Rozdział XIX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

SARAH

Zamiast skupić się na wykładzie, rozmyślam nad swoimi sprawami. Nie wiem co się ze mną dzieje. Jestem rozkojarzona, osowiała i przygnębiona. Pojawienie się Dana zburzyło mój dotychczas ułożony i harmonijny świat. Musiał o sobie przypomnieć. Musiał...

Kocham Cię, kocham, wciąż Cię kocham, kurwa!

Te słowa cały czas krążą w mojej głowie. Kocha? Wciąż? Jak to wciąż? Przecież dokładnie pamiętam, jak uczucie do mnie nazwał zwykłym zauroczeniem. I co, zakochał się po zerwaniu? Śmieszne.

Dlaczego on chce mi zrujnować życie? I to po raz drugi. Raz mu nie wystarczył? Mandy na niego leci, niech się nią zajmie. To piękna kobieta. Brunetka, brązowe oczy, talia osy. Rzekłabym, że idealna. I musiał się skupić na mnie.

- Panno Creig, może pani nam powie? - z zamyślenia wyrywa mnie głośny głos nad głową. Przestraszona prostuję się i, spoglądając w górę, zauważam profesora Jefferson'a.

- Ekhm... czy mógłby Pan profesor powtórzyć? - pytam cicho.

- Tak myślałem, nie słyszała pani. Co jest istotą zarządzania?

- Hm... istotą zarządzania jest zapewnienie realizacji celów instytucji przy zachowaniu zasady racjonalnego gospodarowania.

- Widzę, że u panny Creig wiedza książkowa - stwierdza, wracając do swojego biurka.

- Staram się...

- Oprócz starań potrzebne jest jeszcze skupienie - skutecznie mnie gasi, a ja spuszczam głowę i zaczynam bawić się swoimi paznokciami. Profesor, nie przejmując się mną, kontynuuje prowadzenie wykładu.

Wychodzę z uczelni i od razu kieruję się do swojego auta. Kiedy wsiadam, opadam zrezygnowana na kierownicę oraz wzdycham ciężko. Przecieram przekrwione od niewyspania oczy, kiedy z mojej torebki dobiega dźwięk dzwoniącego telefonu.

- Halo? - odbieram, gdy znajduję komórkę. Nawet nie patrzyłam, kto dzwoni.

- Córeczko, nie przeszkadzam? - po drugiej stronie słyszę mamę.

- Nie, właśnie wyszłam z uniwersytetu. Co jest?

- Mam wyniki - wypowiada cicho, a ta informacja natychmiast mnie pobudza.

- Gdzie jesteś?

- W przychodni...

- Już jadę - przerywam jej i, nie czekając na odpowiedź, rozłączam się.

Szybko docieram pod budynek, w którym pracuje moja rodzicielka i wbiegam do środka, swoje kroki od razu stawiając w kierunku gabinetu doktor Creig.

- I co? - zdyszana z impetem wpadam do pomieszczenia. Przy biurku zauważam mamę oraz tego endokrynologa... Ryana?

- Proszę - kobieta podaje mi kartkę z wynikiem do ręki. Marszczę brwi, po czym spoglądam na dokument.

Rozpoznanie: Tyreocyty o znacznie powiększonych jądrach z wydatnym jąderkiem oraz przejaśnieniem chromatyny. Całość z tendencją do formowania struktur drobnopęcherzykowych...

- Tyreocyty, chromatyna. No żeż cholera jasna, nie jestem lekarzem! Nic nie rozumiem! - podnoszę głos.

- Czytaj dalej - odpowiada spokojnie mama. Skonsternowana właśnie tak czynię.

...W tle krew, skąpy koloid. Obraz cytologiczny przemawia za podejrzeniem nowotworu pęcherzykowego - kategoria 4.

Konieczna weryfikacja hist.-pat. zmiany.

- Kategoria 4? To znaczy? - pytam, na co mama podaje mi kolejną kartkę. Przeszukuję ją wzrokiem, aż w końcu natrafiam na to, czego szukałam.

Może odpowiadać zarówno zmianie nienowotworowej, jak nowotworowi niezłośliwemu, których cytologicznie nie da się odróżnić od nowotworu złośliwego.

- Mamo? - spoglądam na kobietę rozmazanym od zbierających się łez wzrokiem.

- Nie musi to być rak, jednak może. Trzeba Cię poddać totalnej strumektomii...

- Czemu?

- Wyciąć guz wraz z całą tarczycą i poddać badaniu histopatologicznemu - odpowiada doktor Ryan.

- Operacja? - opadam zrezygnowana na krzesło, nie wierząc w to, co przed chwilą usłyszałam.

- Tak, im szybciej to zrobimy, tym dla Ciebie i Twojego zdrowia lepiej - pociesza mnie endokrynolog.

- Znam dobrego chirurga, on może wykonać zabieg już w następnym tygodniu...

- Ale ja mam pracę, studia - wyrzucam ręce do góry, po czym chowam twarz w dłoniach.

- Wierzę, że załatwisz to z szefem i rektorem. Dostaniesz zwolnienie lekarskie, które zaniesiesz do pracy i na uniwersytet - mama podchodzi do mnie i głaszcze mnie po plecach. - Będzie dobrze, kochanie.

- Muszę wyjść - wręczam jej kartki trzymane przeze mnie w rękach, po czym wychodzę. Będąc już na zewnątrz przychodni, zatrzymuję się na chwilę i zamykam oczy, wdychając świeże powietrze.

Operacja... podejrzenie nowotworu pęcherzykowego... co to za nowotwór? Groźny? Cholera, nie zapytałam. Jednak nie będę się już wracać. Nie wejdę tam ponownie. Nie po tych informacjach.

Jakim cudem mnie to spotkało? Przecież nie miałam problemów z tarczycą. Endokrynolog mówił, że można jakieś choroby nabyć... w takim razie jaka jest u mnie? Tego też nie wiem. A chyba powinnam...

Decyduję się pojechać do Jasona. Potrzebuję teraz jego wsparcia i bliskości, jego miłości. Wiem, że mnie nie zostawi. Zaopiekuje się mną.

Niedługo potem stoję już przed drzwiami domu mojego chłopaka, który jest też mieszkaniem Jane. Po kilku sekundach od mojego pukania Tyler pojawia się w progu.

- Cześć, piękna. Co się stało? - pyta zatroskany, patrząc na moje spuchnięte oczy.

- Będę miała operację - wtulam się w ciepły tors Jasona. Mężczyzna zamyka za mną drzwi i prowadzi mnie do salonu.

- Jaką operację?

- Mam guza na tarczycy. Jest podejrzenie nowotworu pęcherzykowego. Nie wiem co to znaczy, ale trzeba go wyciąć.

- Dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz?

- Dzisiaj przyszły wyniki, właśnie wracam z przychodni.

- Kiedy będzie ten zabieg? - mój chłopak spogląda mi w oczy.

- W następnym tygodniu...

- Czyli musisz powiadomić o tym szefa. No i oczywiście studia...

- Tak. Muszę to załatwić. Teraz - przerywam mu.

- Ale jak to? Dopiero przyszłaś - patrzy na mnie zaskoczony, kiedy wstaję i ruszam w stronę drzwi.

- Im szybciej tym lepiej. Pa - rzucam na pożegnanie.

Po raz drugi tego dnia parkuję pod firmą. Nie myśląc o niczym, wbiegam do budynku, lecz po chwili zatrzymuję się, przypominając sobie, że przecież nie mam zwolnienia lekarskiego. Wzdycham zrezygnowana i już mam wychodzić, kiedy przede mną wyrasta Dan. Spinam się.

- Sarah, cześć...

- Pani dyrektor Creig. Jesteśmy w pracy - chcę go wyminąć, jednak przytrzymuje mnie za nadgarstek.

- Co się stało?

- Nie Twój interes, puść mnie - mówię cicho. Chłopak spełnia moje życzenie, a ja postanawiam jednak porozmawiać z szefem. Wjeżdżam więc windą na odpowiednie piętro i kieruję się do jego gabinetu.

- Nie przeszkadzam? - otwieram drzwi i wychylam przez nie głowę.

- Pani Creig, zapraszam - uśmiecha się pan Carter. Wchodzę więc do jego biura.

- Przepraszam, że tak bez pukania...

- Nie szkodzi. Co panią do mnie sprowadza?

- Będę musiała na jakiś czas zrezygnować z pracy. Nie z własnej woli. Będę poddana operacji.

- To coś poważnego? - pyta troskliwie mężczyzna.

- Właśnie to się okaże po zabiegu - spuszczam głowę.

- Dobrze, rozumiem. Zwolnienie lekarskie?

- Nie mam teraz, ale postaram się dostarczyć panu jak najszybciej.

- Wie pani, przez ile czasu będzie pani nieobecna?

- Nie, tego jeszcze nie wiem. Na pewno o wszystkim pana poinformuję - uśmiecham się smutno.

- Czekam w takim razie i życzę zdrowia.

- Dziękuję. Do widzenia - żegnam się i wychodzę z gabinetu. Ponownie wchodzę do windy, którą zjeżdżam na dół.

Jakież zdziwienie mnie dopada, kiedy zauważam, że na parterze czeka Dan. Chłopak dostrzega mnie, po czym szybko wstaje z krzesła.

- Mógłbyś się ode mnie odczepić? - pytam, nie zatrzymując się.

- Widzę, że coś się stało. Martwię się o Ciebie...

- Nie rozśmieszaj mnie. Widzisz? Ile Ty mnie znasz? Byliśmy razem zaledwie dwa czy trzy tygodnie, nie miałeś prawa mnie dobrze poznać.

- Wiem jednak...

- Nic o mnie nie wiesz - zatrzymuję się i spoglądam mu w oczy.

- Mówiłem Ci coś ostatnio.

- Że mnie kochasz? - śmieję się szyderczo, wychodząc z firmy. - To było tylko zauroczenie.

- Nie było.

- Mam Ci teraz uwierzyć?

- Ja Ci wszystko wyjaśnię, powiem całą prawdę...

- Która również okaże się kłamstwem?  - zatrzymuję się przy swoim aucie. Bolton niebezpiecznie się do mnie przybliża.

- Nie okłamię Cię - szepcze oraz dotyka mój policzek dłonią, a ja od razu się w nią wtulam.

Ciepło od niego bijące rozchodzi się po całym moim ciele. Jest mi tak niezwykle przyjemnie. Zamykam na chwilę oczy, rozkoszując się jego dotykiem.

- Przestań - wydobywam z siebie cichy jęk, jednak nie odrywam się od niego.

- Jesteś moim uzależnieniem - mówi w moje usta, a po chwili przytwierdza do nich swoje wargi. Tak jak ostatnio nie odpycham go od siebie. Oddaję się temu, na co tyle czekałam. Mimo swojej wcześniejszej wściekłości na niego, nie potrafię mu się oprzeć.

Przytomnieję jednak, kiedy przypominam sobie, gdzie jesteśmy.

- Dan - dyszę. - Nie możemy - wsiadam do auta, po czym odjeżdżam, zostawiając Boltona samego na firmowym parkingu.

Znowu deja vu...

Dobry wieczór! Łapcie rozdział - znowu mam nadzieję, że się spodoba. Wiem, powtarzam się. Miłego czytania i dobrej nocy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro