Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Weszłam do pomieszczenia i zajęłam swoje miejsce przy stole.

- Pożegnałaś się już z kwiatkami?- pyta rozbawiony Victor.

Wystawiłam mu tylko język i czekałam aż skrzaty podadzą jedzenie. Pomieszczenie było naprawdę duże. Na samym środku stał duży, dębowy stół, ściany w kolorze jasnej zieleni jasno wskazywały na poglądy rodziny. Nie to, że w domu węża są sami śmierciożercy, ale w większości tak właśnie kończą. Z własnej woli lub przymuszeni, tylko nieliczni się buntują.

- Zdecydowałaś w końcu które zwierzaki zabierasz ze sobą?- zapytała po chwili matka.

- Tak. Zabieram Mizar i Adarę.- odpowiedziałam.

Nadal bolało mnie to, że nie mogłam wziąć ich wszystkich, ale może za rok lub dwa uda mi się przemycić resztę. Pocieszał mnie fakt, że przynajmniej zostają z Viv, a ona dobrze się nimi zajmie.

W końcu skrzaty przyniosły wszystkie potrawy i mogłam zacząć jeść. Wzięłam sobie sałatkę, do tego trochę ryżu i sok pomarańczowy. Jak pewnie dało się zauważyć, nie jem mięsa wliczając w to też ryby, ale o tym później. Zjadłam posiłek i odeszłam od stołu. Po drodze zatrzymał mnie wujek. Pewnie to zastanawiające, że mieszka z nami, a nie sam. Cóż, oficjalnie jesteśmy tak kochającą się rodziną, że nie potrafimy się rozstać. Nieoficjalnie siedzi tu żeby pilnować czy wszyscy przestrzegają tej chorej ideologii, no i ,,pilnuje'' mnie.

- Kiedy się spakujesz, przyjdź do mnie do gabinetu. Musimy porozmawiać.- powiedział głosem wypranym z emocji.

Przeszedł mnie dreszcz.

- Oczywiście wuju.

Udaliśmy się każdy w swoją stronę. Cudownie, jeszcze tego mi brakowało przed pójściem do szkoły, nowych śladów. Ciekawe jak bardzo poniesie go dzisiaj. Obstawiam, że tak jak zawsze, czyli dość mocno. Chociaż jeśli ma choć trochę oleju w głowie, to nie będzie ryzykował, że ktoś mógłby się spostrzec. Miejmy nadzieję, że tak będzie, lepiej dla mnie.

Szybko się otrząsnęłam, musiałam się jeszcze spakować. Teoretycznie mogłam poprosić o to skrzaty, ale wolę mieć pewność, że wszystko wzięłam.

Z powrotem weszłam do swojego pokoju. Znacznie się różnił od reszty domu. Kremowe ściany, przyozdobione zdjęciami z różnych miejsc i kilkoma srebrnymi kinkietami. Na środku stało wielkie łóżko z baldachimem w kolorze karmelu, ale oparcie było pikowane i w kolorze bieli. Zaraz na wprost wejścia mieściło się wyjście na duży balkon, do którego prowadziły ogromne francuskie drzwi. Dzięki temu do pomieszczenia wpadało dużo światła. Po prawej stronie prowadziły drzwi do łazienki, która była urządzona w dwóch kolorach; czarnym i złotym. Obok była garderoba. To było w sumie jedyne pomieszczenie, w którym dominowała jasna zieleń i tylko odrobina bieli. W prawej części pokoju, do sufitu przyczepiony był wiszący fotel obrotowy.* W pokoju stały cztery duże regały na książki i dwie mniejsze. Po pomieszczeniu było widać moje przywiązanie do natury. Książki o zwierzętach, legendy, mity, plakaty, było tego multum.

Zaczęłam pakować się do kufra. Na pierwszy ogień poszły książki do szkoły, ubrania i te najpotrzebniejsze rzeczy. Później spakowałam jeszcze swoją pelerynę niewidkę (zawsze może się przydać, a nawet jeśli nie, to nie zostawię jej tu z wujkiem pod jednym dachem), proszki do farbowania włosów i inne rzeczy potrzebne do drobnych żartów, trochę książek do poczytania, rzeczy osobiste Adary i Mizar, kosmetyki, maści, opatrunki, płyny do dezynfekcji, zdjęcie ze zwierzakami i Viv w ogrodzie, prostownicę (może będzie mi się chciało prostować włosy), leki na gardło i głowę tak na wszelki wypadek, mojego kremowego dużego i milusiego misia (może i jestem dziecinna, ale ten misiek to moje życie) i różne inne bibeloty.

Po jakiejś godzinie rozejrzałam się po pokoju sprawdzając czy czegoś nie brakuje. Już po kilku sekundach uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło. Jak mogłam zapomnieć o czekoladzie?! Od razu wyjaśniając, czekolada to moje życie, największa miłość oprócz tej do natury i spania. Kocham wszystko co z nią związane. Podeszłam do mojej skrytki w komodzie i wyjęłam siedemdziesiąt opakowań tego pokarmu bogów. Na ten rok powinno wystarczyć, a jak coś to poproszę Victora żeby dokupił mi więcej w Hogsmeade. Tak, jestem od niej uzależniona. Za czekoladę jestem zdolna zabić i dla własnego bezpieczeństwa lepiej też nie zabierać mi tej słodyczy. Mój braciszek przekonał się na tym na własnej skórze. Kiedy zabrał mi kilka miesięcy temu jedno z opakowań, skończył ze złamanym nosem i przez ponad dwa tygodnie bał się spojrzeć mi w oczy. Spakowałam łakocie do kufra i po kilku minutach zastanawiania byłam prawie pewna, że wzięłam już wszystko.

Właśnie w tej chwili do pokoju weszła Viv.

- Musisz tam jechać?- zapytała cicho, od razu po zamknięciu drzwi.

Mój pokój jest zawsze wyciszony, więc przynajmniej tutaj mogę mówić co chce bez obawy, że ,,ktoś'' to usłyszy. Dostrzegłam w jej oczach łzy, ten widok łamał mi serce.

- Wiesz, że tak. No chodź tutaj.

Mocno przytuliłam ją do siebie.

- To tylko kilka miesięcy. Na święta wrócę do domu, a potem na wakacje. Następny rok tak samo, a później ty też będziesz już w Hogwarcie.- starałam się ją pocieszyć, ale sama się bałam tego co się stanie, kiedy nie będzie mnie przy niej.

- Ale i tak będę tęsknić.

- Ja też. A teraz posłuchaj uważnie. Nie możesz go prowokować. Jeśli będzie gadał o czymkolwiek związanym z ideologią czystej krwi, masz się z nim zgadzać, jasne? Nie możesz dać mu nawet najmniejszego powodu do zdenerwowania się i wyżycia na tobie.

- Powiedziała ta co zawsze tego przestrzega. Poza tym jego nie trzeba wcale prowokować czy wkurzać wystarczy, że będzie miał na to ochotę.- białowłosa przewróciła oczami.

Nie bawiło mnie to ani trochę. Tu chodziło o bezpieczeństwo i życie mojej młodszej siostry.

- Ja to co innego. Jakby coś się działo, to pisz do mnie o każdej porze dnia i nocy. Nie sprzeciwiaj mu się pod żadnym pozorem. Viv, to nie są żarty, rozumiesz? Obiecaj mi, że będziesz tego przestrzegać i na siebie uważać.- powiedziałam twardym głosem.

- Obiecuję i nie martw się, zajmę się ogrodem i zwierzakami. Twoja czekolada też będzie przy mnie bezpieczna.- dodała, kiedy zobaczyła mój wzrok.

- No ja mam nadzieję. Teraz proszę Cię, weź zwierzaki i idźcie do ogrodu. Pobaw się tam z nimi przez jakąś godzinę, przygotujesz się mentalnie na opiekę nad nimi. Ja muszę iść porozmawiać z rodzicami, bo mnie wołali.

Patrząc na mnie sceptycznie, w końcu wzięła ze sobą te małe potwory i wyszli. Oczywiście, że nie idę porozmawiać z rodzicami. Jednak przez te wszystkie lata nauczyłam się kłamać i ukrywać emocje praktycznie idealnie. Dobra, Victor jest w swoim pokoju, ewentualnie biega gdzieś po salonie, szukając rzeczy do szkoły. Czyli daleko nie będę miała. Od razu po wszystkim idę do niego, ewentualnie jak nie dam rady, to wołam Adarę i ona po niego idzie. Chociaż to drugie jest w ostateczności, bo ona jak zawsze będzie na mnie wściekła, albo będzie panikować. Rodziców nie powinnam nigdzie spotkać, bo zawsze o tej porze są w swoich gabinetach w innej części domu. Brunet leczy nowe rany, daję mi wykład o tym jaka to jestem lekkomyślna i niepoważna, że go prowokuję. Pomaga mi dojść do pokoju, zajmujemy się swoimi sprawami, koniec. Proste, banalne, a pewnie i tak się coś się spapra. Jak zawsze, eh życie jest piękne.


Uwaga, poniższy fragment jest dość mocny, więc jeśli nie lubisz czytać o krwi, znęcaniu się, przemocy i takich tam, to po prostu to pomiń. Zakończenie fragmentu będzie oznaczone ,,~~~''. Z góry sorry za tą scenkę, ale chciałam pokazać prawdziwe życie i odczucia głównej bohaterki.


Weszłam do ciemnego pokoju. Już sam widok napawał mnie lękiem. Zawsze był wyciszony, mężczyzna dbał o swój interes. Zrobiłam kilka kroków w przód, kiedy nagle drzwi za mną gwałtownie się zatrzasnęły. Obróciłam się gwałtownie w tamtą stronę i zobaczyłam wujka. Przyglądał mi się z psychopatycznym uśmiechem.

- Veronico, jutro jedziesz do Hogwartu... Mam nadzieję, że będziesz trzymała się z daleka od zdrajców krwi i szlam, prawda?

Mówiąc to podchodził do mnie powoli. Spuściłam głowę i nie odezwałam się nawet słowem. Po chwili poczułam pieczenie na policzku. Dotknęłam go drżącą ręką i poczułam ciepłą ciecz, która zaczęła spływać po mojej skórze. Jeden z pierścieni rodowych. Nie zdjął ich. Zrobił do specjalnie.

- Masz na mnie patrzeć jak do ciebie mówię!

Uniosłam głowę i spojrzałam na niego. Starałam się nie pokazywać strachu w moich oczach. Nie chciałam mu dawać tej satysfakcji.

- Jesteś taka sama jak ta idiotka. Jednak geny dają o sobie znać. Myślałem, że jak was rozdzielę to będzie spokój, ale jak widać się myliłem. Obie jesteście kretynkami i zdrajczyniami krwi. Tylko, że jej nie mogę ukarać, ale nie martw się. Jak tylko wróci to ukarze ją za te wszystkie lata. Za wszystko zapłaci...

- Zamknij się!- przerwałam mu.- Nie dotkniesz jej!

Mógł sobie mówić co chciał, mógł mnie ,,karać'', ale nie pozwolę mu jej skrzywdzić. Nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo jego pięść znalazła się na mojej twarzy, pod okiem. Miałam go nie prowokować, aha. Pociągnął mnie za włosy w górę. Syknęłam. Popchnął mnie na podłogę przy ścianie. No i super, rozkręca się. Zamknęłam oczy, skupiłam się tylko na moim rodzeństwie i zwierzakach. Poczułam ból głowy, musiałam uderzyć się o ścianę. Z impetem uderzył mnie w brzuch. Cholera, będzie nowa rana. Dalej poczułam uderzenia na plecach, brzuchu, żebrach, nogach, ręka mnie strasznie bolała, pewnie jest złamana. Nie liczyłam który już raz dostaję nogą w brzuch. Nie zwracałam uwagi na krew, która przebijała przez moje ubrania. Nie słuchałam jak przy karaniu mnie, mężczyzna krzyczy coś o zdrajcach krwi. Myślami starałam się być daleko, chciałam się całkiem wyłączyć. Po tylu razach wychodziło mi to już całkiem dobrze.

Po kilkunastu minutach przestał. Myślałam, że da już sobie spokój, ale on odpiął pasek od spodni. Chwilę później poczułam pieczenie na brzuchu. Zaczął mnie nim okładać jak jakiegoś byka biczem. Nie krzyczałam, wiedziałam, że to by go tylko zachęciło do dalszego działania. Kiedy już nie mogłam wytrzymać, po prostu cicho pojękiwałam. Wiedziałam, że muszę być grzeczna, wtedy nie będzie aż tak bolało. Poczułam ostry ból w miejscu rany. Czyli opatrunek puścił, pewnie rana będzie zakażona, super. Chociaż z drugiej strony i tak długo wytrzymała.

~~~

W końcu po trzydziestu minutach, przestał.

- Mam nadzieję, że to Cię czegoś nauczy i ogarnij się, bo wyglądasz jak kretynka.- syknął na koniec, po czym wyszedł.

Taa, bo przecież sama się tak urządziłam. No dobra, trzeba jakoś wstać i iść do Victora. Na sam początek podniosłam głowę i spróbowałam oprzeć się na dłoniach. Syknęłam, czując ból w każdym miejscu ciała. Czułam, że zaraz mi pęknie głowa. Mam tylko nadzieję, że nie doszło do żadnego wstrząśnienia mózgu. Próbowałam wstać na nogi, ale nic z tego. Kostka wyginała się w dziwną stronę i była cała sina. Opatrunek na brzuchu po ostatniej akcji już dawno puścił, krew kapała z chyba ze wszystkich części ciała. Cholera, w tym stanie nie dojdę nawet do drzwi. Dobra, czas na plan B. Jednak muszę wezwać Adarę. Przy okazji przygotuję się mentalnie na awanturę, jaką mi urządzi. Zamknęłam oczy i zaczęłam ją telepatycznie wołać.

- Adara... gabinet wuja... zawołaj Victora... i nie rób mi długich kazań...

Już po kilku minutach dało się słyszeć kroki na korytarzu, a chwilę później przez drzwi wpadł Vic z kotką. Zwierzę syknęło i natychmiast zaczęła torować mi drogę do pokoju, poprzez sprawdzanie czy nikt się nie kręci. Natomiast brunet podbiegł do mnie i przymierzał się do wzięcia mnie na ręce.

- Miałaś go nie prowokować.- warknął, patrząc na mój stan.

- Trochę mnie poniosło.- mruknęłam.

Chłopak nic już nie powiedział, tylko delikatnie mnie podniósł. Starałam się nie syknąć z bólu, ale nic z tego, był za silny. Powoli zaczęliśmy się kierować do mojego pokoju, gdzie miał mi opatrzeć rany.



No i poszło. Jeszcze raz przepraszam za tą scenkę, ale no. Jak mi się uda, to wstawię następny rozdział do końca tygodnia, ale nie obiecuję. Mam nadzieję, że się podoba i do następnego.

* Chodzi o taki zwykły fotel, który wiesza się na suficie. Jeśli ktoś nie wie o co mi chodzi, to zdjęcie jest w mediach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro