Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dan

Nie wierzę. Po prostu nie wierzę, że moją szefową została Sarah. Moja Sarah. Moja miłość, którą straciłem przez własną głupotę.

Myślałem o niej całe sześć lat. Przez cały ten czas nie mogłem sobie darować, że ją skrzywdziłem. Kochała mnie. Ja kocham ją nadal. Mimo to dałem zmanipulować się jej ojcu i zerwałem z nią.
Dureń.

Byłem z kilkoma kobietami, jednak z żadną mi nie wyszło. W każdej z nich szukałem jej. Dlatego też moje związki nie trwały dłużej niż kilka miesięcy.

Kiedy weszła wtedy do warsztatu, taka zdenerwowana i rozkojarzona, poznałem ją od razu. Oprócz tego, że dorosła, wcale się nie zmieniła. Nadal była piękną szatynką o niesamowicie ujmującym uśmiechu. Potem na mnie spojrzała i wtedy poczułem się jak największy skurwiel świata. Nie da się opisać tego bólu w jej oczach.

Lustrowałem ją całą. Rurki uwydatniały jej piekielnie zgrabne i długie nogi. Klatkę piersiową zasłoniła luźną koszulą, więc nie mogłem nic spostrzec. Dlatego też przeniosłem wzrok na jej twarz. Nadal się dużo nie malowała, co tylko dodawało jej uroku. Jest piękna bez makijażu.

Jej głos był jak miód na moje uszy. Mocny i kobiecy. Mogłem jej słuchać i słuchać. Jednak szybko skończyła mówić i wyszła. Wiedziałem, że to przeze mnie. Nie ma się co dziwić, że nie chce mnie widzieć.

Teraz, dzień po naszym spotkaniu, wchodzę do firmy, aby podpisać umowę.
Ta, podpisać umowę.

Podchodzę do jakiejś kobiety, żeby zapytać o drogę.

- Przepraszam, gdzie jest gabinet pani dyrektor Sarah Creig? - zadaję pytanie.

- Drugie piętro - uśmiecha się i odchodzi.

Kieruję się do gabinetu mojej nowej szefowej. Przypominam sobie słowa Creiga, kiedy mówił, że jego córka może będzie kiedyś moim szefem.
Jasnowidz.

Kiedy jestem już na właściwym piętrze, zauważam asystentkę Sarah. Ona zwraca na mnie uwagę i z uśmiechem na pół twarzy podchodzi do mnie.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - wyciąga dłoń w moją stronę, którą po chwili ściskam.

- Tak, dzień dobry. Przyszedłem podpisać umowę.

- Przykro mi - smutnieje. - Pani dyrektor pracuje dzisiaj w domu.

- Czy jutro będzie w firmie?

- Tak, powinna być.

- Dobrze, przyjdę jutro. Do widzenia - uśmiecham się sztucznie i wychodzę.

Jestem zawiedziony. Chciałem ją ponownie zobaczyć. Muszę niestety poczekać do jutra. Wiem, że ten czas oczekiwania będzie mi się okropnie dłużył.

Kolejnego dnia, tak jak zapowiedziałem, przychodzę do Sarah. Jej asystentka znowu wita mnie uśmiechem.

- To pan, witam ponownie. Pani dyrektor powinna za chwilę przyjść - informuje mnie.

- Dobrze, dziękuję - siadam na krześle, by poczekać na szefową.

- Mam nadzieję, że będzie się panu dobrze u nas pracowało - słyszę kierowane do mnie słowa asystentki... Mandy bodajże.

- Oby - mówię krótko.

W tym momencie wchodzi ona. Z uśmiechem na twarzy, który znika zaraz po tym, jak mnie zauważa. Ignoruje mnie i podchodzi do swojej asystentki.

- Cześć Mandy, co dzisiaj nowego? - uśmiecha się do dziewczyny.

- Pan Bolton przyszedł podpisać umowę - wskazuje na mnie, jednak Sarah nie zaszczyca mnie swoim wzrokiem. - Ponadto dostałaś list od swojego mężczyzny.

- Wow, jaka niespodzianka - zauważam, że uśmiech szatynki powiększył się.
Ma kogoś?

- Zazdroszczę Ci, masz wspaniałego faceta.

- Wiem - odpowiada i zwraca się do mnie poważnym tonem. - Zapraszam.

Wstaję i ruszam za nią. Wchodzę niepewnie do jej gabinetu i, widząc gest jej ręki, który nakazuje mi usiąść przy jej biurku, posłusznie usadawiam się na krześle.

- Miło mi Cię widzieć - wypalam bez przemyślenia, żeby przerwać krępującą ciszę. Dziewczyna tylko spogląda na mnie i przenosi swój wzrok na umowę. Szybko ją podpisuje.

- Teraz pan - mówi, a mi o mało oczy nie wyskakują z orbit.
Pan?

- Przecież się znamy - również składam podpis w wyznaczonym miejscu i jeden plik dokumentów zwracam szefowej.

- Panie Bolton, to co było, dawno minęło. Chyba nie muszę panu przypominać, dlaczego. Jesteśmy w pracy i nie zamierzam po tym wszystkim utrzymywać z panem jakichkolwiek prywatnych znajomości. Teraz dziękuję panu, jestem zajęta - wstaje, co oznacza, iż mnie wyrzuca.

- Chciałbym jednak...

- Nie interesuje mnie, co by pan chciał. Witam na pokładzie i zapraszam do pracy, do widzenia.

Nie mam innego wyjścia. Opuszczam gabinet Sarah. Praktycznie od razu dopada mnie jej asystentka.

- Podpisane? - szczerzy się.

- Eee... tak, tak.

- Tak właściwie to Mandy jestem - wyciąga dłoń.

- Dan - ściskam ją i uśmiecham się lekko.

- Powodzenia w pracy. Sarah... to znaczy pani dyrektor jest sympatyczna, ale wymagająca. Jak jej podpadniesz, to po Tobie.
Doprawdy?

- Ta... dziękuję. Do zobaczenia.

W takim razie mam przesrane, przecież już jestem na straconej pozycji.

Wiem jednak, że nasze spotkanie nie mogło być przypadkowe. To stało się po coś. Chyba nawet wiem, po co.

Zamierzamodzyskać.

Witajcie! Teraz pytanie - #teamTyler czy #teamBolton? Jestem ciekawa, w czyjej drużynie gracie ;) gwiazdkujcie, komentujcie. Buziaki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro