Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Patrzyłam na gwiazdy znikające jedna po drugiej. Srebrzyste drobinki jeszcze niedawno zapierające dech w piersi pięknem swojej magii, ginęły pochłaniane przez bezlitosną czerń, która spłynęła na poległe ciała skrzydlatych żołnierzy i tych, którzy wciąż trzymali się na nogach.

Pole bitwy znieruchomiało. Ucichło. Na krótką chwilę czas stanął w miejscu, jakby wszystkie światy wstrzymały oddech, gdy ostatnia Mojra runęła na ziemię przebita złotą strzałą.

Potem rozległ się hałas. Szum setek zbroi brzmiał jak dźwięk rozciąganych kajdan, kiedy obecni na polanie Aureni zaczęli padać na kolana, gasnąć razem z migotaniem nad ich głowami.

Gdy nastała głucha cisza, otworzyłam oczy wyrwana z wizji. Dookoła było pusto i ciemno, jednak z chwilą, z którą poruszyłam zdrętwiałymi kończynami, zdałam sobie sprawę, że nie leżałam dłużej w swojej sypialni. Zamrugałam pospiesznie, pozbywając się sennej mgły osiadłej na moich rzęsach jak ta, która otaczała zamek Kruków. Od razu rozpoznałam otaczającą mnie krwistą poświatę.

Odwróciłam się w stronę złowieszczego pęknięcia. Znowu stałam w komnacie Dowódców, lecz tym razem wydobywający się ze szczeliny blask był intensywniejszy. Czerwień zdawała się pulsować jak żywa, przyciągając mnie bliżej razem z delikatną wonią kwiatu bzu.

Postawiłam kilka kroków przed siebie, nasłuchując tajemniczych odgłosów, ale zamiast ptasiego nawoływania dotarły do mnie przytłumione dźwięki rozmowy, dochodzące z pokoju obok.

- Skąd wiedzieliście, że aniołek ukrywał mieszańca?

Słowa wyprane z emocji tak bardzo, że aż przyprawiały o ciarki, na chwilę zamroziły mnie w miejscu. Pomimo tego, że słyszałam ten głos drugi raz w życiu, byłam pewna, do kogo należał. Tylko Amon z reszty Kruków brzmiał podobnie do swoich Dowódców.

- Nie wiedzieliśmy. - Nair musiał stać dalej od drzwi, bo jego słowa były bardziej przytłumione.

- Czyli, co? - zaczął ten z przerośniętymi kłami, wyraźnie domagając się wyjaśnień. - Śniliście o jakieś ludzkiej dziewczynie, więc postanowiliście ją odnaleźć?

- W skrócie.

Ktoś przeszedł przez pokój, żeby otworzyć szufladę w komodzie i zaraz ją zamknąć. Nieco dalej usłyszałam stuknięcie szklanki o blat stolika.

- A teraz uważacie, że mieszaniec w jakiś sposób może posłużyć wam do otwarcia tej jebanej pieczęci?

Słowa Amona były jak spotkanie z lodową ścianą, tylko że zamiast cofnąć się w próbie ucieczki przed chłodem, poczułam, jak wszystko we mnie zamarza.

- Mojra. - Nair poprawił go oschle. - Radzę ci nie lekceważyć jej mocy.

Trzeci głos mruknął coś z najdalszej części pokoju, zbyt cichy, bym mogła go zrozumieć. Morv.

- Wiemy, że dar Mojry będzie w stanie przełamać pieczęć Hellhirm - kontynuował Nair. - Musimy go tylko obudzić i ujarzmić.

Odsunęłam się od drzwi, próbując uspokoić głupie serce, które waliło o żebra jak wściekły byk, a jednocześnie zdawało się kurczyć, jakby bardzo chciało przestać bić. Czy to właśnie dlatego wciąż żyłam? Bo Valakhi potrzebowali zamkniętej we mnie mocy do otwarcia cholernej puszki pandory?

Zaczęłam kręcić głową z każdą sekundą coraz szybciej, machający na boki rozpuszczonymi włosami jak opętana. Próbowałam się obudzić.

To tylko koszmar. To tylko koszmar. Okłamywałam samą siebie.

*

Uniosłam powieki, by zaraz znowu je zacisnąć oślepiona blaskiem wpadających przez okno promieni słonecznych. Z zasłoniętymi oczami poderwałam się do pozycji siedzącej i zaczerpnęłam nerwowych wdech. Moje ściśnięte gardło bolało, jakbym bardzo długo powstrzymywała krzyk.

Księga Zakonu Kruków wciąż leżała otwarta obok mojej nogi. Wzywała mnie, żebym dokończyła czytać jej treść, lecz ja potrzebowałam świeżego powietrza.

Zeszłam z łóżka, żeby podejść do drzwi balkonowych. Już zanim uchyliłam oszklone przejście, zauważyłam, że wiatr osłabł. Mgła zniknęła wciągnięta pod wilgotną ściółkę, której zapach razem z wonią iglastych drzew wypełnił moje płuca, gdy tylko wyszłam na niewielki, zawieszony nad ścianą klifu balkon. Las zdążył wyschnąć w promieniach słońca, które powoli kończyło swoją wędrówkę po niebie. Wkrótce znowu miało zrobić się ciemno.

Podeszłam do kamiennej balustrady, czarnej jak otaczające mnie mury. Zatrzymałam w płucach zimne powietrze i zamknęłam oczy, by skupić się na uciszeniu chaosu w głowie. Skąd brało się te kłucie w piersi? Przecież wiedziałam, że nikomu nie mogłam ufać...

Wiatr przybrał na sile, jakby chciał pomóc mi w ugaszeniu zbędnych emocji. Tak przynajmniej mi się zdawało, dopóki nie usłyszałam szumu przecinanego powietrza. Szybko zrozumiałam, że źle zinterpretowałam nagły podmuch. Otworzyłam oczy, lecz nie zdążyłam w porę zareagować.

Zobaczyłam czerń. Czyjeś ręce objęły mnie w pasie i poderwały z ziemi jednym, szybkim ruchem. Zachłysnęłam się pachnącym lawendą powietrzem, które uciszyło cisnący się na moje usta krzyk, chociaż wcale nie powinno.

Wyspana? Głos Naira był idealnie wyraźny, mimo że dookoła nas szalały ogłuszające podmuchy.

W pierwszej chwili miałam ochotę wbić palce w jego ramiona, za które chwyciłam się kurczowo, gdy straciłam grunt pod nogami. Powstrzymałam odruch. Zamiast tego zacisnęłam usta, wyobrażając sobie, że moje myśli zamarzają dokładnie tak samo, jak głupie serce.

Tak. Odparłam krótko z nadzieją, że Dowódca Kruków nie wiedział, gdzie zawędrowałam podczas snu. Dokąd mnie zabierasz?

Do naszego ulubionego miejsca.

Lecieliśmy ponad lasem w kierunku zachodzącego słońca, tam gdzie z każdą minutą coraz bardziej ciemniała tafla ponurego jeziora. Widziałam ją oczami wyobraźni, bo mój wzrok utkwiony był daleko na horyzoncie, co jakiś czas zasłanianym przez machnięcia wielkich, kruczoczarnych skrzydeł.

Sądziłam, że skrzydła Valakhich potrafiły materializować się tylko za Zasłoną. Chociaż w zamku ciemność rozjaśniały magiczne płomienie, bez wątpienia wciąż byliśmy w świecie ludzi. Wskazywały na to nie tylko zmieniające się pory dnia. Nocą niebo nad naszymi głowami wyglądało dokładnie tak samo, jak te nad Blackriver. Ziemię nie pokrywała warstwa nienaruszonego przez żywą istotę śniegu. Bardzo wątpiłam też, by SMSy Mii mogły docierać do mnie zza Zasłony.

Gdzie w ogóle jesteśmy? Zapytałam z nadzieją, że Valakhi udzieli mi dokładniejszych informacji niż Satoria.

W tej bardziej opustoszałej części lasów na zachód od Blackriver. Usłyszałam w odpowiedzi.

Czyli na odludziu, z którego nie było ucieczki.

Gdy zaczęliśmy podchodzić do lądowania, spięłam wszystkie mięśnie z zamiarem uczepienia się Naira niczym rzep. Obawiałam się, że Valakhi zamierzał wrzuci mnie do nienaturalnie czarnego jeziora, by pomóc „obudzić" moc, którą w sobie nosiłam. Tymczasem on zamiast rozluźnić chwyt, objął mnie jeszcze mocniej.

Za pierwszym razem, gdy wylądowałam w ramionach Naira, byłam zbyt skupiona na ścigającym nas potworze, żeby zwrócić uwagę na to, jak mocno trzymał mnie wtedy przy sobie. Tym razem znacznie ciężej było mi skupić się na czymś innym poza jego bliskością. Poza otaczającymi moją talię rękoma i przyciśniętymi do żeber dłońmi, które zabijały Demony, jakby te były zaledwie komarami na suficie.

Nie miałam odwagi spojrzeć w oblicze Kruka. Cały czas chowałam twarz w jego ramieniu, próbując osłonić ją przed bezlitosnymi podmuchami, pomimo że nie czułam zimna, które powinno było zamrażać skórę, biorąc pod uwagę to, z jaką prędkością lecieliśmy.

Wkrótce dotarliśmy do celu. Rozluźniłam się nieco, gdy Nair wylądował gładko na suchym lądzie. Ulga nie trwała jednak długo, bo Valakhi zamiast pozwolić mi stanąć na ziemi, ze mną w ramionach ruszył w stronę kamienistego brzegu.

- Co robisz? - Znowu wbiłam paznokcie w jego barki.

Nie potrafiłam pływać. Spięłam się, gotowa walczyć, jeśli ten spróbowałby rzucić mnie do wody.

- Nie masz butów - odpowiedział.

Odruchowo skuliłam palce u stóp. Zapomniałam, że ściągnęłam trapery w pokoju, tuż po otwarciu księgi od Mii. Chwyciłam się Naira z desperacją. Bez butów nie dałabym rady uciec daleko, ale nie zamierzałam też, pozwolić utopić się w jeziorze, które sprawiało wrażenie wypełnionego potępieńczymi rzygowinami.

- Naprawdę wyglądasz teraz jak mała małpka.

Nuta rozbawienia w głosie Naira sprawiła, że na chwilę zapomniałam, gdzie mnie niósł. Kiedy pozwalał, by jego słowa ujawniały cień emocji innych niż gniew, miałam wrażenie, jakby docierała do mnie niewyraźna, ale znajoma melodia sprzed lat.

Valakhi zapamiętał, co pomyślałam sobie, gdy pierwszy raz usiadłam za nim w siodle. Zdeterminowana, żeby nie spaść z jego ogromnego rumaka, objęłam wtedy mężczyznę jak wystraszone dziecko. Dokładnie tak samo jak teraz.

- Odstaw mnie - zażądałam.

- Musiałabyś się najpierw puścić - odpowiedział mi, jeszcze bardziej rozbawiony. To wtedy zorientowałam się, że staliśmy w miejscu.

Gorąco oblało moje policzki. Rozluźniłam ręce, a wtedy Nair pozwolił mi stanąć na nogi. Ku mojemu zaskoczeniu poczułam pod stopami gładki podest, a nie ostre kamienie. Gdy puściłam barki mężczyzny, mimowolnie spojrzałam na okrywający je skórzany materiał i sapnęłam. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą przyciśnięte były moje dłonie, ziały wypalone dziury, z których powoli ulatywały smugi czarnego dymu. W przypływie emocji kolejny raz nie zapanowałam nad mrokiem.

- Przepraszam - rzuciłam, przyciągając do siebie zaciśnięte pięści.

Valakhi spojrzał na mnie tak, jakby to jedno słowo miało dla niego zbyt wiele znaczeń albo nie miało żadnego. Zamiast odpowiedzieć, schował dłonie do kieszeni spodni. Przed tym wykonał prawą ręką niemal niezauważalny gest, po którym jego płaszcz zaczął rozpływać się w powietrzu, jak rozwiany przez wiatr popiół. Kiedy całkiem zniknął, mimowolnie przeskoczyłam wzorkiem na skrzydła Kruka. Nawet złożone były one piękniejsze niż gwiazdy na niebie.

- Co tutaj robimy?

Zaczęłam prostować plecy, ale odpowiedź Naira sprawiła, że zastygłam.

- Czekamy na Morva.

Zerknęłam w stronę ciemniejącego lasu. Wraz ze zbliżającym się zmrokiem, między wyraźnie zwęglonymi drzewami zaczęła wyłaniać się mgła. Sunęła ona nad taflą niezmierzonego jeziora, którego sam widok przyprawiał o ciarki. Nieruchomy zbiornik wodny wyglądał na całkowicie zapomniany przez naturę. Martwy od setek lat.

- To jest wasze ulubione miejsce? - Objęłam się rękoma, przyciskała do ciała sweter mamy.

- Gdy zapada noc, Samotnia przypomina nam o domu, który straciliśmy. - Nair spojrzał na czarną taflę.

Staliśmy na drewnianym pomoście, który wychodził daleko poza linię brzegu, przez co miałam wrażenie, że woda otaczała nas z każdej strony.

- Nie ma go już po drugiej stronie Zasłony? - zapytałam.

Według mapy z gabinetu Warda wszystkie tereny na zachodnim skraju Rubieży Blasku były pochłonięte przez Mrok. Nawet samo Ravenrock częściowo zasłaniał poczerniały ślad.

- Kruki nie są mile widziane na Rubieżach - odpowiedział Valakhi.

- Całych? - zdziwiłam się.

Po przeczytaniu pierwszej części księgi, mogłam zrozumieć dlaczego. Oddział Kruków przeciwstawił się rozkazowi. Ktokolwiek rządził na Rubieżach Blasku musiał uznać ich za zdrajców.

Nair tylko kiwnął w odpowiedzi.

- Dlaczego?

Byłam ciekawa tamtych wydarzeń z perspektywy braci. Co działo się, po tym gdy Aureni Nocy upadli? Czy to wola zemsta sprawiała, że Kruki pragnęły otworzyć wrota Hellhirm?

- O tym innym razem. - Spojrzał mi w oczy. Starałam się spychać emocje, gdzieś głęboko w zakamarki umysłu. Jeśli mimo to usłyszał, co pomyślałam, nie dał tego po sobie poznać. - Dzisiaj mieliśmy coś ci pokazać.

Jak na wezwanie trzepot skrzydeł przerwał panującą dookoła nas ciszę. Gdy ogromny cień przysłonił słabnącą łunę mijającego dnia, uniosłam wzrok ku niebu.

Z zapartym tchem spojrzałam na rozpostarte skrzydła, które stawiły opór powietrzu nad naszym głowami. Morv przeleciał ponad jeziorem z łatwością hamując swój lot, by sekundę później wylądować miękko na grząskim brzegu. Kiedy złożył skrzydła i odwrócił się w naszą stronę, widok skupionych na mnie srebrnych oczu sprawił, że miałam ochotę schować się za ramieniem jego brata.

- Co pokazać? - zapytałam nieco zbyt wysoko.

- Wszystko to, czym jesteśmy. - Nair sięgnął do guzików kołnierza. - Ale najlepiej będziemy musieli zanurkować.

- Nie ma mowy - zaprotestowałam szybciej niż potrafiłam myśleć.

Morv uśmiechnął się dziko, najwyraźniej bardzo chętny do spełnienia swojej fantazji o topieniu mnie. Gdy wszedł na pomost, ja zaczęłam się cofać.

- Lepiej ściągnij sweter - powiedział, w ślad za bratem zdejmując koszulę.

Skrzydła dwójki rozpłynęły się w powietrzu w tym samym momencie, gdy każdy z nich odsłonił nagi tors. Kiedy oboje upuścili koszule na deski podestu, nie wróciły już one na swoje miejsce. Nie były im dłużej potrzebne.

- Nie potrafię pływać.

W panice pomachałam przed sobą dłońmi, zamiast między oczami dwójki przeskakując wzrokiem to z jednej wytatuowanej klatki piersiowej na drugą. Jakim cudem bracia byli do siebie aż tak podobni? Czasem miałam wrażenie, że różniły ich tylko wyrazy twarzy.

- Nie będziemy pływać. - Nair uniósł ręce, żeby zebrać włosy w jedno, grube pasmo. Gdy zaczął zaplątać je z zaskakującą wprawą, nie potrafiłam oderwać wzroku od jego mięśni, które napinały się z każdym najmniejszym ruchem.

- Nurkowanie, to pływanie. - Jakimś cudem udało mi się nie opluć.

W świetle pochodni płonących w piwnicy Sligi, wzory na ciałach Valakhich były mroczne, ale też fascynujące, jednak pod ciemnym niebem, w towarzystwie upiornych drzew i snującej się w powietrzu mgły, tatuaże dwójki budziły strach. Mogłabym przysiąść, że czarne pioruny pulsowały w rytm płynącej w ich żyłach krwi, chwilami rozstając się nieco bardziej, by zaraz wracać na swoje miejsce.

- Ściągnij sweter, Fiołku - powiedział spokojnie Nair, związując końcówkę warkocza małą, czarną gumką, którą wyciągnął z kieszeni. - Mówiłem już. Przy nas nic ci nie grozi.

Morv zatrzymał się obok brata. Jego włosy także były zaplecione, zapewne po to, żeby pod wodą nie leciały na twarz.

- Obiecujesz? - Spojrzałam w oczy Naira lśniące jak najprawdziwszy metal.

Próbowałam dostrzec czyhający w nich mrok, kiedy Valakhi drgnął z miejsca, pokonując marną odległość między nami. Gdy dotknął opuszkami palców mojej szczęki, odchyliłam głowę, żeby spotykać się z nim twarzą w twarz.

- Obietnice składają ci, którzy lubią rzucać słowa na wiatr, Fiołku. - Jego oddech owiał moje usta. - My wolimy czyny.

Świat zawirował przesączony zapachem lawendy, gdy zaczerpnęłam głęboki wdech, nie widząc nic oprócz srebra i błyskawic. W jednej, krótkiej chwili zapragnęłam dać się pochłonąć srebrzystej burzy, lecz kiedy poczułam na karku muśnięcie palców, nagły dreszcz przywołał mnie do rzeczywistości. Zamrugałam, zdając sobie sprawę, że Nair znalazł się za mną... i zaczął zaplatać mi włosy.

Kolejny dreszcz prześlizgnął się po mojej skórze. Valakhi poruszył palcami zręcznie i delikatnie jednocześnie, z wprawą przeplatając długie pasma, których ja sama nie potrafiłam tak łatwo ujarzmić. Ledwie poczułam, gdy związał ukończony warkocz zapasową gumką. Zanim na powrót stanął przede mną, przesunął dłonią po całej jego długości, budząc tym samym iskry, które poczułam od głowy aż po ostatni odcinek kręgosłupa.

- Samotnia to wyjątkowe miejsce - powiedział, omijając mnie. - Zależy nam, byś je zobaczyła.

Na przekór rozsądkowi, wbrew temu, co usłyszałam podczas snu, jakaś cząstka mnie pragnęła zaufać Dowódcom Kruków. Może na dnie tego przeklętego jeziora czekało coś, dzięki czemu miałam szansę poznać ich lepiej? Zrozumieć chociaż trochę bardziej?

Ściągnęłam sweter mamy. Złożyłam go szybko i położyłam w bezpiecznej odległości od krawędzi pomostu.

- Dobra - odezwałam się, patrząc w smolistą toń, w głąb której prowadziły wąskie stopnie na końcu podestu. - Prowadźcie. - Wątpiłam, żebym miała jakikolwiek wybór.

Nair spojrzał na moją nie do końca swobodną minę i po raz kolejny uśmiechnął lekko.

- Pod wodą będziesz mogła normalnie oddychać - uspokoił.

Patrzyłam, jak schodzi z pomostu. Gdy jego nogi zanurzyły się w czarnej cieczy, tafla drgnęła nieznacznie, jakby ukryta pod nią toń była zbyt gęsta. Ruszyłam za nim ponaglona przez bliskość Morva, wszystkie zmysły skupiając na tym, by nie stracić równowagi, jak to miałam w zwyczaju. Spodziewałam się poczuć nienaturalny chłód, ale gdy zeszłam po schodkach, woda okazała się nie mieć żadnej temperatury. Nie czułam nawet przywierających do ciała ubrań, choć widziałam, że mokły.

Nair zatrzymał się, kiedy tafla dosięgła jego bioder. Gdy spojrzał na mnie przez ramię, wiedziałam, że miałam podejść bliżej. Zanurzona po talię, stanęłam po jego lewej, patrząc na rozciągające się przed nami jezioro. Jak czarne lustro malowało ono na swojej powierzchni widoczne w oddali góry i otaczające drzewa. Odbijało nasze sylwetki, tak wyraźnie, że mogłam dostrzec migoczący fiolet w moich oczach oraz srebrne błyskawice w tęczówkach Naira. Odnajdując odbicie Morva, który przystanął obok mnie, spodziewałam się zobaczyć ten sam metaliczny błysk, ale zamiast tego spotkałam się z czernią.

Moje serce zabiło szybciej, gdy srebro po lewej również zaczęło znikać. A w ślad za nim fiolet.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro