Rozdział 38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tarieen jako pierwszy przerwał ciszę, kiedy zakrztusił się odsuwając od ust szklankę z bursztynowym trunkiem. Jego siostra najpierw znieruchomiała, a potem spróbowała uśmiechnąć się chytrze, tylko że zamiast tego wyszedł jej grymas, który przypominał minę kogoś, kto połknął coś gorzkiego i próbował udawać, że to cukierek. Satoria wybałuszyła oczy, otwierający usta tak szeroko, że udało mi się zobaczyć błysk kolczyka na jej języku.

Gdy Amon uniósł brwi, przeskakując wzrokiem z koszuli na moją twarz, odniosłam wrażenie, jakbym patrzyła na nieco młodszego brata Dowódców z jeszcze większą ilością tatuaży. Kruk nie miał na sobie płaszcza, który wcześniej razem z kapturem zasłaniał go od stóp do głów. Chociaż wzory na jego rękach nie wyglądały jak wykonane przez starą wiedźmę w lesie potępionych dusz, było w nich coś intrygującego. Jego czarne włosy opadały za ramiona. Krótsze pasma muskały twarz poprzekłuwaną srebrnymi kolczykami od brwi po usta. Gdybym nie wiedziała, kim był Amon, pomyślałabym, że należał do jednego z japońskich zespołów metalowych.

Obok niego przy stole siedział olbrzym, którego widok zatrzymał mnie tuż za progiem.

Rovee jak zgadywałam. Dziewiąty członek Zakonu miał o wiele więcej wspólnego z niedźwiedziem niż krukiem. Wyglądał jak mroczna wersja wikinga, z którym kojarzył mi się Ian, lecz jego blond włosy były znacznie ciemniejsze, tak jak broda i gęste brwi, z których jedną przecinała podłużna blizna. Nawet kilka tatuaży na umięśnionych rękach Kruka przypominało celtyckie symbole. Mężczyzna wyglądał na najstarszego z całej grupy, chociaż ciężko było mi uwierzyć, że ktoś mógłby być starszy od braci. Rovee jako jedyny razem z Dowódcami nie okazał żadnych emocji, kiedy weszłam do salonu, a przynajmniej w pierwszej chwili, bo kiedy jego oczy przeskoczyły na Erieen mogłabym przysiąść, że on i siedzący obok Amon posłali sobie rozbawione spojrzenia.

Nair zajmował miejsce na szczycie stołu z kieliszkiem w dłoni, takim samym jak te, które znajdowały się przed Tarieenem i Rovieem. Morv jak zwykle wolał stanąć z boku. Oparty o jedną z kolumn, które strzegły kominka, dał radę otoczyć się cieniem, mimo że obok niego buchały płomienie. Twarze braci pozostały nieruchome, ale ich oczy pociemniały zdradzając, że mój widok wcale nie był im obojętny.

- Oddaje - odezwałam się jako pierwsza.

Gdy koszula zjechała z moich ramion, zaciśnięte na szklance palce Naira pobielały. Płomienie w kominku przygasły, lecz nie powstrzymało mnie to, przed uwolnieniem rąk z rękawów. Podeszłam do krzesła na drugim krańcu stołu, który bez wątpienia należał do Morva i odwiesiłam jego własność. Dobrze wiedziałam, gdzie w tym samym momencie powędrowało spojrzenie Naira, kiedy zimny dreszcz prześlizgnął się po całej długości mojego odsłoniętego kręgosłupa.

- Wyjść. - Dowódca nie musiał unosić głosu, żeby każdy z Kruków wstał od stołu.

Erieen czmychnęła pierwsza. Za nią Satoria, której zaskoczona mina przeszła w wyraz czystej satysfakcji. Tarieen i Rovee ukłonili się z tylko jedną ręką za plecami, żeby móc po drodze zabrać swoje szklanki. Amon ostatni podniósł się z krzesła, jako jedyny na chwilę łapiąc ze mną kontakt wzrokowy. Gdy kącik jego ust drgnął ku górze, Kruk pożegnał mnie błyskiem ostrych kłów.

Kiedy oprócz naszej trójki w salonie zostało już tylko wijące się przy ścianach cienie, Nair uwolnił z uścisku swoją szklankę. Nietrudno było zauważyć niewielkie pęknięcia, które pojawiły się na grubym szkle.

Kurwa. Usłyszałam w myślach. Erieen najwyraźniej bardzo chce pognić w lochach.

Po tym jak w moim umyśle zarysowała się łącząca nas Nić, poznałam, że wędrujące po niej słowa miały być przeznaczone tylko dla Morva.

- Nie podoba wam się strój dla „mieszańca do zabawy"? - Udałam zdziwienie.

Nair zacisnął szczękę. Jego oczy nie opuściły moich nawet wtedy, gdy zebrałam włosy do tyłu i odsłoniłam przód sukienki.

- Tak cię nazwała? - Ogień w kominku przygasły jeszcze bardziej.

- Też myślę, że „mieszaniec do wykorzystywania" pasowałoby lepiej.

Usiadłam na miejscu, które poprzedniego dnia wskazała mi Satoria. Przy krześle czekał talerz z bardzo smacznie wyglądającym daniem i lampka wina.

- Rozmawialiśmy już na temat wykorzystywania. - Dowódca uważnie obserwował, jak kroje kawałek pieczeni i wkładam do ust nabity na widelec kęs.

Mięso smakowało jak z pięciogwiazdkowej restauracji. Aż zaczęłam zastanawiać się, czy po drugiej stronie zamku nie było przypadkiem jakiegoś turystycznego miasteczka, w którym Zakon zaopatrzył się w wykwintne dania, ekskluzywną bieliznę i może nawet towarzystwo do zabawy.

- Valakhi korzystają w ogóle z usług... matrymonialnych? - Wzięłam porządny łyk wina, który stłumił nieco ostanie słowo i może dał radę zatuszować zmieszanie.

Nigdy nie wypiłam większej ilości alkoholu niż noworoczna lampka szampana z mamą. Lubiłam gorzki smak herbaty, ale trunki z procentem smakowałby dla mnie jak kwas żołądkowy. Z trudem udało mi się przełknąć czerwoną ciecz, bez skrzywienia się.

- Ze strony ludzi? Nie. - Nair cały czas obserwował moje ruchy, jakbym była wróblem na gałęzi, a on czarnym kotem, który wszedł za mną na drzewo.

- Skoro nie możecie dotykać... - zdziwiłam się. - Jak...?

- Bez dotykania - odparł, a jego oczy na chwilę zjechały na mój odsłonięty bark i obojczyk. - Wzajemnego.

Znowu poczułam na skórze gorąco. Spojrzałam na Morva, który stał nieruchomo w gęstniejącym mroku. Srebrne oczy lśniły, jak ślepia czyhającego w głębinach potwora. Napiłam się więcej.

- Więc tylko patrzycie? - Gorzko kwaśny smak z każdym łykiem zamiast być bardziej znośny, robił się jeszcze trudniejszy do przełknięcia.

- Mhm. - Nair oparł się wygodniej.

Przepłukałam cierpkość w ustach stojącą obok talerza szklanką z wodą. W okrągłym naczyniu pływał kawałek cytryny, która pomogła zneutralizować gorycz.

- Erieen nie wie, co tak naprawdę nas łączy? - zapytałam, bardzo ciekawa, czy bracia wciąż ukrywali istnienie więzi.

- Nie. - Przez tęczówki Dowódcy przewinęła się strużka dymu. - Gdyby wiedziała, a mimo to i tak nazwała cię „mieszańcem do zabawy" jej głowa, a potem reszta ciała wylądowałaby we mgle na pastwę ghuli.

Nieprzyjemny dreszcz prześlizgnął się po mojej skórze. Wiedziałam, że otaczające zamek lasy ukrywały coś okropnego, lecz raczej na myśli miałam echa dawnych zbrodni, nie prawdziwe potwory.

- Dlaczego nikt nie może wiedzieć, że was dotknęłam? - odważyłam się zapytać.

- Demony nie mogą się dowiedzieć. - Nair opuścił brodę. - Potępieni wykorzystają każdą słabość, żeby zatruć i wypaczyć najmniejszą iskrę.

Chociaż siedzieliśmy kilka miejsc od siebie, wyraźnie czułam na skórze zimny dotyk mroku. Aura Naira, tak samo jak ta, która otaczała jego brata stała się cięższa niż zwykle. Dusząca.

Gdy zakręciło mi się w głowie, nabiłam na widelec kolejny kawałek pieczeni z nadzieją, że mój żołądek nie zarejestruje kilku łyków wina na prawie pusty żołądek.

Dziwiło mnie, że nie czułam głodu. Miałam apetyt, lecz po tak długim braku pożywienia moje wnętrzności powinny były błagać o coś do zjedzenia. Wyglądało na to, że przemiana stopniowo pozbawiała mnie wszystkich ludzkich słabości. Najpierw przestałam marznąć, potem zaczęło zanikać uczucie głodu, jakby zmiany zachodziły powoli od zewnątrz do wnętrza. Czy przez obudzenie mocy bracia rozumieli przyspieszenie tego procesu?

- Nie ufacie więc własnym ludziom? - zdziwiłam się.

Rozmowa z Amonem, którą podsłuchałam, przenosząc się we śnie pod drzwi sypialni jednego z braci, sugerowała, że Dowódcy jednak dzielili się z kimś swoimi sekretami.

- Valakhi to istoty zatrute mrokiem - przypomniał mi. - Nierozsądnie byłoby darzyć je bezgranicznym zaufaniem.

- Też tak myślę.

Odłożyłam sztućce, gdy mężczyzna odsunął krzesło. Moje mięśnie spięły się, kiedy wstał od stołu.

- Nie zamierzamy wykorzystać cię wbrew twojej woli, tego możesz być pewna - powiedział, jeszcze raz nawiązując do tego, co sądziłam na temat ich zamiarów w stosunku do mnie.

Jego proste włosy zalśniły na granatowo w słabnącym blasku metalicznych płomieni, idealnie pasując do tego co Dowódca miał na sobie - eleganckich spodni na wąskich szelkach, które opinały jedwabną koszulę. Jej guziki odbijały światło jak wypolerowane szkło. Podwinięte rękawy i nie dopięty kołnierz pasowały do spływającej po Nairze czerni, która miała w sobie tyle samo elegancji, co onieśmielającej dominacji.

Wykorzystać do otwarcia Hellhirm - przypomniałam samej sobie. Nie miałam pojęcia, jak bracia zamierzali sprawić, bym dobrowolnie pomogła im wypuścić Demony? Uwolnienie własnych wrogów wydawało się bardzo kiepskim posunięciem, chyba że pośród nich znajdowali się sojusznicy.

Wstałam z krzesła, niepewna następnego ruchu Valakhiego.

- Dziękuję za obiad.

Powinnam była czytać lekturę od Mii, zamiast siedzieć w jadalni z Dowódcami Kruków i w nieskończoność zadawać te same pytania. Tylko, czy w księdze Zakonu miałam znaleźć prawdę, której szukałam, skoro Morv pozwolił mi ją zachować?

Kiedy odsunęłam się od stołu, podłoga zakołysała niebezpiecznie. Tyle wystarczyło, żeby Nair znalazł się obok. Przytrzymał mnie za łokieć delikatnie, na tyle by upewnić się, że nie straciłam równowagi.

Przypomniał mi tym nasze pierwsze spotkanie. Moment, w którym wygrał nade mną natłok emocji, niewystarczająca ilość tlenu, braku snu i jedzenia. Morv pierwszy zauważył, że nogi odmówiły mi posłuszeństwa wtedy w salonie, lecz nie mógł sam zatrzymać upadku. Pierwszy i ostatni raz usłyszałam, jak podnosi głos, żeby Ian zdążył złapać mnie w porę i zapobiec paskudnemu urazowi głowy.

Od początku zdawałam się obchodzić braci bardziej niż powinnam.

- Muszę się przewietrzyć.

Chciałam ruszyć w kierunku holu, ale gdy Nair poruszył dłonią, zgrzyt zawiasów zatrzymał mnie w miejscu. W pierwszej chwili pomyślałam, że cienie zamknęły wyjście z jadalni. Zapach mgły i igieł sosnowych podpowiedział co innego.

Nie zauważyłam ich wcześniej, może dlatego że nie były oszklone, ale na bocznej ścianie znajdowały się drzwi, równie ogromne, co okna w holu. Nawet ich ramy były dokładnie tego samego kształtu. Kiedy ciężkie skrzydła uchyliły się powoli, po ich drugiej stronie przywitał mnie krajobraz jak z mrocznej baśni.

Połacie lasów i kłębów mgły tonęły w ciemnościach nocy. Pośród nich przebijało się srebrne migotanie ulicznych lamp. Światła wiodły w dół wzniesienia od murów zamku między drzewa, gdzie ścieżka rozdzielała się na boki. Dwie ulice wędrowały po okręgu, żeby spotkać się w oddali u podnóża dwóch samotnych wież, strzegących bramy miasta.

Wychodząc na taras, próbowałam nie myśleć o mrowieniu, które rozchodziło się po mojej skórze, jakby od teraz nawet spojrzenia Valakhich posyłały w moja stronę serie iskier. To one były kolejnym powodem, dla którego potrzebowałam poczuć na skórze podmuch wiatru.

Lekki wiaterek rozwiał włosy. Razem z zimnym dotykiem muru na krańcu tarasu pomógł otrzeźwić umysł i objąć wzrokiem rozciągające się przede mną miasteczko czarnych, szpiczastych budynków i srebrnych świateł. Miejsce to nie wyglądało jak z tego świata.

Piękna.

Spojrzałam przez ramię na pochmurne oczy Naira, kiedy ten dołączył do mnie powoli. Morv zatrzymał się w wejściu na taras. Oparty ramieniem o framugę i ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, przyglądał mi się spod ciemnych powiek.

- Mhm - mruknął cicho jego brat, odpowiadając na myśl, którą przed chwilą usłyszałam.

- Miasto - odezwałam się, rozdarta między widokiem tajemniczych zabudowań, a przemożną ochotą, by posłuchać myśli braci. - Co to za miasto? - Skleciłam całe zdanie.

- Nie ma go na mapach. - Mężczyzna zatrzymał się obok. - Nie ma nazwy. Kruki mówią o nim Przystań, ale mieszkańcy znaleźli swoje własne określenie dla tego miejsca.

- Kto tutaj żyje? - zapytałam, chociaż nie dało się nie zauważyć, że źródłem światła w lampach nad wąskimi ulicami był magiczny ogień.

- Valakhi. Ci, którzy mieli dość sprawowanej na Rubieżach władzy.

Znowu spojrzałam w dal. Miasto Upadłych w świecie ludzi? Musiała chronić je ta sama bariera, która otaczała obóz Ravenrock. Magia, dzięki której nie tylko Demony nie mogły wykryć tego miejsca.

Ostre dachy zabudowań wyglądały jak kolce pośród drzew. Im dłużej obserwowałam cienie nocy, które mieszały się z mlecznym powietrzem między budynkami miasteczka, widok ten robił się coraz mniej baśniowy. Nie wszyscy uznali oddział Kruków za zdrajców, lecz czy żyjące w dole istoty wiedziały o Zakonie? Czy tak samo jak Kruki wyznawały wiarę w Mrok?

- Waszym celem jest pokonanie Demonów, czy obalenie tamtej władzy? - Musiałam zadrzeć brodę, żebym móc obserwować chmury w tęczówkach Naira.

Valakhi uśmiechnął się lekko, podczas gdy mściwa błyskawicą w jego oczach prześlizgnęła po moim kręgosłupie.

- Jedno i drugie.

Zabijanie Demonów brzmiało lepiej niż dobrze. Możliwość zemsty na potworach była powodem, dla które dołączenie do oddziału Kruków na początku wydawało się właściwą ścieżką. Choć nie byłam już dłużej tego taka pewna, straciłam możliwość wyboru z chwilą, z którą dotknęłam Kruczych Dowódców. A może nawet wcześniej.

Gdy bracia pojawili się w posiadłości i odkryli przede mną świat, którego miałam nigdy nie poznać, dali mi nowe życie. Życie, w którym nie było miejsca na wątpliwości.

Spojrzałam w kierunku ponurej Przystani. Próbowałam wypatrzeć jakikolwiek ruch, lecz noc i mgła kamuflowały toczące się w miasteczku życie, które zasypiało, gdy światło dnia dosięgło brukowanych ulic.

- Obalanie władzy, walka z Demonami i służenie mi - wyliczyłam.

- W odwrotnej kolejności - poprawił Nair.

Powiew wiatru dotarł na taras, by zapach lawendy razem z działaniem alkoholu mógł skutecznie utrudnić mi myślenie. Oparłam się pewniej o murek.

- Znudziło was bycie, tymi którzy cały czas wydają polecenia? - zapytałam, żeby od razu zacisnąć usta.

Kieliszek szampana zawsze rozwiązywał mi język, lecz przy mamie nie musiałam hamować się z paplaniem głupot.

- Urodziliśmy się, by dowodzić. I umrzemy na czele armii. - Głos Valakhiego zatrzymał ruch powietrza. - Nasze istnienie nigdy nie było niczym innym poza walka. Dopóki nie poczuliśmy zapachu fiołków. - Gdy odwrócił się do mnie przodem, moje płuca ścisnęły się, jakby bardzo chciały, żebym zemdlała dla zasady. Myślałam, że bracia nazywali mnie Fiołkiem ze względu na kolor moich tęczówek... - Więc nie, nigdy nie znudzi nam się wydawanie poleceń - odpowiedział na moje pytanie.

- Jeśli dołączę do Kruków - odezwałam się. - Będzie to oznaczać, że zgadzam się z każdym rozkazem, prawda?

Czy właśnie to miał na myśli mówiąc, że on i jego brat nie zamierzali wykorzystać mnie wbrew mojej woli?

Oczy Dowódcy pociemniały, przywołując cienie dawnych wydarzeń. Należenie do armii na Rubieżach Blasku musiało oznaczać ślubowanie posłuszeństwa, które oddział Kruków złamał dawno temu.

- Jeśli dołączysz do Kruków będzie to oznaczać, że już nigdy, nikt nie zdecyduje za ciebie, jak ma wyglądać twoje życie - odpowiedział.

Serce w mojej piersi zabiło jeszcze szybciej. W połączeniu z niewystarczającą ilością tlenu zmieniło taras w pokład na statku widmo.

- Nie pijasz alkoholu - zauważył, gdy chwyciłam się mocniej zimnego kamienia.

- Nie jestem typem imprezowiczki. - Wyjrzałam zza murek, co tylko pogorszyło sytuację. Zaczęłam zastanawiać się, czy w kieliszku nie było czegoś mocniejszego, co tylko wyglądało jak wino. - Nigdy też nie miałam przyjaciół. Nawet się jeszcze nie całowałam - prychnęłam, jakby były to powód do śmiechu, a nie płaczu. - Zbyt często się przeprowadzałyśmy.

Nair zastygł na moje słowa, jakby nagła świadomość czegoś zakłóciła bieg jego myśli. Spojrzałam na niego, kiedy taras pociemniał, chociaż księżyc wciąż świecił z tą samą siłą.

- Nigdy nie byłaś z nikim blisko? - zapytał.

Otworzyłam usta, żeby wytłumaczyć, że nie raz przytulałam moją mamę, ale wtedy uświadomiłam sobie, co miał na myśli. Pokręciłam głową i jednocześnie wzruszyłam ramionami. Potem jeszcze zamrugałam w pośpiechu, zanim moja głowa łaskawie odwróciła się w stronę miasta.

- A wy? - rzuciłam.

Może gdybym skoczyła z tarasu nagle dostałabym skrzydeł i umiejętności latania?

- Co my?

- Czy przed przemianą, zanim obudził się w was Mrok... - Ucichłam, próbując znaleźć słowa.

- Całowaliśmy się z kimś? - dokończył. - Nie. Jesteś pierwszą osobą, którą kiedykolwiek trzymałem w ramionach.

Zaczerpnęłam nerwowy wdech, gdy opuścił wzrok na moje zaciśnięte wargi. Za jego spojrzeniem kryło się coś pierwotnego a zarazem władczego. Coś przez co miałam wrażenie, że patrzyłam w oblicze Króla, nie Dowódcy.

W mojej głowie pojawiło się wspomnienie naszej ucieczki przed Demonami. Obraz chwili, w której wspólnie wylecieliśmy ku niebu, uciekając przed rogatym potworem. Pamiętałam to, w jaki sposób zawisłam na szyi Naira. Jak mocno zacisnęły się na mnie jego ręce.

Znajome ukłucie w piersi było jak powoli zanurzające się w ciele lodowate ostrze. Żal, który poczułam, uświadomił mi, że większość życia miałam przy sobie mamę, ciepło jej rąk. Valakhi żyli w zimnym świecie bez bliskości. Pozostało mi domyślać się, że był to świat, w którym nawet rodzice nie mogli przytulić własnych dzieci... albo wcale nie chcieli.

Nie mogłam znieść tej myśli. Odepchnęłam się od murka. Stając na palcach, zarzuciłam ręce na barki Naira i przyciągnęłam mężczyznę do siebie. Objęłam go mocno, jak wtedy, gdy uciekając przed zmorami, wzbiliśmy się ponad las potępionych dusz.

Valakhi w pierwszej chwili znieruchomiał. Usłyszałam, jak wstrzymuje oddech. Obawiałam się, że potraktuje moje zachowanie za gest litości, której nie potrzebował ani on, ani jego brat, lecz gdy po chwili wypuścił zatrzymane w płucach powietrze, jego ciało rozluźniło się niczym topniejący lód.

Pozwolił mi przylgnąć do siebie całym ciałem, a ja przytuliłam go tak, jak przytulałam mamę. Tak, jak chciałam ją objąć, gdy Samotnia pokazała mi nasze wspólne naprawdę szczęśliwe wspomnienie. Z twarzą w kruczoczarnych włosach zamknęłam oczy i zaciągnęłam się ich zapachem, w tym samym momencie, gdy Nair wziął pierwszy, głęboki wdech. Jego ręce objęły mnie równie mocno. Otoczyły w talii i przycisnęły do twardego ciała, które nigdy wcześniej nie zaznało czułości. Valakhi odwzajemnił uścisk, jakby czekał na niego bardzo, bardzo długo.

Gdy schował twarz w moich włosach i ciepły oddech owiał moją szyję, zadrżałam, na obrzeżach wizji widząc budzące się iskry. Nair odsunął się wtedy. Nie bardzo. Tylko na tyle, byśmy mogli spojrzeć sobie w oczy. Uniósł dłoń, żeby odsunąć na bok pasmo włosów, które opadło na mój policzek.

- Czy to też jest sen? - zapytał cicho.

Zobaczyłam burzę w jego tęczówkach. Czerń mieszała się ze srebrem, jak różne odcienie chmur rozrywane przez błyskawice. Dźwięk emocji w głosie Valakhiego, przyspieszył moje i tak już galopujące serce. Zjechałam dłońmi na jego pierś, pod którą poczułam silny, lecz spokojny rytm. Przesłyszałam się?

- Zgaduje, że gdyby to był sen - odparłam. - Wykonywałbyś właśnie moje polecenia.

- Załóżmy więc, że śnie. - Srebrne chmury w jego tęczówkach zaczynały poddawać się ciemności. - Czego pragniesz?

Moje spojrzenie zjechało na usta, różowe jak słabnąca poświata zachodzącego słońca, a wtedy słowa same wyrwały się na wolność.

- Pocałuj mnie.

Tylko tyle wystarczyły, żeby czerń zalała jego oczy.

Valakhi przysunął się bliżej. Słodko-miętowy oddech na chwilę zatrzymał się na moich wargach, jakby ten nie był pewny, czy naprawdę chciałam tego, co zamierzał zrobić, ale kiedy jego dłoń objęła mój kark, gorące usta wreszcie odnalazły moje.

Gdy prąd przeszył każdą komórkę ciała, Nair na sekundę rozdzielił nasze wargi, by zaraz wpić się we mnie mocniej. Odwzajemniłam pocałunek, jednocześnie czując, jakbym wykonała skok na drugą stronę tarasu.

Valakhi zamruczał nisko. Przycisnął mnie mocniej do siebie. Jego ruchy pozostały jednak powolne, tak jakby chciał dokładnie zapamiętać każdą sekundę.

Kiedy atakujący bezlitosną energią język spotkał się z moim, byłam pewna, że rozładowania elektryczne pozostawiły ślady piorunów na moim dudniącym sercu. Dotknęłam napiętych barków, a potem karku i szyi Dowódcy. Po tym jak przycisnął on palce do moich odsłoniętych pleców, poznałam, że czuł to samo co ja. Iskry, które budziły ogień.

Delikatne i jednocześnie mordercze dłonie wędrowały po mojej skórze, podczas gdy nasze usta spotykały się raz za razem, nieśpiesznie.

Moglibyśmy trwać tak na wieki, lecz chłodne powietrze w końcu rozdzieliło nas od siebie. Gdy Nair odsunął się, ostatni raz muskając wargami moje, oparłam plecy o murek. Nie ufałam własnym nogom.

Valakhi postawił krok w tył, a potem kolejny. Zmarszczyłam brwi. Nie rozumiałam, czemu odsuwał się aż tak, dopóki moje spojrzenie nie przeskoczyło w kierunku kotłującej się przy wejściu na taras ciemności.

Morv wciąż stał w tym samym miejscu. Oparty ramieniem o framugę z rękoma skrzyżowanymi na piersi, przez cały ten czas obserwował nas zlewając się z mrokiem jak jeden z cieni. Potrzebowałam chwili, żeby zdać sobie sprawę, że bracia czekali na moje następne życzenie. Tylko, że drugi Dowódca wcale nie wyglądał, jakby pragnął mi służyć.

Czego chcesz? Zapytałam w stronę mroku.

Tak samo szybko jak Nair zareagował na moje polecenie, Morv zmaterializował się przede mną w kłębach dymu. Strach spiął mięśnie, gdy zobaczyłam oczy czarne aż po same brzegi.

Wszystkiego. Usłyszałam, kiedy zimna dłoń wylądowała na mojej szyi.

Valakhi pochylił się nade mną, powoli zaciskając palce. Zamiast odcinać dopływ powietrza, jego uścisk skupiony był na tętnicach, przemyślanie ograniczając dopływ tlenu do mózgu. Zaparłam się rękoma o murek, jakbym miała szansę stawić mu opór, gdyby spróbował wypchnąć mnie na drugą stronę. Mimo że byliśmy na parterze, zamek stał na wysokich fundamentach podpartych skałami, za którymi czekał ostry spad.

Kiedy czarne oczy zjechały z moich źrenic na usta, a potem niżej na obojczyk i dekolt, zadrżałam. Iskry atakowały skórę dokładnie tam, gdzie wędrowało spojrzenie Kruka.

Płuca rozszerzały się i kurczyły łapczywie od przypływu adrenaliny, napinając materiał mojej sukienki. Morv napawał się tym widokiem, z każdą sekundą coraz mocniej zaciskając szczękę. Nie przysuwał się jednak bliżej. Czekał na moje pozwolenie.

Lodowaty strach wymieszał się ze wrzeniem, nad którym nie miałam kontroli. Chwyciłam czarny kołnierz, lecz zdążyłam tylko lekko pociągnąć, bo Valakhi sam pozbył się dzielącej nas odległości.

Gorące usta dopadły do moich. Języki złączyły, jak ciekłe szkło. Zacisnęłam pięści na gładkiej koszuli, przyciągnięta do umięśnionego torsu, kiedy niski pomruk wypełnił moją czaszkę.

Podczas, gdy pocałunek z Nairem był bardziej przeciągły, powolny ruchy Morva przepełniał głód. Jego usta nie opuszczały moich. Nie byłam pewna, czy w ogóle oddychaliśmy. Smakowaliśmy siebie nawzajem, jakby to nie tlen utrzymywał nas przy życiu.

Dłonie ześlizgnęły się w stronę moich bioder, potem przesunęły na talię i plecy, gdzie w kontakcie z odsłoniętą skórą obudziły pioruny. Nasze ciała spięły się w tym samym momencie, a wtedy Morv chwycił moje włosy i pociągnął w tył.

Jęknęłam i pisnęłam jednocześnie, kiedy gorące wargi dotarły do symbolu naszej więzi. Rozładowania elektryczne razem z falą gorąca uderzyły prosto w mój środek. Mięśnie napięły się w nagłym spazmie z chwilą, z którą język Morva przesunął po tatuażu.

- Proszę - sapnęłam.

Miałam wrażenie, że zaraz spłonę i jednocześnie połamie się na milion kawałków. Czułam za dużo na raz. Nie mogłam oddychać, a w głowę kręciło się, jakbym siedziała w helikopterze, który zaliczał przyspieszone i ostatnie w swojej karierze lądowanie.

Valakhi wyprostował plecy, żeby spojrzeć w moje przeszklone oczy. Oddychał tak samo ciężko, jak ja. Zrozumiał o co prosiłam, bo jego dłonie zjechały niżej na biodra, urywający kontakt z nagą skórą pleców.

- Wdech i wydech, Fiołku. - Głos Naira przedostał się przez nasze dyszenie.

Drugi Dowódca przysiadł na murku kawałek dalej. Oparty na jednej ręce i odwrócony tak, aby móc przyglądać się nam wygodnie, uśmiechał się lekko.

Jego brat postawił krok w tył i nagle zrobiło się zimno. Cholernie zimno. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie pozwolił mi na to nagły rozbłysk światła za moimi plecami.

Daleko za bramą Przystani pomarańczowy blask pochłonął fragment lasu. Nie, nie blask. Płomienie.

- Demony? - Spojrzałam na Naira, którego jeszcze przed chwilą łagodny wyraz twarzy zmieniła się w lodowatą maskę.

- Anioły - odpowiedział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro