Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpatrywałam się w wiadomość od Mii, jakby zawarte w niej słowa napisane zostały w obcym mi języku. Nie wiedząc czemu, zastygłam, zamiast zareagować na oczywiste ostrzeżenie, które dziewczyna musiała wysłać z bardzo konkretnego powodu. Na przykład takiego, że bracia ukrywali w swojej kwaterze ziejące czerwienią pęknięcie w ścianie, z którego wydobywał się smród potępieńców i klasyczne odgłosy horroru. Wątpiłam, żeby była to groteskowa ozdoba ścienna, tak samo, jak pentagram i reszta wymalowanych uroczą czerwienią symboli. Nawet nie zaczął się jeszcze październik.

W końcu oprzytomniałam. Mój mózg w ostatnim czasie najwyraźniej przełączał się na udawanie, że wszystko było tylko kolejnym zbyt rzeczywistym snem, przez co robiłam się za bardzo otępiała, a to mogło kosztować mnie zbyt wiele.

Odwróciłam się na pięcie, żeby posłusznie uciec do swojego pokoju i pomyśleć, co do cholery mogło oznaczać to, co zobaczyłam. Co takiego Mia chciała mi powiedzieć przy naszym pożegnaniu?

Oczywiście, że w tej samej chwili dotarł do mnie zgrzyt klamki. Ktoś właśnie wchodził przez drzwi, które miały być moją drogą ucieczki.

Spanikowałam. Zamiast udać się do pokoju po drugiej stronie i stamtąd wyjść na korytarz, skręciłam w kierunku drzwi, które tonęły w ciemnościach na końcu dzielącej sypialnie przestrzeni. W pośpiechu, ale wyjątkowo bezszelestnie wślizgnęłam się do dodatkowego pomieszczenia i po cichu zamknęłam za sobą drzwi.

Przeklnęłam w myślach mój brak myślenia. Po pozostawionym na fotelu płaszczu mogłam zorientować się, że bracia wcale nie opuścili posiadłości.

Pokój na końcu łącznika okazał się być ogromną łaźnią, taką którą można było zobaczyć tylko we wnętrzu ekskluzywnych willi. Wyłożona ciemnym marmurem posadzka migotała w srebrzystym świetle kilku większych świec, które stały u podstawy wielkiej wanny i tym samym wyznaczały środek pomieszczenia. Ich nienaturalnie nieruchome płomienie nawet nie drgnęły, kiedy przekroczyłam próg, wpuszczając za sobą pachnący popiołem przeciąg.

Z nadzieją, że żaden z braci nie zamierzał odświeżyć się przed mordowaniem Demonów, zastygłam przy drzwiach. Wsłuchana w ciszę, próbowałam zarejestrować odgłosy kroków, ale nikt nie krzątał się po kwaterze Dowódców. Możliwe było, że któryś z nich przyszedł tylko po swój płaszcz i zaraz wyszedł.

Minęła dłuższa chwila, podczas której nie słyszałam nic prócz dudnienia własnego serca. Położyłam dłoń na klamce z zamiarem wyłonienia się z ukrycia, w tym samym momencie, gdy dobrze znany mi chłód dosięgnął mych pleców.

Popchnięta nagłą falą strachu nacisnęłam na zimny metal, lecz zanim zdążyłam otworzyć szerzej drzwi, pokryta czarnymi żyłami dłoń zatrzasnęła je przed moją twarzą.

- Wolimy brać kąpiel po mordowaniu.

Głos Morva sprawił, że płomienie świec zadrżały. Ja z kolei zamarłam, jakby ktoś przyłożył do mojej potylicy lufę pistoletu.

- Sądziłaś, że dasz radę się przede mną schować? - Rozpuszczone włosy mężczyzny musnęły moje odsłonięte ramię, kiedy ten oparł ciężar ciała na wyprostowanej przed sobą ręce. - Twoje myśli są cholernie głośne. Zwłaszcza wtedy, kiedy się boisz.

- Przyszłam po moje rzeczy - zaczęłam się tłumaczyć, wciąż zastygła jak posąg.

Energia, która niemal bez przerwy odpychała mnie od Valakhiego, potrafiła też paraliżować i to bardzo.

- Nie przypominam sobie, żebyś kąpała się z nami po przyjeździe. - Był tak blisko, że mogłam poczuć na sobie jego oddech.

Zacisnęłam usta, prawie równie mocno, co zastygłą na klamce dłoń. Morv zdawał się czerpać przyjemność z zasiewania w myślach obrazów, których zadaniem było burzyć resztki mojej kontroli nad emocjami.

Zakładałam, że skoro to Nair wniósł mnie do posiadłości, to właśnie w jego pokoju obudziłam się po podróży. W końcu tam gdzie leżał mój plecak, spoczywał też płaszcz tego mniej wrogo nastawionego brata. Drugi Dowódca Kruków na pewno nie użyczyłby mi swojej sypialni. Dlaczego więc wszedł do kwatery przez pokój bliźniaka?

- Wypuść mnie - odparłam przez zęby.

- Nieładnie tak węszyć. - Valakhi nie zamierzał zabrać ręki z drzwi.

Odwróciłam się. I od razu tego pożałowałam.

Morv jeszcze bardziej niż jego brat kojarzył mi się z ponurym omenem, jakim były kruki. Latające w ślad za armiami ptaszyska, zwiastowały śmierć. To w ich obecności polegli wydawali ostatnie tchnienie, żeby potem stać się ucztą dla tych skrzydlatych padlinożerców. Jednak po zachodzie słońca kruczoczarne ptaki znajdowały swoje miejsce w cieniach nocy. W srebrzystym półmroku były naprawdę piękne, tak samo jak stojący przede mną Upadły.

Płomień świec nawet ten całkiem zwyczajny w ciemnościach budził magię, której nie potrafiłam wyjaśnić. Otaczający nas blask nadnaturalnego ognia sprawiał, że Morv wyglądał jak istota ze snu, którego nie chciało się zapomnieć. Przez krótką chwilę wydawało mi się nawet, że jego rysy złagodniały, lecz gdy tylko odnalazłam spojrzenie Dowódcy, czerń wyłoniła się zza jego rozszerzony źrenic i nagle znowu poczułam się jak na granicy życia i śmierci.

Nie czułam ani odrobiny ciepła, które powinno było emitować ciało mężczyzny, mimo że staliśmy tak blisko siebie. Valakhi nienawidził mnie za to, co zrobiłam, za naszą więź... Mimo to unicestwił dla mnie zabójcę mamy.

- Nie powinno cię tu być. - Chłód w jego głosie dotknął mojej skóry.

- Dlaczego go zabiłeś? - Słowa same uciekły z moich ust. Wiedziałam, że usłyszał o czym myślałam.

Morv pozbył się Rauma nie dlatego, że miał ochotę porozrywać kogoś żywcem, chociaż nie wykluczałam, że nie bez powodu wybrał tę metodę mordu. Bracia mogli zostawić Demona zamkniętego na wieki w rysunku, ale wiedzieli, że ja wolałabym, aby zabójca mojej mamy przestał istnieć. Zabili go dla mnie. Widziałam to w ich oczach wtedy w piwnicy, słyszałam w głosach. Zupełnie, jakby gniew, który czuli nie należał do nich.

Valakhi uśmiechnął się krzywo, kiedy odpowiedziałam w myślach na własne pytanie. Odepchnął się od drzwi i postawił kilka kroków w tył.

- Dzielimy emocje? - szepnęłam zaskoczona.

- Wracaj do swojego pokoju. - Skrzyżował ręce na piersi. - Lepiej, żebyś zregenerowała siły.

- Czemu? - Nie poruszyłam się.

- Jutro pokażemy ci, co oznacza być częścią nas.

Nie byłam pewna, czy miał na myśli należenie do Kruków, czy nasze magiczne połączenie. Jedno z tych dwóch zdecydowanie sprawiło, że drżenie w moim żołądku powędrowało wyżej, uświadamiając mi tym samym, że powinnam była uciec od spojrzenia Morva. Od jego obecności w moich rozemocjonowanych myślach.

Dowódca nie zatrzymał mnie, kiedy otworzyłam drzwi i szybkim krokiem ruszyłam przez muśniętą czerwienią komnatę. Nie ważyłam się nawet zerknąć na upiorne pęknięcie w ścianie, jakbym mogłam w ten sposób udawać, że wcale nie zauważyłam, co bracia ukrywali w swojej kwaterze.

Słodkich snów. Usłyszałam w myślach, przechodząc przez otwarte drzwi sypialni.

Wzięłam plecak i w pośpiechu wyszłam na korytarz. Cały czas czułam, jakby w każdej chwili miały dopaść mnie czarne macki i zaciągać z powrotem do łaźni albo udusić na miejscu. Dopiero, gdy zamknęłam za sobą drzwi swojego pokoju, mogłam znowu oddychać.

Przez cały ten czas ściskałam w pięści telefon. Musiałam przez przypadek przytrzymać boczny klawisz, bo komórka była wyłączona. Uruchomiłam ją ponownie, po czym rzuciłam na łóżko i nie zwlekając wzięłam się za wypakowanie plecaka.

Wyciągnęłam sweter mamy starannie złożony w kostkę. Ubrałam go, chociaż nie czułam zimna, przynajmniej nie tego w powietrzu, po czym sięgnęłam po księgę od Mii. Ciężka i porządnie naznaczona przez czas, wyglądała na jeden z tych tomów, które można było znaleźć w kilkusetletnich grobowcach przy szczątkach właściciela. Obawiałam się, że gdy otworzę nieczytelną już okładkę, ewidentnie trzymaną w całości tylko, dzięki metalowym wstawkom na grzbiecie i rogach, jej zawartość posypie się na podłogę.

Usiadłam obok komórki i ostrożnie zajrzałam do środka księgi bardzo ciekawa, czy Mia przypadkiem nie złamała zasad, mając w swoim posiadaniu coś, co ewidentnie wyglądało, jak zbiór wiedzy, którą Aureni woleliby trzymać w ukryciu... albo Valakhi.

Rozumiałam, dlaczego zapisane przez widzących księgi należało strzec przed trafieniem w niewłaściwe ręce i czemu jednocześnie nie były one tak po prostu niszczone. Jeśli szczegółowe opisy egzorcyzmów dało się wykorzystać do walki z plagą Demonów, w obecnej sytuacji były one wyjątkowo istotne. Przeczuwałam jednak, że w księdze, którą trzymałam czekało coś całkiem innego.

Na pierwszej, pożółkłej, lecz wyjątkowo dobrze zachowanej stronie znajdował się znany mi już symbol - sierp księżyca otoczony pnączami, które wyglądały na równie mordercze, co otchłańcze macki. Odruchowo dotknęłam podobnego wzoru na mojej szyi, przywołując w pamięci wspomnienie tatuażu, który zdobił klatki piersiowe braci. Czy Mia wiedziała o naszej więzi?

Dopiero na kolejnej stronie czekały pierwsze słowa. Zapisane czarnym tuszem, hebrajskie znaki tworzyły napis Zakon Kruków.

Ściągnęłam buty, żeby móc skrzyżowań nogi na łóżku i ze zmarszczonymi brwiami pochyliłam się nad lekturą. Co symbol Pierwszej Córki Nocy robił w księdze napisanej językiem Demonów?

Przewróciłam kartkę. Na środku następnej znajdował się wąski akapit zapisany piórem, którego stalówka musiała być rozgrzewana w ogniu, bo każdą z liter otaczał wyraźnie przypalony ślad. Gdy zaczęłam czytać uwiecznione na papierze słowa, temperatura w pokoju spadła, jakbym nagle znalazła się na dnie czarnego jeziora, widocznego w oddali zza balustrady mojego balkonu.

Zgromadzeni w Mroku,
Synowie mrozu i Córki mary.
Niech cień kruczych skrzydeł
Podąża śladem waszych kroków,
By zgasić płomienie, uciszyć szepty, Bowiem wy jesteście chłodem o zmierzchu,
Widmem w ciemnościach,
Dotykiem Śmierci.

Zaczerpnęłam pierwszy wdech od, jak mogłoby się wydawać kilka minut, kiedy leżący obok mojej nogi telefon zawibrował, wyrywając mnie ze skupienia. Kolejny SMS od Mii.

„Cholera, nie dasz rady uciec sama. Myślisz, że Ian spróbuje ci pomóc?"

Dziewczyna musiała napisać tę wiadomość tuż po tej, w której kazała mi uciekać, ale przez to, że przez przypadek wyłączyłam telefon, SMS przyszedł dopiero teraz.

„Co wiesz o Dowódcach Kruków?" Odpisałam, ignorując jej pytanie.

Wróciłam do lektury. Miałam nadzieję, że znajdę w leżącym na moich nogach, starym tomie wytłumaczenie tego, co widziałam w kwaterze braci. Czerwona szczelina na ścianie między pokojami bliźniaków kojarzyła się z pęknięciem w skorupie wulkanu, które nigdy zwiastowało niczego dobrego.

Zdążyłam przesunąć wzrokiem po linijkach tekstu, zajmujących dwie następne kartki razem z drobnymi symbolami rozsypanymi po brzegach, kiedy na ekranie komórki pojawiło się nowe powiadomienie.

„Kruki to sługi Mroku, Liv."

Powinnam była zacząć dzielić panikę Mii, lecz zamiast tego czułam głównie niepewność i zagubienie, czyli nic nowego.

Po tym wszystkim, co zdążyłam się dowiedzieć, jednego byłam pewna. Mrok pragnął zgasić Blask - magię, dzięki której istniała kraina Aurenów i oni sami. Magię, bez której nie byłoby człowieka.

Skoro zaraza potępieńców odbierała ludziom zdrowe zmysły i wolną wolę, czy w ten sam sposób Mrok wpływał na nieśmiertelnych? Jak inaczej Valakhi mogli czcić coś, co doprowadziło do ich upadku? Jeśli Kruki zostały omamione przez niszczycielską siłę, dlaczego w takim razie pozbywały się one Demonów, zamiast wspólnie z nimi zatruwać światy?

*

Uniosłam wzrok znad przestarzałych stron, gdy niebo zaczęło jaśnieć, żegnając chowający się za drzewami księżyc. Mętne powietrze, które otaczało mury posiadłości, zgęstniało. W niektórych miejscach chmura szarości całkowicie zasłoniła wysokie sosny, w innych pozostawiła widoczne tylko ich ostre szpice.

Odkąd zamieszkałam w posiadłości na wzgórzu, mgła symbolizowała dla mnie koniec lata i początek mojej ulubionej pory roku. Jesień nawet daleko na południu przynosiła ochłodzenie. Bliżej północnej części kontynentu uciszała marne podrygi lata. Spowijała lasy ponurym i sennym klimatem, w którym czułam się najlepiej.

Jednak w otaczającym posiadłość Dowódców krajobrazie było coś niepokojącego. Mgła wyglądała na taką, która zdolna była udusić zbłąkanego wędrowce, podczas gdy wiatr zdawał się ostrzegać o ukrytych pod grubą warstwą ściółki, rozsianych daleko aż po brzeg jeziora szczątkach ludzkich ciał.

Nie wiedząc kiedy, moja głowa wylądowała na pościeli. Chociaż nie skończyłam czytać historii Kruków, nie potrafiłam przeciwstawić się senności. Zamknęłam powieki, myślami wciąż śledząc zapisane czarnym atramentem słowa. Im głębiej opadałam w toń nieświadomości, tym coraz wyraźniej widziałam malowane przez nie obrazy. Wspomnienia zamierzchłych czasów, o których opowiedziała mi wciąż otwarta obok mnie księga.

Zobaczyłam narodziny Mroku. Cienie gęste jak smoła wypełzające z zakamarków Rubieży Blasku. Karmione iskrami, które zamiast razić światłem, tryskały czarną breją, uwolniły hordy czerwonych ślepi wyłaniające się z odmętów pustki, a pośród nich siedem par fioletowych oczu.

Widziałam przebłyski Wielkiej Wojny między Demonami i Aurenami Nocy. Tej, która skończyła się strąceniem czerwonookich do podziemi, a następnie wymordowaniem Mojr na rozkaz głów dwóch najwyższych rodów rządzących po obu stronach Skry.

To po tych wydarzeniach powstał Zakon Kruków. Zgromadzenie utworzone przez jedyny oddział zachodniej armii, który stanął przeciwko zdradzie istot, bez których nigdy nie udałoby się stłamsić demonicznej plagi. Na polu bitwy u boku ostatniej Mojry upadły wtedy pierwsze Kruki, a za nimi każdy Auren, który znajdował się po ciemnej stronie rzeki Iskier.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro