Rozdział LI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DAN

- Sarah! Kiedy wyjdziesz z tej łazienki? - pytam przez drzwi.

- Och, dopiero weszłam! Zajmij się Tess - krzyczy.

Czyli trochę sobie posiedzi. Dobrze. Wracam do pokoju małej i wyciągam ją z łóżeczka. Następnie kieruję się do sypialni, gdzie moja żona zostawiła telefon. Biorę go do ręki, aby wysłać smsa do Crowley'a.

Do: Matt
Spotkajmy się za godzinę w parku.

Kiedy wysyłam wiadomość, natychmiast ją usuwam. Nie chcę, żeby Sarah się dowiedziała. Pozbędę się problemu i będziemy mieli spokój.

Ten ćwok cały czas pisze do szatynki, dzwoni, spotyka się z nią. Za często. Mam tego dość i postanowiłem w końcu coś z tym zrobić. Sarah stara się to przede mną ukryć, ale widzę, że on ją męczy. A że moja żona ma za dobre serce na tego idiotę, to nic mu nie powie. Dlatego ja zrobię to za nią.

Gdy kobieta w końcu wychodzi z łazienki, przekazuję jej naszą córkę. Jest zdziwiona.

- Co Ty robisz? - pyta, patrząc na mnie badawczo.

- Muszę wyjść, niedługo wrócę - składam na jej policzku szybki pocałunek, po czym zbiegam na dół.

- Gdzie? W Wigilię? - krzyczy za mną.

- Pa - nie odpowiadam na jej pytania i czym prędzej wychodzę z domu.

Pieprzony cwel. Nie pozwolę, żeby się czepiał mojej żony. Jeśli na siłę potrzebuje laski, to niech idzie do burdelu. Od mojej szatynki wara. I nie będę w tej sprawie łaskawy.

Parkuję samochód i kieruję się do jednej z alejek w parku. Po chwili zauważam Crowley'a siedzącego na ławce. Śmieję się w duchu, bo nie mnie się tutaj spodziewa. Zapewne wiązał nadzieje na coś więcej z Sarah. Po moim trupie!

- Witam, witam - podchodzę do niego z bezczelnym uśmiechem. Brunet patrzy na mnie zaskoczony, jednak po chwili wyraz jego twarzy zmienia się, co oznacza, że domyślił się wszystkiego.

- No tak. Powinienem się w sumie Ciebie spodziewać - wstaje z ławki, robiąc krok w moją stronę.

- Spokojnie, ostatni raz mnie widzisz. Mojej żony już nie zobaczysz.

- Bo co? Bo zazdrosny mężuś tak mówi? Od kiedy Sarah jest Twoją niewolnicą? - chowa ręce w kieszeniach.

- Jest moją żoną i matką mojego dziecka. A Ty czepiłeś się jej jak rzep psiego ogona. Zostaw ją w spokoju - zbliżam się do niego, tak że dzieli nas zaledwie kilka centymetrów.

Jego gęba wyprowadza mnie z równowagi. Cholerny gnój. Zachowuje się, jakby był chory psychicznie. Nie daje nawet dnia spokoju szatynce. Chcę i muszę ją od niego uwolnić.

- Bo co? Pobijesz mnie? - zaczyna śmiać się głośno. Zaciskam dłonie w pięści.

- Kusząca propozycja, jednak wykorzystam ją w ostateczności. Na razie proszę na spokojnie - obdarzam go groźnym spojrzeniem.

- Ani myślę się Ciebie słuchać. Jesteśmy przyjaciółmi...

- Przyjaciółmi? - prycham. - Męczysz ją człowieku. Nie sądzę, że w przyjaźni tak jest.

- Odwal się ode mnie i od niej. Mówisz, że jest Twoją żoną? To dlaczego przez Ciebie cierpi? Otóż odpowiem Ci. Nie jesteś dla niej odpowiedni, nie zasługujesz na nią - wbija w mój tors swój palec. Natychmiast strzepuję jego rękę.

- Ty niby zasługujesz? Dobre sobie. Ona przeze mnie nie cierpi, jesteśmy szczęśliwi, a to, że Ty, lamusie, pojawiłeś się akurat wtedy, gdy mieliśmy mały kryzys, to pieprzony zbieg okoliczności - syczę.

Coś mi się wydaje, że ostatecznie i tak mu przyłożę, nie zdołam się powstrzymać. On naprawdę zwariował na punkcie Sarah i może być dla niej niebezpieczny. Nie dopuszczę, żeby stała jej się krzywda.

- Jesteś dla niej za stary, koleś. Osiem lat to ogromna przepaść - ponownie się śmieje.

- Jeszcze jedno słowo...

- Już tak nie strasz. Nie zmienię swojego zda...

I w tym momencie nie wytrzymuję. Uderzam go pięścią prosto w nos. Jestem niczym rozwścieczony byk. Patrzę zmrużonymi oczami na leżącego na ziemi Crowley'a, który trzyma się za nos i stęka z bólu. Oddycham głęboko, a w moich żyłach pulsuje krew.

- Odpierdol się od mojej żony - cedzę przez zęby. - Nie będę powtarzał drugi raz. Przynajmniej słownie. Wtedy nie będzie tak miło jak teraz.

Spoglądam na niego ostatni raz, po czym odwracam się i odchodzę. Wkurwił mnie. Jestem za stary dla Sarah, trzymajcie mnie! Rozumiem, że dla innych może się wydawać, że to dużo. Ja trzydzieści dwa lata, ona dwadzieścia cztery. Ale prawdziwa miłość wieku nie wybiera.

Wchodzę trochę spokojniejszy do domu. Zdejmując kurtkę, spoglądam w kierunku drzwi do kuchni, gdzie o framugę opiera się Sarah. Ubrana odświętnie w czerwoną sukienkę z krótkim rękawem, włosy ma spięte w luźnego koka, a na twarz nałożyła lekki makijaż. Wygląda obłędnie.

- Kochanie...

- Gdzie byłeś? Wszyscy już są - przerywa mi, odzywając się chłodno. O cholera, chyba mam u niej przechlapane.

- Miałem coś do załatwienia, pójdę się przebrać, nie pozwólmy rodzicom czekać - chcę iść na górę, ale szatynka toruje mi drogę.

- Rozumiem, że to załatwienie to obicie ryja Matt'owi? - wbija we mnie swój czujny wzrok.

- Jak... skąd Ty to wiesz? - zaskoczyła mnie.

- Napisał mi - macha mi przed nosem swoim telefonem.

Jebany kabel. Chyba muszę mu poprawić. Nie do wiary, napisał, żeby się poskarżyć. Napisał do mojej żony. Jakim trzeba być lamusem, aby tak zrobić?

- Sarah, ja...

- Nic nie mów - wyciąga przed siebie rękę, żebym przestał i spuszcza głowę.

Właściwie nie mam pojęcia, czego się spodziewać. Jaki będzie mój los. Czy tylko na mnie nakrzyczy, czy też zwyzywa, czy może nawet wyrzuci z domu. Nie wiem. I szczerze mówiąc, boję się jej reakcji.

Szatynka podnosi głowę i uśmiecha się szeroko.

- Mój zazdrośniku - chwyta moją twarz w swoje dłonie i całuje mnie. Jestem zaskoczony, ale oddaję pocałunek. Po chwili Sarah odrywa się ode mnie. - Dziękuję.

- Wiedziałem - posyłam jej zwycięski uśmiech, na co ona klepie mnie w tors.

- Zamknij się już i idź się przebierz - pogania mnie, a ja zadowolony spełniam jej żądanie.

Siedzimy całą rodziną przy stole, przy blasku światełek choinki, w rodzinnej atmosferze. Trzymam w ramionach moją córeczkę, która patrzy na mnie swoimi pięknymi niebieskimi oczkami i uśmiecha się, gdy zrobię głupią minę. To jest niesamowite, że takie małe dziecko może dawać tyle szczęścia.

- To co, Tess do kogo jest podobna? - pyta moja mama. Spoglądam najpierw na nią, potem na Sarah, która siedzi naprzeciwko mnie.

- Jest piękna po mamusi - na moje słowa szatynka spuszcza głowę, a ja uśmiecham się szeroko, bo wiem, że się rumieni. - Ma jej uśmiech.

- A Twoje oczy - wtrąca moja żona.

- Uznajmy, że jest podobna do nas obojga - kończę ten temat. - Zaśpiewajmy kolędę.

Wszyscy się zgadzają, a wybór pieśni pada na Cichą noc. Sarah przesiada się na miejsce obok mnie i bierze ode mnie Tess. Obejmuję moją żonę ramieniem, kołysząc się lekko w rytm kolędy.

Nasze pierwsze, wspólne święta. Najpiękniejsze święta w moim życiu. Piękniejszych nigdy nie będzie.

**

Wychodzimy z Kościoła i od razu kierujemy się do samochodu. Właśnie nasza córka została ochrzczona. Tess Bolton, nasze słoneczko.

- Poczekajcie! - z tyłu woła moja teściowa. Przewracam oczami.

- Tak? - odwracam się w jej stronę.

- A zdjęcie? - pokazuje mi trzymany w dłoni aparat.

- Na poczęstunku, spokojnie - mówię, po czym ponownie ruszam w stronę samochodu razem z żoną i Tess.

Obiad z najbliższymi jemy w małej, przytulnej restauracji. Są oczywiście nasi rodzice, chrzestni małej, brat z żoną i przyjaciółki Sarah, mój przyjaciel James, stryj Bill z żoną.

Nasza trójka dzielnie pozuje do zdjęć, na które uparły się nasze matki. Nie musiały nalegać, sami chcieliśmy mieć pamiątkę z tego dnia.

- Dan, zamień się miejscami - szepcze mi na ucho Sarah.

- Po co? - pytam zdziwiony.

- Dopiero zauważyłam, że na lewym ramieniu mam siniaka.

- Od czego?

- Nie mam pojęcia - wzrusza ramionami. Spełniam jej prośbę.

Kiedy sesja się kończy, podchodzi do mnie James.

- I co, tatuśku? Jak się czujesz w nowej roli? - klepie mnie po plecach.

- Bardzo dobrze. Tess jest moim oczkiem w głowie. Zresztą jak zostaniesz ojcem, to sam się przekonasz, jak to jest - tym razem to ja uderzam go w plecy.

- Mhm, na razie się na to nie zanosi - wzdycha, na co marszczę brwi.

- Dlaczego?

- Nie mam żony ani nawet dziewczyny, a sam sobie nie zrobię przecież, nie?

- Przyjaciółka Sarah jest sama, tak mi się wydaje. Zoey, tamta brunetka - wskazuję palcem na dziewczynę, która akurat zabawia moją córkę.

- W sumie ładna - James przygląda się jej. Śmieję się z niego. Ciekawie by było, gdyby coś z tego wyszło.

- To podejdź do niej pod pretekstem przytulenia Tess - radzę mu. Przyjaciel spogląda na mnie niepewnie, jednak kiedy kiwam głową pokrzepiająco, rusza w stronę Zoey.

Obserwuję ich. Brunetka od razu zaczyna rozmowę z Jamesem. Jest otwarta, więc nie było to dla niej trudne czy wymagające nie lada odwagi.

- A Ty co, prowadzisz warsztat czy biuro matrymonialne? - moja żona podchodzi do mnie i przytula się. Zaciągam się jej zapachem, kiedy wkładam nos w jej włosy.

- Mogę pogodzić oba te zawody - mówię, a Sarah chichocze.

- Ty już swoje zrobiłeś, jeśli ma im wyjść, to bez Twojej ingerencji, kochanie - spogląda w moje oczy.

- Wiem, jedyne co mnie teraz interesuje, to Ty i nasza córka - całuję ją lekko w usta.

Moja rodzina jest moim priorytetem.

Wiecie, że niedługo koniec książki?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro