Rozdział XLIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SARAH

Kiedy zaspana stawiam nogi na podłogę, jedna stopa osuwa się po nieznanej mi rzeczy. Przestraszona podnoszę swoje kończyny do góry i spoglądam na ową niespodziankę. Jak się okazuje jest to śpiący przy łóżku Dan, na którego widok wzbiera we mnie złość, a jednocześnie smutek i rozczarowanie. Ostrożnie wstaję z łóżka, aby się nie obudził i po cichu wychodzę z sypialni. Na kanapie w salonie zauważam siedzącą Aubrey.

Głupio mi, że bez pozwolenia zajęłam jej łóżko. To mieszkanie przecież należy teraz do niej, a ja się rządzę, jakbym była u siebie. W jakimś sensie to prawda, co nie oznacza jednak, że mogę się panoszyć.

- Dzień dobry - witam się z moją teściową. Kobieta, lekko przestraszona, odwraca się w moją stronę. Zauważam, że ona również dopiero wstała.

- Och, witaj. Jak się spało? - pyta, uśmiechając się. Powoli podnosi się z kanapy oraz rozciąga się.

- Dobrze, dziękuję. I przepraszam, że zajęłam Ci...

- Przestań, Sarah. Jesteś w ciąży, nie mogłabyś spać tutaj. Poza tym nic mi się nie stało.

- Ale jednak...

- Koniec tematu - ucina. Narzuca na siebie szlafrok, po czym kieruje się do kuchni. - Chcesz herbaty?

- Tak, poproszę. Mam jeszcze jedno pytanie...

- Co w sypialni robi mój syn? - ponownie mi przerywa, spoglądając na mnie wymownie. Kiedy kiwam głową, wzdycha i wstawia wodę do gotowania. - Przyszedł jak spałaś. Uparł się, że poczeka, aż się obudzisz. W końcu sam zasnął. Ja Cię za niego naprawdę przepraszam i...

- Nie Ty powinnaś - tym razem ja się wtrącam.

- Tylko ja - odzywa się nagle Dan, czym mnie przestrasza. Odwracam się gwałtownie i zauważam go stojącego w drzwiach do sypialni. Patrzę na niego chwilę, po czym wracam do rozmowy z jego matką.

- Aubrey, mogę u Ciebie zostać na jakiś czas? - specjalnie mówię głośniej, aby mój mąż dokładnie usłyszał, o czym mówię.

- Jasne, nie ma...

- Słucham? - przerywa zdenerwowany blondyn, energicznie do mnie podchodząc. Chwyta mnie za ramię, jednak wyrywam mu się.

- Dziękuję, mogę spać na kanapie - udaję, jakby go tutaj nie było.

- Nie ma mowy, zajmiesz sypialnię i bez dyskusji - kobieta podnosi swój palec wskazujący do góry, widząc, że chcę zaprotestować.

- Sarah, wracasz ze mną do domu - Dan staje ze mną twarzą w twarz i bada wzrokiem moją mimikę.

- Nie - mówię krótko, krzyżując ręce na piersiach.

- Ale...

- Skończyłam.

Odwracam się i idę do sypialni. Zamykam drzwi, po czym podchodzę do walizki, aby znaleźć jakieś ubranie, które mogłabym dzisiaj założyć. A raczej w które mogłabym się zmieścić, gdyż niestety przez pośpiech większość ciuchów, które wzięłam, to rzeczy dla kobiety bez ciążowego brzucha. Wyrzucam ręce do góry zdenerwowana swoją własną głupotą. Mogłam chociaż patrzeć, co pakuję.

Z szerokim swetrem, dresami oraz bielizną w rękach kieruję się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Przechodząc przez korytarz, czuję na sobie wzrok mojego męża, jednak nie obdarzam go spojrzeniem. Zachowuję się tak, jakby nie było tu nikogo oprócz mnie. I Aubrey. Chociaż to niesamowicie trudne.

Kocham go, ale mam do niego żal o to, co powiedział. Wyraził swoje rozgoryczenie w najmniej przyjemny sposób. Mówił to w emocjach, ale chyba właśnie wtedy wyraża się prawdę i swoje prawdziwe myśli. Nie ma się ochoty kłamać i skrywać. Wszystko wychodzi ze środka, wszystko ma możliwość ujrzeć w końcu światło dzienne. Czyż nie tak było z Danem?

Zabolało. Okropnie zabolało. Szczególnie kiedy przypomniałam sobie, w jakich okolicznościach poprosił mnie o rękę. Kiedy przypomniałam sobie, w jaki sposób wzięliśmy ślub. Nie wywierałam na nim presji, ba! Chciałam wręcz, żeby dał mi spokój. Znaczy... nie chciałam. Ach, sama nie wiem, czego chciałam. Tak samo teraz. Nie wiem, czego chcę.

Dlaczego to wszystko przytrafia się nam? Dlaczego chociaż przez chwilę nie możemy żyć w spokoju? Dlaczego zawsze musi pojawić się ktoś, kto nas niszczy? W zasadzie to dlaczego mój mąż na to pozwala? Każdy może sobie wejść w nasze życie z brudnymi buciorami, bo ma otwarte drzwi. Mój mąż, zamiast zamknąć je wcześniej, to robi to dopiero wtedy, gdy szkodnik wejdzie do środka. Nie pozbędzie się go, tylko go pielęgnuje. Kiedy pasożyt już wyrośnie i będzie w pełni gotowy na działalność niszczycielską, zrobi to bez mrugnięcia okiem. Nakarmi się wyssanym z nas szczęściem, a następnie zabierze się za miłość. Zabierając z mojego męża uczucie, zarazi go swoim wirusem. A Dan na to patrzy. Pozwala, żeby Victoria nas rozdzieliła. Odsuwa się ode mnie i postępuje wbrew naszemu małżeństwu. Zamiast trzymać moją stronę, on stoi za nią. Tak nie powinno być w miłości.

Do rzeczywistości przywracają mnie ruchy mojej córki w brzuchu. Spoglądam na niego i uśmiecham się lekko, kładąc na niego swoją dłoń. Masuję skórę, chcąc, aby dziecko się trochę uspokoiło.

- Spokojnie, maluszku. Już niedługo się zobaczymy. Jeszcze trochę i będziemy mogły się poznać. Mama na Ciebie czeka, kochanie.

W odpowiedzi dostaję jeszcze mocniejszego kopniaka, na co lekko syczę, ale nadal się uśmiecham. Odbieram to jako potwierdzenie, że za niedługo się do mnie wybiera. Mam tylko nadzieję, że do tego czasu sprawy między mną a Danem się wyjaśnią. Mamy jeszcze trochę czasu, to na razie koniec trzydziestego czwartego tygodnia.

Wychodzę z łazienki ubrana w swoje rzeczy. W kuchni nadal jest mój mąż i żywo rozmawia ze swoją mamą. Chyba mnie nie zauważyli, gdyż nie odrywają się od pogawędki. Nie przejmując się tym, wchodzę do pomieszczenia i podchodzę do szafki, na której stoi moja parująca herbata. Chucham lekko, aby ostudzić mój napój i opieram się pupą o blat. Matka z synem wpatrują się we mnie bez słowa.

- Co? - pytam zirytowana. Denerwują mnie oboje.

- Kochanie, nie żałuję naszego małżeństwa...

- Nie chcę tego słuchać - odpowiadam szorstko. Blondyn wstaje od stołu i powoli do mnie podchodzi. - Nie zbliżaj się.

- Sarah, czy Ty naprawdę przez tyle czasu bycia ze mną nadal nie pojęłaś, jak bardzo kocham Ciebie i tylko Ciebie? Żadna Victoria ani Mandy, ani jakakolwiek inna kobieta tego nie zmieni, zrozum.

- Tak, tak. Coś jeszcze? - obdarzam go bezczelnym uśmiechem.

- Jasna cholera! Nie wiem, jak ja mam Cię przekonać! - unosi się. Przestraszona jego nagłym wybuchem wypuszczam z rąk szklankę herbaty, która po chwili rozbija się o podłogę.

Aubrey podskakuje lekko na krześle, a jej syn spogląda na mnie przerażonym wzrokiem. Patrzy na mnie od góry do dołu, po czym nakazuje mi nie ruszać się, gdyż mogłabym zranić się szkłem.
Tak jakbym sama tego nie wiedziała.

- Muszę już iść do pracy - mówi Dan, kiedy jego matka zaczyna sprzątać potłuczoną szklankę.

- Leć do tej swojej Victorii - odpowiadam kąśliwie.

- Mam dość! - wydziera się.

- Powiedziałam, że możesz się rozwieść.

- Nie, nie zrobię tego! Jakkolwiek byś mnie miała nie wkurwiać, to nie rozwiodę się, bo za bardzo Cię kocham, głupku! - wychodzi, trzaskając drzwiami.

Zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie chcę rozwodu. Umarłabym bez niego. Jest dla mnie wszystkim. Bez niego nie ma mnie. Już za późno, żeby się rozłączyć. Nasze serca połączyły się na całe życie.

Co nie zmienia faktu, że nadal jestem na niego wściekła.

***

Kolejny raz dzisiaj denerwuję się, gdyż odgłos dzwonka do drzwi przerywa mi czytanie A walk to remember. Wiedząc, że jestem sama w domu, gdyż Aubrey wyszła na zakupy, ociężale podnoszę się z kanapy i podchodzę do drzwi. Otwieram je. Moim oczom ukazuje się Jason.

- No nie - mówię, niedowierzając.

- No tak. Mogę wejść? - pyta podejrzanie spokojnie.

- Czego chcesz?

- Pogadać, nie spinaj się - przewraca oczami, za co mam ochotę mu przyłożyć. Mimo to wpuszczam go do środka.

- Na codzień mieszka tu moja teściowa, masz szczęście, że akurat trafiłeś na mnie - informuję go, kładąc się na kanapę i przykrywając się kocem.

- Nie wiedziałem - spuszcza głowę i zaczyna bawić się swoimi palcami.

No tak, skąd miał wiedzieć? Nasze relacje są chłodne. Ostatni raz widzieliśmy się... dawno, a tego spotkania nie można zaliczyć do przyjemnych. Zresztą, czego można się spodziewać po zerwaniu? Nie będziemy sobie przecież spijać z dzióbków.

- Co Cię do mnie sprowadza? - odzywam się, przerywając trwającą przez moment ciszę.

- Chyba nie zdołałem się z Ciebie wyleczyć, Sarah - podnosi na mnie wzrok, patrząc ostrożnie.

- Proszę Cię, nie przerabiajmy tego...

- Ale ja muszę. Brakuje mi Ciebie, tęsknię za naszym związkiem - brunet wpatruje się teraz w mój ciążowy brzuszek.

- I to jest Twój problem. Najpierw mnie olewasz i wręcz obrażasz, a potem, jak Cię coś najdzie, próbujesz manipulować mną i znowu mnie do siebie przekonać. Tak było od dzieciństwa. Przyjeżdżałeś, wszystko było okej, potem wyjeżdżałeś i przestawałeś się odzywać, a kiedy znowu przyjechałeś, ponownie chciałeś odbudować ze mną kontakt. Ja naiwna się na to nabierałam. Ale nie teraz. Wtedy nie wiedziałam i nadal nie wiem, co Tobą kieruje, jaki masz w tym cel, ale wiedz, że nie nabiorę się na te Twoje czułe słówka - wypowiadam. Chłopak jest widocznie zaskoczony, nie spodziewał się takich słów z mojej strony. Zagięłam go i w jakimś stopniu czuję z tego powodu satysfakcję.

- Ja... ja sam nie wiem - kręci bezradnie głową.

- To ja mam wiedzieć? Weź Ty się człowieku zastanów, jaką masz listę priorytetów, bo jeśli nadal będziesz postępował z ludźmi tak przedmiotowo, to w końcu będziesz rozmawiał sam ze sobą.

- Naprawdę mi na Tobie zależy.

Och, czy oni wszyscy się zmówili? To jest jakiś dzień przymilania się Sarah? Nagle i jego, i Dana wzięło na okazywanie mi swoich uczuć. Mam ich obu dość, z tą różnicą, że Bolton jest moim mężem, a Tyler ex chłopakiem. Rzecz jasna do blondyna chcę wrócić, ale nie do bruneta.

- Ja wyszłam za mąż - chcę mu zademonstrować znajdującą się na palcu obrączkę, ale w ostatniej chwili przypominam sobie, że jej nie mam. Robi mi się głupio.

- Nie widzę dowodu małżeństwa na Twojej dłoni - uśmiecha się bezczelnie. Och, wrócił arogancki Jason?

- Musiałam zdjąć, bo... bo palce mi spuchły - wymyślam na poczekaniu.

- Ach tak?

- Tak.

- Tak?

- No tak - przewracam oczami. - Głuchy jesteś? Ile razy mam powtarzać?

- Niech Ci będzie. Nic tu po mnie - Tyler podchodzi do drzwi, a następnie wychodzi.

Wypuszczam głośno powietrze, próbując poukładać sobie w głowie ten cholerny mętlik. Jestem rozdarta między miłością a dumą. Nie potrafię wpaść mojemu mężowi w ramiona po tej akcji z Victorią, ale chcę go przytulić. Beznadzieja. Do tego jeszcze ten idiota się przypałętał. Mam dość facetów. I przebrzydłych kobiet. W ogóle wszystkiego mam dość. Czekam tylko na moją córkę z nadzieją, że ona pokoloruje mój świat.

Witam was i przepraszam, że tak późno, ale nie byłam w stanie napisać tego wcześniej. Pragnę was poinformować, że zaczęłam powoli pracować nad kolejną książką, dokładnie fanfiction. Mam nadzieję, że będziecie ją czytać. Opublikuję prolog, kiedy skończę tę książkę. Buziaki i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro