Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Wysoka trawa zniknęła, a razem z nią pochmurne niebo. Pragnęłam zatrzymać wyłowione przez Samotnie wspomnienie, lecz cienie i łzy zamazały wszystko w mglisty bezład. Moje ramiona zadrżały, gdy płuca skurczyły się od zbyt silnych emocji, a serce pękło na nowo, tęskniąc za uśmiechem, który przed chwilą widziałam.

Mama była kiedyś szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Jeszcze zanim wszystko zaczęło się walić.

Przywołałam w myślach pełne miłości, brązowe oczy, których nie przyćmiewało zmęczenie ani tęsknota. Chciałam zapamiętać mamę właśnie taką w ramionach jej pierwszej miłości, jednak obraz spowitej mrokiem postaci zalał wszystko czarnym szlamem.

Ojciec wcale nie zmarł, zanim przyszłam na świat. Mama skłamała. Kolejny raz.

Łzy wyparowały, gdy zobaczyłam fioletowe płomienie już od jakiegoś czasu tlące się pod zasłoną wypełniającego mnie mroku. To one zwęgliły emocje, które opadły w moim umyśle jak popiół, gdy odwróciłam się do Dowódców.

– Dlaczego mi to pokazałeś?

Na początku myślałam, że wyciągnięte przez Naira wspomnienie z mamą miało być, czymś w rodzaju prezentu. Powinnam była jednak wiedzieć lepiej i nie zakładać dobrych intencji ze strony Kruków. Valakhi prawdopodobnie chcieli się tylko dowiedzieć, kim był mój ojciec. Czy rozpoznali go pomimo cieni?

– Nie ja. – Nair nie drgnął, kiedy podeszłam bliżej. – Samotnia pokazała ci to, co najbardziej potrzebowałaś zobaczyć.

– Potrzebowałam przypomnieć sobie, co straciłam? – zapytałam, głosem zbyt obojętnym, jak na padające z moich ust słowa. – Czy miało to być, przypomnienie, że żyłam w rzeczywistości ulepionej z cholernych sekretów?

– Być może – odparł krótko, czym sprawił, że mocniej zacisnęłam pięści.

Mama zmyśliła dosłownie wszystko o swoim życiu sprzed moich narodzin. To niszczyło mnie najbardziej. Dlaczego nie mogła wyznać prawdy? Wyjawić mi, że byłam dzieckiem jednego z pierwszych Upadłych?

– Wiecie kim był mój ojciec? – zapytałam wprost.

– Nie był Krukiem. – Valakhi pokręciło głową. – Tego jesteśmy pewni. Wyglądał jak Pierwotny. Nie znamy jednak ani nie znaliśmy żadnego, który przekraczałby Zasłonę. Wysoko urodzeni nie opuszczają stolicy.

– Mama mówiła, że tato zmarł, zanim przyszłam na świat. Czy jest szansa, że mój ojciec wciąż żyje?

Ostatnie, dwa słowa z trudem wydostały się z moich ust. Miałam szczerą nadzieję, że chociaż śmierć taty nie miała okazać się kłamstwem.

– Zakładając, że twoja matka mówiła prawdę, Rzeka zabrała jego Iskrę w góry Mar – odpowiedział. – Nie będzie trudno ją znaleźć. Jeśli jednak twój ojciec wciąż żyje, odnajdziemy go w Ravenrock.

Objęłam się ramionami, zapominając, że nie miałam na sobie mojego swetra. Świadomość, że mężczyzna, którego moja mama tak bardzo kochała, mógł tak po prostu zostawić ją całkiem samą, była jak kołek w serce.

– Przecież mówiłeś, że Kruki nie mogą przebywać na Rubieżach... – Spojrzałam w bok na ścianę czerni, która zdawała się sunąć w naszym kierunku.

Valakhi odwrócił moją twarz ku sobie. Zrobił to zaledwie muśnięciem palców o policzek, ale i tak poczułam jego dotyk w całym ciele.

– Jeśli chcesz, żebyśmy go znaleźli – powiedział – to go znajdziemy.

– Żeby spełnić swoją fantazję o służeniu mi? – zadrwiłam.

Nie trudno było uznać tamte słowa za zwykłą zagrywkę. Flirt wymyślony, aby zmanipulować mieszańca przypadkiem obdarzonego mocą, którą miało się zamiar wykorzystać. Bracia nosili się jak istoty, które nigdy nie wypełniały cudzych poleceń. W końcu właśnie tym Kruki zapieczętowały swój los. Przeciwstawiły się rozkazom.

– Nasze fantazje Fiołku nie mają nic wspólnego z szukaniem czegokolwiek – odezwał się Nair – chyba że znowu postanowisz pobawić się, z którymś z nas w chowanego.

Zacisnęłam usta, gdy wibracje jego głosu powędrowały po mojej skórze. Wiedziałam, że powinnam była uważać na Dowódców, tak samo jak na całą resztę ich ponurej bandy. Nie potrafiłam jednak ignorować tego, jakie działanie mieli na mnie bracia. Ich głosy, spojrzenia, a nawet zapach uginały moje kolana, próbując zmusić mnie, bym to ja padła do ich stóp jak posłuszny sługa.

– Mam przeczucie, że jest w nich sporo duszenia. – Zerknęłam na drugiego Dowódcę.

Choć Nair wybierał droczenie się ze mną, oczy Morva nie przestawały mówić tego, co cały czas szeptała do mnie ta rozsądniejsza część świadomości. Valakhi nie byli moimi przyjaciółmi.

– W moderacji – odpowiedział ten pierwszy.

W tym samym momencie Morv uśmiechnął się lekko, lecz jego skupione na mnie oczy zdawały się nieobecne, jakby ten myślami był gdzie indziej lub właśnie prowadził sekretną rozmowę z bratem.

– Ciekawe – zamyśliłam się, próbując wyłapać cokolwiek z ich niemej konwersacji.

– Jeśli chcesz przekonać się, co mam na myśli  – Nair na powrót skupił moją uwagę na swoim głosie – następnym razem zakradnij się do naszej kwatery, kiedy będziemy w swoich pokojach.

– Nie dzięki – rzuciłam, powodując, że kącik jego ust drgnął ku górze. – Macie tam bardzo niepokojące ozdoby ścienne. 

Wcześniej planowałam milczeć na temat piekielnego pęknięcia między sypialniami Kruków, lecz nie miało to najmniejszego sensu. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie byłam ślepa.

– Wyrwy prowadzące do Hellhirm potrafią wyglądać znacznie gorzej – odparł, podczas gdy jego oczy zalśniły czymś, co wyglądało jak mieszanka zadowolenia i rozbawienia.

– Hellhirm? – powtórzyłam, chociaż tak naprawdę nie zaskoczyły mnie jego słowa. Gdy tylko zobaczyłam bijącą ze szczeliny czerwień, przeczuwałam, co znajdowało się po jej drugiej stronie. – Myślałam, że Hellhirm jest miejscem, do którego nie da się wejść – zdziwiłam się, pamiętając słowa Iana.

To on powiedział mi, że demoniczne więzienie jest szczelnie zamknięte w obie strony i tylko przywoływanie mogło wyciągać na drugą stronę Zasłony uwięzione w nim byty.

– Żaden Valakhi ani Auren nie mógłby dostać się do środka – potwierdził Nair. – Nawet jeśli, któryś dałby radę pokonać pieczęć, Mrok w kilka sekund z jednego zrobiłby głodnego krwi potwora, a drugiego zmienił w kupkę popiołu.

– Więc, dlaczego w waszym zamku jest coś takiego?

Jeśli wyrwa nie była wejściem do otchłani, służyła zatem jako przejście do świata ludzi, a to oznaczało, że bracia wpuszczali przez nią Demony. Tylko po co? Żeby je przesłuchiwać, czy wchłaniać ich mrok? A może jedno i drugie?

– Kruki grają w nieczystą i brutalną grę, w której wyrwy są bardzo przydatnym skrótem.

– Dopiero, co mówiłeś, że nikt nie może wejść do Hellhirm. – Zmarszczyłam brwi.

– Nie mówiłem, że nikt. – Nair znowu poczęstował mnie jednym z tych niemal niezauważalnych uśmiechów, które zamiast rozjaśniać jego oczy, przyciągały do nich więcej cienia.

– Kruki mogą – dokończyłam za niego.

Domyślałam się, że miało to coś wspólnego z Zakonem i wyznawaną przez nich wiarą.

– Tylko ja i Morv możemy wchodzić do Hellhirm – sprecyzował Nair, nie pozwalając mi rozpędzić się z własnymi wnioskami. – Amon spróbował raz. Udało się go wyciągnąć zanim Mrok zdołał całkiem zdeprawować jego ciało.

Przypomniałam sobie postać czarnowłosego. Chociaż Amona nie strzegła nienaturalna ciemność, otaczała go aura bardzo podobna do tej, którą roztaczali bracia. Coś jak połączenie spokoju cmentarnych alejek z widokiem unoszącej się nad wulkanem chmury toksycznego dymu.

– Jesteście jedynymi Pierwotnymi pośród Kruków? – Próbowałam odgadnąć, dlaczego tylko oni mogli używać wyrwy.

– Przed ostatnią bitwą było nas trzynastu. – Nair na chwilę spojrzał w górę na światła zorzy. – W momencie upadku na polu bitwy stało dwunastu. Po wojnie większość nieśmiertelnych pochowała się za murami zachodniej i wschodniej stolicy. Kruki choć wygnane nie przestały walczyć, bo w przeciwieństwie do tego, co uważali nasi władcy, wojna z Demonami nigdy się nie skończyła. Po latach z całego Oddziału została nas tylko czwórka Ja, Morv, Amon i Rovee – wyjaśnił, podając przy tym imię Kruka, którego nie zdążyłam jeszcze poznać. – Satoria, Erieen, Tarieen, Wardrain i Elizabeth są z pokolenia Valakhich, którzy narodzili się po upadku. Pierwszymi, którzy postanowili dołączyć do wygnańców.

Kiwnęłam, zapisując w mózgu podane informacje. Wyjaśnienia te pozostawiły mnie jednak jeszcze bardziej zbitą z tropu. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego tylko bracia mogli wchodzić do Hellhirm. Nie zdążyłam o to zapytać, bo Morv wtrącił się do rozmowy, zabierając głos pierwszy raz odkąd wylądowaliśmy na dnie jeziora

– Chodźmy już.

Zwięźle, lecz nie do końca na temat.

Nair zgodził się bez słowa. Pewnie, dlatego że majacząca na granicy posadzki mgła, rzeczywiście kurczyła się coraz bardziej. Nie były to tylko moje zwidy, bo gdy Valakhi spojrzał w kierunku otaczającej nas czerni, jego rysy spięło niezadowolenie. Jeśli chciał mi coś jeszcze pokazać, musiał przełożyć to na inną okazję.

Poruszył ręką, a wtedy za moimi plecami rozległ się zgrzyt przesuwanych po sobie skalnych płyt. Z gęstniejącej pustki wyłoniły się kamienne stopnie. Możliwe, że te same, z których postanowiłam skoczyć na główkę, zamiast powoli zejść w kierunku dna.

Posłusznie zajęłam swoje miejsce w szeregu i ruszyłam ku powierzchni. Czułam, jak zbliżająca się w naszą stronę czerń oblepiała ciało, spowalniała ruchy i zatrzymywała powietrze w płucach. Samotnia ewidentnie miała już dość naszej obecności.

Droga w górę zajęła dłużej, niż się spodziewałam. Po tym, jak strome były stopnie wyglądało na to, że pod powierzchnią jezioro miało kształt ogromnego leja. Mogłam się założyć, że pochłaniał on każdego, kto zbyt długo przebywał w wodzie. Myśl ta skutecznie mobilizowała mnie, by brnąć przed siebie na przekór czerni, przez którą nie dało się dostrzec nieba i której objęcia przypominały kąpiel w smole. Na szczęście, gdy wreszcie wydostaliśmy się z odmętów, nie wyglądaliśmy jak ofiary potępieńczej obstrukcji. Ociekająca po nas woda była tylko lekko ciemniejsza.

Kropelki spływające po plecach Naira w świetle księżyca migotały jak czarne diamenty. Kiedy udało mi się oderwać od nich wzrok, zauważyłam, że skrzydła, które potrafiły pojawiać się i znikać nie zostawiały po sobie żadnego śladu na plecach Valakhich. Za to obecne tam tatuaże rozrastały się w górę i na boki, imitując to, w jaki sposób te same skrzydła układały się rozłożone w locie.

Zapatrzona prawie nie trafiłam w ostatni stopień, kiedy cienie buchnęły tuż przede mną. W następnej sekundzie zobaczyłem błysk kruczoczarnych piór.

– Widzimy się w zamku.

Tylko tyle usłyszałam, zanim Nair rozłożył skrzydła i jednym, potężnym machnięciem wzbił się ku górze. Mrugnięcie później zniknął, gdzieś na nocnym niebie, tak po prostu zostawiając mnie ze swoim bratem.

Przeskoczyłam wzrokiem po wyraźnie widocznych konstelacjach, jakby gwiazdy mogły zesłać mi jakąkolwiek pomoc, zanim kroki po drewnianych stopniach zmusiły mnie, bym odwróciłam się w kierunku oczu ponurych jak lśniąca za nimi,  nieruchoma tafla.

– Duszenie, to raczej kiepski rodzaj gry wstępnej – palnęłam.

Skrzywiłam się na własne słowa, podczas gdy moje serce zadudniło, jakbym chciało wydostać się ze swojej klatki i osobiście walnąć mnie w łeb.

– Doprawdy? – Morv stanął na pomoście.

Otoczony cieniami i ociekający wodą wyglądał jak bóg mrocznych oceanów, których dno usłane było upiornymi wrakami.

– Nie mam pojęcia – zaśmiałam się nerwowo.

Może jednak był tutaj jakiś młotek...

– Hm. – Czarne oczy wylądowały na mojej szyi. – Trzeba się przekonać.

Zastygłam, czekając na jego następny ruch, lecz gdy Kruk wreszcie się poruszył, jego uwaga przeskoczyła na leżące między nami ubrania. Podniósł z desek  koszulę, a potem wełniany sweter, który zawinął starannie w swoje jedyne okrycie. Osłonił w ten sposób pamiątkę po mojej mamie przed spływającą po nas cieczą.

Gdy jego skrzydła zmaterializowały się w ciemnościach, Valakhi rozłożył ręce jak do uścisku. W przeciwieństwie do swojego brata okazał odrobinę dobrego wychowania, zamiast tak po prostu porwać mnie z ziemi.

– Czy ja też mogłabym przywołać skrzydła w zwykłym świecie? – rzuciłam nerwowo.

– One nie są przez nas przywoływane – odpowiedział, nie opuszczając rąk. – Magia sama kamufluje je po tej stronie Zasłony. Tylko Pierwotni mogą nią tutaj manipulować.

Zacisnęłam wargi, spuszczając wzrok na jego ręce. Nie miałam wyjścia. Musiałam odlecieć w ramionach Morva, zanim spowijająca las mgła zasłoni księżyc. Obudzi dusze zmarłych, które zdawały się zmieniać gąszcz w jedną wielką mogiłę.

Gdy podeszłam bliżej, Valakhi wciąż stał nieruchomo niczym posąg. Wpatrywał się w moje źrenice pozornie pozbawiony emocji, lecz obecna w jego oczach czerń wcale nie była zakuta w lodzie. Poruszała się w rytmie moich oddechów, jakbym to ja budziła ją do życia.

Dopiero gdy oparłam przedramiona na jego barkach, Morv objął mnie w pasie, tak samo zwinnie jak bliźniak wzbijając się ku niebu.

Schowałam twarz w zagięciu jego szyi, kiedy bezlitosny pęd powietrza przeszył moje mokre ubranie. Drugi Dowódca pachniał jak lawenda, lecz nie taka, która rosła dziko na targanej burzowym wiatrem łące, a raczej jak jej wysuszone kwiaty wrzucone do parującej w półmroku kąpieli.

Nie kontrolowałam wyobraźni, która postanowiła przenieść mnie do łaźni braci. Pokazać smugi pary unoszące się znad czarnej wanny. Poczułam na skórze ich ciepły dotyk i od tak zapomniałam, w czyich ramionach właśnie się znalazłam. Morv pachniał jak uspokajający narkotyk.

Wzięłam jeszcze kilka głębszych wdechów, nim zdałam sobie sprawę, że Valakhi musiał bardzo wyraźnie czuć na szyi wydostające się z moich ust powietrze. Jego mięśnie były napięte, a przyciśnięte do mnie dłonie zdawały się parzyć od strzelających spod nich iskier.

Odwróciłam twarz, by podmuchy mogły ostudzić moje policzki, akurat wtedy, gdy skrzydła Kruka machnęły, siłą przyspieszenia mocniej przyciskając mnie do ich właściciela. Nie zdążyłam w porę odchylić głowy, przez co moje usta musnęły ozdobiony czarnymi wzorami obojczyk.

Obcy pomruk, który w tym samym momencie rozbrzmiał w moich myślach, był jak zapowiedź morderczego sztormu. Wiedziałam, że przez przypadek przekroczyłam kolejną granicę.

Chwilę później nogi Morva wylądowały na kamiennych płytach balkonu. Nie zdążyłam dosięgnąć stopami gładkiej powierzchni, bo Valakhi w chmurze cieni przeniósł nas do wnętrza mojej sypialni. Sapnęłam, kiedy chwycił mój warkocz i pociągnął tak, bym mogła spojrzeć mu w oczy.

– Nie igraj ze mną – mruknął, jakby miały to być ostatnie sekundy mojego życia. – Zawsze się odpłacam.

Było to jedyne ostrzeżenie, nim jego usta dosięgły mojego obojczyka, naśladując to w jaki sposób chwilę wcześniej ja dotknęłam jego skóry.

Jęknęłam, bo tylko tyle wystarczyło, by nerwy w moim ciele zmieniły się w bezlitosne błyskawice. Zamiast parzyć wnętrzności obudziły one gorąco, które docierało aż do kości. Wargi Morva na krótką chwilę zastygły w bezruchu. Zdążyłam nawinie pomyśleć, że Dowódca zamierzał zlitować się nade mną, lecz z chwilą z którą wypuściłem drżący oddech, Valakhi rozchylił usta.

Ciche piśnięcie wyrwało się z mojego gardła, gdy poczułam na skórze dotyku gorącego języka. Zacisnęłam palce w wytatuowanych barkach, patrząc, jak na spowitym mrokiem suficie wybuchają srebrne refleksy.  Zgasły one, dokładnie tak jak topniejące płatki śniegu, kiedy Morv odsunął wargi od mojej skóry,

Nasze przyspieszone oddechy zmieszały się ze sobą, jako jedyne zakłócając ciszę. Tęczówki Kruka nie były dłużej obrazami pustki. W ciemnościach zobaczyłam gwiazdy. Srebrzyste punkciki wyłoniły się zza jego źrenic, tworząc widok, od którego ciężko było oderwać wzrok.

Valakhi puścił mój warkocz. Powinnam była skorzystać z okazji i spróbować uwolnić się z uścisku, ale moje dłonie pozostały na jego barkach. Nie potrafiłam się odepchnąć. Zamiast tego pragnęłam przyciągnąć Morva bliżej.

Nie byłam pewna, czy usłyszał te myśli, czy zobaczył w moich oczach, to co czułam, ale jego brwi spięły się na ułamek sekundy. Tyle wystarczyło, bym rozpoznała przemykające po jego twarzy zaskoczenie. Valakhi spodziewał się, że go odepchnę.

Chciałam coś powiedzieć. Wygrzebać jakieś słowa z pustki w umyśle, lecz zamknęłam usta, gdy wzburzone w czarnych tęczówkach drobinki na powrót zastygły. Zgasły jedna po drugiej, kiedy twarz Dowódcy zbliżyła się do mojej.

–  Widzę, że znalazłaś sobie ciekawą lekturę – mruknął w moje usta.

Zaciągnęłam się jego zapachem. Musiałam zamrugać, żeby móc przypomnieć sobie, że na łóżku obok nas pośród wygniecionej pościeli leżała otwarta księga Zakonu Kruków.

– Daj znać, jak spodoba ci się zakończenie.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo Valakhi zniknął pośród cieni. Uderzenie serca później zobaczyłam za szybą błysk kruczych skrzydeł. Ogromny kształt rozpłynął się w mroku, jak widmo koszmaru i pięknego snu jednocześnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro