Rozdział XI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SARAH

Minął zaledwie dzień, od kiedy siedzę w areszcie, jednak dla mnie to wieczność. Nigdy bym nie podejrzewała, że trafię za kratki.
Nigdy nie mów nigdy.

Chcę już wrócić do domu, do mojego ciepłego łóżka. Wolę sobie nie wyobrażać, jak ja teraz wyglądam. Niewyspana, rozczochrana, rozmazana. Potwór.

I mam tu siedzieć jeszcze jeden dzień. AŻ jeden dzień. Bardzo długi dzień.

- Pani Creig! - woła policjant, który wczoraj mnie przesłuchiwał. Wstaję szybko z pryczy i podchodzę do krat.

- Słucham?

- Wychodzi pani - otwiera celę i wypuszcza mnie.

Nie wierzę własnym uszom. Miałam przecież wyjść jutro.

- Jak to? Nie minęło jeszcze czterdzieści osiem godzin.

- Chce pani zostać? - pyta zirytowany.

- Oczywiście, że nie - czym prędzej wychodzę.

- Proszę za mną, zwrócimy pani rzeczy - informuje i rusza na górę, a ja za nim.

W depozycie odzyskuję moją torebkę i płaszcz. Szukam telefonu, a gdy go znajduję, zauważam trzynaście nieodebranych połączeń i dziewięć wiadomości.

- Dlaczego właściwie zostaję wypuszczona wcześniej? - pytam funkcjonariusza.

- Pan Warner odwołał zeznania. Oczyścił panią z zarzutów - informuje, nie spoglądając na mnie znad papierów.

- Tak po prostu?

- Nie wiem, proszę pani. Zakładam tylko, że nie zrobił tego z własnej inicjatywy, ale nic nie mogę na to poradzić. Do widzenia - żegna się, po czym wychodzi.

Zmierzam ku wyjściu, zastanawiając się, jak nie zwrócić na siebie uwagi ludzi swoim wyglądem. Niestety mój samochód został pod firmą, więc muszę wezwać taksówkę.

Kiedy wychodzę z komendy, przed moimi oczami pojawia się ruchliwa ulica, mnóstwo przechodniów i...

- Dan? - pytam bardziej siebie niż jego. Mężczyzna patrzy mi w oczy, a na twarzy ma wymalowaną ulgę.

Nie wiem dlaczego, ale nagle czuję chęć przytulenia go. Ogromną. Podchodzę więc do niego i rzucam mu się w ramiona. On od razu oplata mnie swoimi rękami i wtula twarz w moje włosy.

Już zapomniałam, jakie ciepło od niego bije. Chciałabym go już nigdy nie puścić, bo czuję, że tu jest moje miejsce. W jego ramionach.

- Tak się cieszę, że wyszłaś - mówi, wdychając mój zapach.

- Dziękuję - szepczę. Wiem, że to dzięki niemu zostałam wypuszczona. Że to on zmusił tego... Warner'a do odwołania zeznań. Obiecał mi to, a wiem, że Dan nie rzuca słów na wiatr. Jest honorowy.

- Nie pozwoliłbym Cię skrzywdzić.

Przez te słowa przytomnieję. Nie mam pojęcia dlaczego, ale przypomniało mi się, że on sam mnie skrzywdził. W najgorszy sposób. Oczywiście jestem mu bardzo wdzięczna za pomoc, ale nadal nie mogę mu wybaczyć zerwania. Głównie tego, co wtedy powiedział. Odsuwam się więc od niego.

- Odwiózłbyś mnie do domu? - pytam cicho.

- Jasne, po to tutaj jestem. Zapraszam - otwiera mi drzwi do swojego Audi.
Nie zmienił auta przez tyle lat.

Przez całą drogę mówiłam tylko tyle, jak dotrzeć do mojego mieszkania. Nie wiedziałam, co miałabym mu niby powiedzieć. Podziękowałam już, a nie będę tego sto razy powtarzać.

- Dzięki za podwiezienie - mówię, kiedy jesteśmy już przed mieszkaniem. - Zaprosiłabym Cię, ale muszę dojść do siebie, ogarnąć swój wygląd...

- Rozumiem - przerywa mi.

- W takim razie do zobaczenia - uśmiecham się sztucznie i wysiadam z auta. Chce mi się płakać, ale powstrzymuję łzy. Przynajmniej do momentu, kiedy nie wejdę do środka.

W mieszkaniu tama puszcza. Ryczę jak bóbr. Cały czas.

Ryczę, wchodząc pod prysznic.

Ryczę, robiąc sobie cappuccino.

Ryczę, ubierając się.

Bez przerwy.

Ryczę nawet wtedy, kiedy dzwonię do Jane.

- Czy możesz mi powiedzieć, co się z Tobą działo przez ten dzień? Jason do mnie dzwoni i od zmysłów odchodzi, bo nie odbierasz ani nie da się z Tobą skontaktować - naskakuje na mnie od razu po odebraniu połączenia.

- Byłam w areszcie.

- Co, kurwa? - drze się do słuchawki.

- Przyjedziesz?

- Tak, zaraz będę - rozłącza się.

Czekam na nią, co robiąc? Rycząc.

- Nie rycz, kretynko! - krzyczę sama na siebie, jednak to jeszcze bardziej potęguje mój płacz.

Niedługo potem do mieszkania wparowuje moja przyjaciółka.

- Jak to byłaś w areszcie? O co tu chodzi? - siada obok mnie.

- Wtedy, co byłam z Zoey w klubie, pobiłam jednego kolesia w jej obronie. On mnie potem rozpoznał pod firmą, bo przyszedł z Boltonem. Zgłosił sprawę na policję, a jakiś pokrzywdzony przez los policjant zamknął mnie na czterdzieści osiem godzin do aresztu. Później przyszedł do mnie Dan i powiedział, że mi pomoże. I to dzięki niemu wyszłam wcześniej, a ten kutas odwołał zeznania - kończę swoją opowieść.

- Wow - wydobywa się z ust Jane. - Naprawdę zlałaś tego faceta?

- Chciał gdzieś zaciągnąć Zoey. Co miałam zrobić, pozwolić mu? Nigdy w życiu. O Ciebie też bym się pobiła - uśmiecham się lekko.

- Niezła z Ciebie wojowniczka, Creig - przytula mnie mocno blondynka. Ja jednak nadal płaczę. - Ej, nie rycz już.

- Ja Ci nie powiedziałam najgorszego - szlocham.

- Mam się bać?

- Ja chyba nadal kocham Boltona - mówię, rozpłakując się na dobre.

A co tam, macie jeszcze jeden! Pozdrawiam serdeczne Seacermy ;)
Czekam na wasze komentarze; nawet nie wiecie, jak lubię je czytać. Również gwiazdkujcie. Do następnego, mua!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro