Rozdział 31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Obserwując, jak Nair okrąża stół, żeby usiąść na przeciwko mnie, pomyślałam, że swoją urodą przypominał mrocznego elfa z powieści fantasy, które kiedyś zastępowały mi sen. Zaczęłam nawet zastanawiać się, czy niektóre dzieła fikcji inspirowane były snami kogoś, kto potrafił zaglądać do świata za Zasłoną.

Dzięki Wardowi wiedziałam, że rozsiane po globie wierzenia zapoczątkowali ludzie obdarzeni darem widzenia. To oni natchnieni przebłyskami obcych miejsc i wydarzeń dzielili się z innymi interpretacją swoich snów. Zgadywałam jednak, że widzący nie tylko przekazywali to, co pokazywały im wizje. Zdolni dostrzegać magię i mrok, które przenikały do tego świata, musieli spotykać na swojej drodze wiele niewyjaśnionych zjawisk i tajemniczych istot. Jeśli w ten sposób narodziły się legendy i podania, każda bajka mogła mieć w sobie ziarno prawdy.

Wzięłam porządny łyk wody, kiedy Nair zajął miejsce przede mną.

- Dobrze spałaś? - spytał.

Jego oczy wróciły do swojego bardziej naturalnego stanu, lecz teraz obecne w nich migotanie budziło na mojej skórze iskry, wszędzie tam, gdzie lądowało spojrzenie Valakhiego. Głównie były to moje usta. Może, dlatego że zaciskałam je tak często.

Przytaknęłam, przełykając powoli. Uczucie chłodu, które spłynęło do mojego żołądka, nie pomogło pozbyć się dziwnego trzepotania, od którego powinno robić się niedobrze, a zamiast tego rosło pragnienie.

- Mogliście położyć mnie gdzieś na kanapie albo zostawić w samochodzie - zauważyłam.

Bracia chcieli zachować w tajemnicy fakt, że połączyła nas magia, a mimo to obudziłam się w ich kwaterze. W sypialni, do której ponoć nikt wcześniej nie miał wstępu.

Nair oparł ręce na podłokietnikach, zwieszając luźno pozbawione rękawiczek dłonie. Wystarczyło rzucić okiem, żeby móc stwierdzić, że były one ogromne. Ozdobione tatuażami czarnych piorunów, pnących się aż do smukłych palców, wyglądały na zdolne do kruszenia kamieni, a jednocześnie stworzone do szarpania strun.

- Takim jak my nie wypada spać na oczach innych - odpowiedział. - To tak jakby brać kąpiel w pomieszczeniu pełnym nieznajomych twarzy.

Odstawiłam szklankę.

- Czego jeszcze nie wypada robić?

- Dotykać Valakhich. Zwłaszcza dwóch jednocześnie.

Niebieskie refleksy błysnęły na tle tatuaży, które pokrywały szyję Naira. Przypomniały mi, co wydarzyło się tuż po tym, gdy dotknęłam braci. Eksplozja mroku i migotania gwiazd brzmiąca jak początek nowego wszechświata.

- Co oznacza to, co powstało między nami? – zapytałam.

Przygryzłam dolną wargę, jakby mogło mi to pomóc pozbyć się uporczywego szczypania. Walczyłam sama ze sobą, żeby nie uciec wzrokiem od naciekających na mnie burzowych chmur.

- Oznacza, że jesteś silniejsza niż jakakolwiek inna Mojra, kiedykolwiek wcześniej.

Moje serce zabiło mocniej. W głosie Naira słychać było nie tylko szacunek, ale i fascynację, która błysnęła w oczach Dowódcy, kiedy ten zacisnął palce na końcach podłokietników. Chociaż nawet nie oderwał pleców od oparcia, nagle dzielący nas, szeroki stół zamienił się w mojej głowie w marny blacik.

- Byłaś zbyt słaba, żeby przeżyć przepływ naszej energii... - zaczął wpatrzony w moje źrenice. - Ale ty nie tylko przetrwałaś. Przyjęłaś wszystko, co w sobie nosimy, jakby moje i Morva istnienie było częścią ciebie... Jakbyś od zawsze miała być częścią nas.

- To źle? - rzuciłam bez namysłu.

Od początku coś przyciągało mnie do braci jak światło księżyca zagubioną ćmę, która wzbijał się coraz wyżej, nie bacząc na rosnący chłód. Tylko co jeśli Nair i Morv nie mieli nic wspólnego z blaskiem gwiazd? Co jeśli byli oni latającymi po nocnym niebie nietoperzami, przed którymi nie miałam szansy uciec?

- Czy to źle? - Valakhi powtórzył moje pytanie. - Czekaliśmy wieczność na kogoś, kto udźwignie nasze przekleństwo - odezwał się po chwili. Na dźwięk emocji, które przebijały się w jego głosie, majaczące po kątach cienie spłynęły na posadzkę. - Kogoś, kto zaakceptuje, to czym jesteśmy... Kto dotknie nas świadomie i dobrowolnie.

Razem z jego ostatnimi słowami pojęłam, jak wielki błąd popełniłam, w mojej próbie ucieczki z samochodu Valalkhich. Dla nich dotyk był czymś znacznie ważniejszym niż dla ludzi, nie tylko ze względu na jego śmiercionośne zdolności. Upadli obdzierani byli z tego najbardziej podstawowego rodzaju bliskości, gdy wraz z przemianą w ich żyłach budził się mrok.

Nagle zrozumiałam, dlaczego Morv patrzył na mnie w ten sposób. On i Nair czekali wieki na kogoś równego sobie. Kogoś, kto wyleczy ich samotność... A ja tak po prostu dotknęłam obojgu nieświadoma konsekwencji, bo nigdy nie sięgnęłam po prawdę. Nie kwestionowałam życia w ciągłej ucieczce.

Nie byłam pewna, czy to cienie zdusiły płonący w kominku ogień, czy zamroczył mnie niedobór tlenu, ale jadalnia utonęła w ciemnościach. Takich, które zmieniały przestrzeń w czarną głębię, w której nie widziałam nic prócz srebrnych oczu.

- Można to naprawić? - Złączyłam pod stołem drżące dłonie.

Sliga zdołała jedynie ukryć ślad po moim dotyku. Musiało to oznaczać, że wiedźma nie była zdolna pozbyć się naszego połączenia, lecz może istniało jakieś rozwiązanie. Sposób, żeby uwolnić braci od więzi z kimś takim jak ja.

Nair odchylił lekko głowę. Gdy zobaczyłam, jak spina mięśnie żuchwy, uświadomiłam sobie, że nie robiłam nic by tłumić emocje, a co za tym idzie, musiałam naprawdę głośno myśleć.

- Tylko śmierć może przerwać Nić.

Znowu zacisnął palce na ciemnym drewnie. Przez moment wyglądał, jakby walczył sam ze sobą, ale gdy kolejna błyskawica przeszyła jego tęczówki, wstał z miejsca.

Zachłysnęłam się zimnym od cieni powietrzem, kiedy moje krzesło posunęło po podłodze pociągnięte w tył przez niewidzialną siłę. Nair bez pośpiechu, ze źrenicami skupionymi na moich oczach okrążył stół. Gdy pokonał ostatni dzielący nas dystans, przycisnęłam kręgosłup do twardego drewna. Nim zdążyłam porządnie zadrzeć brodę, Nair chwycił za oparcie tuż obok mojej głowy i przechylił krzesło, tak bym mogła spojrzeć mu prosto w oczy.

- Szczerość za szczerość - odezwał się nisko. Był tak blisko, że jego gruby warkocz opadł na moje ramię, przez materiał bluzy parząc skórę jak świeżo zastygła lawa. - Cholernie bardzo wkurwia mnie, kiedy myślisz o sobie, jak o kimś gorszym... Nieistotnym. - Drewno zatrzeszczało pod jego palcami. - Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. Nie potrafię tego uciszyć i nie wiem, co z tym zrobić. Więc powiedz mi... - Przechylił krzesło odrobinę bardziej. - Kto sprawił, że myślisz o sobie tak nisko?

Zacisnęłam usta. Nie mogłam oddychać, a co dopiero mówić.

Jego pytanie przywołało wspomnienia. Twarze osób, które przez lata próbowały przekonać mnie, że byłam nikim. Bo nie ubrałam się jak reszta. Bo za często zmieniałam szkołę. Bo wychowywała mnie samotna matka. Ale prześladowania rówieśników, nigdy tak naprawdę nie zniszczyły mojego ducha. To cierpienie, które spotykało mamę, za każdym razem rozrywało mnie kawałek po kawałku.

Nie rozumiałam, dlaczego nieważne, gdzie docierałyśmy w poszukiwaniu spokoju, zawsze trafiałyśmy na kogoś, kto ściągał na nas chaos. Udowadniał, że nigdzie nie miałyśmy własnego miejsca. Prawie nieustannie znajdował się ktoś, kto próbował zniszczyć moją mamę psychicznie lub fizycznie. Jakby na każdym kroku otaczały nas Demony...

Tak naprawdę jednak, nie miało znaczenia to, jak o sobie myślałam. Nair i Morv byli nieśmiertelnymi istotami. Dowódcami władającymi potężną mocą, której ja sama nie pojmowałam. To, że poprzez dotyk połączyłam z nimi swój los, jakbym w jakimkolwiek stopniu dorównała dwójce braci, musiało być pomyłką.

Nair usłyszał każdą z tych myśli, bo ciemne chmury zasłoniły iskry w jego oczach. Może powinnam była poczuć lęk, ale ich widok zaczynał mnie irytować. Fakt, że Valakhiego obchodziło to, co sama uważałam na swój temat, nie miał najmniejszego sensu. Byliśmy dla siebie obcy.

- Dotknij mnie.

Gdybym nie patrzyła na usta Naira, pomyślałabym, że się przesłyszałam. Nie tylko same jego słowa spowodowały, że wstrzymałam oddech. W głosie mężczyzny nie było rozkazu. Zamiast tego usłyszałam w nim zachrypnięty szept, który prosił mnie o zaufanie, jakby od tego zależało całe istnienie pochylającego się nade mną Valakhiego.

Wszelkie myśli wyparowały z mojej głowy, gdy uniosłam rękę na wpół świadoma i jednocześnie kierowana przez impuls, którego nie potrafiłam kontrolować. Jak przyciągnięta przez magnes moja dłoń dotknęła koszuli Naira w miejscu, gdzie pod materiałem znajdował się tatuaż czarnego księżyca.

- Wyżej - podpowiedział.

Spojrzałam na jego rozpięty kołnierz i odsłonięty fragment obojczyka. Wędrujące po nich wzory, teraz kojarzyły mi się z mackami cieni, które bracia używali jako broni.

Nie potrafiłam się powstrzymać. Przesunęłam dłonią po miękkim materiale, który atakował moją skórę niewielkimi rozładowaniami elektrycznymi, ale dopiero gdy moje palce dosięgnęły skóry Naira, mięśnie spięły się jak potraktowane prądem. Zamiast bólu przeszył mnie nagły chłód, po którym żyły wypełniało kojące ciepło.

Czułam, jak moje źrenice rozszerzają się w tym samym momencie, co źrenice Naira, gdy spojrzałam mu w oczy.

- W moim świecie to, że możesz być z kimś tak blisko... - odezwał się. - Oznacza, że znalazłeś swoje światło i mrok. Swój ogień i lód. Odnalazłeś słabość, której nigdy nie miałeś. Zyskałeś siłę, której nie znałeś. - Jego serce biło pod moją dłonią mocno i równomiernie sprawiając, że moje własne zaczęło dopasowywać się do tego rytmu. - Nić łączy tych, którzy potrzebują siebie nawzajem. Zmienia nieznajomych w rodzinę, wrogów w kochanków. Tworzy klany... - Na chwilę znowu zacisnął szczękę. - Zatem możesz nazywać nas, jak chcesz, ale na pewno nie jesteśmy już dla siebie obcy.

Otworzyłam usta, żeby się odezwać, lecz mój umysł był mieszaniną czerni i srebra, które kłębiły się w obserwujących mnie oczach. Nair przez moment wyglądał, jakby zamierzał dodać coś jeszcze. Zamiast tego wyprostował plecy. Kiedy przednie nogi mojego krzesła stuknęły cicho o posadzkę, schowałam obie dłonie do kieszeni.

- Chcę, żebyś coś zobaczyła. - Valakhi postawił krok w tył.

Na nieco zbyt miękkich nogach ruszyłam za nim, gdy ten nie zwlekając, pokierował się do wyjścia z jadalni. Po otworzeniu przede mną drzwi i przepuszczeniu przodem zaprowadził nas w drogę powrotną przez hol i po schodach na piętro. Przez cały czas milczałam, rozmyślając nad jego wcześniejszymi słowami. Nad uczuciem, które wypełniało mnie, gdy nasze ciała stykały się, choćby najmniejszą powierzchnią.

Z powodu naszej więzi Nair i Morv z nieznajomych szybko musieli stać się sojusznikami, lecz wydarzyło się to, jeszcze zanim zdążyłam poznać, czy miałam do czynienia z wrogami, czy nie.

    Okazało się, że na piętrze obok korytarza, który prowadził w kierunku pokojów, znajdowały się drugie schody. Umknęły mi one wcześniej, bo wyglądały jak kolejne, ciemne i łukowate, wykute w starych murach przejście.

Nair nie oglądał się za siebie, mimo że ani jego ani moje kroki nie zakłócały panującej wokół ciszy. Dobrze wiedział, że szłam tuż za nim. Wpatrzona w kruczoczarny warkocz zastanawiałam się, jakie to byłoby uczucie przejechać dłonią wzdłuż zaplecionych pasm. Czy po rozpleceniu układały się w grube fale, a może szybko wracały do gładkiej i prostej tafli...

Nie wiedząc kiedy dotarliśmy na szczyt schodów przed ciężkie, wzmocnione metalową ramą drzwi. Widok widocznie starej powierzchni z opóźnieniem uświadomił mi, że powinnam była myśleć o tym, dokąd prowadził mnie Valalkhi, a nie zachwycać się jego włosami.

Gdy zazgrzytała klamka i zahałasowały zawiasy, poczułam zapach wilgotnego lasu. Chłodny podmuch zakołysał płomieniami świec, które oświetlały schody, ale nie dał rady zgasić magicznego ognia. Nair znowu przepuścił mnie przodem, a ja bez zastanowienia wyszłam na zewnątrz z twarzą skierowaną ku nocnemu niebu.

Znaleźliśmy się na dachu. A raczej na szerokim tarasie ukrytym między wieżami zamku. Wiatr rozwiał moje włosy, kiedy podeszłam do kamiennego murku. Z zapartym tchem przesunęłam wzrokiem po skąpanym w świetle księżyca krajobrazie iglastego lasu. Sięgał on aż po pasmo górskie, które odbijało się na powierzchni odległego jeziora.

Ciemna tafla migotała w blasku księżyca, poruszana przez podmuchy wiatru, które docierał na skaliste wzniesienie, stanowiące fundament murów pod moimi stopami. Zamek Valalkhich piął się ku nocnemu niebu jak wykuta w obsydianie rzeźba. Otoczony leśnym pustkowiem musiał przypominać posiadłość Śmierci.

Kiedy coś błysnęło nad moją głową, spojrzałam w górę. Akurat wtedy trzy, jasne drobinki jedna po drugiej przecięły niebo. Spadające gwiazdy.

Sapnęłam, przypominając sobie, jaki mieliśmy dzień. Prawie umknęły mi urodziny mamy.

Niemal zapomniałam o rocznicy jej śmierci.

Odkąd sięgałam pamięcią, wieczory naszych wspólnych urodziny zawsze spędzałyśmy na obserwowaniu gwiazd. Próbowałyśmy wypatrywać wtedy księżycowych odłamków, jak nazywała je mama. Gdy byłam bardzo mała, mieszkałyśmy daleko od zgiełku miasta i niemal co roku udawało się nam dostrzec chociaż jeden spadający punkcik. Z biegiem lat musiały zastąpić je światła samolotów.

Odkąd mama odeszła niebo straciło dla mnie większość swojej magii, ale nie porzuciłam naszej tradycji. Zamierzałam kontynuować ją w ten jeden dzień w roku, nawet jeśli po zachodzie słońca miała witać mnie czarna pustka.

Czy Dowódca Kruków wiedział o naszym dawnym zwyczaju? Zobaczył to, zaglądając do moich wspomnień?

Odwróciłam się w stronę Naira, żeby wypowiedzieć te pytania na głos, lecz zamiast jednego było ich teraz dwóch.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro