Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Nair i Morv dali mi chwilę, bym zabrała swoje rzeczy. Ominęłam obozowiczów, którzy rozstąpili się przede mną w ciszy i szybkim krokiem pokonałam hol w stronę kwater. Nie zdążyłam dowiedzieć się zbyt wiele o tym, czego dokładnie uczyli się przyszli egzorcyści i jak długo trwała ich nauka, ale przeczuwałam, że przed nastolatkami była jeszcze daleka droga do zostania żołnierzami w wojnie z Demonami. Przynajmniej taką miałam nadzieję.

Wolałabym, żeby nigdy nie przyszło nam ponownie się spotkać, jednak problem z potępieńcami i ich panami w zbyt szybkim tempie stawał się coraz poważniejszy. Nie trzeba było długo myśleć, żeby dojść do wniosku, że Demonom nie chodziło tylko o zaciągnięcie Mojry do piekła i wykorzystanie jej w wojnie z nieśmiertelnymi. Zło pragnęło zniszczyć światło i wszystko co dobre. Mroczna strona Rubieży została przez to na zawsze zmieniona. Następny był świat ludzi, po nim kraina Aurenów.

Według rozsianych po globie wierzeń i zgodnie z zapiskami, które przeglądałam pod posiadłością, potępieni od zawsze wdzierali się do naszego świata. Nigdy jednak na taką skalę, a to oznaczało, że coś obudziło ich do wojny. Niepokojące było to, że Demony, które uciekały ze swojego więzienia, siedziały w ukryciu. Wysyłały potępionych do siania swojej zarazy, jak gdyby czekały na właściwy moment do ataku… albo chciały odwrócić od czegoś naszą uwagę.

– Nie możesz z nimi iść.

Prawie podskoczyłam, kiedy Mia odezwała się za moimi plecami. Dziewczyna dogoniła mnie pod drzwiami swojego pokoju.

– Nie mogę tu zostać. – Złapałam za klamkę, żeby sekundę później w pośpiechu cofnąć rękę. Metal parzył, jak wyciągnięty prosto z ognia. – Cholera. – Spojrzałam na dłoń, przez której środek biegła teraz otoczona przypalonym naskórkiem, czerwona pręga. Bolało dokładnie tak, jakbym dotknęła rozgrzanego pręta.

– To… – Mia zacięła się nerwowo. – Założyłam na drzwi dodatkową ochronę – wytłumaczyła. – W razie, gdyby do obozu dostał się… Demon. – Przełknęła ciężko, spoglądając na moją dłoń.

Uniosłam wzrok na napis przed moimi oczami. Wymalowane na drzwiach hebrajskie słowa wcześniej były dla mnie zbyt skomplikowane, bym mogła je rozszyfrować, lecz z jakiegoś powodu teraz dokładnie wiedziałam, co oznaczały.

„Do blasku gwiazd. Strzeż mnie w cieniach nocy, pomóż odnaleźć drogę ku Zorzy.”

Z zaciśniętymi ustami, schowałam dłonie do kieszeni.

– Podałabyś mi sweter, który zostawiałam na łóżku? – Wycofałam się pod ścianę.

– Liv, nie możesz ufać tamtej dwójce. – Mia pokręciła głową. – Nie będziesz z nimi bezpieczna.

– Nikomu nie można ufać, Mia – odpowiedziałam ze wzrokiem wciąż utkwionym na czarnym napisie. – Dla waszego bezpieczeństwa nie mogę tu zostać.

– Możemy uciec razem. – Dziewczyna podeszła bliżej. – Znaleźć święte miejsce i poczekać aż…

– Razem? – powtórzyłam zaskoczona.

– Jesteś jedyną istotą, która potrafiłaby pokonać Mrok. Tylko z tobą damy radę wygrać wojnę przeciwko władcy Hellhirm. – Mia znowu zaczęła wypluwać słowa w tempie, za którym zapewne nie nadążyłabym jeszcze miesiąc temu. – Liv, posłuchaj mnie. Dowódcy Kruków nie są tym, czym mogliby się wydawać. Oni…

Urwała, w tej samej chwili, gdy dotyk chłodnego powietrza musnął mój policzek. Korytarz spłynął ciemnością, uprzedzając nas o zbliżającym się Valakhim.

Twoja ręka... Ponury syk wypełnił nagłą pustkę w mojej głowie.

Nair podszedł bliżej ze wzrokiem skupionym na kieszeni, w której schowałam prawą dłoń, podczas gdy Mia w pośpiechu otworzyła drzwi do swojego pokoju. Dziewczyna schowała się za nimi jak za wielką tarczą.

Po raz kolejny przeklęłam w głowie więź z braćmi, o której wiedziałam zdecydowanie za mało. Zaczynałam snuć teorię na jej temat, ale za każdym razem, gdy przypomniałam sobie o naszym połączeniu, głupie myśli wędrowały w kierunku historii o więzach przeznaczonych sobie dusz.

Dawno temu czytałam o nich w książkach, które wypożyczałam, gdy moja mama szukała kolejnych podręczników do nauki na pozór nieprzydatnej wiedzy. Ciągle poszukiwałam nowych lektur na długie, samotne wieczory, bo mama dużo pracowała.

Nigdy nie przepadałam za romansami, uwielbiałam za to mroczne i fantastyczne światy, w których część z nich miała miejsce. Tylko że, gdy zaciskałam zęby ignorując ból w dłoni, wspomnienia nieustannie wyciągały na wierzch te fragmenty powieści, które opisywały magiczne więzi między dwójką pisanych sobie istot... No właśnie, dwójką, nie trójką i na pewno nie powstawały one pod wpływem dotyku, który powinien być bronią.

– Sweter? – Spróbowałam skupić na sobie uwagę Mii, która pobladła tak bardzo, że nawet kolor jej piegów stracił na intensywności.

Dziewczyna z jakiegoś powodu zdawała się wiedzieć więcej niż reszta obozowiczów. Nie ważne, jak bardzo miałam ochotę zamknąć się z nią w jej pokoju i w końcu dowiedzieć się od widzącej o wszystkim, czego była świadkiem w ciągu tych paru tygodni, musiałam uciekać.

W końcu zarejestrowała, o co ją prosiłam i zniknęła za swoją tarczą, a wtedy uwaga Valakhiego przeskoczyła na napis na drzwiach. Nie umknęło mojej uwadze to, w jaki sposób na chwilę zacisnął szczękę.

– Pokaż dłoń. – Otaczający go mrok zgęstniał.

– Po co?

Cofnęłam się, szurając ramieniem po ścianie, do której przez cały czas przyklejone były moje plecy.

– Niektóre zaklęcia ochronne potrafią działać jak powolna trucizna. – Nair jedynym krokiem nadrobił dystans, który stworzyłam. – Jak głęboka jest rana?

– Skąd wiesz, że mam jakąś ranę?

Powinnam była drżeć ze strachu, przed tropiącymi mnie Demonami i ich sługusami, ale zamiast tego wybierałam droczenie się z dowódcą oddziału, o którym wiedziałam tyle samo, co o wszystkich innych ważnych rzeczach, czyli prawie nic. Zamknięta w moim ciele natura okazywała się dość obojętna na grozę i niebezpieczeństwo, przez co zaczynałam zastanawiać się, czy Mojry były aż tak nieustraszone, czy może lekkomyślne?

Gdy tylko Nair zaczął ściągać prawą rękawiczkę, wiedziałam, co zamierzał mi pokazać. Mężczyzna odsłonił wnętrze dłoni, na której znajdował się czerwony ślad, bledszy i nieco węższy od tego, który na mojej skórze pozostawiła rozgrzana klamka, ale bez wątpienia stworzony przez łączącą nas magię. Moje serce zabiło mocniej, kiedy zrozumiałam co to mogło oznaczać.

Czytanie w myślach i trójstronna telepatia? Pozbawiające prywatności, ale przydatne. Dzielenie ran? Totalnie przerąbane.

Dzielimy tylko obrażenia magiczne. Sprostował Nair. Jest to dość… irytujące, lecz nie z tego powodu zapewne uznasz, że masz „totalnie przerąbane”. A teraz pokaż mi dłoń.

Co może być gorsze? Zapytałam, wyciągając zranioną rękę z kieszeni, ale zamiast zrobić, co kazał i pokazać wnętrze dłoni, przyciągnęłam ją do klatki piersiowej.

Drzwi do sypialni uchyliły się cicho i z  niewielkiego wnętrza uciekło światło zapalonych przez Mię świec. Podkreśliło ono złowieszcze rysy stojącego przede mną Upadłego, jakby chciało przypomnieć mi, że powinnam była czuć lęk. Bracia nie mieli skrupułów, a jeśli rzeczywiście nie posiadali też sumienia, same ich towarzystwo mogło nieść poważne konsekwencje.

Mia podała mi niewielki czarny plecak, dziwnie ciężki jak na bagaż z ciuchami i kilkoma kosmetykami, które dziewczyna musiała spakować razem ze swetrem mamy. Nie zdążyłam podziękować, bo ta posłała mi tylko szybkie spojrzenie i na powrót zniknęła we wnętrzu swojego pokoju. Gdy usłyszałam dźwięk przekręcanego w zamku klucza, założyłam plecak na lewe ramię i ruszyłam w stronę wyjścia.

Ominęłam Naira zadowolona, że nie próbował mnie zatrzymać, tylko po to, żeby zaraz wpaść prosto na znajdującą się za nim przeszkodę.

Ukryty w mroku Morv nie zamierzał uprzedzić przed kolizją, która bardziej przypominała zderzenie z rzeźbą ludzkiego ciała, niż z żywą istotą. Nie mogłam nawet powiedzieć, że się od niego odbiłam, bo w naszym spotkaniu nie było nic miękkiego.

Prawa ręka, którą wciąż trzymałam przy klatce piersiowej, przyjęła na siebie większość uderzenia. Uratowała mój nos przed rozkwaszeniem na klacie Valakhiego, lecz  zderzenie zmiażdżyło moją ranną dłoń. Oparzenie otarło się o materiał bluzy, którą miałam na sobie, wyrywając z mych ust syk bólu.

Gdy wycofałam się bliżej światła uwalnianego przez kinkiet na końcu korytarza, Nair przekrzywił głowę, zapewne bardzo ciekawy dokąd zamierzałam uciec.

– Pokaż mi dłoń – powtórzył wolniej.

Wiedziałam, że nie było czasu ani sensu, by się spierać, ale zamiast wystawić rękę i posłusznie odsłonić wnętrze dłoni, postanowiłam machnąć nią od niechcenia.

A raczej spróbowałam, bo uderzenie serca później Nair zmaterializował się przed mną w kłębach czarnego dymu. Chwycił mój nadgarstek, nim zdążyłam opuścić rękę. Gdy spojrzał na ranę mogłabym przysiąść, że w mojej głowie rozeszło się ciche echo gardłowego warkotu.

– Twoje przyjaciółka nie jest zwykłą widzącą… – odezwał się, nie kryjąc złowrogiego pomruku, który podkreślił każde jego słowo.

Lęk w końcu przedarł się przez mur, który w mej głowie stawiała ta druga, mroczniejsza część świadomości. Chociaż tak naprawdę nie wiedziałam prawie nic o dziewczynie ze starej chaty w lesie, odniosłam wrażenie, że Valakhi nie powinni dowiedzieć się o tym, kim była.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparłam.

Nie mogłam zabrać ręki, bo palce Naira zacisnęły się mocniej, nawet przez materiał rękawa rażąc skórę niewidzialnymi iskrami. Chciałam zapytać, co robił, lecz słowa ugrzęzły mi w gardle, kiedy Valakhi nachylił się w kierunku mojej dłoni zatrzymanej na wysokościach jego ramienia i… zaczął dmuchać na ranę.

Spojrzał mi w oczy, gdy razem z powolnym oddech z jego ust wydostał się czarny dym. Gęste smugi musnęły oparzenie, uśmierzając ból, lecz ich dotyk nie robił nic, by uspokoić moje rozpędzone serce. Kiedy dym powędrował wyżej w kierunku opuszków, złapałam się na tym, że znowu wstrzymywałam oddech.

Dotyk mroku powinien był przeszywać ciało soplami lodu, lecz uciekający z ust Naira oddech przypominał chłodną bryzę w upale. Podmuch wiatru, zapowiadający nadejście burzy po bezlitosnej suszy.

Kiedy Valakhi wreszcie wypuścił mój nadgarstek, po ranie nie pozostał najmniejszy ślad.

– Jak…? – zacięłam się. – Jak wielu z was potrafi władać magią?

Ward i Elizabeth zdawali się nie posiadać magicznych zdolności, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Pamiętałam, co Nair powiedział odnośnie koloru oczu Valakhich. Większość miała czarne tęczówki, a więc czy oznaczało to, że tylko nieliczni dzierżyli władzę nad mrokiem tak jak bracia?

– Niewielu – odarł Nair, jednocześnie odwracając się w stronę głównego holu.

Kiedy on i jego brat ruszyli w drogę powrotną, poprawiłam plecak na ramieniu, rzucając ostatnie spojrzenie w kierunku drzwi do pokoju Mii oraz wymalowany,m na nich fragmencie modlitwy.

Od najmłodszych lat w świetle gwiazd dostrzegałam coś wyjątkowego. Nadnaturalne piękno, które ujawniało się, gdy zapadał zmrok, i które mogliśmy podziwiać tylko wtedy, gdy pozwalały nam na to sunące nad głową chmury. Srebrzyste migotanie dodawało mi otuchy nawet wtedy, kiedy noce robiły się zbyt ponure, żeby dostrzec rozsypane po niebie drobinki. To ono bowiem zapisało w mojej głowie najcenniejsze wspomnienia.

Gdy życie wywróciło się do góry nogami, nie przestałam doceniać widoku gwiazd, dlatego miałam wrażenie, że były one jedynym, stałym elementem w moim życiu. Myślałam, że magia nocnego nieba już zawsze przynosić będzie wyłącznie ukojenie, lecz najwyraźniej i ona zaczynała widzieć we mnie swojego wroga.

*

      W drodze powrotnej od głównego budynku obozu Ravenrock przez jego kamienną bramę i ku opustoszałej trasie, towarzyszyło nam tylko trzeszczenie śniegu pod butami i powracające na niebo gęste chmury. Bracia milczeli idąc ramię w ramię, podczas gdy ja tonęłam w głębinach własnych myśli, próbując odnaleźć na dnie wskazówki, które pomogły mi zrozumieć, dlaczego mama musiała ukrywać przede mną istnienie całkiem innego świata. Dlaczego nie mogła powiedzieć mi kim był mój ojciec?

Krocząc w ślad za dwójką, których płaszcze zdawały się pochłaniać rosnące dookoła nas cienie mijającego dnia, przetaczałam w głowie ostatnie słowa Mii najciszej jak potrafiłam, bez emocji.

Rozumiałam, dlaczego dziewczyna uznała, że byłam kluczowym elementem w wojnie z Demonami. Każdy chciałaby mieć po swoje stornie istotę, której dotyk mógł zabić nieśmiertelnego. Najbardziej głowiłam się jednak nad jej wzmianką o władcy Hellhirm… Miejsce, w którym zamknięto twory Mroku było przecież więzieniem. Wyobrażałam sobie czarną otchłań pełną czerwonych ślepi, nie krainę godną króla.

Co takiego też widząca chciała powiedzieć mi o Nairze i Morvie? Kim według niej była dwójka Kruków, której śladem posłusznie szłam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro