakhi nie darzyli ludzi zbyt wielką sympatią, czy chociażby szacunkiem. W końcu nie mieli problemu z udawaniem psychologów przed dzieciakami, którzy szukali u nich pomocy.

– Dlaczego więc szkolicie egzorcystów? – Tym razem zdołałam zapanować nad złością.

– Bez przewodnictwa widzący szybko stają się problemem. Mieliśmy wybór. Zabijać tych, którzy potrafią zaglądać za Zasłonę, albo robić z nich żołnierzy do walki z zarazą, z którą toczymy wojnę od wieków.

Spięłam brwi. Moje opanowanie zaczęło ulatywać ze mnie jak dym ze zdmuchnięty świecy. To dlatego mama uciekła? Miała do wyboru śmierć albo bycie pionkiem w wojnie z Demonami?

– W jaki sposób niby mogliby zaszkodzić wam ci, którzy w snach widzieli Rubieże Blasku?

Takich jak moja matka ludzie nazywali medium. Pośrednikami między światłem a wieczną ciemnością. Znacznie częściej stawali się oni ofiarami opętań, ale czy Demon zamknięty w ciele śmiertelnika nie był dla Valakhich znacznie mniejszym zmartwieniem?

– Wszystko w co wierzy rasa ludzka ma swoje źródło w naszym świecie. Religie, mity, a nawet legendy to historie tych, którzy zaglądali za Zasłonę i na swój sposób interpretowali, to co widzieli. – Ward brzmiał tak, jakby nie wierzył, że musi mi to tłumaczyć. – Ukradziona wiedza jest bardziej niebezpieczna od tej przekazanej. To przez nią ludzi podzieliła nienawiść, która zatruła umysły i spaczyła magię w waszych ciałach. – Wyglądał, jakby miał ochotę splunąć. – Dusze, jak je nazywacie, to pożyczone fragmenty świata po drugiej stronie. Iskry, które przez grzechy wracają do nas zmienione – wyjaśnił, kpiącym tonem dając mi do zrozumienia, co myślał o używanych przez ludzi określeniach. – To one zatruły naszą magię. Na zawsze zmieniły nas i ziemie, na których żyjemy. Teraz mrok wykorzysta każdą, ciekawską istotę do szerzenia swojego zniszczenia, więc nie dziw się, że powody Valakhich, by rekrutować widzących nie są zbyt szlachetne.

Otworzyłam usta, lecz nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Od zawsze wiedziałam, że ludzie potrafili być prawdziwymi potworami, ale wiedza, że to przez ludzkość część Aniołów upadła była jak kubeł zimnej wody. Plaga potępieńców okazywała się karą, a nie przekleństwem. Dlatego dla wielu Valakhich łączenie krwi z człowiekiem musiało być najgorszą hańbą, a mieszaniec wynaturzeniem, którego trzeba było się pozbyć.

Tylko że Nair nazwał moje istnienie cudem, krew w moich żyłach, czymś wyjątkowym... Musiał mieć na myśli to, że byłam Mojrą. To z tego powodu wciąż żyłam. Te mityczne istoty bez wątpienia były ważne dla Valakhich, a ja gdybym nie miała w sobie ich mocy, zapewne nawet nie przeżyłabym przemiany.

– Więc tak na prawdę nie obchodzi was ich bezpieczeństwo. – Wskazałam za siebie, gdzie za kantyną i kilkoma ścianami dwunastu nastolatków szykowało się do bitew z Demonami. Starć, w których każdym z nich był na przegranej pozycji.

– Auren nie może tu zostać – wtrąciła Elizabeth, na powrót skupiając naszą uwagę na nieruchomym Ianie.

Spojrzałam na Anioła w poszukiwaniu oznak, że jego stan mógł się pogarszać, ale chłopak wciąż oddychał miarowo, pogrążony w głębokim śnie. Dopiero, kiedy skupiłam wzrok na jego coraz bledszej twarzy, nieco zbyt napiętych mięśniach zrozumiałam, że wcale nie odpłynął świadomością w głąb błogiej pustki. Ian walczył w objęciach ciemności, która wysysała z niego życie.

– Musimy mu pomóc – odezwałam się.

– Co poczułaś, kiedy go dotknęłaś? – Ward spojrzał w moje rozszerzone źrenice.

– Nic. –  Zamrugałam nerwowo. – Byłam wściekła, a on podszedł za blisko…

Nie panowałam wtedy nad gniewem, który zalewał mnie od środka niczym czarny potop. Wypływał na śnieg, szukając czegoś do zniszczenia. Z tego powodu nie pasowało mi to, w jaki sposób zachowywała się wypełniająca mnie moc. Obserwując Valakhich miałam wrażenie, że ich ciała przyciągały ciemność. Kumulowały ponurą energię w ich oczach i żyłach, stając się z nią jednością. Ja byłam za to jak chodząca bomba. Coś w moim środku pragnęło wydostał się na wolności. Mściwa siła, która zbyt długo czekała na upragnioną zemstę.

– Opowiedz mi o Mojrach – zażądałam.

Dwójka Valakhich na krótką chwilę zastygła niczym skuta lodem albo takie miałam wrażenie, kiedy po ich twarzach przemknął cień emocji. Tyle wystarczyło, bym zrozumiała, że stanęłam przed drzwiami, za którymi ci ukrywali przede mną kolejny sekret.

Wzięłam głęboki wdech i wypuściłam go powoli. Patrzyłam, jak w czarnych oczach oponawanie zmienia się w popłoch.

– Teraz  – dodałam.

– Mojry powstały w tym samym czasie co Demony. – Ward przerwał milczenie. – Były tworem Mroku.

Drgnęłam w tył, jakby fizyczny dystans mógł uchronić mnie przed szokiem.

– Częścią tej samej plagi, która zniszczyła wasz świat? – Musiałam dopytać.

– Nie do końca. – Valakhi pokręcił głową. – Demony powstały z tego, co zostawiają po sobie ci pozbawieni sumienia. Mojry stworzyły dusze, których iskry nie do końca wygasły.

Wiedziałam o jakich typach ludzi mówił. Świat nigdy nie dzielił się tylko na tych złych i dobrych. Spotkanie osoby skąpanej w bieli było cudem, a natrafienie na taką, która tonęła w czerni prawdziwym przekleństwem. Prawie wszyscy jednak byliśmy mieszaniną szarości, jaśniejszych lub ciemniejszych odcieni, za które odpowiadały czyny. Każda najmniejsza decyzja wpływała na naszą barwę. Wystarczyło niewiele, żeby stłumić blask i dać zaciągnąć się w mrok. Znacznie trudniej za to było się z niego wydostać. W ten sposób próbowałam wmówić sobie, że Mojry mogły nie mieć tak wiele wspólnego z Demonami, jeszcze zanim odważyłam się zapytać o coś więcej.

– Kim były?

– Nazywaliśmy je Strażniczkami. – Tym razem odpowiedziała mi Elizabeth. W jej głosie nie pozostał najmniejszy ślad po poprzedniej uprzejmości, dzięki czemu poznałam, że zbliżaliśmy się do tematu rozmowy, którego Valakhi woleliby uniknąć. – Mojry były wojowniczkami. W przeciwieństwie do Demonów, nie pragnęły niszczyć wszystkiego na swojej drodze, tylko strzec równowagi między Mrokiem i Światłem – wytłumaczyła.

– Co się z nimi stało?

Cisza, która zapadła, gdy tylko wypowiedziałam ostatnie słowo, przywodziła na myśl zastygły w obecności drapieżnika las. Tylko, które z nas miało zaraz ruszyć do ataku?

Zacisnęłam schowane w kieszeniach bluzy pięści w tym samym czasie, gdy Ward złączył dłonie za plecami, przekazując mi tym samym, że najwyraźniej tylko ja byłam gotowa odstawić scenę.

– Strażniczki wspierały Aurenów Nocy w wojnie z Demonami. Brały udział w ostatniej bitwie, dzięki której strąciliśmy plagę do Hellhirm, tam skąd przypełzła – odpowiedział. – Pomimo swoich zasług przez część Aurenów Mojry zostały uznane za wynaturzenie, dla którego nie było miejsca w naszym świecie… – Chyba myślał, że mówienie wolniej uspokoi pioruny, których wyładowania bez wątpienia widział w moich oczach. – Po zwycięskiej bitwie rozkazano pozbyć się Strażniczek.

– Za to skąd pochodziły?

Nie potrafiłam w to uwierzyć. Przeczuwałam, że cała ta historia kryła w sobie coś więcej. Szczegół, który dokładnie tłumaczyłby, dlaczego całe życie trwałam w bańce sekretów i dlaczego Ward tak uważnie śledził każdy mój gest.

Wszyscy czegoś się bali…

– Mojry były jedynymi istotami, które potrafiły zabić Aurena. – Ku mojemu zaskoczeniu to Ian zabrał głos. Nie zauważyłam, kiedy odzyskał świadomość. Chłopak usiadł powoli wyglądając jak trup na chwilę wskrzeszony do życia. – Miały zostać zamknięte za pieczęcią Hellhirm tak jak reszta Demonów, ale… – Spiął brwi z ręką przyciśniętą do piersi. – Postanowiły walczyć, wyjawić jak potężna była ich moc.

Tym bardziej nie rozumiałam, jakim cudem byłam jedną z nich. Zacisnęłam usta, bo chociaż wciąż wiedziałam zdecydowanie za mało, odłożyłam na bok męczące mnie pytania.

– Jak się czujesz? – Powstrzymałam się przed podejściem bliżej.

Ian zamrugał, zapewne przypominając sobie niedawne wydarzenia. Gdy spojrzał na mnie oczami, w których zamiast buchających płomieni zobaczyłam gasnące pogorzelisko, nawet Valakhi wstrzymali oddech. Tęczówki Aurena nie kojarzyły się dłużej z ciekłym złotem, tylko z takim, które zostało wykopane z grobowca.

– Jakbym walnął drzemkę w zaspie.

– Wyglądasz gorzej – stwierdziłam.

Mój były strażnik wyglądał jak człowiek.

*

    Ian poczuł się trochę lepiej, kiedy przyniosłam mu szklankę wody. Kuchnia była niedaleko gabinetu pielęgniarki, lecz kiedy wróciłam Wardrain i Elizabeth zdążyli ulotnić się gdzieś w ciemne zakamarki, które cenili bardziej niż swoich podopiecznych.

Burza wciąż nie ustępowała. Prócz wiatru otaczające nas ściany zaczęła atakować bezlitosna śnieżyca, która sprawiła, że dzień zbyt szybko przeszedł w noc. Po ulatującej z ust parze poznałam, że temperatura w budynku próbowała zrównać się z tą na zewnątrz.

Ubranie i włosy Iana wciąż były wilgotne, co nasilało dreszcze, które ten próbował ukryć pod skrzyżowanymi na piersi rękoma i napiętymi mięśniami. Elektryczny grzejniczek, stojący w pobliżu kozetki nie dawał zbyt wiele ciepła, dlatego opuściliśmy niewielki pokoik i udaliśmy się do głównej sali, gdzie w kominku płomienie buchały jak wściekłe. Ian podsunął sobie krzesło jak najbliżej paleniska, z ulgą na twarzy wyciągając nogi w stronę ognia. Kiedy odchylił głowę i zamknął oczy, miałam wrażenie, że jego skóra zaczęła odzyskiwać kolor.

– Co ci zrobiłam? – Usiadłam nieco dalej.

Auren rozchylił powieki, ale nie opuścił brody. Chwilę patrzył na mnie w milczeniu, z zaciśniętą szczęką wracając myślami do chwili, w której moje uderzenie posłało go na drzewo.

– Miałem wrażenie, jakby krew w moim sercu zamarzła – odparł. – A potem wszystko inne.

Dokładnie znałam to uczucie. Nie zamierzałam jednak przepraszać. Nie miałam nic przeciwko temu, żeby ci, którzy trzymali przede mną sekrety, zaczęli zbierać żniwo własnych krętactw, chociaż wolałabym nikogo nie uśmiercać.

– Więc dotyk Mojry może zabić każdego? – odezwałam się, kiedy kolejny rozbłysk na chwilę przegonił obserwujący nas z kątów mrok.

Auren spojrzał w ogień, jakby ten pouczał go, że nie powinien był wyjawiać prawdy.

– Gdybym nie miał na sobie koszulki, a twoja dłoń przywarłaby do mojej skóry na dłużej, byłbym martwy – potwierdził. – Na Demony dotyk Mojry działa jednak inaczej… Zgaduje, że na Valakhich też.

– Co masz na myśli?

– Nosicie w sobie ten sam mrok.

Musiał sądzić, że jego odpowiedź w zupełności wystarczała, bo odwrócił się w stronę kominka i znowu przymknął powieki. Kiedy wziął głęboki wdech, targane przez ciąg powietrza płomienie niemal zastygły, jakby właśnie usłyszały wezwanie swojego pana.

– Naprawdę myślałem, że byłaś widzącą – odezwał się.

Gdy na mnie spojrzał, jego tęczówki odbiły blask ognia, powoli topiąc zastygły tam metal.

– Nie ważne jest to, co sobie myślałeś... Nic mi nie powiedziałeś.

Nie wiedziałam, czy miało to coś wspólnego z wymalowanymi na twarzy Aurena emocjami, ale płomienie w kominku przygasły. Cienie osiadły między nami, niczym wspomnienia tych wszystkich wspólnych chwil, które dzieliliśmy na terenie posiadłości. Okazji, by powiedzieć mi, że wcale nie wariowałam.

– Ja i Sara… – Ian ściszył głos. – Od bardzo dawna pełniliśmy rolę jednych z wielu Stróży, Aurenów, którzy żyli pośród ludzi – wytłumaczył. – W przeciwieństwie do Valakhich uważamy, że widzących nie powinno mieszać się w sprawy naszego świat, a tym bardziej uczyć wiedzy, która mogłaby zostać wykorzystana w niewłaściwy sposób.

– Czyli wolicie pozostawić ich na pastwę Demonów?

Z jednej strony wykorzystywanie na wojnie z potworami, z drugiej bezbronność wobec plagi, która pragnęła niszczyć wszystko na swojej drodze. Trzecia opcja? Śmierć.

Twarz Aurena spochmurniała. Gdy się odezwał, płomienie w kominku znowu urosły.

– Hellhirm jest miejscem, do którego nie da się wejść i z którego nie ma ucieczki,  chyba że zamknięty w nim Demon zostanie wezwany przez widzącego, którego zwiodły wizje. Albo przez głupców z dostępem do wiedzy, która nigdy nie powinna znaleźć się w rękach śmiertelnika.

– A więc biblioteka pod posiadłością, to grobowiec zakazanej wiedzy – domyśliłam się.

Ukryte tam księgi i notatki bez wątpienia kolekcjonowano od setek lat. Zapewne zbyt cenne, żeby je zniszczyć, wyznaczały drogę ku portalowi do innego świata, którego opisy gniły pod sypiącymi się okładkami. Zaszyfrowane w wielu językach informacje musiały pochodzić z różnych miejsc na kuli ziemskiej.

Pilnowanie, aby ludzie pozostawali w niewiedzy wydawało się niesprawiedliwe. Mylne wyobrażenia dobra i zła od setek lat doprowadzały nas do wojen i ludobójstwa, ale czy prawda uratowałaby człowieka przed chciwością? Przed pazernością, która zakuwała serca tak wielu w kamień?

– Przepraszam. – Ian oderwał mnie od ponurych myśli.

Kiedy nasze oczy się spotkały, jego wyglądały dokładnie tak, jak za każdym razem, gdy spędzaliśmy razem czas w przeciągu ostatnich dwóch lat. W miodowych tęczówkach ujrzałam momenty pełne głupich żartów i błahych tematów, w których pierwszy raz w życiu czułam się tak, jakbym miała szansę znaleźć na tym świecie swoje miejsce.

– Cały czas myślałem, że opiekuję się widzącą, a potem… Nie chciałem uwierzyć w to, że byłaś mieszańcem – powiedział, na sekundę spuszczając wzrok na moją dłoń, jakby odruchowo chciał wziąć ją w swoją. Kiedy znowu odnalazła moje oczy, intensywność jego spojrzenia paliła jak laser. – Może, gdyby nie potępieńcy i ich ataki, zrozumiałbym, że potrzebowałaś szczerości, a nie ochrony.

– Od jak dawna potępieńcy przedostają się przez Zasłonę? – podchwyciłam.

Mieliśmy na głowie plagę z piekła rodem. Nasza zagmatwana relacja, moja przemiana i cały ten przeklęty obóz nie miały teraz znaczenia.

– Od paru miesięcy.

Zrobiłam wielkie oczy. Skoro Aureni tak dobrze ukrywali prawdę, jak poważny musiał stać się problem potępieńców, skoro sprawa dziwnych zachorowań w końcu wyszła na jaw?

Chciałam zapytać, w jaki sposób potępione dusze przedostawały się do naszego świata, ale wtedy przypomniałam sobie ucieczkę z Rubieży Blasku. Gdy Nair przeniósł nas na drugą stronę Zasłony, ścigające naszą dwójkę stwory, też wydostały się przez barierę. Portale między światami musiały być jak wiry, które wciągał każdy śmieć.

– Potępione duszę wyślizgują się przez Zasłonę, gdy ktoś wezwie Demona? – zapytałam dla pewności.

Ian kiwnął głową.

– To oznacza, że ktoś cały czas przyzywa ich na tę stronę? Człowiek?

– Niekoniecznie. – Na chwile zacisnął szczękę. – Może to zrobić każdy…

Zmarszczyłam brwi. Miał na myśli Valakhich?

Nie zdążyłam zadać mu tego pytania, bo kiedy otworzyłam usta, rozległ się sygnał syreny alarmowej. Nieco inny niż ten, który obudził obozowiczów o poranku, bardziej niski i złowieszczy poderwał nas na równe nogi.

– Co się dzieje?! – zawołałam, gdy na tarasie pierwszego piętra pojawił się Wardrain.

– Coś pokonało barierę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro