Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dni mijały bardzo szybko. Ani się obejrzałam, a była już połowa listopada. Od kilku tygodni woźny chodził wkurzony jeszcze bardziej niż zwykle, bo zniknęła jego kotka. Większość osób raczej to ucieszyło, bo raczej nikt za nią ani za Filch'em nie przepadał. Mnie osobiście było żal mężczyzny. Widać, że zależało mu na kotce, tak jak mnie na moich zwierzakach, a to, że pomaga w łapaniu uczniów w nocy, nie usprawiedliwia do tego, by wszyscy się cieszyli jak coś jej się stało. Sama nie wiem co ja zrobiłabym gdyby to moim skarbom coś się stało, ale na pewno poruszyłabym niebo i ziemię, żeby im pomóc.

Zaraz po obiedzie zniknęłam, chciałam się jeszcze przejść do tego Tajemniczego Lasu przed kolacją. Wymknęłam się więc cicho z zamku, na błoniach zeszło mi trochę dłużej, bo Hagrid akurat dzisiaj postanowił urządzić sobie wieczorny spacer, ale w końcu udało mi się przemknąć niezauważoną do mojego celu.

Kiedy dotarłam nad jezioro spotkałam Qamar'a. Chciałam z nim porozmawiać i dowiedzieć się wszystkiego o tym miejscu. Kiedy już miałam dotknąć jego łba, on się odsunął. Popatrzyłam na niego zdezorientowana, ale dopiero po chwili moje oczy o mało nie wyszły z orbit.

- Czemu się tak dziwisz, Mero Marakina?

- Co? Czemu cię rozumiem i mogę z tobą rozmawiać bez połączenia? I co to znaczy Mero coś tam?

(dop. aut. Wiem, że wypowiedź jest dosyć długa, ale proszę, przeczytajcie ją, bo inaczej nic później nie będziecie rozumieć.)

- Może zacznę od początku. Odpowiem na wszystkie twoje pytania, tak wiem o co chcesz zapytać, ale o tym też później. Rozumiesz mnie, ponieważ jesteśmy w tym miejscu, poza nim wszystko będzie jak zawsze. To miejsce to Sampada Vana, czyli las dziedzictwa. Stworzony miliony lat temu, jeszcze przed założycielami szkoły i samym Merlinem. Raz na jakiś czas rodzi się dziecko z niesamowitym darem. Potrafi ono rozmawiać ze zwierzętami, leczyć je, czuje bliski kontakt z naturą. Wszystko zaczęło się od kobiety, Marakinas. Miała ona taki sam dar, to ona była założycielką tego miejsca i rodu. Rodu Lotos. Pochodziła z Nepalu, to właśnie dlatego większość nazw i słów są w języku nepalskim. To miejsce zostało stworzone dla magicznych stworzeń, zwykłych, roślin i dla przyszłych ludzi z tym darem. Spotkałem ją kiedy była jeszcze młoda, wspierałem, byłem oparciem kiedy inni się odwrócili. Dlatego uczyniła ze mnie strażnika sekretu i towarzysza przyszłych Mero Marakinas. Nazwa Ród Lotos wzięła się z dziwnej reakcji na ten kwiat. Matki takich czarownic musiały w ciąży zażywać napar z lotosu, w przeciwnym razie dziedziczki umierały. Nigdy do końca nikt nie potrafił tego wyjaśnić. Ten dar nie jest dziedziczny, choć oczywiście może się to zdarzyć, natomiast to zawsze są dziewczyny. W tym miejscu działa cała magia. Można tu uzdrowić najcięższe rany zwierząt. To stąd wzięło się twoje zafascynowanie przyrodą, stworzeniami i roślinami. To dlatego nie możesz jeść mięsa, oczywiście tylko w czystej postaci, twój organizm po prostu tego nie toleruje przez bliski kontakt z naturą. Oczywiście nie możesz nikomu o tym powiedzieć, chyba że ufasz temu komuś bardziej niż sobie.

Qamar mówił jeszcze długo, z każdym kolejnym słowem moje oczy powiększały się jeszcze bardziej.

- Chwila, żebym dobrze zrozumiała. Mówisz mi, że ja jestem kolejną dziewczyną z takim darem, mogę uzdrawiać zwierzęta, rozmawiać z nimi, możesz czytać mi w myślach jeśli chcesz, a trafiłam do tego miejsca, bo nawoływał mnie głos z serca?

- Mniej więcej tak to wygląda. Wow, załapałaś to szybciej niż większa połowa twoich poprzedników, możesz czuć się wyjątkowa,... w sumie już jesteś. Dobra, nieważne. Jest jeszcze coś. Kiedy tu jesteś, albo ogólnie gdziekolwiek, możesz przyjąć trzy postacie. 1. Swój normalny wygląd jaki masz teraz. 2. Możesz mieć skrzydła, które są twoją częścią od dnia narodzin, tyle że ukryte i swój normalny wygląd. 3. Możesz też razem ze skrzydłami przyjąć wygląd, który posiada każda Mero Marakina. Skrzydła, fioletowe oczy, srebrne włosy i bladą cerę.

- Aha? Kompletnie zwariowałam. Moje życie to jedna wielka komedia. Albo... No tak, dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej. Syriusz, James, Remus i Peter! Wyłaźcie, gdziekolwiek się chowacie!

Qamar patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem, kiedy przez dłuższy czas panowała cisza.

- Dlaczego tak bardzo nie chcesz w to uwierzyć?

- Sama nie wiem... bo to dziwne?

- Żyjemy w świecie magii, potrafisz porozumieć się ze zwierzętami, zrobiłaś sobie tatuaż w wieku kilku lat, potrafisz zjeść tonę czekolady, jako pierwsza ze swojej rodziny trafiłaś do gryfonów i mówisz, że to jest dziwne? Jeśli mi nie wierzysz, zmień swój wygląd.

- Jak?

- Po prostu sobie to wyobraź, w obu przypadkach.

Dobra, i tak już bardziej nie zwariuje.

Wyobraziłam sobie siebie ze skrzydłami z tyłu.

Po paru sekundach, kiedy już byłam pewna, że jednorożec mnie nabiera, usłyszałam jakby ruch piór. Obróciłam się do tyłu i mało nie krzyknęłam. Z pleców wyrastały mi teraz piękne, do samej ziemi skrzydła, tak jak opisują te aniołów. U góry były popielate, ale gdzieś w połowie przechodziły w czystą biel. (dop. aut. Jak ktoś oglądał Czarownice, albo Czarownice 2, to wystarczy sobie wyobrazić takie skrzydła Diaboliny tylko w innym kolorze.) Spróbowałam nimi poruszyć. Nic. Zaczęłam o tym myśleć, dalej nic. W końcu wyobraziłam sobie jak delikatnie machają, a wtedy one to zrobiły.

Mam skrzydła. Już całkiem oszalałam? Zastanowiłam się nad moim drugim wyglądem.

Wyobraziłam sobie jak srebrne włosy opadają mi na ramiona, fioletowe oczy rozglądają się wokoło, a blada cera świeci w słońcu. Chwilę później podeszłam do jeziora. Faktycznie, miałam srebrne włosy sięgające mi do pasa, w fioletowych oczach odbijało się słońce, a jeszcze bardziej bledsza cera od mojej pasowała do tego idealnie.

Dobra, uspokój się. To przecież normalne.

- Zwariowałam.- oświadczyłam jednorożcowi.

- Jeśli ty byś zwariowała, to by znaczyło, że ja też, a ja jestem w 100% normalny, więc mnie nie obrażaj. Cofam to, jednak nie załapałaś tego szybciej niż poprzednia połowa. Eh, jak już tu jesteś to może je chociaż wypróbujesz?

Popatrzyłam na mój ,,transport lotny''. Po chwili niepewnie skinęłam głową. Merlinie co ja robię ze swoim życiem?

Nagle znikąd Qamar'owi wyrosły skrzydła, zamierzałam się o to spytać, ale po jego spojrzeniu zrezygnowałam.

- Tak jak w większości rzeczy, latanie też polega na wyobraźni. Wyobraźnia ogólnie ma tutaj duży wpływ na większość rzeczy. Wyobrażasz sobie co skrzydła mają zrobić, a one to robią. Z czasem nauczysz się to robić automatycznie. Jak wrócimy na ziemię, będziesz mi mogła zadać pytania. Gotowa?

- Nie.

- No to lecimy!

Wzbił się w górę, a mi nie pozostało nic innego jak tylko do niego dołączyć.

Na początku było trudno, cały czas się chwiałam i wlatywałam w krzaki, na co Qamar reagował parsknięciami. Kiedy w końcu wzniosłam się trochę wyżej po kilku sekundach już leżałam na gałęzi, ale tym razem drzewa.

- Zamierzasz się w ogóle utrzymać w górze więcej niż 10 sekund?! Nie walcz ze skrzydłami tylko współpracuj!- dobiegł mnie rozbawiony głos towarzysza.

To one nie chcą współpracować, nie ja. Próbowałam się wyswobodzić z gałęzi i liści, przez co wylądowałam na ziemi. Jakim cudem nie poczułam żadnego bólu?

- W tym miejscu twoje rany znikają, ale pojawią się kiedy wyjdziesz! Podniesiesz się już łaskawie czy zamierzasz tam spać? Osobiście nie polecam, strasznie twarda ziemia, mamy tutaj legowiska!

Przewróciłam oczami, ale cieszyłam się na dodatkową informację. Podwinęłam rękaw i wróciłam do starego wyglądu, faktycznie na ręce nie było żadnych śladów. Czyli tak mogłabym wyglądać... Znowu usłyszałam Qamar'a, przez co zmieniłam wygląd, a w moich oczach na pewno było widać determinacje. Nie ma mowy, nie będzie mnie nikt rozstawiał po kątach. Poza tym chce go rozpytać o parę rzeczy i jeszcze zdążyć na kolacje.

Znowu wzbiłam się delikatnie w górę, ale kiedy czułam, że znowu zaczynam się chwiać, zamiast z tym walczyć pomyślałam jak spokojnie unoszę się nad lasem koło Qamar'a. Zadziałało. Spokojnie, ale nadal nieufnie do niego podfrunęłam.

- Nie uderzyłaś się o nic po drodze, mamy sukces.- Przewróciłam oczami.- Dziewczyno, nic z tego nie wyjdzie jak nie będziesz ufała sobie, swojej naturze i przede wszystkim mnie. Przecież nie zamierzam cię zabić podczas latania, kto by wtedy został dziedziczką? Nie uśmiecha mi się czekać kolejny szmat czasu.

- To co ile pojawiają się dziedziczki?- spytałam ignorując jego uwagę.

- Różnie. Czasami muszę czekać nawet kilkaset lat, zdarza się też tak, że druga Mero Marakina pojawia się jeszcze za życia pierwszej, wtedy jest stosunkowo łatwiej, bo ma coś w rodzaju prywatnej nauczycielki. Na ciebie czekałem nie tak długo, bo niecałe osiemdziesiąt trzy lata.

- Jesteś nieśmiertelny?- zapytałam, mimo że spodziewałam się już odpowiedzi.

- Po co pytasz, skoro wiesz? Teraz możesz mi zadać pytania jeśli jakieś masz, ale w locie, to będziemy ćwiczyć twoją koncentrację.

- Jak duży jest ten las?- zapytałam, kiedy poukładałam sobie w głowie pytania, które chciałam zadać.

- Dosyć. Myślę, że gdybyś chciała go przejść na nogach to zajęłoby ci to jakiś tydzień może trochę więcej. Mnie w galopie udaje się to w jakieś pięć dni bez przerw. Za to na skrzydłach jest dość szybko.

- Co właściwie w nim jest?

- Wszystkie zwierzęta. Od małego robaka poprzez mantykorę i jednorożce aż do tych największych. Zarówno magiczne jak i te zwykłe. Niektóre mieszkają tu na stałe, inne wpadają co jakiś czas. Niekiedy pojawiają się tutaj nawet zwierzaki uczniów ze szkoły, dzięki czemu wiemy co się tam dzieje. My też lubimy poplotkować. Jeśli chodzi o jeziorka to mamy kilkanaście miniaturowych i kilka większych z wodospadami. W centralnej części są legowiska i takie tam. Jest też kilka hamaków z plączy czy legowiska w koronach drzew. To takie serce tego miejsca, znajduje się tam również taka jakby biblioteka dla dziedziczek. Jest tam cały zbiór i wiedza o wszystkim co do tej pory udało się odkryć.

- Magiczne zwierzęta? Czyli, że nieśmiałki też tutaj są?- zapytałam zdziwiona.

Qamar prychnął.

- Oczywiście, że tak. Nieśmiałki, Nargle, Niuchacze, Nundu, Buchorożce, Chimery, Pufki, Puszki Pigmejskie, nawet Sfinksy, co akurat działa na twoją korzyść, bo może będziesz mądrzejsza, kilka Feniksów, Gromoptaki, Gryfy, Zwodniki, Żmijoptaki, Hipogryfy, Demimozy, Kelpie, ale one żyją najczęściej w jeziorze koło Hogwartu, bo tam mają więcej przestrzeni. Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.

- Wow.- udało mi się coś wydusić.

- No, wow. Masz jeszcze jakieś pytania czy zamierzasz tak lecieć z otwartymi ustami, czekając aż jakaś mucha ci wleci?

- Czy tutaj w ogóle jest noc? Jak byłam tu w środku nocy, było jasno jak w dzień.

- Tak, choć rzadko. Właściwie tylko w pełnię księżyca. Ale jest tu wtedy magicznie. Woda mieni się w najróżniejszych kolorach, świetliki nadają swego rodzaju tajemniczy nastrój, a owoce z drzew Candrama Canaka, których jest tutaj dosyć dużo, przekształcają się w lampiony o różnych barwach. Naprawdę warto to zobaczyć, to jest po prostu...

- Magia?- wtrąciłam.

- Żyjemy w magicznym świecie gdybyś tego nie zauważyła... ale faktycznie, chyba masz rację. Trudno o lepsze określenie tego miejsca. To wszystkie pytania?

- Nie wiem. Na tą chwilę chyba tak.

- Super, to lecimy. Poćwiczysz jeszcze trochę i przy okazji podlecimy do centrum. Zobaczysz co trzeba i jeszcze trochę się dowiesz. Tylko błagam, nie róbmy sobie przerw co kilka sekund przez to, że będziesz spadać. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam pójść dzisiaj iść spać, a ty się śpieszysz na kolację.

~

Została już tylko chwila do kolacji, kiedy w końcu wracałam z lasu. Upewniłam się, że mam swój normalny wygląd i szłam przez Zakazany Las. Wciąż byłam w szoku po tym czego się dowiedziałam i mimo, że zaufałam Qamar'owi, to byłam przygotowana na wersje snu, żartu i tym podobnych.

Kiedy byłam już na skraju lasu usłyszałam jakiś dziwny dźwięk. Gdzieś niedaleko mnie rozległ się trzask, jęk, w sumie nawet nie wiem co. Zaczęłam się rozglądać, a kiedy po chwili zobaczyłam przyczynę hałasu, zszokowało mnie. Niedaleko mnie ledwie szła pani Norris. Podbiegłam do niej najszybciej jak mogłam. Wyglądała strasznie, jakby z kimś walczyła. Miała powyrywaną sierść, w niektórych miejscach w ogóle jej nie było, była cała brudna, a gdzieniegdzie było widać krew. Co jej się stało?

Podsunęłam jej dłoń pod pyszczek żeby poczuła mój zapach. Kiedy byłam już pewna, że mi nie ucieknie skupiłam się na tym jak zatamować krwawienie. W przeciwnym wypadku zeszłaby mi na miejscu. Rozejrzałam się nerwowo w około. Po chwili mój wzrok zatrzymał się na liściach saltanery. Kiedy dobrze się je wtarło w ranę mogły w jakimś stopniu zatrzymać na jakiś czas krwawienie.

Zerwałam kilka liści i zaczęłam je rozcierać w dłoniach. Kiedy po kilku minutach zrobiło się z nich coś w rodzaju papki, ostrożnie wtarłam je w ranę. Z początku pani Norris trochę się wyrywała, ale udało mi się ją uspokoić.

- Spokojnie pani Norris. Wiem, że może trochę szczypać, ale zaraz przestanie. Słowo czarownicy.

Kiedy w jakimś stopniu udało mi się jej pomóc, wzięłam ją ostrożnie na ręce i zaczęłam iść w stronę zamku. Nie mogłam tutaj już nic więcej zrobić. To już była działka pani Pomfrey.

~

W Wielkiej Sali zbliżała się pora kolacji. Większość uczniów i nauczycieli już tam była. Filch stał przy jednej ze ścian i łypał na wszystkich wrogim spojrzeniem, oceniając kto z nich mógł skrzywdzić jego ukochaną kotkę.

Przeszłam przez próg sali szybkim krokiem i skierowałam się w jego stronę.

- Panie Filch.

- P-pani Norris. Co jej się stało?

- Nie mam pojęcia.- odpowiedziałam ostrożnie przekazując mu kotkę w ręce.- Znalazłam ją na skraju Zakazanego Lasu, już tak wyglądała. Udało mi się trochę zatamować krwawienie liśćmi saltanery. Może z kimś walczyła, ale nie jestem pewna. Raczej niczego nie złamała, bo tego nie wyczułam, ale tego też nie jestem pewna.

- U-uratowałaś moją kotkę. Oh, dziękuję! Jesteś zwolniona ze szlabanów u mnie do końca miesiąca!

Po tych słowach woźny szybko opuścił pomieszczenie razem z pielęgniarką, by udać się do Skrzydła Szpitalnego. Ja natomiast, ignorując spojrzenia innych usiadłam przy swoim stole.

- Naprawdę uratowałaś kotkę Filch'a?- zapytał z niedowierzaniem James.

- Tak. Żadne zwierzę nie zasługuje na śmierć. Nawet pani Norris.- odpowiedziałam, zabierając się za swoje jedzenie.



Tak moi drodzy, nie macie zwidów. Właśnie dodałam rozdział. Może jeszcze nie wszystko jest okej, ale sumienie nie pozwoliło mi was tak zostawić. No dobra, przyjaciółka też nie. A ona i tak ma lepiej, bo czyta każdy rozdział jeszcze przed wstawieniem.

W sumie rozdział wyszedł mi dosyć długi.

Pojawił się Qamar. Kocham gościa, naprawdę. Jeszcze ten jego charakter.

No, już coś wiemy o bohaterce, ale to jeszcze nie wszystko. Co ja gadam, niektórych rzeczy dowiecie się nawet na ostatnim roku hah. Nie, nie mogę tego przyspieszyć.

No i to tyle, mam nadzieję, że mi wybaczycie długą nieobecność, rozdział się podobał i do zobaczenia w kolejnym❤

A tutaj macie tłumaczenia niektórych słów:

Qamar- po arabsku księżyc

Sampada Vana- po nepalsku las dziedzictwa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro