Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Ile razy można było zemdleć w ciągu jednego tygodnia? Najwyraźniej dużo, jeśli miał, to być ostatni tydzień życia. W pierwszej chwili zamierzałam nie otwierać oczu i grzecznie czekać na koniec, ale buchające w twarz ciepło, zmusiło mnie do uniesienia powiek.

Ian siedział przy biurku po drugiej stronie pokoju. Wodził wzrokiem po rysunkach, które oświetlała mała, czarna lampka, jedyne źródło światła przeganiające mrok.

Odkąd zamieszkałam na wzgórzu, ogromna sypialnia na końcu naszego wspólnego korytarza nie gościła nikogo poza mną. Dlatego nie myślałam o chowaniu z pola widzenia tego, co rysowałam. Chłopak miał wyraz twarzy, jakby uwiecznione na papierze straszydła, mogły w każdej chwili wyskoczyć na środek pokoju i obrzygać wszystko czarnym szlamem.

Podniosłam plecy z materaca. Próbowałam nie dać po sobie poznać, że wkoło mnie wszystko wciąż wirowało. Nie pierwszy raz czułam się jak wyssana z życia, jednak nigdy dotąd nie było mi tak cholernie zimno.

Powstrzymałam drżenie warg, ale Iana uwadze nie umknęło to w jakim byłam stanie, gdy tylko uniósł wzrok znad sterty białych kartek.

- Kiedy ostatni raz coś jadłaś? - zapytał.

Patrzyłam, jak zaciska i rozluźnia szczękę. Pewnie zauważył, że po pożegnaniu z Mią poszłam do swojego pokoju bez kolacji. Nie ruszyłam też naleśników, które zrobił dla mnie poprzedniego poranka. Na samą myśl o jedzeniu kurczył mi się żołądek, lecz nie z głodu. Raczej ostrzegał mnie tym, bym nie ważyła się niczego do niego wkładać. Chyba, że zamierzałam sprawdzić, czy moje wymiociny zaczęły przypominać smołę. Poza tym, bardziej od kanapki potrzebowałam odpowiedzi.

- To nie po moją mamę przyszedł tamten demon. – Przełknęłam ślinę. Już dawno powinnam była się tego domyśleć. 

Ian oparł łokcie na kolanach, przyglądając się mi w ciszy. Miałam nadzieję, że w końcu zamierzał być ze mną szczery.

- Nie - odparł.

Chciałam zadać mu kolejne pytanie, ale najpierw musiałam powstrzymywać szczękanie zębami, które z sekundy na sekundę robiło się coraz bardziej wkurzające. Spuściłam stopy z łóżka i rozejrzałam się w poszukiwaniu swetra.

- Musisz odpocząć. - Chłopak wstał z krzesła.

Zignorowałam go i uniosłam tyłek z pościeli. Udało mi się nawet przez chwilę utrzymać na nogach, zanim nie poleciałam do przodu prosto w gorące ramiona. Sapnęłam, gdy mój policzek spotkał się z klatką piersiową, która promieniowała ciepłem jak nagrzana w słońcu skała. Zamiast odskoczyć, zastygłam w miejscu uratowana przed zimnem.

Naprawdę umierałam.

Długie miesiące toczyłam walkę z tą częścią siebie, która pragnęła pomachać życiu na pożegnanie. W końcu zaczęłam wygrywać, ale najwyraźniej tylko po to, żeby zmusić Śmierć, aby ta sama po mnie przyszła. Kto by pomyślał, że wchłanianie przez skórę rozsiewających zarazę zjaw, nie było mądrym pomysłem?

Spróbowałam odkleić się od Iana, ale byłam jak mucha uwięziona na lepie, do której na dodatek jakiś dzieciak zbliżał płonącą zapałkę.

- Dlaczego jestem nazywana mieszańcem? - zapytałam po raz kolejny.

Chłopak odsunął się na tyle, by móc spojrzeć mi prosto w oczy.

- Twój ojciec...

- Był jednym z nas – dokończył za niego głos z otchłani.

Przeskoczyłam wzrokiem w stronę okna, gdzie mogłabym przysiąc jeszcze przed chwilą majaczyły wyłącznie cienie. Zapomniałam, że mieliśmy gości.

Dwie pary oczu zalśniły w blasku lampki, niczym ciekła stal. Nieznajomi stali w głębi pokoju, emanując energią, która jak zastrzyk adrenaliny dała mi siłę, bym mogła ustać na nogach albo uciekać.

- Upadłym, jak lubią nazywać nas ludzie... – dodał Nair, zanim zdążyłam otworzyć usta, żeby zapytać, co miał na myśli.

Upadłym? Zamrugałam, jakby mogło mi to pomóc upewnić się, czy z moich słuchem było wszystko w porządku.

Spojrzenie pochmurnych oczu zjechało na dłonie Iana, które wciąż ściskały moje ramiona. Odsunęłam się od ich gorącego dotyku, kiedy srebrnooki podszedł bliżej światła. Wtedy jego uwaga przeskoczyła na moje rysunki i w ułamku sekundy ponura twarz mężczyzny, zmieniła się w oblicze boga wojny. Nair spojrzał na Iana, a wtedy coś jak fala uderzeniowa posłało mnie w tył.

- Ukrywaliście przed nami cholerną Mojre? – Gniew w jego głosie wbił moje łokcie w pościel.

Spięłam mięśnie, walcząc z siłą, która przypominała odpychanie dwóch tych samych biegunów magnetycznych. Ogień w oczach Iana buchnął w odpowiedzi na przeszywający powietrze lód.

- Niczego nie ukrywaliśmy - odpowiedział.

Chociaż ani trochę nie rozumiałam, co się właśnie odpierniczało, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. On i jego matka przez cały czas wiedzieli, że prześladujące mnie koszmary nie były tylko dziełem mojej wyobraźni, ale i tak woleli milczeć. Zostawić mnie samą z potworami.

Jeśli moje rysunki z jakiegoś powodu miały z tym wszystkim coś wspólnego, teraz rozumiałam, czemu lekarka od początku okazywała szczególne zainteresowanie temu, co przelewałam na papier.

- Kłamiesz. - Podniosłam się z trudem, pokonując ciężar chcący przygnieść moje plecy do łóżka. - Sarah i Dr Ward od dawna próbowali przekonać mnie, żebym pokazała im mój szkicownik.

Na biurku obok rysunków przedstawiających abstrakcje czarnych skrzydeł, które wkradały się w moje dzieła, odkąd byłam małym dzieckiem, leżała kartka z uwiecznioną na niej zmorą o pustych oczodołach i gębie rozdziawionej po sam mostek. Straszydło wyglądało, jakby cały czas próbowało dosięgnąć mnie kościstymi łapami. Mój szkicownik spoczywał zamknięty w szufladzie niżej.

- Co? - Zaskoczenie na twarzy Iana przygasiło, szalejące w jego spojrzeniu płomienie.

Nair zaśmiał się nisko, opuszczając brodę, przez co pasma włosów zasłoniły jego profil.

- Blondyna jest martwa - oznajmił.

Powietrze uszło ze mnie jak z przedziurawionego płuca. Gdy aura śmierci zdusiła blask księżyca, który odważył się zajrzeć przez okno, wbiłam paznokcie we wnętrza dłoni. Nie mogłam powstrzymać drżenia rąk, kiedy wspomnienie czerwonych ślepi podsyciło ogarniający mnie strach.

Spojrzałam na Iana pewna, że zobaczę w jego oczach gniew, lęk o życie matki, ale twarz chłopaka była wyprana z emocji. Głęboko w jego tęczówkach dostrzegłam tylko iskry, jakby rodząca się w nim furia, miała dosięgnąć kogoś, kogo nie było teraz z nami.

- Dr Ward? - Morv wyszedł z cienia.

Spojrzał na mnie śmiertelnie spokojny, podczas gdy jego brat zdawał się zastanawiać, ile warte były nasze życia.

- Jak on wygląda, Liv?

Dźwięk, który wydał z siebie Ian, przypominał syk wrzuconego do ognia, mokrego drewna. Nigdy wcześniej nie widziałam go wściekłego.

Zamrugałam nerwowo. Potrzebowałam chwili, żeby wygrzebać ze wspomnień odpowiednie obrazy, chociaż dopiero, co byłam na wizycie u mojego psychologa. Ward zawsze miał na sobie ciemną koszulę i spodnie od garnituru, którego górną część zapewne zostawiał w swoim czarnym SUVie, kiedy kończył mafijne porachunki i zaczynał drugą zmianę jako psycholog. Ciemnobrązowe włosy krótko wystrzyżone po bokach głowy i dłuższe ku górze, układał w styl podobny do tego, którym reklamowany się salony barberskie w Blackriver. Najbardziej charakterystycznym elementem jego wyglądu były jednak czarne jak węgiel oczy i mała, podłużna blizna, która ściągała w dół prawy kącik jego ust.

- Czarne oczy, blizna na ustach... Sygnet. - Zjechałam wzrokiem na dłoń Naira, gdzie już w salonie zauważyłam błysk czegoś srebrnego, ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co spoczywało na jego palcu. - ...Taki jak ten.

Pierścień zalśnił w żółtym świetle lampki, ujawniając wzór skrzydeł, które trzymały zamknięty w ich środku, kruczoczarny kryształ. Ozdobiona ciemnymi wzorami dłoń, w odpowiedzi na moje spojrzenie zacisnęła się w pięść.

- Wardrain - mruknął szarooki.

- Po jaką cholerę jeden z was otwiera gabinet na zadupiu Blackriver i udaję psychologa? - Ian zrobił krok w stronę tego bardziej drażliwego bliźniaka, czym dał mi do zrozumienia, żebym schowała się za jego szerokim ramieniem.

Gdybym tylko mogła poruszyć nogami.

- Myślałeś, że w jaki sposób wyławiamy obdarzonych z morza zwykłych ćpunów i wariatów? - Nair spojrzał na niego z góry, czekając na jeden niewłaściwy ruch. - Nie rozumiem tylko, jakim cudem umknęła nam jedyna, żyjąca Mojra. - Jego oczy odnalazły moje.

Spojrzałam na Morva, który w tej samej chwili podszedł do biurka. Mężczyzna zbliżył dłoń do jednego z rysunków i opuszkami palców musnął czarny kształt narysowany w rogu kartki. Gest ten sprawił, że wstrzymałam oddech. Nikt, nigdy poza moją mamą nie dotykał obrazów, które wylewałam ze swojej pamięci, odkąd byłam małym dzieckiem.

Kiedy przekręcił nadgarstek, krucze pióro zniknęło z powierzchni papieru i znalazło się w jego dłoni. Morv obrócił je w palcach jak naszpikowaną kolcami różę. Gdybym nie była w trakcie walki o kontrolę z własnym ciałem, może miałabym odwagę zapytać, czy cała trójka nie była przypadkiem fanami Davida Copperfielda. Żadna iluzja nie miała jednak szansy, podrobić tego, co zobaczyłam, gdy pióro uwolniło strużkę czarnego dymu. Spłynęła ona po palcach mężczyzny i powędrowała do wnętrza jego dłoni, wciągana w zagięcia na skórze jak w pęknięcia do innego świata. Po chwili zniknęła całkiem, pozostawiając po sobie migotanie, które przypominało drobinki niebieskiego brokatu.

Morv uniósł na mnie szeroko otwarte oczy, po czym przeskoczył wzrokiem na swojego brata. Jego rozszerzające się źrenice, wznieciły otaczające je pył, a  widok ten obudził zimny dreszcz, który powędrował niemiłosiernie powoli po moim kręgosłupie.

- Strażniczki losu przestały istnieć setki lat temu - wtrącił Ian, najwyraźniej zupełnie nieświadomy tego, co się przed chwilą wydarzyło. - Skąd ktokolwiek mógł podejrzewać, że Liv była jedną z nich?

Morv cofnął się od światła lampki, pozostawiając bratu kontynuację rozmowy. Zanim odszedł w cień, zdążyłam zauważyć, że pióro zniknęło z jego dłoni. Nie leżało też nigdzie na biurku.

- Skąd ktokolwiek mógł podejrzewać? - Nair uniósł na niego brew. - Wystarczy jedno spojrzenie, by zauważyć, że dziewczyna, którą miałeś trzymać zamkniętą na tym zadupiu, ma więcej niż dar widzenia. Czy zdałeś sobie z tego sprawę, dopiero gdy zobaczyłeś wzory na jej skórze?

- Nigdy wcześniej nie słyszano o potomku człowieka i Upadłego - tłumaczył Ian. - Nikt nie wiedział, czemu Raum zaatakował zwykłą widzącą i jej córkę.

Raum.

- Liv wyglądała na kolejny przypadek opętania, ale zanim zwróciliśmy się do was, jej objawy zniknęły...

Szum tętniącej w moich żyłach krwi, zaczął zagłuszać jego słowa. Odkąd znalazłam zapiski o egzorcyzmach w ukrytej pod nami bibliotece, dzień w dzień kartkowałam sypiące się tomy. Szukałam opisu bytu o rubinowych oczach. W desperacji liczyłam, że znajdę w nich odpowiedź na pytanie: Dlaczego?

Demony lubiły doprowadzać ludzkie umysły i ciała do granic wytrzymałości. Te najbardziej mściwe czerpały przyjemność z cierpienia żywych, jednak nawet one nigdy nie zabijały bez powodu, bez konkretnego celu.

Czy właśnie dowiedziałam się, że to ja byłam jednym i drugim? To dlatego ciągle uciekałyśmy?

Mama musiała próbować ukryć moje istnienie. Nie chciała, bym znalazła się pośród istot, które właśnie rozmawiały o mnie, jakbym wcale nie stała obok. Jakby jej śmierć nie miała żadnego znaczenia.

- Zwykłą widzącą... - powtórzyłam, przerywając tym samym, toczącą się rozmowę.

Moje serce zwolniło, kiedy zacisnęłam pięści i obecna w nim krew zaczęła zamarzać. Na chwilę nie słyszałam nic prócz ciszy, dopóki moje dłonie nie dosięgły Iana. Chłopak poleciał na biurko popchnięty z całą siłą, jaką potrafiłam z siebie wykrzesać. Kartki sfrunęły na podłogę, gdy uderzył w stary mebel, który zatrzeszczał przeraźliwie pod jego ciężarem.

- Liv. – Szybko odzyskał równowagę.

Kolejny raz wypowiedział moje imię, jak ktoś na kim mogłam polegać, ale on i Sara przez cały czas tylko udawali moich przyjaciół. Trzymali mnie za rękę, jednocześnie patrząc, jak duszę się pod powierzchnią wody.

Nie pozwoliłam mu wstać, kiedy wyprostował plecy. Wbiłam palec w jego pierś i zbliżyłam do niego twarz. Teraz była kolej Iana, aby uważnie słuchać.

- Moja mama walczyła do ostatniego dnia, żeby na koniec oddać za mnie życie. - Przycisnęłam mocniej. - Umarła, chociaż wystarczył jeden dotyk, bym zamieniła tamtego skurwysyna w pył. Dlatego teraz wyjaśnisz mi dokładnie, co tu się dzieje i czym jesteś ty i twoi kuzyni, żebym wiedziała, jakie jeszcze potwory potrafiłam obracać w proch.

Miałam ochotę sprawdzić, czy mój paznokieć zdołałby przebić się przez jego skórę. Nie mogłam jednak znieść bijącego od Iana ciepła. Nawet światło w  oczach chłopaka było nie do zniesienia. Jego widok powodował w mojej głowie bolesne pulsowaniem, w którego rytm zaczynała kołysać się też podłoga. Cofnąłam się.

- Nie dotykaj mnie - wyplułam, kiedy ten wyciągnął w moją stronę rękę.

Na te słowa Nair znalazł się między nami. Zdążyłam pomyśleć, że miałam przed sobą ostatnie chwile życia, ale to nie w moją stronę zwrócona była jego sylwetka.

– Lepiej naucz się używać słów  – ostrzegł, Iana. – Inaczej nie będziesz miał czym strugać mebelków.

Odcięta od światła i duszącego ciepła uniosłam wzrok. Nie widziałam nic prócz kruczoczarnych włosów, które spływały gładko aż do połowy pleców stojącego przede mną Naira. Byłam tak blisko, że mogłam poczuć w lodowatym powietrzu ich zapach.

Woń wiatru poprzedzającego burzę i nuta lawendy zatrzymały kołysanie w mojej głowie. Wypuściłam zaciągnięte do płuc powietrze, a wtedy coś miękkiego musnęło moje przedramię. Spojrzałam w dół i zobaczyłam zmechacony od upływu lat, czarny sweter mamy. W pierwszej chwili zdawał się on unosić w powietrzu, ale to nie duch trzymał go w wyciągniętej do mnie dłoni.

Morv obserwował moje drżące palce, kiedy poruszyłam ręką. Gdy tylko zacisnęłam je na grubym materiale, mroczne spojrzenie przeszyło moje źrenice z taką intensywnością, że mogłam poczuć docierający do nich chłód. Srebrna zawierucha w jego oczach zmieszała fascynacje ze skrywaną tajemnicą, której widok miał być kolejnym wspomnieniem, spędzającym sen z moich powiek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro